10.
Kiedy po usilnych namowach pani Pomfrey Severus wypija wreszcie eliksir usypiający i udaje mu się zapaść w sen, Lily delikatnie dotyka na pożegnanie jego dłoni, po czym na palcach opuszcza izolatkę. Uważając, aby nie narobić hałasu, zamyka za sobą drzwi i prawie od razu wpada na Remusa, który porywa ją bez słowa w ramiona. Przez długą chwilę w zupełnej ciszy cieszą się swoją bliskością i tulą do siebie tak mocno, jakby spotkali się ponownie po latach rozłąki. Opierając z ulgą czoło o ramię Lupina, Lily zamyka oczy i chłonie jego obecność, dopóki nie czuje nagle na skórze zbłąkanej kropli wody. Powoli unosi głowę i spogląda na przyjaciela. Remus bezgłośnie płacze — widok jego zdruzgotanej, zapadłej twarzy ściska ją za serce. Jak zawsze po pełni wygląda na wyczerpanego, ale tym razem rysy wykrzywia mu grymas niewyobrażalnego bólu.
— Boże, Lily... — szepcze łamiącym się głosem, odsuwając ją lekko od siebie i drżącą dłonią gładząc jej policzek. — Co ty zrobiłaś...? Co ty najlepszego zrobiłaś, Lily?
Lily spuszcza wzrok i mocno zaciska powieki, czując wzbierającą pod nimi wilgoć. Nie wie, co powinna mu odpowiedzieć; nie może znieść poczucia winy w jego oczach. Wytrzyma wszystko, wszystko, tylko nie obwiniającego się o jej wybór Remusa. Dlaczego? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? — ciśnie się Lily na usta, ale nie ma serca zadać mu wprost tego pytania. Nie potrafi stłumić w sobie rozczarowania i utrzymującego się poczucia zdrady, a zarazem rozumie, że Lunatyk jest najmniej odpowiedzialny za całą tę sytuację.
— Prawie zginęłaś, a ja w tym czasie... a ja nie mogłem nic zrobić... Nie mogłem ci w żaden sposób pomóc... — Lupin gwałtownie urywa, jakby nagle zabrakło mu tchu.
Lily kręci głową i patrzy na niego ze smutkiem, unosząc dłoń i próbując zetrzeć spływające po jego twarzy łzy.
— Remusie, proszę... — wydusza przez ściśnięte gardło.
— Okłamywałem cię, Lily... Przepraszam... Przepraszam... Tak bardzo, bardzo mi przykro... Chcieliśmy cię chronić... — dodaje z zawahaniem, jakby sam nie wierzył w to usprawiedliwienie.
— Wiem — mówi pojednawczo Lily, walcząc ze wzruszeniem. Przełyka ślinę i dorzuca bardziej stanowczym tonem: — Ale nie możecie decydować za mnie.
Lupin przyciąga ją z powrotem do siebie i przytula jeszcze mocniej niż wcześniej, gorączkowo szepcząc w jej włosy przeprosiny. Lily głaszcze go uspokajająco po plecach, dopóki nie czuje, jak ramiona mężczyzny rozluźniają się, a jego ciało opuszcza w końcu napięcie.
— Jak... Jak on się czuje? — pyta niepewnie Remus, uwalniając ją niechętnie ze swoich objęć i wskazując ruchem głowy drzwi za jej plecami.
— Został ciężko ranny. — Lily nie potrafi całkowicie zamaskować pobrzmiewających w jej głosie wyrzutów sumienia. — Ale pani Pomfrey i Albus mówią, że wyjdzie z tego.
— Dobrze to słyszeć. — Na twarzy Lupina pojawia się na chwilę ulga, zanim znów powraca na nią rozpacz. — Gdyby cię nie znalazł... Skąd w ogóle wiedział, gdzie jesteś?
Lily cicho wzdycha. Ma pewne podejrzenia, ale postanawia na razie nie skupiać się na tej kwestii.
— To bardzo dobre pytanie, ale Severus potrzebuje teraz odpoczynku. — Remus przytakuje lekkim skinieniem głowy, a ona wykorzystuje okazję do skierowania rozmowy na inne tory. — Co u Alicji i Franka? Widziałeś się z nimi?
