Od tłumaczki
Ostatni rozdział, ostatnie zestawienie tego rodzaju (obiecuję, że w kolejnej części, "Wspomnieniach Snape'a", takie zestawienia będę zamieszczać od samego początku, czyli od drugiego rozdziału ;-), może tylko nieco zmienię ich formę, ze względu na znacznie większą ilość rozdziałów w sequelu - dobre pomysły mile widziane ;-)).
Doszły nam trzy nowe osoby, z których aż dwie (!) napisały komentarze. Jestem pod wrażeniem. Tych dwóch osób. I pozostałych, które zamieściły komentarze. Całość jednak jak zwykle wcale nie wygląda najlepiej. Bo następująco:
- po trzy komentarze zamieściły deo89 oraz lucynapilo;
- po dwa komentarze zamieściły anet21j oraz kasiadumle;
- po jednym komentarzu zamieściły: Cicha, kruszynka85, Liluf, Nigra, N-Tonks03, Seves, Toille, Vey oraz złamany grosz;
- żadnego komentarza nie zamieściły: Astra Black, bkjw, Cole Martin, dosia1982, fioletoowaaa, magdalenna-93, rosaja oraz Saucerful of Secrets.
(Mam wrażenie, że wszystko to, bez wyjątku, są panie, stąd rodzaj żeński w odmianie czasownika; jeśli któraś z wymienionych wyżej osób jest panem, proszę o informację, poprawię wtedy czasownik).
Odpowiedzi na komentarze ponownie nie ma. Pod poprzednim rozdziałem również. Miałam ciężki tydzień i trudności z wyrobieniem się na czas ze wszystkim, co zamierzałam w tym tygodniu zrobić. A do niedzieli wieczora nie będę miała dostępu do internetu, więc w weekend też odpowiedzi na komentarze nie zamieszczę. Postaram się to jednak zrobić jak najszybciej, ponieważ lubię Wasze komentarze i lubię na nie odpowiadać (jakkolwiek przyznam, że czasem nie mam pojęcia, co właściwie napisać, żeby się nie powtarzać... ale dzięki temu ćwiczę kreatywność :-D, więc się wcale nie skarżę ;-)).
Jak zwykle życzę wszystkim przyjemnej lektury.
oryginał: Dudley's Memories (link w moim profilu)
autor: paganaidd (link w moim profilu)
Tłumaczenie za zgodą autorki.
Rozdział piąty
- Tak, oczywiście. - Hermiona obdarzyła Harry'ego złowrogim spojrzeniem, po czym wzięła się w garść. - Gdzie jest dziecko?
- Ukrywa się pod tym. - Dudley wskazał szafę.
Wiedźma uklękła i położyła torbę obok siebie, ale różdżkę zatrzymała w dłoni. Kiedy czubek jej różdżki rozbłysnął światłem, zawołała:
- Halo?
Z głębi szafy dobiegł cichy szloch.
- Czy mogę wejść? - spytała Hermiona łagodnie. Była mniejsza i od Dudleya, i od Harry'ego, więc zdołała się wcisnąć w luki pomiędzy upchniętymi w szafie śmieciami.
Harry i Dudley czekali cierpliwie, podczas jej szeptanej konferencji z dzieckiem. Harry'emu udało się wychwycić między szlochami dziecka część wyrazów:
- David przynosi lekarstwa mamusi... on był... mamusia powiedziała... nie wiem, co... przepraszam... przepraszam.
Odsunął się nieco, zastanawiając się, czy nie rzucić na siebie Muffliato. To nie była rozmowa, którą miałby ochotę podsłuchiwać. Dudley jednak ukucnął, wyjął z kieszeni mały notatnik i sprawiał wrażenie, jakby notował każde słowo, które usłyszał.
- Harry? - zawołała Hermiona. - Chłopak matki nadal tu jest. Tim nie chce wyjść, dopóki jej chłopaka nie usuniemy. A... ten chłopak... wiesz, lepiej użyj Revelio.
- Zatroszczyłaś się o mugoli na zewnątrz? - spytał Harry.
