A/N: Trzecie i ostatnie opowiadanie należące do mojej trylogii. Z góry ostrzegam, że na początku przeważa lukier, cukier i żelki. Kiedy to pisałam potrzebowałam odegnać moje myśli od smutków i stąd tyle szczęścia i radości. Ale nie martwcie się, tak będzie tylko na początku, gdyż nie zapominam, iż "Bones" to serial kryminalny. Dodam tylko, że opowiadanie zostało napisane wyłącznie w celach rozrywkowych i nie czerpię z tego tytułu żadnych korzyści majątkowych. ;)

Zapraszam do czytania.


Miłość – jedyna nadzieja (Love – only hope)

trzecia część trylogii

~ 1 ~

Miarowe tykanie wypełniało ciszę w gabinecie Brennan. Tempe spojrzała na zegarek i zamarła. Booth mnie zabije!, pomyślała i czym prędzej zaczęła zbierać swoje rzeczy. Pisząc kolejny rozdział swojej nowej książki jak zwykle zapomniała o bożym świecie, a przecież obiecała Seeley'emu że będzie na czas. A teraz? Już była spóźniona. Pospiesznie wyłączyła laptopa, wzięła płaszcz i wyszła z gabinetu. Idąc szybkim krokiem przez laboratorium nie zauważyła, że jest ono dziwnie puste. Nigdzie nie było Zachary'ego, Camille, ani obściskujących się w najlepsze Hodginsa i Angeli. Lecz to nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Jedynym celem Bones było dotarcie do domu. Gdy była już przy platformie, instytut ogarnęły egipskie ciemności.

- Co się dzieje? - zapytała lecz nie usłyszała odpowiedzi. Zamiast tego, jej uszy zarejestrowały inny dźwięk – kroki. Ktoś się zbliżał.

- Jest tu kto? - zapytała znowu, lecz również nie usłyszała odpowiedzi, a dźwięk jaki wydawały czyjeś buty w kontakcie z podłogą był coraz głośniejszy.

Cholera, pomyślała i już szykowała się do zadana jakiegoś ciosu, by powalić napastnika na ziemię kiedy platforma nagle została zalana strumieniem delikatnego światła, a obok niej zmaterializował się Booth.

- Seeley? Chcesz, żebym dostała zawału? Przepraszam, że... ale co ty tu robisz? Przecież miałeś czekać w mieszkaniu... - zaczęła Bones, lecz agent zamknął jej usta pocałunkiem. – Hmmm... no tak, to jest znacznie przyjemniejsze.

- Miałem czekać, ale kiedy zadzwoniłem do Angeli po południu, a ona powiedziała mi że pracujesz nad książką stwierdziłem, że mógłbym się nie doczekać – odparł Booth i posłał jej czarujący uśmiech.

- Bardzo śmieszne, ale skoro już tutaj jesteś to możemy razem pojechać...

- To chyba nie będzie już potrzebne – powiedział agent i wziął Tempe za rękę.

- Dokąd mnie prowadzisz? - zapytała antropolog lecz posłusznie poszła za agentem. Zresztą i tak poszłaby za nim wszędzie. Jakież było więc jej zdziwienie, kiedy Seeley zaprowadził ją na platformę, ale ta z kolei nie przypominała codziennego miejsca pracy. Teraz na środku stał okrągły stolik przykryty białym obrusem, a na nim w ozdobnych lampionach paliły się świece. Dodatkowo, na przeciw siebie, stały dwa nakrycia.

- Seeley... Co to jest? - zapytała Temperance i spojrzała na swojego partnera, który teraz uśmiechał się od ucha do ucha.

- Nasza kolacja, a raczej miejsce, w którym ją zjemy. Angela i pozostali okazali się niezwykle pomocni...

- Właśnie. Gdzie są wszyscy? Powinni być jeszcze w instytucie...

- I jesteśmy, tylko w pomniejszonym składzie. – Na platformę weszła Angela. – To co mam przynieść? Wino? Szampan?

- A co to za okazja? - zapytała zdezorientowana Brennan, kiedy Booth odsunął jej krzesło, by mogła zasiąść przy stoliku.