— Nie, ale słyszałem, że chcą na jakiś czas... zrobić sobie przerwę.
— Odejść z Zakonu?
Lily czuje ukłucie żalu. Mimo wszystko nie spodziewała się tego, ale też nie jest specjalnie zdziwiona. W głębi duszy miała nadzieję, że do tego nie dojdzie, jednak decyzja Longbottomów wydaje się po koszmarze, który przeżyli, całkowicie zrozumiała.
— Odejść? — Lupin mruga, nie kryjąc zdziwienia, jakby dopiero w tym momencie dotarło do niego, co dokładnie mogą oznaczać zdobyte przez niego informacje. — Alicja i Frank? Nie... Nie sądzę, żeby... Myślę, że po prostu chcą być teraz razem... Przy Neville'u.
Najwyraźniej on również z trudem dopuszcza do siebie wizję opuszczających Zakon Longbottomów, którzy niemal od samego początku stanowili jego podporę. Lily zastanawia się ze smutną rezygnacją, kto z tych, co jeszcze pozostali, wytrzyma najdłużej, aby zgasić światło. Kiedy zaraz po ukończeniu szkoły wstępowali razem z Jamesem w szeregi Zakonu, wszystkim wydawało się, że ich grupa będzie działać, w mniejszym lub większym składzie, dopóki wojna ostatecznie nie dobiegnie końca i nie zostanie już naprawdę nic do zrobienia. Kolejne idealistyczne przekonanie, brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość. Lily pod pewnym względem tęskni za tamtymi latami; to prawda, obiektywnie znajdowali się wtedy w o wiele gorszej sytuacji, lecz jednocześnie wszystko wydawało się prostsze, bardziej jednoznaczne, czarno-białe. Zniknięcie Voldemorta sprawiło, że granice zaczęły się zamazywać, a oni muszą kwestionować coraz więcej swoich wyborów. Jak odnalazłby się w tym świecie Jim? Czy nadal niezachwianie wierzyłby w te same idee, co kiedyś? Czy zdrada Petera i uwięzienie Syriusza budziłyby w nim gniew czy rozpacz? Jak by się zachował?
— Cokolwiek zadecydują — odpowiada Lily — mam nadzieję, że dojdą po tym wszystkim do siebie i będą szczęśliwi.
Kątem oka widzi, jak ktoś wchodzi do skrzydła szpitalnego i zmierza w ich kierunku. Spogląda ponad ramieniem Remusa i w jej umyśle natychmiast rozbrzmiewa syrena alarmowa, gdy rozpoznaje w zbliżającej się postaci Dumbledore'a. Jego nieprzenikniony, neutralny wyraz twarzy jest dla niej wyraźnym sygnałem ostrzegawczym. Kiedy odwiedził w nocy jej komnaty, ograniczył się jedynie do zwięzłych informacji na temat stanu zdrowia Snape'a, lecz teraz ewidentnie uznał, że najwyższa pora na wyjaśnienie reszty spraw.
— Tak myślałem, że cię tutaj znajdę, Lily — mówi Albus na przywitanie, lekko się uśmiechając. — Jak się miewa Severus? Wszystko w porządku?
— Niedawno udało mu się zasnąć — informuje zdawkowo Lily, zachowując czujność. — Pani Pomfrey podała mu eliksir, więc jeśli chcesz z nim porozmawiać...
— Porozmawiać tak, ale nie z Severusem. Chciałbym zamienić parę słów z tobą... jeżeli znajdziesz dla mnie chwilę. Przejdziemy się? — Dyrektor wykonuje zapraszający ruch ręką.
— W porządku — zgadza się nie bez oporu Lily, po szybkim przeanalizowaniu dostępnych opcji. Nigdy nie będzie w stu procentach przygotowana na tego rodzaju rozmowy, więc równie dobrze mogą to już mieć za sobą.
