No i nadszedł koniec. Przedstawiam Wam ostatni rozdział Ogniwa. To taki mój prezent na zakończenie starego roku i rozpoczęcie nowego. Bardzo, bardzo dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca tego opowiadania, zarówno tym, którzy zostawiali po sobie ślad w postaci komentarzy, jak i tym, którzy czytali "w ciszy i milczeniu" : Ogniwo było dla mnie dziwnym, aczkolwiek ciekawym wyzwaniem i jestem bardzo zadowolona, że udało mi się wytrwać do końca, tłumacząc wszystkie dwadzieścia dziewięć rozdziałów. Jeszcze raz z całego serca dziękuję wszystkim, którzy mi w tej przygodzie towarzyszyli i życzę Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, spełnienia najskrytszych marzeń i jak najwięcej radości. Drarry New Year!

ROZDZIAŁ 29

— Wszyscy cali — powiedział Dumbledore.

Był zmęczony. Również brał udział w walce, po której ostatecznie udało im się złapać wszystkich śmierciożerców, którzy natarli na szkołę, chcąc kontynuować śmieszne plany Voldemorta. Dyrektorowi niełatwo było patrzeć, jak jego uczniowie biorą udział w bitwie, która, według niego, nie była ich bitwą. Byli jeszcze młodzi, mieli prawo do życia bez konieczności zmieniania się w żołnierzy walczących o dobro magicznego świata. Bolał go widok podniesionych różdżek ludzi, którzy musieli przystąpić do obrony. To było doświadczenie, którego nigdy nie chciałby powtarzać. Nie szło to w parze z jego ideami życia w pokoju i wzajemnej tolerancji.

— Szkoła została oczyszczona. Możemy rozpocząć naprawę tych części zamku, które zostały zaatakowane za pomocą magii. Nie powinno to być zbyt skomplikowane. — Głos McGonagall nie brzmiał tak stanowczo jak zwykle, ale jej postawa się nie zmieniła. Tylko oczy nie błyszczały surowością. Odbijało się w nich jedynie zmęczenie.

Wszyscy byli wycieńczeni. Walka z grupą opętaną ideałami swojego pana nie była zwykłą fraszką, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że śmierciożercy nie byli aż tak słabi, choć też nie bardzo silni. Ale walczyli dla idei… mimo że nie były one zbyt dobre. Poza tym wszyscy walczący byli zmęczeni nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Każda wojna ideologiczna niesie za sobą stres i wyczerpanie emocjonalne z powodu trudności przekazania drugiej stronie swoich racji, które oczywiście są lepsze od racji przeciwników.

— Jutro z samego rana rozpoczniemy odbudowę… teraz musimy odpocząć — powiedział dyrektor. — Ponadto trzeba iść do uczniów. Niektórzy mogą potrzebować pomocy.

— Zapewne. Wielu uczniów z mojego domu w ogóle się nie pojawiło. Domyślam się, że rodzice zabrali ich ze szkoły — dodał Snape, uważnie wpatrując się w dyrektora, w razie gdyby ten miał dla niego jakieś instrukcje.

Dumbledore jednak pokręcił głową. Chciał, aby wszyscy odpoczęli, także on sam. Upływ czasu odebrał mu tę energię i siłę, jakie miał kiedyś, i teraz czuł, że nawet gdyby miał siły na wspieranie uczniów, w tym momencie nie musiał być ich podporą. Przez moment mógł być zwykłym człowiekiem.

— Jutro zajmiemy się wszystkim na spokojnie. A teraz możecie iść do swoich uczniów.

A ja pójdę do mojego, pomyślał. Musiał porozmawiać z Harrym, podziękować mu za wszystko, co zrobił, powiedzieć, że zaszczytem było go poznać. Że dla niego jest nie tylko uczniem czy czarodziejem, ale przede wszystkim bohaterem.

Stawienie czoła Voldemortowi i przeżycie – to coś godnego podziwu.

Dumbledore wyszedł ze swojego gabinetu, gdzie wcześniej rozmawiał z opiekunami domów, i skierował się w stronę skrzydła szpitalnego. Wiedział, że to tam znajdzie Harry'ego. Co za ironia losu… Szkolna infirmeria stała się miejscem jego najważniejszych rozmów z tym chłopcem. Choć kilka udało im się przeprowadzić w gabinecie dyrektora. Gdy tak szedł wąskim, długim korytarzem, zastanawiał się, jak będzie wyglądać ta najbliższa. Wiedział, że Harry może nie być w najlepszym humorze. I wcale go za to nie winił, w końcu po tym wszystkim, co przeszedł… nie było w tym nic dziwnego.