- Każda sekunda z tobą jest wystarczającą okazją – odparł agent i usiadł na przeciwko. Po chwili na platformie pojawił się także Hodgins. Przed sobą niósł duży półmisek pod przykryciem.

- Proszę – powiedział i postawił talerz na stole. – Życzymy smacznego i już nie będziemy przeszkadzać. Jack wziął Angelę za rękę i oboje opuścili platformę pozostawiając Bootha i Brennan samych.

- Co to jest? - Bones wskazała na półmisek, który przyniósł Hodgins.

- Nasza kolacja. Specjalnie dla ciebie – bezmięsna.

Temperance uśmiechnęła się i podniosła pokrywkę.

###

- Myślisz, że się uda? - zapytał Hodgins Angelę kiedy wyszli razem z instytutu.

- Musi. Sądzę, że Bren dorosła już do tego momentu. Zmieniła się przy Boocie i to na korzyść – odpowiedziała artystka.

- Ale sama musisz przyznać mi rację, że było ciężko. To, że są razem...

- To wyłącznie ich zasługa, choć nie zapominam, że parę razy nagadałam Tempe co o tym wszystkim myślę.

- I podziałało – uśmiechnął się Hodgins. – To co, jedziemy teraz do domu, tak?

- Nie tak szybko, Jack. Zapomniałeś? - Angela zatrzymała się i spojrzała na naukowca spod zmrużonych powiek.

- O czym, kochanie?

- Dla ciebie lepiej by było gdybyś sobie przypomniał, bo inaczej zlikwiduję hodowlę larw, która okupuje parapet w salonie...

- Degustacja tortów! - krzyknął Hodgins i klepnął się w czoło dostając nagłego olśnienia. – Już pamiętam.

- Masz szczęście. Musimy wybrać tort na wesele i tym razem nie wykręcisz się żadnym badaniem ziemi w instytucie – odparła Angela.

- Ani mi to w głowie, gdzież bym śmiał – powiedział Jack i wraz z Angelą wsiadł do samochodu.

###

Kolacja w instytucie dobiegła końca i teraz dwójka ludzi siedziała na przeciw siebie. Booth podziwiał Bones, była taka piękna, miała w sobie tyle delikatności, ale dobrze wiedział że jest ona kobietą zdolną do wielkich rzeczy. Potrafiła go zadziwiać i zaskakiwać, a on nigdy nie wiedział jakie atrakcje napotka.

- Czemu tak patrzysz? - zapytała Brennan.

- Nie mogę patrzeć na piękną kobietę?

Tempe uśmiechnęła się. Od wielu osób słyszała komplementy, ale tylko w ustach Bootha nabierały one specjalnego znaczenia. Były czymś wyjątkowym i sprawiały jej przyjemność.

- Temperance – zaczął Seeley, czym natychmiast zwrócił uwagę swojej partnerki. Jej imię wymawiane dźwięcznym głosem zawsze sprawiało, że po plecach przechodziły ją przyjemne dreszcze. Tym razem było podobnie.

- Tak?

- Cały dzień... Ba! Cały tydzień zastanawiałem się jak ubrać w słowa to, co chciałbym ci powiedzieć. Wiem, że nie jesteś za instytucją małżeństwa, dlatego nie mam zamiaru nalegać i zmuszać cię do czegokolwiek. Wystarczy mi, że jesteś za mną. Ale chciałbym, żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham i chcę dzielić z tobą każdą sekundę mojego życia. Być przy tobie na dobre i na złe. I nie ważne czy będzie to potwierdzone formalnie. Jestem pewien swoich uczuć i mam nadzieję, że ty też... - Booth wstał i podszedł do Temperance, klęknął przy niej i z kieszeni marynarki wyjął małe, czarne pudełeczko. – Tutaj jest pierścionek, jest to coś w rodzaju oświadczyn, ale znam twoje podejście więc...

- Tak – przerwała mu Tempe.

- To znaczy?

