Nakago skrzywił z niesmakiem usta: chyba nieco przesadził z siłą ognia... Tamahome był jednak dość lekki i w rezultacie poniosło go odrobinę za daleko. Teraz generał będzie się musiał ładny kawałek przejść, by nasycić oczy upragnionym widokiem. Ależ! Nie można przecież pozwolić, żeby owa drobna niedogodność zepsuła tak udany dzień! A właściwie noc. Nakago uśmiechnął się ponownie, tym razem lekko ironicznie, kiedy podchodził do spreparowanego własnoręcznie trupa. Spojrzał z góry na nieruchome zwłoki i z satysfakcją poklepał delikatnie własne poparzone ramię, gratulując sobie w duchu artystycznego zacięcia. To, co niedawno było Tamahome, leżało teraz na plecach w resztkach tlącej się koszuli (spodnie, na szczęście?, nie ucierpiały zbytnio - cóż to byłby za widok!). Kompletnie zwęglona czaszka szczerzyła popękane od żaru zęby, pustymi oczodołami gapiąc się w rozgwieżdżone niebo. Lewej ręce brakowało dłoni, prawą urwało nawet wyżej, bo tuż pod łokciem. A przez dziurę w klatce piersiowej pewnie można by patrzeć na wylot; gdyby przez nią spojrzeć, oczywiście. I gdyby nadpalone wnętrzności spłynęły do brzucha, gdzie pierwotnie było ich miejsce. Od pasa w dół za to ciało wyglądało na niemal nienaruszone - ale co komu po samych nogach z przyległościami? (o ile nie jest nekrofilem, naturalnie; tej aberracji jednakże w niniejszej historii szczęśliwie nie stwierdzono)

Grom z ciemnego, acz pozbawionego chmur, nieba uderzył kilkanaście kroków za plecami Nakago, wyrzucając w powietrze pacyny ziemi wielkości pięści dorosłego mężczyzny. Dwie takie grudy doleciały aż do generała. Przy czym jedna uderzyła go w zraniony bark, podczas gdy druga trafiła idealnie w środek czoła jego byłego przeciwnika, rozpryskując się na nim w malowniczy kleks. Po części rozbawiony, bardziej jednak zirytowany, wojownik chwycił dłonią za obolałe ramię i odwrócił się na pięcie, twarzą ku nadciągającej nawałnicy. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był niezbyt głęboki, acz rzucający się w oczy, krater, powstały ni stąd, ni zowąd, w samym centrum rozległej plamy wypalonej trawy. Czyli dokładnie tam, gdzie jeszcze niedawno stał Tamahome. Który teraż leżał gdzie indziej. Ale to detal.

Następnym widokiem, jaki przykuł jego wzrok, dla odmiany ruchomym, były dwa galopujące konie. Przy czym jeden gnał z pustym siodłem, a drugi wręcz przeciwnie.

- Nakago! - krzyknęła Soi, pewnie trzymająca się na grzbiecie swojej klaczy. - Szybko, wsia...a...da...aj... - dokończyła ciszej, jąkając się ze zdumienia.

- Lepiej uważaj, bo sobie język przygryziesz! - zawołał wesoło generał, który w natłoku tak zajmujących zdarzeń zdążył zapomnieć o wcześniejszych podejrzeniach względem jej osoby. Odwrócił się zaczem z powrotem ku swej poczerniałej ofierze - jeszcze przecież nie zdążył nacieszyć się tym cudownym widokiem...

Soi delikatnie ścisnęła kolanami boki dosiadanej kasztanki, powoli zwalniając, żeby wrażliwy rumak bojowy Nakago, którego wodze trzymała w ręku, spokojnie mógł się dostosować do nowej prędkości. Cokolwiek się tu wydarzyło, zdecydowanie nie zmuszało do pośpiesznej ucieczki. Jadąc już stępa wojowniczka poprowadziła oba wierzchowce ku stojącemu niedaleko dowódcy, z jakiegoś dziwnego powodu uparcie wlepiającemu wzrok pod własne nogi. Po chwili zobaczyła również ów *powód* - zaiste, na tyle dziwny, że na jego widok omal nie spadła z siodła. Trzęsąc się jak w gorączce, dziewczyna zsunęła się z grzbietu konia i niepewnie stanęła przy boku swego kochanka.

- Co to jest? - spytała słabo, drżącą dłonią wskazując jakieś miejsce tuż przed sobą.

- Trup - odparł spokojnie Nakago, trącając nogą zwęgloną czaszkę. Która jeszcze na tyle zachowała swój kulisty kształt, że odwróciła się nieco, powracając zresztą zaraz do poprzedniej pozycji.

Soi milczała.