Zastanawia się, w którym dokładnie momencie nauczyła się zauważać wcześniej niewidoczne niuanse w zachowaniu Albusa, a jego bliskość zaczęła budzić w niej dziwny niepokój. Prawdopodobnie wtedy, gdy postanowiła zataić przed nim pierwszą ważną kwestię... Jest mu wdzięczna za uratowanie życia Severusowi, ale podejrzewa, że już nigdy nie zdoła obdarzyć go pełnym zaufaniem. Odwzajemniając uważne spojrzenie Dumbledore'a, odnosi wrażenie, że dyrektor zrozumiał to szybciej niż ona. Wyczuwa podskórnie subtelną, trudną do określenia zmianę w jego postawie — jakby przestał traktować ją jak uczennicę, zamiast tego dostrzegając w niej... No właśnie, kogo? Równorzędnego partnera? Przeciwnika? Natychmiast wyrzuca z umysłu tę ponurą myśl pomimo rosnącego w niej przekonania, że stała się dla Dumbledore'a problemem, a przynajmniej wyzwaniem. Zważywszy na często stanowczy sposób działania Albusa, nie jest to sytuacja, w której ktokolwiek chciałby się znaleźć.
— Zobaczymy się później — zapewnia Lily, kładąc dłoń na ramieniu Remusa i wymieniając z nim porozumiewawcze spojrzenie.
Przez ułamek sekundy zdaje jej się, że w oczach przyjaciela spostrzega szczególny błysk, jakby próbował ją przed czymś milcząco ostrzec. Wie, że Lupin nie jest zwolennikiem spierania się o cokolwiek z Albusem, a co dopiero prowokowania go. Próbuje rozwiać jego obawy przelotnym uśmiechem, po czym dołącza do Dumbledore'a i razem opuszczają skrzydło szpitalne.
Przez jakiś czas idą obok siebie, spacerowym krokiem oddalając się korytarzem od królestwa pani Pomfrey. Lily raz po raz zerka ukradkiem na Albusa, trochę skrępowana pełną napięcia ciszą, ale dyrektor wygląda na nieporuszonego. Nie ma ochoty odzywać się pierwsza, więc po prostu akceptuje jego milczenie i daje mu się prowadzić. Po krótkiej wędrówce Dumbledore zatrzymuje się niespodziewanie przy jednym z okiem i powoli obraca, aby wyjrzeć na zewnątrz. Lily również przystaje, nieco zaskoczona wyborem miejsca. Podświadomie spodziewała się, że ostatecznie zamkną się w jakiejś pustej klasie lub gabinecie, lecz najwyraźniej Albusowi nie zależy tak bardzo na prywatności albo jest pewien, że tu im nikt nie przeszkodzi. Jej wzrok ucieka odruchowo w kierunku okna; ciekawi ją, co tak przykuło uwagę dyrektora. Przez kilka sekund błądzi spojrzeniem po majaczącej w oddali mrocznej ścianie Zakazanego Lasu, aż wreszcie koncentruje je na odcinającej się od śnieżnej bieli sylwetce Wierzby Bijącej. Zaczyna kiełkować w niej jakieś mgliste, niezbyt przyjemne uczucie. Zanim ma szansę uporządkować myśli, słyszy spokojny głos Albusa, który bez ogródek oznajmia:
— Bardzo żałuję tego, co się wydarzyło. Oboje nie byliśmy ze sobą całkowicie szczerzy. — Odrywając wzrok od drzewa, odwraca się i patrzy na Lily. — Chciałbym, żeby nie było między nami nieufności.
Lily zakłada ręce na piersi, wytrzymując jego spojrzenie. Postanawia powstrzymać się od odpowiedzi, dopóki nie przekona się, w jakim dokładnie kierunku zmierza ta rozmowa. Albus jak zawsze umiejętnie skrywa swoje emocje, jednak z każdą sekundą jej wymownego milczenia na jego masce przybywa drobnych pęknięć; w oczach czarodzieja pojawia się cień nietypowego dla niego niezdecydowania, a na twarz zakrada wyczulona ostrożność.
— To ja poprosiłem innych, żeby zachowali to przed tobą w tajemnicy — przyznaje wreszcie z rozbrajającą szczerością Dumbledore, potwierdzając jej wcześniejsze podejrzenia. — Więc proszę, wiń za tę sytuację tylko mnie. Niektórzy nalegali, żeby powiedzieć ci wszystko, zanim dowiesz się o tym sama, ale obawiałem się, że zareagujesz... cóż... tak, jak zareagowałaś.