Tylko że wszyscy byli zmęczeni po walce, w pewien sposób wszyscy stawili czoła Voldemortowi, byli ofiarami jego planów… a jednak wielu z nich nie straciło przy tym zimnej krwi. Tak, Dumbledore był bardzo dumny ze swoich uczniów i ich rodzin.

Zanim otworzył drzwi, zatrzymał się na moment i wziął głęboki wdech.

ooOooOoo

Gdy Harry się obudził, myślał, że znajdzie obok siebie siedzącego Malfoya, czekającego, by odbyć tę rozmowę, którą Harry mu obiecał. Ale nie, zamiast Malfoya obok niego siedział jego najlepszy przyjaciel, śpiąc oparty o łóżko, na którym odpoczywała Hermiona, z książką w ręce.

Harry zamrugał kilka razy, zdając sobie sprawę z tego, że spał z okularami na nosie… co z pewnością teraz ułatwiło mu zadanie rozpoznania osób przebywających w pomieszczeniu. Pozwolił sobie na słaby uśmiech, mimo że naprawdę zaniepokoiła go nieobecność Malfoya. Powinien tu być. Usiadł na łóżku, a Hermiona odłożyła książkę. Widać, tak naprawdę wcale nie była zajęta czytaniem, tylko czekała, aż on się obudzi. Harry posłał jej wszystkowiedzące spojrzenie.

— Jak się czujesz, Harry? — zapytała dziewczyna.

— O wiele lepiej — odparł. — Chociaż jestem jeszcze trochę zmęczony.

„Trochę" może niedokładnie odpowiadało rzeczywistości, akurat w tej chwili Harry czuł się, jakby zupełnie samotnie stawił czoła całemu wojsku.

— Musisz być wykończony — powiedziała dziewczyna, przesuwając dłonią po swoich, będących w kompletnym nieładzie, włosach. — Brakuje ci sił magicznych. Zdaje się, że wykorzystałeś całą magię i dlatego tak się czujesz. Nie musisz mnie oszukiwać, Harry… a Malfoya tu nie ma.

Harry zmarszczył brwi, zdezorientowany.

— A co Malfoy ma z tym wspólnego?

Hermiona uśmiechnęła się nieznacznie.

— Obiecałam Ronowi, że nie będę o nim wspominać, ale nie mogę… Twoje uczucia są zbyt oczywiste.

Harry skrzywił się z niezadowoleniem.

— Wstręt. To właśnie czuję.

Hermiona znów się uśmiechnęła, kręcąc głową.

— Ron z nim rozmawiał… i z tej rozmowy wywnioskowałam jedną bardzo ważną rzecz. Ty i Malfoy jesteście w fazie negacji.

Tym razem to Harry wykrzywił usta w uśmiechu i zaprzeczył.

— Nie, Hermiono… Ja jestem tu, w skrzydle szpitalnym. A Malfoy pewnie krąży gdzieś w pobliżu albo siedzi w pokoju wspólnym Ślizgonów. Wcale mnie to nie obchodzi.

— Czemu więc zaprzeczasz z takim zapałem?

— Niczemu nie zaprzeczam. Co chcesz, żebym ci powiedział? — zapytał Harry. Zaczynał się irytować, a fakt, że jego przyjaciółka wypytywała go o rzeczy, których on sam sobie jeszcze nie wyjaśnił, było w bardzo złym tonie.

— Przepraszam. Nie wiedziałam, że sprawa Malfoya jest dla ciebie tak prywatna.

Harry znów zaprzeczył.

— Nie prywatna, Hermiono… po prostu nie ma żadnej sprawy. A przynajmniej mnie o niczym takim nie wiadomo, więc nie musisz się martwić.

Hermiona muskała dłonią rude kosmyki Rona, patrząc na Harry'ego czule. Jak siostra. Gdy Harry to sobie uświadomił, poczuł się wspaniale.

— Jakbyś mnie nie znał, Harry. Ja zawsze się o ciebie martwię. Tak samo jak o Rona. Znam was, więc to, że ciągle pakujecie się w jakieś kłopoty, to żadne zaskoczenie.

