Rozdział 1
Privet Drive 4. Kolejny ranek tego lata zaczął się tak jak pozostałe. Stał właśnie przy kuchence smażąc jajecznicę z dziesięciu jaj na bekonie. Wpatrywał się w ścinające białko i próbował znaleźć spokój dzięki metodycznemu mieszaniu zawartości patelni.
- Pospiesz się darmozjadzie jeden! Ale ani waż się przypalić śniadanie! Mój Dudziaczek zasługuje tylko na to co najlepsze… Już i tak jest dla niego wystarczająco niedobre, że musimy trzymać pod dachem taką pijawkę jak ty! - wrzasnęła ciotka Petunia. Harry zacisnął zęby ze złości, a pod patelnią buchnął większy płomień. Szybko odskoczył od kuchenki. Wziął dwa głębokie wdechy by się uspokoić. Coraz częściej się zdarzało, że nawet niewielkie zdenerwowanie powodowało wybuchy niekontrolowanej magii. Dodatkowo cały czas chodził rozdrażniony i już niemal stale bolała go głowa oraz miał obolałe całe ciało. Nie wiedział co się z nim działo, jednak powoli miał już tego dość. „Jeszcze tylko czterdzieści dni… tylko czterdzieści dni…" powtarzał sobie w myślach. Tyle zostało właśnie do zakończenia wakacji i rozpoczęcia przez niego szóstego roku w Hogwarcie. Tylko tyle i może będzie mógł zobaczyć się z Syriuszem, którego Dumbledore wyciągnął po dłuższym czasie zza zasłony. Teraz Pani Pomfrey robi co w jej mocy, by przywrócić mu wszystkie siły.
*.*.*
Od razu po wejściu do swojej komnaty rzucił maskę w kąt i podszedł do szafki z eliksirami chwiejnym krokiem. Powinien iść do dyrektora, ale czuł, że nie da rady. Lochy były bliżej. Obiecał sobie, że zaraz po wypiciu eliksiru wzmacniającego przeniesie się przez kominek do gabinetu Dumbledora. Eliksir nie dał najmniejszych rezultatów. Ponadto przed oczami wciąż pojawiały się twarze zamordowanych tego wieczora mugoli. Szybko potrząsnął głową próbując w ten sposób odpędzić wciąż napływające do głowy obrazy. Kolejni ludzie na jego sumieniu. Kolejni, których nie udało mu się uratować… Szybko ruszył do kominka, by zaczerpnąć proszku Fiuu. To nie był najlepszy pomysł. Zakręciło mu się w głowie. Próbował przytrzymać się kominka, jednak to nie uratowało go przed osunięciem się w czerń.
*.*.*
- Nie zdążyłeś? Jak to nie zdążyłeś? TY DARMOZJADZIE! Taki sam leń jak twoi rodzice! Obibok i zakała społeczeństwa! - Krzyczała ciotka Petunia. Cały dom zatrząsł się aż zadzwoniły szyby w oknach. Kobieta urwała przerażona.
- Wyprowadzam się. Otwórz schowek. Wyciągnij mój kufer. I lepiej nic nie mów, bo jeszcze przypadkiem cię zabiję. Idę po swoje rzeczy. - powiedział cicho Harry i z pozornym spokojem poszedł do swojego pokoju po rzeczy. Gdy tylko ciotka zobaczyła go z powrotem, szybko otworzyła kufer i odskoczyła od niego jak najdalej. Była przerażona. Nawet ona bez problemu mogła wyczuć wzburzoną i wirującą wokół niego magie. Harry wrzucił szybko wszystko co trzymał w rękach i nachylił się nad kufrem. Niewiele myśląc wyciągnął wierzchnią szatę, którą narzucali na letni mundurek zimą. Miał on kaptur, ale nie miał guzików.
- Przydałaby się jakaś broszka lub coś w tym stylu… - mruknął do siebie pod nosem. Ciotka wyminęła go i wbiegła po schodach. Wygrzebał z kufra jeszcze pelerynę niewidkę, sakiewkę oraz różdżkę i zamknął kufer. Od razu gdy to zrobił na jego pokrywie pojawiły się dwie piękne broszki - jaszczurka i sowa. Zamarł ze zdziwienia.
- Weź obie. - mruknęła ciotka. Chciała już tylko, aby jak najszybciej wyszedł. Wziął do ręki sowę, narzucił na ramiona pelerynę niewidkę i spiął ją ignorując zdziwione sapnięcie dobiegające do niego z prawej strony. Następnie to samo zrobił z wierzchnią szatą, używając tym razem broszki z jaszczurką.
-I to… - odezwała się ponownie, patrząc w drugą stronę trzymając drewniane pudełko - Należała do twojej matki. - dodała. Wściekły wyrwał pudełko z rąk i dorzucił do kufra. Wyciągnął Hedwigę z klatki która natychmiast się zmniejszyła, a sowa usadowiła się na jego ramieniu. Klatka podzieliła los pudełka. Czuł jak magia wrze mu pod skórą. Wyciągnął rękę nad kufrem, a on momentalnie skurczył się i poszybował do jego dłoni. Szybkim krokiem wyszedł z domu.
- Leć do Hogwartu. - powiedział naciągając kaptur. Sowa odleciała, a on wyciągnął rękę z różdżką i ułamek sekundy później stał przed nim Błędny Rycerz. Nim Stan otworzył usta by wygłosić swoją standardową mowę powitalną, Harry wyciągnął przed siebie galeona co w sekundę zamknęło kierowcy usta.
- Do Hogwartu. Nie przed główną bramę, ale gdzieś bardziej z boku, gdzie nie pałęta się wiele osób. I nie będziesz później pamiętał ani o mnie, ani o celu podróży, ani skąd mnie zabrałeś. - Powiedział na tyle głośno by tylko kierowca go usłyszał i poszedł usiąść w ciemnym kącie w tyle autobusu.