— Nie wolno ci decydować za mnie, Albusie — protestuje stanowczo Lily, nie kryjąc wzburzenia. — Nie możesz mnie kontrolować.
— Nie taka była moja intencja — odpiera natychmiast dyrektor, unosząc dłoń w uspokajającym geście. — Po prostu chciałem cię chronić — tłumaczy, a słysząc pełne irytacji westchnienie Lily, szybko dodaje: — Wiem, że masz już dość słuchania tych wyjaśnień. I teraz wyraźnie widzę, że działając w dobrej wierze, popełniłem straszny błąd. Niestety, nie pierwszy raz w życiu.
Lily przelotnie zastanawia się, czy wspominając o swoich błędach, Albus ma na myśli również śmierć Jamesa; czy rzeczywiście obwinia się o atak Voldemorta na ich dom do tego stopnia, że jej bezpieczeństwo spędza mu cały czas sen z powiek. A może za „błąd" uważa jednak to, że coś dzieje się za jego plecami i on nie ma nad tym kontroli? Chciałaby wierzyć, że w działaniach dyrektora nie ma żadnego drugiego ani trzeciego dna, ale lata bliskiej współpracy z czarodziejem pozbawiły ją złudzeń.
— Czy nadal jestem członkiem Zakonu? — pyta wprost Lily, usiłując zapanować nad narastającą w niej złością.
— Oczywiście — zapewnia Dumbledore lekko zdziwionym tonem, jednak w jego oczach Lily dostrzega błysk zrozumienia, jakby przeczuwał już, do czego zmierza.
— Dlaczego więc tylko przede mną trzymałeś to wszystko w tajemnicy? Dlaczego tylko ja jestem traktowana w specjalny sposób? A Remus? Severus? Alicja i Frank? Ich dziecko, Albusie? Co z nimi? Czy ich życie jest mniej warte od mojego? Co ze wszystkimi, którzy zginęli, walcząc dla Zakonu?
Jest pewna, że dyrektor w końcu straci cierpliwość i przerwie tę tyradę, lecz Dumbledore milczy, ze zmarszczonym czołem przysłuchując się jej potokowi słów. Przelotny grymas smutku widoczny na jego twarzy na krótką chwilę zbija ją z tropu. Czuje wyrzuty sumienia, że zaatakowała tak mocno; nie chce, aby Albus pomyślał, że obwinia go o śmierć wielu członków Zakonu lub nieszczęścia tych, którzy jeszcze żyją.
— Często przypominasz nam wszystkim, że bycie w Zakonie wiąże się z ogromnym ryzykiem — kontynuuje już bardziej pojednawczo. — Każdy z nas to zaakceptował, Albusie. Ja też. I dlatego nie chcę, żeby inni poświęcali się dla mnie.
— Istotą Zakonu jest to, że działamy wspólnie, Lily — mówi cicho Dumbledore. — Żałuję, że nie powiedziałaś nam o tym liście. Nie musiałaś sama stawiać czoła Lestrange'om.
— Gdyby ktokolwiek poza mną postawił nogę w Dolinie Godryka, zabiliby Neville'a. Jestem gotowa ryzykować swoim życiem, ale na pewno nie życiem małego dziecka. Jeśli była jakakolwiek szansa, choćby i najmniejsza, na uratowanie go, musiałam spróbować. Co ty byś zrobił na moim miejscu?
Na obliczu Dumbledore'a Lily dostrzega ulotną, trudną do określenia emocję, która wzbudza w niej niepokój. Pytanie jest oczywiście pozbawione większego sensu, bo nikt (nawet ktoś tak szalony jak Lestrange'owie) nie odważyłby się grozić bezpośrednio dyrektorowi Hogwartu, jednak na nowo zasiewa w jej sercu ziarno wątpliwości. Jak rozwiązałby tę sytuację Albus? Możliwości były przecież bardzo ograniczone.