Cóż, tu akurat miała rację.

— Wybacz, Hermiono, ale… nie chcę rozmawiać o Malfoyu. Jeszcze nie teraz.

Hermiona skinęła głową.

— W porządku… idę w takim razie. Chyba potrzebujesz chwili samotności, a ja muszę zjeść śniadanie.

Harry przytaknął, podczas gdy Hermiona zawołała, chcąc obudzić Rona:

— Ron, Ron. — Weasley otworzył oczy ospale i wstał, prawie nieświadomie, ruszając za Hermioną. Dziewczyna zatrzymała się na moment w drzwiach, by pożegnać się z Harrym, po czym wyszła.

Harry został sam, zastanawiając się, dlaczego tego idioty Malfoya tu nie było. Był tak zamyślony, że nawet nie usłyszał, gdy drzwi się otworzyły. Nie zauważył też stojącego w nich dyrektora, dopóki ten nie zbliżył się i nie usiadł obok.

— Dzień dobry, Harry — odezwał się Dumbledore serdecznym tonem.

Harry mrugnął kilka razy, spoglądając na mężczyznę siedzącego na krześle, które powinien teraz zajmować Malfoy, starając się rozwiązać ich śmieszny problem.

— Profesorze… dzień dobry — odparł.

— Chcę z tobą porozmawiać, Harry, o tym, co się wydarzyło. Ale wydajesz się być nieco roztargniony.

Harry kiwnął głową. Prawdę mówiąc, rozmowa o ostatnich wydarzeniach była tym, na co naprawdę nie miał w tej chwili ochoty. To już przeszłość, która go nie interesowała. Miał ważniejsze rzeczy na głowie, a dyskutowanie o Voldemorcie i jego śmierciożercach z pewnością nie było jedną z nich.

— Przepraszam, profesorze, ale nie mam ochoty rozmawiać o niczym, co jest związane z wojną.

Dumbledore uśmiechnął się.

— Nie powinieneś zatrzymywać w sobie uczuć, Harry. Są ludzie, którzy zawsze chętnie cię wysłuchają, pomogą ci, poprowadzą. To, co się stało, powinno być dla ciebie czymś bardzo ważnym, bo miałeś w tym bezpośredni udział. Byłeś celem Voldemorta — zaczął dyrektor, ignorując słowa Harry'ego i zbliżając się trochę bardziej do jego łóżka. — Poza tym wplątałeś się w to o wiele bardziej, niż powinieneś. Dołączenie do kręgu śmierciożerców musiało być niełatwe.

— Profesorze, naprawdę niewiele o tym do tej pory myślałem i teraz również nie chcę tego robić. W czasie, gdy służyłem Voldemortowi, zastanawiałem się, jak bardzo to wszystko wpływa na niego samego, i myślałem o tym, jakim jest ignorantem. Tyle.

Naprawdę chciał już to wszystko zakończyć. Rozdział jego życia, w którym Voldemort grał jedną z głównych ról, był już za nim. Dłuższe rozmyślanie i analizowanie tylko oddali go od spraw, którymi powinien się teraz zająć. Nie miał zamiaru umniejszać wagi swoich relacji z przyjaciółmi, swojego życia czy chociażby głupiego, ukrywającego się przed nim Malfoya.

— Mimo wszystko zaryzykowałeś własne życie i myślę, że nadszedł czas poważnie o tym porozmawiać, Harry.

Harry pokręcił głową.

— Nie, profesorze... tyle czasu czekałem na ten moment i zdaje się, że naprawdę nie chcę już wiedzieć nic więcej. Reszta nie jest już dla mnie istotna. Problem został rozwiązany, nie zginęło tyle ludzi, ile ostatnim razem. Oczywiście, nie ma wojny bez ofiar, ale zawsze należy szukać takiego rozwiązania, by straty były jak najmniejsze. — Zatrzymał się na moment, czekając, czy Dumbledore nie będzie chciał czegoś powiedzieć, ale ten tylko słuchał. — Moi rodzice zginęli, by uratować mi życie. Wiele osób poświęciło się dla mnie i w końcu nadeszła moja kolej na odwdzięczenie się im. Tym, że sam przeżyję. Nie obchodzi mnie jakieś tam ukryte znaczenie przepowiedni, nie obchodzi mnie, co takiego łączyło mnie z Voldemortem, ani to, co planowali czy myśleli śmierciożercy. Chcę po prostu żyć dalej.

