Kolejny rozdział składający się w całości z rozmowy telefonicznej.
Sookie mówi na 'ty' bo jakoś nie pasowało mi 'pani' - oczywiście po angielsku nie miałoby to żadnego znaczenia, ale tu trzeba było się na coś zdecydować.
Ktokolwiek chcący oskarżyć mnie o robienie kokosów czyimś kosztem niech zada sobie pytanie: Czy to tu znaleźlibyście tę historię, gdybym na niej zarabiała?
W poprzednim odcinku:
Siedziałam jeszcze przez dłuższą chwilę zamyślona ze słuchawką w ręku po tym, jak się rozłączyliśmy. To był długi i emocjonujący dzień. Miałam dużo spraw do przemyślenia, ale wiedziałam, że nie rozwiążę ich wszystkich tego wieczora. Byłam właśnie w trakcie wmuszania w siebie zimnej zapiekanki, kiedy niespodziewanie mój telefon znów zadzwonił.
- Eric? – zapytałam automatycznie odbierając. Może zapomniał mi czegoś powiedzieć?
Odpowiedział mi melodyjny śmiech.
- Och, nie – odezwał się kobiecy głos. – Ale dobrze wiedzieć, że o niego pytasz.
- Sophie-Anne – powiedziałam po chwili pełnego zaskoczenia milczenia. Opanowałam się szybko. – Czemu zawdzięczam ten telefon, Wasza Wysokość?
- Mam do ciebie sprawę, Sookie. Chcę, żebyś przyjechała do Nowego Orleanu.
Trzeba było przyznać, że nie owijała w bawełnę.
- Jestem zaszczycona zaproszeniem – odparłam grzecznie, - pozwolę sobie jednak zapytać, dlaczego?
Też nie zamierzałam bawić się w prowadzenie przesadnie zawoalowanej konwersacji. Skoro się do mnie odzywała, znaczyło to, że czegoś ode mnie chce.
Wyglądało na to, że moje podejście było słuszne, bo odpowiedziała prosto z mostu:
- Chcę cię zatrudnić.
Byłam zbyt oszołomiona, by zareagować w jakikolwiek sposób poza zadawaniem kolejnych pytań:
- W jakiej sprawie?
- Z pewnością miałaś szansę się zorientować, że czasy są niespokojne – wiesz, jakim fiaskiem skończyło się Rhodes i że wielu z nas nie wyszło z tej przygody bez szwanku. Doszły mnie słuchy, że miałaś okazję natknąć się na szpiega? Mój system antykryzysowy jest w stanie najwyższej gotowości. Żeby się obronić wykorzystam wszystkie dostępne zasoby. Potrzebuję twoich usług tu, w stolicy, by postarać się wykryć zawczasu wszelkie próby ataku i zdobyć jak najwięcej informacji o zagrożeniu.
To było do przewidzenia, mimo to zapytałam natychmiast podejrzliwie:
- Dlaczego słyszę o tym po raz pierwszy? Eric nic o tym nie wspominał.
Miałam nadzieję, że nie wystawiam w tej sposób Erica, ale przypuszczałam, że jeśli wstrzymał się z przekazaniem mi oferty, coś musiało być z nią nie tak.
- Nie wiń Erica – być może tylko mi się wydawało, że miałam wrażenie, że usłyszałam w głosie królowej lekki uśmiech. – Nie powiedział ci o moim życzeniu, bo nic o nim nie wiedział.
- A dlaczegóż to? – zapytałam jeszcze bardziej nieufnie.
Przepytywanie królowej z pewnością nie było stosowne, ale na szczęście nie wydawała się obrażona, więc nie zamierzałam odpuścić póki nie usłyszę rozwiązanie zagadki, a przynajmniej nie wcześniej, niż zauważę, że zaczyna być zirytowana. Najwyraźniej jednak ani było jej to w głowie, bo kiedy znów się odezwała, brzmiała jakby była nieco ubawiona.