— Najważniejsze to wyciągnąć z tego strasznego wydarzenia wnioski, żeby nic podobnego nie wydarzyło się w przyszłości — stwierdza Dumbledore, przerywając jej zbaczające w niebezpieczne rejony rozważania. — Ty i mały Neville prawie przypłaciliście mój błąd życiem.
— To był twój błąd, ale moja decyzja — podkreśla z naciskiem Lily, po czym dorzuca mimochodem: — To co, od dzisiaj żadnych tajemnic?
— Żadnych tajemnic — przytakuje Albus z delikatnym uśmiechem.
Ta wymiana zdań brzmi w jej uszach jak ponury, rozumiany tylko przez nich dowcip. Lily zastanawia się, na ile szczera jest jego obietnica. Podejrzewa, że mniej więcej tak samo jak jej własna. Podstawowym problemem w ich relacji było to, że zawsze traktowała dyrektora jak wyrocznię, a nie po prostu człowieka. Teraz zaczyna się to zmieniać.
— Wybacz, ale muszę zapytać. — Albus na powrót poważnieje. — Czego chcieli od ciebie Lestrange'owie? Czy o coś cię pytali?
Lily odruchowo wciska ręce do kieszeni, czując przenikający ją gwałtownie lodowaty dreszcz. Stara się odepchnąć od siebie wspomnienie okropnego bólu i skupić na tym, co zapamiętała z zachowania śmierciożerców.
— Myślę... Myślę, że chodziło im przede wszystkim o zemstę. Bellatriks Lestrange chciała wiedzieć, gdzie podziewa się teraz Voldemort. Była przekonana, że masz jakieś informacje na ten temat i nam je przekazałeś. — Zawiesza na chwilę głos, spoglądając z ukosa na dyrektora. — Masz jakieś informacje na ten temat, Albusie?
— Nie — odpowiada krótko czarodziej, odwracając się z powrotem do okna i zakładając ręce na plecy. — Czy pytała o Harry'ego?
— Wydaje mi się... Chyba tak. Zadawała dużo pytań, ale... Wydaje mi się, że wspominała coś o jego bliźnie.
Chociaż Dumbledore nie wykonuje żadnego ruchu i nawet nie odrywa oczu od ciemnej linii lasu, Lily odnosi wrażenie, że sylwetkę dyrektora otoczyła naraz aura dziwnego napięcia.
— Co odpowiedziałaś?
— Nic. — Lily wzrusza niepewnie ramionami. — Na szczęście udało mi się skierować jej uwagę na mnie.
Napięcie znika tak szybko, jak się pojawiło. Lily udaje, że niczego nie zauważyła. Żadnych tajemnic.
— I wtedy zjawił się Severus?
— Tak. — Lily spuszcza głowę, wbijając wzrok w swoje stopy. — Uratował mi życie.
Znowu, dodaje w myślach. Czuje na ramieniu pocieszającą dłoń Albusa.
— A ty jemu. Chociaż trzeba przyznać, że mieliście naprawdę dużo szczęścia.
— Dziękuję, że mu pomogliście. — Lily wzdycha, próbując wyrównać drżący oddech. — Nie miałam pojęcia, co robić.
— Jak zwykle zbyt surowo się oceniasz. Poradziłaś sobie bardzo dobrze.
— Przeze mnie prawie zginął. — Lily unosi głowę i patrzy na Dumbledore'a, powstrzymując wzbierające jej pod powiekami łzy. — Skąd wiedział, gdzie mnie szukać? Czy to ty kazałeś mu mnie śledzić?
— Po porwaniu Neville'a poprosiłem go, żeby miał cię na oku — wyjaśnia spokojnie Albus, zsuwając dłoń z jej ramienia. — Ale zaklęcie śledzące było jego pomysłem. Wierz mi albo nie, ale o nim nie wiedziałem. Nie miej mu tego za złe, Lily. Severus jest wobec ciebie bardzo lojalny — dodaje z ledwo uchwytnym cieniem przygany w głosie, jakby w głębi ducha uważał, że wręcz za bardzo.