Spojrzał na dyrektora, który z jednej strony wydawał się być zadowolony z jego słów, a z drugiej zaniepokojony jego dojrzałością… nie dlatego, że było to coś złego, ale dlatego, że musiał dorosnąć bardzo szybko, nie mając okazji przeżyć tego, co przeżywa większość młodych ludzi w jego wieku.

— To jedyne, co mogę zrobić, by uczcić pamięć rodziców i Syriusza.

Dumbledore uśmiechnął się.

— A więc… nie chcesz nic wiedzieć? — zapytał.

Harry zastanowił się przez chwilę.

— Nie, profesorze. Myślę, że nadszedł czas, by wszyscy zaczęli od nowa… i na zawsze zapomnieli o Voldemorcie.

— Wspaniały pomysł, Harry. Mam nadzieję, że wszyscy myślą tak samo, jak ty, i zaczną nowe życie, składając w ten sposób hołd tym, którzy odeszli.

Harry przytaknął. Nadszedł też czas, by on zajął się swoimi problemami uczuciowymi.

ooOooOoo

Im więcej o tym wszystkim myślał, tym gorzej szło mu wymyślanie rozwiązania. Zawsze tak było. Im bardziej chciał je znaleźć, tym bardziej wszystko się komplikowało i w końcu on czuł się bardziej zdezorientowany niż na początku. Oczywiście, był inteligentny, ale to nie znaczyło, że nie mógł się trochę pogubić. A w jego rodzinie nie pobierało się nauk na temat „jak walczyć z problemami emocjonalnymi". Emocje zawsze wpędzają w pułapki, a on był już zmęczony ciągłym ich unikaniem. Jednocześnie jednak nie czuł się gotowy na konfrontację. I to nie dlatego, że był tchórzem. Po prostu nie chciał zaczynać działać, dopóki nie zdobędzie odpowiedniej ilości informacji.

Nienawidził tego uczucia niepewności. Wiedział, że ukrywanie się w swojej cichej, bezpiecznej sypialni nie było najlepszym wyjściem, szczególnie teraz, kiedy Harry znajdował się w szkolnej infirmerii, zapewne zadając sobie pytanie, gdzie on się podziewa, i nie mogąc w odpowiedni sposób posłać go do diabła. Ostatecznie jednak Draco nie ma zamiaru dać mu tej satysfakcji. To on skończy z tą ich specyficzną rozrywką, polegającą na byciu blisko siebie i służeniu pocieszeniem… W której jeden z nich rozpaczał po stracie ojca, a drugi korzystał z tej relacji po to, by nie oszaleć z powodu wszystkiego, przez co przechodził.

Draco opuścił Hogwart od razu po tym, jak sprowadził Harry'ego do skrzydła szpitalnego i zmył z siebie całą krew ciotki Belli. Czuł chorą satysfakcję na myśl, że to właśnie Harry ją wykończył, ale nie miał zamiaru mu tego mówić. Bardziej martwiło go to, co powie, gdy Harry już zjawi się we dworze. A był pewien, że ta durna sprawa tak czy inaczej zakończy się właśnie tutaj. Przynajmniej teraz był na swoim terenie i kiedy Gryfon już powie, co ma do powiedzenia, będzie mógł zażądać od niego, by wyszedł.

Draco przesunął dłonią po włosach. Cokolwiek nie myślał, bardzo nie podobało mu się to, co z tego myślenia wynikało. Cieszył się, że jest w domu, z matką. Zresztą ona też była niesamowicie szczęśliwa, gdy stanął w drzwiach, niosąc ze sobą spakowany kufer. Nie miał zamiaru wracać już do Hogwartu. Nie było po co. Nie musiał już niczego nikomu udowadniać. Pokazał już wszystkim, że sam potrafi sobie poradzić i że jest wystarczająco silny... i odpowiedzialny, mimo że ten idiota Potter mu uciekł i wylądował w ostatnim miejscu, w którym powinien był się znaleźć.

— Draco, synu… masz gościa.

Draco wstał i spojrzał na zegarek. Na Harry'ego było za wcześnie.

— Kto to taki?