- Tak. Nie wejdą tu. Powiedziałam im, że lepiej będzie, jeżeli to my się tym zajmiemy.
Harry uniósł różdżkę.
- Hominem Revelio.
Biegający po kuchennym blacie karaluch rozbłysł intensywną żółcią.
- Znalazłem go. - Harry parsknął gorzkim śmiechem. Co ten mężczyzna próbował zrobić dziecku? Wziął jedną z brudnych szklanek i uwięził pod nią owada.
Hermiona wyczołgała się z szafy, po czym razem z Dudleyem podeszła do Harry'ego i wlepiła wzrok w paskudztwo.
- Sprytnie - stwierdził Dudley z ponurym uśmiechem. - Ten chłopczyk to zrobił? Myślałem, że takich rzeczy uczą tylko w waszej szkole?
- Magia dziecka to zrobiła - wyjaśniła Hermiona. - Dlatego tak rzadko spotyka się w czarodziejskim świecie sprawy brutalnych gwałtów i molestowania dzieci. Magiczny rdzeń reaguje na takie rzeczy silniej niż na mniej intymne formy przemocy.
- Całkiem praktyczne - uznał Dudley z satysfakcją.
- Co chcesz, żebym z nim zrobił? - spytał Harry Hermionę.
- Zabierz szklankę. - Wycelowała różdżkę w karalucha. - Finite.
W niecałe trzydzieści sekund owad eksplodował w człowieka siedzącego na blacie.
Wystraszony Dudley odskoczył do tyłu, przeklinając.
Mężczyzna na szafce przez chwilę wpatrywał się w swoje dłonie, po czym runął na Hermionę z rękoma wyciągniętymi w kierunku jej szyi. Wiedźma uniosła różdżkę, ale nie zdążyła rzucić żadnej klątwy, bo Harry krzyknął:
- Protego!
Atakujący został odrzucony do tyłu przez całą długość pomieszczenia i wylądował z trzaskiem pod przeciwległymi szafkami. Przez cały czas wrzeszczał:
- BYŁEM KARALUCHEM! TEN MAŁY ŚWIR ZMIENIŁ MNIE W KARALUCHA! ZABIJĘ GO, KURWA, JAK TYLKO DOSTANĘ GO W SWOJE RĘCE!
Gorączkowo próbował wstać, ale rzucił się na niego Dudley.
- O nie, nie ma mowy - stwierdził, mocując się z mężczyzną, żeby usadzić go z powrotem na ziemi.
Mieszkanie nagle wypełniło się ludźmi, kiedy wpadła do niego grupa mugolskich policjantów, którzy najwyraźniej usłyszeli podniesione głosy. Hermiona i Harry pośpiesznie schowali różdżki.
- Kurde, będziemy musieli rzucić Obliviate na nich wszystkich? - syknął Harry obserwujący, jak Dudley i pięciu policjantów zmagają się z mężczyzną.
Hermiona uśmiechnęła się krzywo.
- Nie tym razem - uznała.
- Co? Ale... - Chciała rzucić Obliviate na mugola tylko za wymówienie słowa "czarodziej" (zasady stosowania Obliviate były jedną z kwestii, o których Harry wciąż debatował, korzystając ze swego miejsca w Wizengamocie); w co teraz pogrywała?
- Patrz - powiedziała jedynie.
- W KARALUCHA! ODRAŻAJĄCY MAŁY BĘKART ZMIENIŁ MNIE W KARALUCHA! W PIERDOLONEGO KARALUCHA! - darł się mężczyzna nawet wtedy, gdy bezskutecznie próbowano zakuć go w kajdanki.
Jeden z policjantów w końcu wyjął małe urządzenie, które przyłożył do karku aresztowanego i ten osunął się bezwładnie, wreszcie cichy.
- Nic pani nie jest, panno Granger? - spytał uprzejmie Dudley, podchodząc do czarodziejów.
- Wszystko w porządku, panie Barton - odparła serdecznie. - Wcale mnie nie dopadł.