Złoszczenie się na Severusa w tej sytuacji wydaje się absurdalne i przede wszystkim niesprawiedliwe. W końcu gdyby nie to zaklęcie, nie rozmawiałaby teraz z Albusem... W ogóle nie dożyłaby tego dnia; Zakon po jakimś czasie znalazłby jej zamarznięte, przysypane śniegiem ciało w Dolinie Godryka. Lily wzdryga się, po raz kolejny mimowolnie roztrząsając w umyśle ten scenariusz. Jak wyglądałyby te dni bez niej? Co robiliby teraz jej przyjaciele? Z poczuciem winy wspomina rozmowę z Severusem o zaufaniu, o tym, że nie powinni mieć przed sobą tajemnic. Znowu go okłamała... Próbuje usprawiedliwiać się w duchu, że musiała to zrobić, bo nigdy nie pozwoliłby jej iść ratować Neville'a, ale fakt pozostaje faktem; złamała daną mu obietnicę i znów zawiodła jego zaufanie — a on odpłacił jej się tym samym. Chyba naprawdę jesteśmy siebie warci, myśli Lily. Może przez tę wojnę nie potrafimy już inaczej.
— Chciałbym cię też uspokoić — mówi dalej Albus. — Nie będziesz musiała składać zeznań przed aurorami. Wszystkim się już zająłem, a po odpowiednich uzgodnieniach Bartemiusz za mocno nie naciskał. Na wieść o śmierci Lestrange'ów całe Ministerstwo odetchnęło z ulgą. Przynajmniej tyle mogę zrobić, żeby jakoś wynagrodzić ci to, przez co przeszłaś.
— Dziękuję — odpowiada cicho Lily. Nie ma wątpliwości, że jeszcze dzisiaj zobaczy w „Proroku" artykuł ogłaszający kolejny wielki sukces Ministerstwa w walce ze zwolennikami Voldemorta. — A więc to naprawdę koniec... — powtarza z niedowierzaniem. — Lestrange'owie naprawdę nie żyją.
— Tak — potwierdza Albus, pozwalając sobie na lekki uśmiech. — To ogromny krok naprzód na drodze do odzyskania przez nas normalności. Wciąż jest wiele do zrobienia, ale świat bez tej trójcy będzie na pewno bezpieczniejszy.
Lily zaciska mocno pięści, gdy z zakamarków jej pamięci wyłania się biała jak papier, przestraszona twarz Rabastana Lestrange'a spadającego głową w dół do ogrodu. Ostatnia chwila jego krótkiego życia. Czy zdążył w ogóle o czymś pomyśleć? Żałować tego, co robił? Przez ułamek sekundy ponownie czuje na sobie przeszywające spojrzenie umierającej w kałuży własnej krwi Bellatriks; ciemne oczy wiedźmy są roześmiane, jakby to był moment jej triumfu, a nie śmierci. Wiem, szlamo. Wiem. Dłonie Lily wydają się nagle ciężkie jak kamienie.
— Chciałbym przy okazji poruszyć jeszcze jedną sprawę — odzywa się po dłuższej przerwie Dumbledore. — Dotyczy ona Syriusza.
— Tak? — podchwytuje Lily, otrząsając się z letargu i chciwie nadstawiając uszu. Czyżby Albus przynosił jakieś dobre wieści z Ministerstwa?
— Doszły mnie słuchy, że Bartemiusz Crouch rozważa przeprowadzenie jego procesu — mówi dyrektor trudnym do rozszyfrowania tonem. — Podobno pojawiły się nowe dowody. Zeznania niemagicznego świadka, niejakiego Richarda Fishera.
Pod Lily uginają się lekko kolana. Nie spodziewała się, że ta kwestia wypłynie akurat teraz. Ma poważne trudności z odwzajemnieniem badawczego spojrzenia Dumbledore'a, ale kiedy kieruje wzrok za okno, widoczna w oddali Wierzba Bijąca przypomina zmaterializowany, ogromny wyrzut sumienia. Wiedziała, że nie zaprowadził jej w to miejsce bez powodu.
— Przeczucie mówi mi, że to nazwisko nie jest ci obce — kontynuuje niezrażony ciszą Albus, przyglądając jej się z zaciekawieniem.