- Sądziłam, że docenisz to, że zwracam się bezpośrednio do ciebie, nie czekając na pozwolenie Erica. Odniosłam wrażenie, że uważasz się za bardzo niezależną kobietę… czyżbym się pomyliła?
Zacisnęłam zęby. Miała rację i dostrzegałam ironię, ale nie byłam głupia: widziałam też, że stara się mnie sprowokować do podjęcia pochopnej decyzji i nie miałam zamiaru jej na to pozwolić.
Tak, to prawda, że bardzo ceniłam sobie swoją suwerenność i byłabym wściekła, gdybym dowiedziała się, że ktoś, nawet Eric, któremu ufałam, uważa, że ma prawo podejmować za moimi plecami decyzje o moim losie, ale wiedziałam też co nieco o tym, jak działają zasady w wampirzej społeczności i że to, co robiła Sophie-Anne, było sprzeczne z protokołem. Wedle prawa wampirów należałam do Erica: byłam jego człowiekiem, kobietą i pracownikiem. Na mocy deklaracji, krwi i "rejonu" pochodzenia, a także własnej zgody stałam się częścią jego świty i pozostawałam w niej w zasadzie od momentu, w którym zwerbował mnie jako telepatkę.
Jako królowa Luizjany Sophie-Anne zapewne była w mocy pominąć Erica i zażądać moich usług bezpośrednio, ale już choćby zwykła kurtuazja wymagała, by przynajmniej powiadomiła go o tym, że się ze mną kontaktuje. Nie byłam na tyle naiwna, by sądzić, że odchodzi od tej zasady by uczynić w ten sposób ukłon w stronę mojej osoby, a ponieważ miałam podstawy by twierdzić, że ceniła swojego szeryfa na tyle, by nie ignorować jego praw zupełnie bez powodu, podejrzewałam, że przyczyna mogła tu być tylko jedna: Sophie-Anne zwracała się z propozycją bezpośrednio do mnie, ponieważ obawiała się, że Eric może postawić veto.
- Eric orientuje się w kwestiach wampirów o wiele lepiej ode mnie – powiedziałam dyplomatycznie. - Ufam mu w kwestii negocjacji. Wolałabym podejmować decyzję znając jego opinię na ten temat… Pozwolisz, że zasięgnę jej zanim udzielę odpowiedzi? – zapytałam słodko. – Z pewnością nie masz nic przeciwko temu?
Odpowiedziała mi cisza.
Bingo, pomyślałam.
- W porządku, Sookie – powiedziała po chwili Sophie-Anne biznesowym tonem. – Gratuluję. Przejrzałaś podstęp. Nie chcę, żeby Eric wiedział, że do ciebie dzwoniłam, zanim nie dobijemy targu. Myślę jednak, że wciąż możemy dość do porozumienia. Nie rozłączaj się, zanim mnie nie wysłuchasz.
Ha!
- Słucham – powiedziałam chłodno.
- Eric nie może wprost sprzeciwić się wykonaniu mojego bezpośredniego rozkazu. Jeśli go wydam, będzie musiał go posłuchać… w przeciwnym razie ja z kolei będę musiała wyciągnąć konsekwencje.
- Czy to groźba? Próbujesz powiedzieć, że mam się zgodzić, jeśli nie chcę, żeby Eric ucierpiał?
- Groźba? Z mojej strony? – zaśmiała się i wszystkie włosy na karku stanęły mi dęba. - Och, nie. Nic z tych rzeczy. Gdybym chciała ci grozić, Sookie, wiedziałabyś o tym.
- W takim razie czemu ma służyć cała ta rozmowa? – zapytałam cierpko. – Nie łatwiej byłoby wydać rozkaz?
- Owszem. Łatwiej. Ale niekoniecznie rozsądniej. Wewnętrzny zatarg z moim własnym szeryfem, zwłaszcza tak wpływowym jak Wiking, jest naprawdę ostatnią rzeczą, jakiej mi w tej chwili potrzeba.