Podszedł do nich jeden z policjantów.
- Gdzieżcie tu znaleźli pana Samsę? - zadrwił.
- Stracił przytomność w sypialni, na podłodze pod ścianą, pod kilkoma kocami - wyjaśniła mu Hermiona bez namysłu. - Sugerowałabym zabranie go do szpitala na badanie toksykologiczne. Nie mam pojęcia, co mógł robić, że spowodowało to tego rodzaju załamanie psychotyczne.
- No. To mógł być śnieg, jak sądzę, choć do tej pory znaleźliśmy tylko heroinę. Mamusia musiała przysnąć i zapomniała, że jej chłopak też przysnął, więc go pod niczym nie szukała. - Mężczyzna z obrzydzeniem pokręcił głową. - A teraz na dworze opowiada paramedykom, że przez jej dzieciaka jej chłopak zniknął w rozbłysku światła. No to ja się pytam... - zakpił. - Musieli wziąć coś skażonego nie tylko zwykłym gów... uch... świństwem.
Dudley i Hermiona mądrze pokiwali głowami.
- Gdzie jest teraz dzieciaczek? - spytał policjant.
- Nadal w szafie - westchnęła Hermiona. - Jest w niezłym szoku. Czy mógłby pan zabrać stąd swoich ludzi? On się boi policji.
- Tak, jasne. Pewnie mamusia naopowiadała mu różnych strasznych historii. Nienawidzę takich spraw. Nie wiem, jak wy to znosicie. Naprawdę nie wiem. - Mężczyzna odszedł, kręcąc głową. Przed wyjściem wywołał resztę policjantów z mieszkania.
Kiedy wszyscy wyszli, Hermiona wróciła pod drzwi szafy i ukucnęła na podłodze.
- Tim? Zabrali stąd Davida. Obiecałeś, że wtedy wyjdziesz.
Mały chłopiec o jasnych włosach i niebieskich oczach powoli wyczołgał się ku światłu. Miał na sobie brudną koszulkę z krótkim rękawem i spodnie. Cofnął się nieco, kiedy zobaczył Harry'ego i Dudleya, Hermiona jednak powiedziała:
- Wszystko w porządku, oni są ze mną.
Odwróciła się i użyła różdżki do przywołania koca z łóżka, którym następnie owinęła chłopca. Potem posadziła sobie dziecko na kolanach, nie zważając na kurz, jaki je okrywał.
- Naprawdę jesteś dobrą wiedźmą? - spytał chłopiec prawie bezgłośnie. - Jak w telewizji?
- Mm-hm - przytaknęła Hermiona. - Słuchaj, twoją mamusię zabrali do szpitala, więc teraz ja się tobą zaopiekuję.
- Zobaczę ją kiedyś? - spytał malec.
Harry poczuł, jak ściska mu się serce.
- Zaczekam na dworze - szepnął kuzynowi.
Dudley krótko kiwnął głową.
Jako auror Harry na szczęście niewiele razy miał do czynienia ze sprawami dotyczącymi dzieci. Nawet wtedy jednak nie miały one na niego takiego wpływu, jak ta. Podejrzewał, że ma na to wpływ wieczór spędzony z Dudleyem.
Po wojnie Harry odwiedził jedną z uzdrowicielek umysłów ze Świętego Munga. Pomogła mu ona poradzić sobie z wieloma problemami oraz przepisała mu eliksiry na koszmary i depresję. Harry uznał, że po tej nocy znowu będzie się musiał z nią zobaczyć.
Paramedyczka, którą widział wcześniej, podeszła do niego, gdy oparł się o samochód Dudleya.
- Wszystko w porządku?
- No.
- Zastanawialiśmy się, czy musimy tu zostać, czy może zamierzacie przetransportować dzieciaczka sami?
- Myślę, że zawieziemy go moim samochodem - odezwał się Dudley za jej plecami. Hermiona szła za nim, trzymając w ramionach chłopca owiniętego kocem. - Będzie mniej przestraszony. Mam w bagażniku fotelik dziecięcy.