— Profesor Snape. Chce z tobą porozmawiać.

— Przyprowadź go tu, matko... nie chcę schodzić na dół.

Narcyza przytaknęła. Cieszyła się, że jej syn nie należał do tych osób z bandy Voldemorta, którzy szli za nim bez mrugnięcia okiem, nie myśląc o swoich rodzinach. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, które otworzyły się zaledwie chwilę później.

— Nie musiałeś uciekać ze szkoły — odezwał się opiekun jego domu łagodnie.

Ten ton wydał się Draco kompletnie nieadekwatny do sytuacji. Musi wyjaśnić parę rzeczy.

— Nie uciekłem, profesorze. Po prostu nie mam ochoty rozmawiać z pewną osobą. A żeby tak się nie stało, muszę się trzymać z daleka od szkoły. Bo to jego teren, a tutaj jest mój… tutaj czuję się lepiej.

Snape pochylił lekko głowę.

— Ta osoba to Potter, nie mylę się?

Draco miał na tyle wstydu, by zarumienić się lekko. Ale co za różnica, czy rumienił się lekko czy mocno. Na jego skórze i tak to było zawsze widoczne.

— A co Potter ma z tym wszystkim wspólnego?

— Obudził się.

Draco odwrócił się plecami do profesora i powiedział:

— Nie obchodzi mnie to. Jeśli ma mi coś do powiedzenia, może tutaj przyjść… ja się nie ukrywam. Ani nie uciekam. Po prostu chcę być sam, bez nikogo, kto sprawia, że czuję się źle, kto mnie rani albo czegoś ode mnie wymaga.

— Nie masz zamiaru pojawić się na egzaminach? — zapytał Snape.

Wydawał się być zaniepokojony, bo Draco zawsze dążył do tego, by być jak najlepszym uczniem i by mieć najwyższe oceny. Mimo że to Granger zawsze wygrywała w tej konkurencji.

Draco spojrzał na niego uważnie.

— Nie potrzebuję nikomu udowadniać, że jestem inteligentny. Jedyna osobo, której zawsze chciałem zaimponować, już nie żyje, nie widzę więc powodu do dalszego pobytu w Hogwarcie.

— Mówisz, że nie uciekasz. A wygląda na to, że jest dokładnie odwrotnie.

Draco uśmiechnął się.

— Nie interesuje mnie, co pan o tym myśli… Poza tym tutaj jestem bardziej potrzebny. Od kiedy zabrakło ojca, matka jest całymi dniami sama. Wolę jej towarzyszyć. To nie jest ucieczka, profesorze Snape. — Nauczyciel nie odpowiedział, jedynie przyglądając się swojemu uczniowi. — A teraz bardzo proszę, aby zostawił mnie pan samego.

Powiedziawszy to, Draco odwrócił się i podszedł to przesuwanych, szklanych drzwi balkonowych. Otworzył je i wyszedł na taras, z którego rozpościerał się wspaniały widok. W tej sytuacji nauczyciel nie miał innego wyjścia, jak tylko opuścić pokój chłopaka.

ooOooOoo

— Masz zamiar porozmawiać z Malfoyem? — zapytał Ron, gdy już udało mu się wygrać z Harrym partyjkę szachów. Chciał przerwać tę kłopotliwą ciszę, jaka między nimi zapadła.

Harry wzruszył ramionami.

— Hermiona mówiła, że z nim rozmawiałeś. To więcej, niż mnie się do tej pory udało.

Ron parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.

— Kumplu, dobrze wiem, co tobie się z nim udało. I nawet nie próbuj zaprzeczać.

Harry poczerwieniał na twarzy.

— Powiedział ci?

— Tak jakby… nie wyraźnie… ale wystarczyło, że powiedział, że zaspokoił twoje potrzeby… No, hej, nie jestem aż taki głupi, jak wszyscy myślą. Wiem, o czym mówił.

— Tylko do tego się nadaje.

— Właśnie tak powiedział — przypomniał sobie rudzielec. — Zaskoczył mnie fakt, że ktoś taki jak on ma o sobie tak niskie mniemanie. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale udało ci się… zwyciężyłeś Malfoya.

Harry wygiął brew w zdziwieniu.

— A kto powiedział, że to były jakieś zawody? — zapytał.

W tym momencie Hermiona oderwała oczy od swojej książki.

