I must be in limbo
'cause purgatory's always felt just like home

Mushroom Cult, SOAD


Sam był wtedy w dziwnym nastroju.

- Limbo, wiesz, to musi być miejsce, do którego trafiają tacy jak my.

- Limbo nie istnieje, Sam – zauważył Dean raczej bezwiednie, bo nie miał ochoty na dziwne nastroje brata i teologiczne rozważania. Widział piekło, niebo i czyściec i dobrze wiedział, że to jest już wszystko, że najlepsze, co może go spotkać, jest tu, teraz, z nimi, z… – Nawet jeśli, to wątpię, by trafiali tam ludzie, którzy mają na rękach tyle krwi - dodał.

Sam przewrócił oczami.


- Limbo – rozległ się cichy, zachrypnięty głos w ciemności, i Dean nie był nawet zaskoczony obecnością Castiela. Nie tym razem. – Czasem, będąc tutaj, myślę, że wiem, jak wygląda – oświadczył. Jego jasne oczy odnalazły oczy Deana.

- Takie miejsce nie istnieje – mruknął łowca, siadając na łóżku. Może chciał zapytać o to, jak Castiel wyobraża sobie nieistniejące limbo, ale z jakiegoś powodu powiedział zupełnie coś innego. Jak zawsze.

Cas rozumiał.

- Powiedz to słowo – niemal szepnął.

Coś się działo, Dean czuł to całym ciałem. Nie miał pojęcia, co to takiego, dlaczego to wrażenie jest takie niskie, ciemne i chropowate, jak papier ścierny, jak głos…

- Limbo – powtórzył posłusznie; długie, długie L, zaczynające się głęboko w gardle, miękkie, ostrożne I, niskie M, szybkie, wybuchowe B. Szeroko otwarte O, O, przy którym nie można się skupić, O, które zostaje w pamięci, dobre, dobre O, tylko dla Castiela.

Anioł przymknął oczy.

- Powiedziałem dobrze? – zapytał Dean z wahaniem.

- Nie wiem; takie miejsce nie istnieje.

W ciemności pokoju widać było tylko kawałek uśmiechu Casa. Dean musiał podejść bliżej, nawet jeśli Dean nigdy nie podchodzi bliżej.


- Limbo – powiedział Castiel dużo, dużo później, głosem jeszcze cichszym i jeszcze niższym niż przedtem. Jeszcze bardziej zachrypnięty.

- Podoba ci się – zauważył Dean równie cicho, w nadziei, że wtedy głos mu się nie załamie, ale to było trudne, o wiele za trudne w tej chwili. – To słowo.

- I znaczenie – doprecyzował Castiel. – Chociaż czasem słowa znaczą zupełnie co innego.

- Wiem. – To był moment, w którym Dean się uśmiechnął. Na chwilę zapadła cisza, zupełnie spokojna, inna niż przedtem. – Zauważyłem.


Potem to Dean był w dziwnym nastroju.

- Sam?

- No?

- Co to dokładnie jest limbo?

Sam uniósł brwi, ale nie skomentował, choć na usta cisnęło mu się coś w rodzaju głupiego „a nie mówiłem?".

- Miejsce, do którego trafiają nieochrzczone dzieci. Ludzie zmarli przed przyjściem zbawiciela. Nie ma tam Boga ani Szatana, ani aniołów, ani żadnych demonów. Tylko mnóstwo spokoju. Najbliższy odpowiednik raju, jaki mogą uzyskać ci, którzy nie trafiają do czyśćca. Ci… skalani. – Wzruszył ramionami. – Powinieneś to wiedzieć.

- Wiem – mruknął Dean bardzo cicho.

Wiedział.