Paramedyczka przytaknęła i odeszła, Dudley zaś zaczął grzebać przy samochodzie. Harry podszedł do Hermiony, aby spojrzeć w niesiony przez nią tłumoczek.
- Zasnął - powiedziała. - Myślałam, że pójdzie łatwiej. Nie chcę się z nim aportować, więc Dudley zaproponował, że podrzuci nas do Świętego Munga.
- Dudley mówił, że pracował z tobą już wcześniej? - zagadnął Harry cicho.
- Tak, kilka razy. Wciąż zadawał dziwne pytania. Gdybym wiedziała, że jest twoim kuzynem, powiedziałabym mu.
Harry uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Nie, nie powiedziałabyś. Przekazałabyś wszystko Ginny i pozwoliła jej decydować, czy mówić mi cokolwiek.
- Idziecie? - zawołał Dudley.
Przypięli śpiącego chłopca do siedzenia.
- To gdzie jedziemy? - spytał Dudley.
Hermiona uśmiechnęła się z żalem.
- Lepiej ja poprowadzę. Ty nie znajdziesz tego miejsca, jest na nie nałożone zaklęcie odpychające mugoli. W dodatku jest nienanoszalne.
- Usiądę z tyłu z małym - zaproponował Harry, wślizgując się na miejsce obok dziecka.
- Panno Granger? Panie Barton? - zawołał jeden z policjantów. - Potrzebuję państwa podpisów na paru dokumentach...
Dudley i Hermiona podeszli do wozu policyjnego.
Chłopiec drgnął, załkał i otworzył oczy. Sapnął, kiedy zobaczył Harry'ego.
- Gdzie poszła ta pani wiedźma? - spytał z przestrachem.
- Jest tam. - Harry ruchem głowy wskazał Hermionę widoczną w świetle samochodowych reflektorów. - Ja mogę być? Jestem czarodziejem.
- Tamta pani wiedźma miała magiczną różdżkę - zauważyło dziecko z powątpiewaniem.
- Ja też taką mam - stwierdził Harry, wyjmując ją. Spostrzegł, że Hermiona nie miała okazji oczyścić malca ani odpowiednio go ubrać, wieczór zaś był odrobinę za chłodny, aby włóczyć się w bieliźnie, nawet z dodatkiem koca. - Trochę cię umyję, dobrze?
Chłopiec przygryzł wargę i przytaknął. Harry powoli uniósł różdżkę. Na foteliku nie było zbyt wielkiej możliwości skulenia się, ale dziecku jakoś się to udało. Harry rzucił delikatne Chłoszczyść, wiedząc, że Hermiona będzie chciała zrobić dziecku zdjęcia na dowód tego, jak wyglądało - ona nigdy nie odstępowała od procedur.
- Ooooch! - zawołał zdumiony malec. - Jest pan czarodziejem!
Harry uśmiechnął się szeroko.
- A-ha. A teraz powiedz mi, jaki jest twój ulubiony kolor.
- Zielony.
Harry wyjął z kieszeni chusteczkę i przetransmutował ją w ciepłą zieloną pidżamę.
- Podoba ci się?
Chłopiec niepewnie skinął głową. Harry w jednej chwili trzymał pidżamę w ręce, a w drugiej dziecko miało ją na sobie.
- Och! - Malec gapił się na Harry'ego. - Ja... - Nie był w stanie ciągnąć dalej; rozpłakał się.
- Dobrze już, dobrze - uspokajał go Harry, pamiętając z własnego dzieciństwa, że płakał tylko wtedy, gdy czuł się dostatecznie bezpieczny. Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej jakiś strzępek tkaniny i przetransmutował go w małego pluszowego misia, którego podał dziecku. Z bladym uśmiechem chłopiec przylgnął do przytulanki i zatopił w niej twarz. - Miałeś długą noc.
"Obaj mieliśmy" - dodał Harry w myślach. Oparł głowę o zagłówek. On i dziecko równie dobrze mogli zasnąć w tej samej chwili.