- Wyjdę za ciebie, Seeley – odpowiedziała, a Booth spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie spodziewał się, że Brennan tak łatwo się zgodzi. Ale to teraz nie miało znaczenia. Pierwszy szok zaczął przechodzić w uczucie nieogarnionego szczęścia.

- Naprawdę, Bones? Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Brennan przytaknęła i objęła agenta za szyję.

- To teraz może dopełnimy formalności... - Seeley otworzył pudełeczko, a tam na białej poduszeczce leżał srebrny pierścionek z granatowym oczkiem, które mieniło się w blasku świec.

- Czy to...? - Bones spojrzała na srebrny krążek. – Czy to nie jest...?

- Tak, Temperance, to pierścionek twojej mamy. Kiedy powiedziałem Maxowi, że chcę poprosić cię o rękę, podarował mi go – wyjaśnił Booth i wsunął pierścionek na smukły palec Bones. – Pasuje.

- To najwspanialszy dzień w moim życiu – powiedziała Tempe spoglądając w oczy Bootha.

- Bones, mamy całe życie, by każdy kolejny dzień uczynić równie wspaniałym – odparł Booth i pocałował swoją narzeczoną.

###

Nastał świt, a wraz z nim rozpoczął się nowy dzień pracy. Ludzie mijali się na ulicy zmierzając do biur, szkół, uniwersytetów. Niektórzy szybkim krokiem chcąc uniknąć spóźnienia, inni powolnym starającym się opóźnić ciężką harówkę. Ale była jedna osoba, która kochała swoją pracę i już od rana siedziała w swoim gabinecie przeglądając kolejne raporty i badania. Na tej pracy minęła połowa dnia.

- Można? - do gabinetu Brennan weszła Angela.

- Nawet gdybym powiedziała, że nie i tak byś weszła – odparła antropolog.

- Złociutka, wytrzymałam całe przedpołudnie, choć było ciężko, ale teraz już mnie nie dręcz... Opowiedz mi co się wczoraj wydarzyło...

- Angela, nie udawaj, że o niczym nie wiesz.

- Oj, coś tam wiem, ale... - Wzrok artystki zatrzymał się na dłoni Brennan. – Ty masz pierścionek! To znaczy...

Bones przytaknęła.

- Bren, tak się cieszę! – Montenegro podbiegła do przyjaciółki, by ją serdecznie uściskać. – A jednak Booth znalazł sposób...

- Prawdę mówiąc, to chyba nie był do końca pewny, że mówię poważnie i się zgadzam, ale po tym co powiedział...

- On cię kocha, Tempe. Nigdy nie widziałam równie zakochanego mężczyzny. Oczywiście pomijam Hodginsa, bo to jest zupełnie inny przypadek...

- A to co za zbiegowisko? - Do gabinetu weszła doktor Saroyan, parę miesięcy wcześniej jej chłopak okazał się oszustem i mordercą dybiącym na życie jej najlepszej pracownicy oraz agenta Bootha, ale po tamtym wydarzeniu już nikt nie pamiętał. Życie toczyło się dalej i zmierzało w coraz lepszym kierunku. A przynajmniej tak się wydawało.

- Tempe zgodziła się wyjść za Bootha! - poinformowała przełożoną Angela, co wywołało zaskoczenie na twarzy patolog, która jednak zaraz się opamiętała i powiedziała.

- Naprawdę? Moje gratulacje, doktor Brennan. Wszyscy byliśmy ciekawi kiedy to nastąpi... Ale żadnych zakładów nie było – uśmiechnęła się.

- A właśnie, skoro już tu jesteście – zaczęła Angela. – Wiecie, że zbliża się mój ślub i tak pomyślałam sobie... Czy nie zgodziłybyście się zostać może moimi druhnami... po raz drugi?

Cam i Tempe spojrzały na artystkę, w zwykle wesołych oczach teraz czaiła się niepewność.

- Zgoda, ale żadnych sukienek z kokardami odparła doktor Saroyan, a Angela się uśmiechnęła.

- Zgadzam się z Cam – dodała Brennan.