— Ja... — zaczyna z wahaniem Lily, po czym przełyka szybko ślinę. — Ja naprawdę chciałam ci o tym powiedzieć, Albusie. Ale działo się ostatnio tak wiele rzeczy... Nie było...
— ...czasu? — podsuwa uprzejmie Dumbledore, kiwając z namysłem głową. — Rozumiem. Nie chcę, żeby ta rozmowa zrobiła się jeszcze bardziej niezręczna, więc nie zamierzam zadawać żadnych kłopotliwych pytań. Syriusz może czuć się szczęśliwy, mając tak oddaną przyjaciółkę.
— Przepraszam, nie mogłam czekać — tłumaczy z determinacją Lily. — Wiem, że próbowałeś działać w Ministerstwie, ale... — Urywa, w ostatniej chwili gryząc się w język. Od początku miała poczucie, że uwolnienie Syriusza z Azkabanu nie zajmowało wysokiej pozycji na liście priorytetów Albusa, jednak nie powinna tego komunikować wprost.
— Wygląda na to, że wywarłaś na Bartemiuszu większe wrażenie niż ja — stwierdza dyrektor z żartobliwą nutą w głosie. Nie wydaje się zraniony jej uwagą, lecz Lily jest przekonana, że dobrze ją zapamięta. — Biurokratyczna machina w końcu drgnęła.
— Dlaczego to wszystko trwa tak długo? — Lily marszczy brwi i wzdycha z irytacją. — Syriusz siedzi w więzieniu już prawie dwa miesiące, chociaż jest niewinny!
— Cierpliwości — uspokaja ją Albus. — Prawda wkrótce wyjdzie na jaw.
— Nie mogę już tego znieść... Dla świata Syriusz wciąż pozostaje zdrajcą i mordercą! Jim... Jim by chyba oszalał ze złości!
— Mam nadzieję, że aby zdobyć te informacje, nie musiałaś narażać się na niebezpieczeństwo.
Mierzą się przez chwilę wzrokiem. Czy jest sens odpowiadać? — kalkuluje szybko Lily. Dumbledore na pewno już się większości rzeczy domyśla, a jej pokrętne wyjaśnienia mogą tylko pogrążyć ją i co gorsza Severusa. Przed przedłużającą się, krępującą ciszą ratuje ich przenikliwy pisk dobiegający nagle z kieszeni Albusa. Oboje lekko podskakują, zaskoczeni niespodziewanym, głośnym dźwiękiem.
— To mój zegarek — wyjaśnia przepraszającym tonem dyrektor, wyciągając za łańcuszek złotą kopertę. Kieszonkowy zegarek Albusa, z dwunastoma wskazówkami i planetami zamiast cyfr, to jedno z najdziwniejszych urządzeń, z jakimi Lily miała kiedykolwiek do czynienia. Nikt poza jego właścicielem nie nauczył się go nigdy prawidłowo odczytywać. Dumbledore otwiera wieczko i zerka na tarczę. — Właśnie przypomina mi o ważnym spotkaniu. Wybacz, ale muszę zakończyć naszą rozmowę.
— Nie szkodzi — zapewnia Lily, czując zdradliwy przypływ ulgi.
Chciałaby jeszcze kiedyś tak zupełnie normalnie i otwarcie porozmawiać z Albusem — bez tego nieznośnego napięcia, niedomówień, uważania na każde słowo. Podyskutować o czymś całkowicie przyziemnym, z dala od wojny i wszelkich sekretów. Jak przyjaciele, a nie żołnierze w okopach. Czy będzie im to kiedykolwiek dane?
— Uważaj na siebie, Lily — mówi na pożegnanie Dumbledore, ponownie kładąc dłoń na jej ramieniu. Jednak tym razem jego dotyk jest trochę inny, jakby bardziej chłodny i formalny. — Jeśli planujesz dalej działać na własną rękę, mogę nie być w stanie ci pomóc, kiedy będziesz tego potrzebować.
Obserwując plecy oddalającego się korytarzem dyrektora, Lily usiłuje rozstrzygnąć, czy jego ostrzeżenie zabrzmiało jak wyraz troski czy raczej subtelna groźba.