— To zawsze były zawody, Harry. Ty może tego nie widziałeś, bo wierzyłeś, że na świecie istnieje sprawiedliwość, ale dla Malfoya to zawsze była sprawa bycia lepszym od reszty. A skoro on sam przyznaje, że to była jedyna rzecz, do jakiej był ci potrzebny, oznacza, że uznaje swoją przegraną.

Harry jednak pokręcił głową.

— Nawet mnie nie szukał, żeby mi to powiedzieć. Skąd więc wiesz, że myśli tak naprawdę?

— Harry, Draco nie ma zamiaru zrezygnować z resztek własnej dumy. Nawet ja to wiem — wtrącił Ron. — To wyzwanie dla ciebie. Jeśli naprawdę chcesz wszystko wyjaśnić, rozwiązać i jakoś to zakończyć… musisz sam go znaleźć.

— Hermiona ci to powiedziała?

— Ej! Nie skreślaj mnie tak od razu! To w końcu ja musiałem porozmawiać z Malfoyem, żeby Hermiona mogła dojść do tego, o co mu chodzi — krzyknął Ron, udając oburzenie. — Co z całą pewnością jest czymś więcej, niż to, co ty zrobiłeś… poza zaciągnięciem Malfoya do łóżka.

Harry odezwał się na to mechanicznie:

— Cóż, to nawet nie było łóżko.

Ron skrzywił się z obrzydzeniem, a Hermiona zaśmiała się cicho.

— Przepraszam, Ron — powiedział Harry, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Jego przyjaciel jednak już zbliżał się do wyjścia, zostawiając Harry'ego sam na sam z Hermioną.

— A więc takie było twoje pierwsze doświadczenie seksualne… Nie tylko zrobiłeś to z Malfoyem, ale nawet nie w łóżku.

Harry zmrużył oczy, kręcąc głową.

— Hermiono, idź lepiej poszukać swojego chłopaka, co?

— Lepiej ty poszukaj swojego.

Harry nawet nie drgnął. Po prostu siedział i patrzył, jak Hermiona wychodzi, chcąc dołączyć do Rona. Jeśli nie zacznie kontrolować tego, co mówi, ta sprawa ma szanse stać się interesem publicznym. Chyba więc lepiej będzie zakończyć to raz a porządnie. Musi przyjąć wyzwanie Draco i pójść z nim porozmawiać.

ooOooOoo

Tak szybkie pojawienie się Harry'ego we dworze wprawiło go w zdumienie, nie pozwolił jednak, by odbiło się to na jego twarzy. Udało mu się zachować niewzruszoną postawę, prezentującą spokój i opanowanie. W przeciwieństwie do tego, jak czuł się w rzeczywistości.

Obaj siedzieli teraz w sypialni Draco, utrzymując odpowiedni dystans. Każdy z nich czekał, aż ten drugi przerwie milczenie, ale żaden najwyraźniej nie był gotowy to zrobić. Harry przyglądał się pokojowi Malfoya. W pewnym sensie czuł się uprzywilejowany, mogąc tutaj. Pokój był urządzony prosto, ale wykwintnie. Wszystko, co się w nim znajdowało, z pewnością było bardzo kosztowne. Nie był jednak bardzo zagracony, tak że wydawał się naprawdę obszerny… wręcz ogromny, w porównaniu ze znienawidzonym przez Harry'ego pokoikiem na Privet Drive.

— Co tutaj robisz, Potter? — zapytał Malfoy, w końcu zdobywając się na odwagę.

— Jesteś mi winny rozmowę. A uciekłeś.

Draco był już zmęczony wyjaśnianiem, że nie, nie uciekł. Dlatego też tym razem nie powiedział nic. Po prostu posłał Harry'emu uśmiech, który sprawił, że ten zadrżał.

— Nigdy nie sądziłem, że taki jesteś… nie uważałem cię za tchórza.

— Błagam cię, Potter, akurat teraz zupełnie mnie nie interesuje, co o mnie myślisz. I, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czego chcesz. Co więcej, wątpię, że mógłbym ci to dać. Że chcę ci to dać.

— Nie musiałeś w ten sposób uciekać i ukrywać się we dworze. Sądziłeś, że nie będę cię szukał?

Draco zaśmiał się cicho.

— Aż tak zdesperowany jesteś, Potter? — zakpił. — No popatrz, kto by pomyślał, że masz taką potrzebę zobaczenia się ze mną.