- Czego po mnie oczekujesz? Żebym powiedziała mu, co ma robić? Wiesz dobrze, że to nie zadziała.
- Eric Northman złożył mi raz przysięgę wierności – znam go wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że jego słowo jest coś warte i nie przypuszczam, by nagle postanowił zmienić strony. Tobie jednak również jest coś winien i przyznam szczerze, że nie chcę ryzykować dopuszczenia do sytuacji, w której będzie zmuszony do wyboru pomiędzy moim a twoim bezpieczeństwem. Zaoszczędź nam wszystkim kłopotu i pozbaw go tego dylematu.
- Może i znam Erica o wiele krócej od ciebie, ale wiem, że jeśli ślubował ci lojalność, nie musisz obawiać się z jego strony zdrady – powiedziałam sztywno. Poczułam się osobiście urażona. – Jeśli szukasz słabego ogniwa, trafiłaś pod zły adres. Czy nie jest przypadkiem twoim najlepszym szeryfem?
Znów się zaśmiała. Pomyślałam kwaśno, że jest w niestosownie dobrym humorze jak na kogoś cierpiącego i przygotowującego się do odparcia szturmu.
- Być może. Ale nie najbardziej zaufanym.
- Ach tak? – powoli puszczały mi nerwy i pewnie dlatego wypowiedziałam kolejne zdanie na głos. – A któż zdobył ten zaszczytny tytuł?
- Zapominasz, że ja też jestem szeryfem – powiedziała spokojnie Sophie-Anne.
Zaległo pomiędzy nami wymowne milczenie, podczas którego powoli docierało do mnie znaczenie jej wypowiedzi: nie ufaj nikomu. Na sto procent możesz liczyć tylko na siebie.
- Nie sądzę, by Eric próbował sprzedać mnie najeźdźcom – kontynuowała po chwili. – Nie zadzwoniłam do ciebie, by go o to oskarżać. Eric jest nie tylko honorowy, ale i pragmatyczny. Nie jest dzieckiem i dobrze wie, że moje zwycięstwo jest na rękę nie tylko mi, ale i jemu. Nie przypuszczam, żeby zdecydował się na bunt, jeśli zażądam dostępu do twoich unikalnych talentów. Postawi jednak warunki.
- Dlaczego sądzisz, że będę bardziej chętna, by przystać na twoją propozycję bez zastrzeżeń, które przewidujesz ze strony Erica?
- Liczę na to, że okażesz rozsądek. Eric nie puści cię samej do Nowego Orleanu. Będzie chciał ci towarzyszył. Dzięki więzi krwi ma do tego prawo. W normalnych okolicznościach uznałabym je, ale teraz nie mogę sobie na to pozwolić. Teoretycznie jest sposób, by to prawo podważyć, ale wolałabym tego uniknąć.
- Dlaczego tak zależy ci na tym, by Eric ze mną nie jechał?
- Potrzebuję go w Shreveport. Potrzebuję wszystkich szeryfów na stanowiskach i gotowych do odparcia ataku. Losy Luizjany i moje ważą się na ostrzu noża.
- Wszystko pięknie, tylko dlaczego miałabym się zgodzić, jeśli wiem, że Eric próbowałby mnie od tego odwieść? Bez urazy, ale mam powody wierzyć, że Ericowi moje dobro leży na sercu o wiele bardziej niż tobie. Dlaczego miałabym go namawiać, żeby podjął decyzję niekorzystną dla mnie? Nie życzę ci źle, ale ja nie przysięgałam ci wierności. Pracuję dla ciebie, ale nie jesteś moją królową. Pomimo całej sympatii, muszę w pierwszej kolejności martwić się o swoje przetrwanie.
„Sympatia" nie była być może najlepszym słowem, bo sugerowała rodzaj zażyłości, ale nie życzyłam sobie przewrotu i byłam emocjonalnie związana z wampirami z Luizjany.