Jak przez mgłę słyszał Dudleya i Hermionę wsiadających do samochodu.
- Słodkie - stwierdził Dudley z rozbawieniem.
Hermiona roześmiała się cicho.
- Wiesz - usłyszał Harry, jak Dudley mówi chwilę później - nie rozumiem, dlaczego Harry nigdy nie zmienił mojego taty w karalucha. To by do niego pasowało.
- Podejrzewam, że magia Harry'ego nigdy nie poczuła się wystarczająco zagrożona - odparła wiedźma. - A zanim się to wyćwiczy, wszystko polega wyłącznie na instynkcie. Czasami zaś depresja lub strach potrafi zablokować magię. Czarodzieje to wciąż ludzie, rzadko bronimy się przed naszymi opiekunami magicznie. Można zauważyć, że mały Tim nie zmienił w robaka swojej matki, tylko jej chłopaka.
- No. Ja po prostu... Czy Harry opowiadał ci o swoim dzieciństwie?
- Trochę. To znaczy: wiem, że nie był w najlepszych stosunkach ze swoją rodziną i wysyłaliśmy mu jedzenie w każde wakacje, ponieważ... - Zamilkła. Na podstawie tonu głosu Harry był w stanie wyobrazić sobie jej minę, zaróżowione policzki i przygryzioną wargę, które zawsze zdradzały, że powiedziała za dużo.
- Ponieważ mama niedostatecznie go karmiła.
- No cóż, tak.
- Całe lata zabrało mi pozbycie się nałogu jedzenia - wyznał Dudley powoli. - Mój terapeuta miał teorię, że w ten sposób chciałem stłumić poczucie winy wobec Harry'ego. Nawet kiedy byłem mały, wiedziałem, że coś jest nie w porządku... Ale wiesz, jakie są dzieci. Mama i tato nazywali go diabłem wcielonym, a mnie rozpuszczali jak dziadowski bicz. Nigdy jednak nie chcieli znać mnie. Wiesz? Chcieli tylko swojego doskonałego małego Dudziaczka, który był doskonałą kopią taty.
Harry nigdy się właściwie nie zastanawiał, jak ich dzieciństwo wyglądało dla Dudleya.
Musiał przysnąć, bo następnym, co usłyszał, była Hermiona wołająca jego imię.
- Hmm? - powiedział.
- Mówię, że jesteśmy. Obudź się, żebyś mógł podać Dudleyowi, jak dojechać na Grimmauld Place. - Odpinała pasy chłopcu, a potem wzięła go na ręce. - Dzięki, że założyłeś mu coś cieplejszego. Nie wyczyściłeś jego bielizny, prawda?
- Wiem, jak zbierać dowody, Hermiono - odparł, otwierając oczy. - Nie oczyściłem go aż tak dokładnie. Tylko tyle, żeby było mu wygodniej.
- Oczywiście. Słuchaj, Ron i ja spotkamy się z tobą, Ginny, Dudleyem i jego rodziną w Dziurawym Kotle w sobotę. Wyślę Ginny sowę w tej sprawie dziś rano. Czy raczej dziś późniejszym rankiem. - Posadziła sobie dziecko na biodrze i odeszła wąską, kiepsko oświetloną ulicą prowadzącą do Świętego Munga.
Harry otworzył drzwi i przesiadł się na miejsce pasażera, które dopiero co zajmował Dudley.
- Więc ona mnie poinformowała, że jest ze mną spokrewniona przez małżeństwo? - stwierdził jego kuzyn pytająco.
Harry przytaknął z uśmiechem.
- Nie masz nic przeciwko spotkaniu w sobotę? - spytał Dudley niepewnie.
- Nie, z przyjemnością. Szczerze mówiąc, dzisiejszy wieczór okazał się zupełnie inny, niż myślałem. Cieszę się, że znowu cię zobaczyłem. - Nie miał pojęcia, czy mówi z sensem, taki był zmęczony. Coś sobie przypomniał. - Co to za książka, o której ty i Philip mówiliście?