— Odstaw na bok te swoje gierki. Czas, żebyśmy pogadali.

Draco usiadł na brzegu łóżka, wskazując Harry'emu, aby również usiadł. Ten wybrał wygodną sofę niedaleko łóżka.

— Nie mamy o czym rozmawiać. To, co się stało... w końcu była wojna. Wiem, że przyszedłeś tu tylko po to, by mi powiedzieć, że po prostu tego potrzebowałeś w tamtej chwili. Zrobiłbyś to z kimkolwiek. Rozumiem, po tym, jak straciłem ojca, zrobiłbym to nawet z Wiewiórem.

Harry poczuł się urażony słowami Malfoya.

— Dlaczego uważasz, że wiesz, co ja myślę?

— Daj spokój, Potter! A co innego mógłbyś myśleć, co?

— Harry! — krzyknął Gryfon. — To jest moje imię, do cholery. Harry. Zmęczyły mnie już te wszystkie formalności, wiesz, Draco? Nie mam pojęcia, w co ty pogrywasz, ale naprawdę mam tego dość.

— Po prostu staram się nam obu to ułatwić, Harry — powiedział Draco, nasączając imię taką ilością jadu, jaką tylko udało mu się skumulować. — Ostatecznie ja wcale nie uciekłem, a nasza prywatna potyczka już się skończyła. Nie muszę ci nic udowadniać. Po prostu chcę żyć, jakby nic się nie wydarzyło.

— Obaj wiemy, że się wydarzyło, a ja chcę to rozwiązać.

— Nie obchodzi mnie to, że ciebie tak martwi to, co się stało, idioto! W końcu jakoś sobie z tym poradzisz i zapomnisz. I mimo że ja prawdopodobnie nie zapomnę, ty nie musisz się tym przejmować.

— Ale się przejmuję.

— No to pech, bo ja nie mam zamiaru pomóc ci w rozwiązaniu twojego problemu. Nie obchodzisz mnie.

Harry wstał, a gdy Draco zrobił to samo, podszedł i przyciągnął go do siebie.

— Merlinie, ale z ciebie egoista! Zawsze osiągasz to, co chcesz…

— Proszzzz, Harry, ja wcale ciebie nie chcę. Chcę, żebyś zniknął z mojego życia i zajął się swoim, dalej grając rolę przeklętego bohatera, który ocalił wszystkich innych, ale któremu nie udało się dotrzymać przeklętego słowa i dopilnować, by mój ojciec nie stracił życia.

Harry przytrzymał chłopaka mocno.

— To nie moja wina, że twój ojciec okazał się na tyle głupi, by dać się zabić. Nie potrzeba wielkiej inteligencji do tego, by przeżyć, będąc szpiegiem. Sprawdziłem to na tobie — wyszeptał stanowczo, choć w jego głosie czaiła się wściekłość.

— Nie kwestionuj mojej inteligencji, Potter! To ty stwierdziłeś, że zabawnie byłoby wciągnąć mnie w swój plan. Choć wcale nie powinieneś tego robić. Przecież chciałeś tylko zrujnować mi życie.

— Nie jesteś na tyle ważny, żebym musiał się nad tym zastanawiać.

— Mów sobie, co chcesz. Całe życie uważałeś mnie za wstrętnego potwora stojącego po stronie Voldemorta… pewnie zaskoczył cię fakt, że wcale nie chciałem być jednym z niewolników własnego przeznaczenia. Tak jak ty.

— Nie mówisz mi nic nowego, Draco. Ty zawsze pragnąłeś mojej porażki, chciałeś udowodnić ojcu, jakim to posłusznym synem jesteś… ale nie mogłeś tego zrobić. Ani już nie będziesz mógł.

— Jesteś przeklętym draniem.