- Jestem kobietą. Widziałam cię.
- Słucham?
- Może nie zależy ci na mnie, ale zależy ci na Ericu.
- Nie pomogę mu, jeśli będę martwa.
- Chyba wiem, dlaczego Eric cię lubi – rzuciła niespodziewanie. Zmarszczyłam brwi. Otworzyłam usta, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, uprzedziła mnie – zdajesz sobie oczywiście sprawę, że jeśli zawiodę, nie tylko ja znajdę się po przegranej stronie, ale i wszyscy moi zwolennicy?
- Czy zbyt wielkim optymizmem z mojej strony jest mieć nadzieję, że zwycięzca nie wyrżnie całego stanu? - zapytałam sarkastycznie.
- Myślisz, że to tylko zmiana władzy. Że Eric jest doświadczonym wojownikiem i da sobie radę w razie bitwy, a ciebie oszczędzą, bo jesteś zbyt cenna, by zmarnować twój talent. Gdzieś w głębi serca musisz sobie jednak zdawać sprawę, że to nie będzie takie proste.
- Po co mi to mówisz? - moja cierpliwość była na wykończeniu.
- Żeby uświadomić ci, dlaczego powinno ci zależeć, żebym przeżyła i dać ci powód, byś podjęła ryzyko. Zrobisz to. Nie dla mnie. Nie dla siebie. Dla Erica.
- Nie jestem pewna czy…
- Szeryfowie nie są tylko poborcami podatków i urzędnikami. Podejmują i ponoszą odpowiedzialność. Jest ich pięcioro, beze mnie czworo na całą Luizjanę. Czy wiesz, co to oznacza?
Nie odpowiedziałam, ale czułam, jak lód osiada mi w żołądku. Okropny cień majaczył na granicy mojej świadomości.
- Nie jesteś głupia – ciągnęła królowa. – Mówię ci o czymś, o czym tak naprawdę już wiesz, tylko nie uświadamiasz sobie, bo nie chcesz o tym myśleć. Jeśli tylko zestawisz fakty, zobaczysz je jak na dłoni. Jak myślisz, co się stanie z Erikiem, jeśli moje panowanie upadnie? Jaka jest szansa, że nowa władza zostawi w spokoju szeryfów mianowanych przez poprzednią?
- Odwołają ich – powiedziałam przez zęby, chociaż poprzednio nieuświadomiony strach już kiełkował w moim sercu.
- Czy właśnie z tego znani są zdobywcy?
Milczałam.
- Nie mnie powinnaś się obawiać, Sookie – ciągnął głos królowej ze zdradziecką miękkością. – Nie szantaż. Nie kara. Nie bitwa. Nie ja. Nie cały stan.
- Czego ode mnie chcesz? – wydusiłam przez zaciśnięte gardło.
Moje serce tłukło się boleśnie w klatce piersiowej.
- Pokazać ci, między czym a czym wybierasz. Jeśli chcesz być bezpieczna, zostaniesz w domu. Nie wątpię, że dostaniesz ochronę i najlepsze zabezpieczenie, jakie mogą kupić ci pieniądze. Być może nawet ludzi gotowych oddać za ciebie życie. To z pewnością twoja najlepsza szansa na przetrwanie. Ale jeśli nie pomyliłam się co do twoich uczuć do Erica, przyjmiesz moją propozycję. Jak mówią ludzie... kapitan idzie na dno ze statkiem, czy nie tak? Jeśli zależy ci na Ericu Northmanie zostawisz go, przyjedziesz do Nowego Orleanu i będziesz walczyć do upadłego, żeby powstrzymać przewrót. Pomyśl dobrze, zanim odpowiesz.
To chyba perfidne kończyć cliffhangerem rozdział opowiadania, którego odcinki pojawiają się z taką częstotliwością jak tego. Hm.