- Jesteście kochane! - wykrzyknęła artystka i uścisnęła kobiety. – Obiecuję, żadnych kokard. A teraz idę powiedzieć Jackowi, by czym prędzej poprosił, by Seeley został jego drużbą – powiedziała i szybko wyszła z gabinetu.

- Mam tylko nadzieję, że Angela nie skakała ponad tyczką kilka razy i tym razem ślub się odbędzie – powiedziała Camille. – Drugiego załamania doktor Hodgins by chyba nie wytrzymał.

- Teraz będzie dobrze. Ale co cię sprowadza do mnie? - zapytała Bones i włączyła laptop.

- Przywieziono szkielet, a raczej dwa. Trzeba rozdzielić kości i ustalić tożsamość. Nie jest to żadne morderstwo, tylko wykopaliska ze starego cmentarza – wyjaśniła Cam.

- Dobrze, zajmę się tym.

- To nie jest nic pilnego, ale podejrzewałam że mogłoby cię to zainteresować dlatego przyszłam.

- Dzięki.

- Witam, moje drogie panie. – Do gabinetu Bones wszedł obiekt westchnień agentek w FBI i laborantek z Instytutu Jeffersona, sam agent specjalny Seeley Booth.

- Witaj, Seeley – odparła Camille. – I moje gratulacje, słyszałam, że się żenisz.

- Ach... to już wiesz, no tak. Farciarz ze mnie – uśmiechnął się szeroko, a Camille pokręciła tylko głową. Zakochani, pomyślała i opuściła biuro Brennan pozostawiając narzeczonych samych.

- Jak się miewa doktor Brennan? - zapytał Seeley i podszedł do biurka.

- Nadzwyczaj dobrze, a pan agencie Booth?

- Znakomicie, po takiej nocy... - Seeley puścił jej oko, a Tempe uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Każda wspólna noc była podróżą w nieznane, odkrywaniem czegoś nowego, ale ta była wprost odkryciem nowej galaktyki.

- Masz jakąś sprawę? Czy...

- Nie, na razie mamy względny spokój od rozkładających się ciał – odparł Booth. – Pamiętasz, że dziś jedziemy na działkę? Dawno tam nie byliśmy, ciekawe jak idzie budowa.

- Pamiętam. Dokończę tylko raport i możemy jechać... A i spodziewaj się, że Hodgins będzie miał do ciebie pewną sprawę...

- Do mnie? - Zdziwił się agent, lecz nie dane mu było się nad tym dłużej zastanowić, gdyż z oddali usłyszeli znajomy głos:

- Booth! Jak dobrze, że cię zastałem! - Do gabinetu wpadł Jack, a Bones się uśmiechnęła.

###

Wiosenne słońce górowało na prawie bezchmurnym niebie, zalewając swoim blaskiem ziemię i oślepiając kierowcę czarnego SUV-a mknącego drogą. Booth i Bones jechali przez mało zasiedlane tereny zbliżając się do celu swojej podróży. Seeley dobrze pamiętał jak po raz pierwszy przemierzał tę drogę. Wtedy prowadziła Tempe, a on kompletnie nie wiedział dokąd jadą. A teraz... teraz jechał w to samo miejsce, jechał tam gdzie trwała budowa domu. Domu, w którym zamieszka razem z Tempe. Już jakiś czas temu sprzedał swoje mieszkanie, by wnieść swój wkład w budowę i wcale mu nie przeszkadzało, że teraz mieszka u swojej narzeczonej, która także nie była zmartwiona z tego powodu.

- I jak rozmowa z Hodginsem? Wyciągnął cię z gabinetu jakby to była jakaś tajemnica – powiedziała Brennan.

- Poprosił mnie, bym został jego drużbą. Wnioskuję zatem, że o to samo poprosiła cię Angela.

- Tak. Mnie i Cam.

- Ciekawe kto będzie drugim drużbą... Zack?

- Pewnie tak. Hodgins i Zack to wręcz jedność. Kłócą się i spierają, ale jeden bez drugiego żyć nie może...

- No patrz! To zupełnie tak jak my! - skomentował Booth i uśmiechnął się.