- Ach, to. - Dudley uśmiechnął się z pewnym zakłopotaniem. - Ta, którą napisałem. Sądziłem, że może ją widziałeś. W mojej aktówce tutaj mam jeden egzemplarz.
Harry podniósł torbę z podłogi i otworzył ją. W środku była spora książka w grubej oprawie. Zaświecił sobie różdżką, żeby łatwiej móc przeczytać.
Szczęśliwy syn
Dorastanie w cieniu przemocy w rodzinie
D. Dursley
- Użyłem nazwiska Dursley, bo chciałem, żebyś zwrócił na to uwagę - wyjaśnił Dudley cicho. - Próbowałem cię znaleźć, kiedy ją pisałem, ale nigdy mi się nie udało. Twoja przyjaciółka Hermiona jest dobra. Wiedziałem, że w niektórych z tych spraw musi się kręcić wiedźma, a jednak nigdy nie byłem na tyle pewny, żeby ją zaczepić.
Harry odwrócił tylną okładkę, aby przeczytać notkę wydawniczą.
Niejednokrotnie zdarza się, że jedno dziecko w rodzinie zostaje wybrane jako ofiara przemocy i zaniedbań. Często pozostałe dzieci w domu nawet uczestniczą w znęcaniu się nad kozłem ofiarnym. Dudley Dursley bada przerażającą krzywdę, jaką czyni to każdemu dziecku w danej rodzinie.
- Spójrz na stronę z dedykacją.
Do Harry'ego
Chciałbym znowu spróbować być rodziną.
Zadzwoń do mnie.
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Z trudem przełknął ślinę. Dalej jechali w milczeniu, poza chwilami, kiedy Harry mówił: "Tutaj skręć w prawo." albo "Następna w lewo.", a wreszcie "Tu się zatrzymaj".
Dudley odwrócił się do niego.
- Do zobaczenia w sobotę? - spytał z nadzieją.
- Możesz na to liczyć. - Harry uśmiechnął się. - Mogę ją sobie zatrzymać? - Uniósł książkę.
- No. - Dudley rozpromienił się.
Kiedy jego kuzyn odjechał, Harry otworzył drzwi domu numer dwanaście. Światło w kuchni powiedziało mu, że Ginny jeszcze nie śpi.
- Cześć - rzucił zaskoczony Harry. - Nie musiałaś czekać.
Ubrana w podomkę Ginny czytała jakieś dokumenty. Oderwała się od nich, by uśmiechnąć się do męża.
- Miałeś dobrą noc?
- No - przyznał Harry, zastanowiwszy się przez moment. - Naprawdę dobrą. Trochę dziwną, ale... - Uśmiechnął się do niej krzywo.
- Hermiona dopiero co przysłała to sową - powiedziała Ginny, wskazując papiery. - Chciała wiedzieć, czy wciąż zamierzamy wystąpić o licencję rodziny zastępczej. Najwyraźniej ma chłopczyka, któremu pilnie potrzeba nowego domu. Mówiła, że wiesz coś na ten temat. Nie podała mi zbyt wielu szczegółów, ale zdradziła, że ty już coś o tym wiesz. W każdym razie jest całkiem prawdopodobne, że to by było na stałe, biorąc pod uwagę dowody, jakie znaleźli uzdrowiciele.
Harry poczuł, jak serce mu rośnie na myśl o dodaniu kolejnej osoby do jego rodziny.
KONIEC
Bardzo dziękuję za komentarze, które pojawiły się pod poprzednim rozdziałem. Jednocześnie przypominam, że nie trzeba być zarejestrowanym, aby móc komentować teksty na tej stronie. Służy do tego poniższy przycisk Review this Story / Chapter - wystarczy na niego kliknąć, w wąskim pasku wpisać przezwisko, w dużym oknie komentarz i wcisnąć napis pod spodem. Komentarze są dla mnie bardzo ważne, ponieważ pozwalają mi poznać Czytelników i ich opinie na różne sprawy. Nie mówiąc już o przyjemności płynącej z ich czytania ;-).