Pod wpływem chwili Harry, zamiast odpowiedzieć, chwycił Draco w pasie i przyciągnął go jeszcze bliżej, całując głęboko. Draco natychmiast mu odpowiedział, wkładając w pocałunek całą złość, którą czuł. Najpierw uderzył Harry'ego w pierś, popychając go kawałek, po czym, między jednym a drugim jękiem przyjemności, ściągnął z niego koszulkę. Harry objął go mocniej i popchnął na łóżko. Jego dłonie z całej siły obejmowały talię Draco. Na pewno zostaną ślady, ale jakoś żaden z nich się teraz tym nie przejmował. Harry całował i gryzł szyję Draco, słuchając zachwycających dźwięków, jakie wydobywały się z jego gardła. Draco z kolei zajmował się rozczochranymi włosami Harry'ego, zagryzając wargi i starając się powstrzymać od krzyku. Mimo tego, że zatracił się w przyjemności, wciąż pamiętał, że jego matka była w domu i mogła ich usłyszeć, jeśli nie będą ostrożni.

Poczuł chłodne, delikatne dłonie Harry'ego na swojej piersi, kiedy ten w końcu ostatecznie pozbył się jego koszuli, poczuł, jak chłopak muska jego talię, jak głaszcze jego plecy. Wygiął się w łuk, zmniejszając odległość między ich torsami. Brutalnie chwycił Harry'ego za włosy, sprawiając, że ten warknął cicho i zajął się pozbawianiem go spodni. Draco szybko mu w tym pomógł. Pełne pożądania spojrzenie Harry'ego sprawiło, że poczuł, jak żołądek ściska mu się gwałtownie, sam jednak również rzucił podobne spojrzenie, gdy Harry się rozbierał.

W którymś momencie Draco udało się nakryć ich prześcieradłem, by zapewnić im więcej prywatności, której poprzednim razem nie mieli w ogóle. Wydawało się, że rozgrzane ciało Harry'ego dopasowuje się do jego ciała, podczas gdy Gryfon pokrywał jego twarz pocałunkami. Być może z powodu wspomnień ostatniego razu i tego, co wtedy czuł, teraz po policzkach Draco spłynęły gorące łzy. Łzy, które Harry natychmiast spił z jego twarzy. Potem pocałował zaczerwienione usta Draco, który objął nogami jego talię. Tym razem było inaczej. Tym razem byli ze sobą bliżej.

Po chwili Draco poczuł, jak Harry zaczyna w niego wchodzić, bez żadnego przygotowania, powoli i ostrożnie, prawie się nie ruszając, jedynie całując go nieustannie, choć szorstko. Czekając, aż Draco przyzwyczai się do uczucia, jakie wywołało obce ciało w jego własnym. Gdy Draco poczuł, że to jest ten moment, odsunął się odrobinę i szepnął Harry'emu do ucha:

— Zrób to.

I Harry to zrobił. Zaczął się niespiesznie poruszać, rozpalając Draco od środka, aż osiągnęli jednoczesny orgazm. Gdy wszystko się skończyło, oni zostali tak, objęci… nie wiedząc, co robić dalej.

Aż w końcu zasnęli.

ooOooOoo

Gdy Harry otworzył oczy, zobaczył, że jest w łóżku sam, a miejsce obok niego jest zimne. Draco musiał wstać już jakiś czas temu. Wyciągnął rękę po okulary, które najwyraźniej Draco ściągnął mu wcześniej. Podmuch chłodnego powietrza sprawił, że Harry odwrócił się w kierunku balkonu. Zobaczył, że Draco opiera się o barierkę, a wiatr rozwiewa mu jasne włosy. Przykrył się prześcieradłem, siadając na brzegu łóżka.

— Malfoy?

Blondyn odwrócił się w jego kierunku.

— Nawet nie próbuj wyciągać żadnych wniosków, Harry… Jakby nic się nie stało.

Harry kiwnął głową, choć minę miał niewyraźną.

— Nadal uważam, że nie potrzebuję twojej miłości.

— To świetnie, bo wiesz, że cię nie kocham… — odparł Draco, opierając się plecami o barierkę i wbijając wzrok w niewzruszoną twarz swojego rozmówcy.

Harry wytrzymał to spojrzenie, uśmiechając się niedowierzająco. Na ten widok Draco posłał mu najbardziej lodowate spojrzenie w swoim życiu, zmrużył oczy, zbliżając się powoli, i zapytał:

— Co cię tak śmieszy, Potter?

Zamiast odpowiedzieć, Harry nie przestał się uśmiechać, a nawet uniósł brew w jeszcze większym niedowierzaniu. Draco skrzywił się ze złością, popchnął Harry'ego na łóżko i usiadł na nim okrakiem.

— Wiesz co, Potter? Ja też jakoś ci nie wierzę.

KONIEC