Jakiś czas później dojechali na miejsce, a to co zobaczyli wprawiło ich w niemałe zaskoczenie.

- Ja nie mogę! - wydusił Seeley wpatrując się przed siebie. Bones popatrzył tam gdzie on. Na miejscu pustej jeszcze do niedawna działki stał dom. Może nie gotowy do zamieszkania, ale wreszcie mogli zobaczyć jak ich marzenia się urzeczywistniają.
Booth zaparkował samochód i wraz z Tempe wysiadł by podziwiać to, czego tak na prawdę nie spodziewali się tu zastać.

- Wiedziałam, że budowa idzie szybciej niż planowano, ale nie sądziłam, że aż tak – powiedziała Bones, kiedy szła obok Bootha do kierownika budowy.

- Dzień dobry – powiedział agent do mężczyzny stojącego nad jakimiś planami.

- Dzień dobry, nie spodziewałem się dzisiaj państwa – odparł budowlaniec i odłożył szkice. – I jak się podoba? - wskazał na dom.

- To wszystko wygląda dobrze, bardzo dobrze. Nie spodziewaliśmy się, że budowa pójdzie tak szybko – powiedział Booth.

- Prawdę mówiąc to ja też się nie spodziewałem, ale... Co prawda zostało jeszcze parę rzeczy do zrobienia w tym elektryczność i elewacja, ale jesteśmy już i tak bliżej końca niż początku. W każdym razie do końca roku się państwo wprowadzą – odparł kierownik budowy. – A może nawet i wcześniej.

- Wcześniej?

- Może 2 – 3 miesiące, ale to wersja optymistyczna. Jednak proponuję już zacząć myśleć o wyposażeniu wnętrz – powiedział mężczyzna i uśmiechnął się do zdumionej Bones.

- A moglibyśmy wejść do środka? - zapytała antropolog.

- Nie widzę przeszkód.

- W takim razie dziękujemy i do szybkiego zobaczenia – odparł Booth i wraz z Temperance skierował się do ich przyszłego domu.

Nie była to willa ani rezydencja na miarę bogaczy, których kiedyś mieli okazję udawać, ale zwyczajny dom, w którym każdy znalazłby miejsce dla siebie. Miejsce, w którym mogliby się cieszyć swoim szczęściem, przyjmować przyjaciół i czuć się bezpiecznie. Booth i Bones dokładnie wiedzieli czego chcą i z precyzją wybrali odpowiedni projekt.

- Uwierzysz, że niedługo tu zamieszkamy? - powiedział Seeley, kiedy weszli do pomieszczenia, które w przyszłości miało pełnić funkcję salonu.

- Nie. Ja nigdy nie sądziłam, że będę miała dom, a teraz...

- Wszystko się zmieniło. – Agent podszedł do niej i objął ją w talii.

- Wszystko – powtórzyła i pocałowała Bootha.

- Wracamy do domu? Czy zamierzamy jeszcze gdzieś wstąpić po drodze? - zapytał Seeley kiedy jakiś czas później opuścili teren budowy i zmierzali do samochodu.

- Przydałoby się zrobić zakupy. W lodówce nie ma nic poza kawałkiem sera i butelką mleka – odparła antropolog. Kiedyś by jej to wystarczyło, ale od kiedy zaczęła mieszkać z Boothem jej podejście do spraw związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego uległo zmianie. Już nie troszczyła się tylko o siebie, ale także o drugą osobę.

- Zakupy powiadasz? - Booth zrobił zbolałą minę, a Tempe przytaknęła. – No dobra, w takim razie jedziemy.

- A mogę prowadzić?

- Bones, nie przeginaj.

- Przecież niczego nie dotykam – odparła.

- Nieważne.

- To mogę? - zapytała jeszcze raz.

- Zapytaj mnie o to kiedy Kojot wreszcie złapie Strusia Pędziwiatra – powiedział z uśmiechem.

- Nie wiem co to znaczy – odparła, a Booth tylko pokiwał głową z niedowierzaniem i oboje wsiedli do samochodu.