- Zwłoki - kontynuował generał, ponownie z lekka kopiąc pozostałości głowy, zachowujące się za każdym razem tak samo. - Nieboszczyk - wyjaśniał dalej, wciąż nie uświadczając żadnej reakcji towarzyszki. Po czym znowu potraktował butem zwieńczenie szyi leżącego. - Denat - oczywistym było, że naczelny wódz wojsk Kutou odebrał staranne wykształcenie i słownictwo miał raczej bogate. Zamiłowanie do kopania miał również...

- To widzę - wykrztusiła wreszcie dziewczyna, z cichą nadzieją, że Nakago przestanie się znęcać nad przedmiotem *rozmowy*, kiedy zakończy wymieniać różne określenia dla tego zjawiska. Nadzieja okazała się płonna: generał nadal, z wyrazem skończonego szczęścia na twarzy, trącał nogą kulającą się czaszkę. Wyglądał jak zachwycone dziecko, które dorwało się do ulubionego sportu po długim okresie przymusowego postu. Soi dostrzegała to kątem oka, cały czas bowiem wpatrzona była w widowisko rozgrywające się pod dwiema parami nóg. Może gdyby się tak nie ruszała... - pomyślała z roztargnieniem. Od jakiegoś czasu ona również czuła przemożną ochotę kopnięcia natrętnej głowy. Widok obracających się w tę i nazad pustych oczodołów działał zdecydowanie hipnotycznie...

Dziewczyna z trudem odwróciła wzrok od rozdającej szerokie uśmiechy bezskórej twarzy. Gwałtownie potrząsnęła głową (własną), usiłując pozbyć się szumu w uszach i obrazu dwóch czarnych dziur tkwiących w wiecznie kręcącej się, równie czarnej, kuli. Nie, nie... Co to ja miałam...?

- Widzę przecież, że to jest denat, trup, zwłoki, nieboszczyk i ciało w dodatku - odparła w końcu w miarę pewnym głosem, całą siłą woli walcząc z uparcie kierującymi się ku ziemi oczami (własnymi). - Chciałabym tylko wiedzieć, kto to był ZANIM stał się denatem, trupem, nieboszczykiem i czym tam jeszcze - dokończyła zdecydowanie, wydając w duchu westchnienie głębokiem ulgi. Pustynny krajobraz nawet jej się podobał.

- Tamahome - lakonicznie oświecił ją Nakago, wciąż pochłonięty tym samym zajęciem.

- Jak to... Tamahome...? - Soi zmartwiała. - Chcesz powiedzieć, że zabiłeś TAMAHOME?!

- Chcę powiedzieć, że zabiłem Tamahome - potwierdził. - Że zrobiłem z niego skwarkę. Pieczyste. Chociaż nie sądzę, żeby był specjalnie smaczny... - zadumał się krótko nad kwestią kulinarną, co nie przeszkadzało mu nadal rytmicznie kopać czaszkę wspomnianego wyżej zabitego Tamahome i obserwować, jak ta uparcie za każdym razem wraca do pozycji wyjściowej.

- Ale... - jęknęła dziewczyna z rozpaczą w głosie.

- O, tak - ciągnął jej kochanek, będący na etapie niezwracania na nic uwagi. - Zabiłem Tahahome. I chcę to powiedzieć. Chciałem to mówić od dawna, ale wtedy to byłoby kłamstwo. Nie żeby to miało jakieś szczególne znaczenie, jednak... - zamyślił się na chwilę. Krótką chwilę. - Ale teraz - podkreślił wojownik zdecydowanym tonem - teraz mogę już twierdzić tak z całą stanowczością, czyż nie? - Wskazał palcem zwęglone ciało, celując gdzieś w środek wypalonej w piersiach dziury. - Teraz mogę to powiedzieć, więc będę to mówić. Każdemu. Czy będzie chciał słuchać, czy nie. Choć lepiej dla niego, żeby chciał... Zabiłem Tamahome! - Krzyknął znienacka, powodując u Soi nerwowy podskok. Oderwał wreszcie wzrok od kulającej mu się pod nogami głowy niegdysiejszego przeciwnika i skierował je ku jaśniejącym na niebie konstelacjom czterech bóstw. Wyrzucił jednocześnie ręce ku górze, jakby chciał złożyć dziękczynienie niebiosom za daną mu okazję. Choć przynajmniej jeden z bogów bez wątpienia z jego uczynku zadowolony nie był. - Słuchaj, świecie! - Wydzierał się w stronę gwiazd oszalały z radości wojownik. - Zabiłem, nareszcie zabiłem tego parszywego Tamahome!

Soi przestała go słuchać. Niechętnie spojrzała na leżący pod jej i Nakago stopami przypalony zezwłok, który już się - nie kopany - nie ruszał i zamyśliła się głęboko. Do tego aż doszło... A zaczynało się przecież tak niewinnie...

Niewinnie?!