Tytuł: Babilon

Autor: CocoSlash

Beta: Zilidya

Ostrzeżenia: slash, au, nc-17

Oświadczenie: HP należy do JKR

Specjalne podziękowania dla iceglove.


Rozdział I

— Let's dance!

Put on your red shoes and dance the blues

— Let's dance!

To the song they're playin' on the radio

— Let's sway!

While colour lights up your face.

— Let's sway!

Sway through the crowd to an empty space

If you say run, I'll run with you
And if you say hide, we'll hide
Because my love for you
Would break my heart in two
If you should fall
Into my arms
And tremble like a…

— Floooooooooooweeeerrrr! — zafałszował Harry, przekrzykując tym samym samego Davida Bowie'go, którego utwór leciał w radiu.

W rytmie muzyki radośnie krzątał się po kuchni. Pstryknął palcami zanim wbił jajko na rozgrzaną patelnię, tuż obok plasterka boczku, by za moment, tanecznym krokiem podejść i wyjąć grzanki z tostera. Ciągle nucąc pod nosem i kręcąc biodrami, a to w prawo, a to w lewo, posmarował chleb masłem. Wrzucił na talerz zawartość patelni i nalał sobie szklankę soku pomarańczowego.

Życie miało się dobrze, a sam Harry uśmiechnął się do tej myśli. Minął miesiąc odkąd kupił niewielki dom na przedmieściach Londynu. Okolica z początku przypominała mu Privet Drive, jednak szybko odkrył, że ludziom tu żyjącym daleko do tych z Little Whinging. Już w pierwszym tygodniu jego pobytu w nowym lokum zdążyło go odwiedzić całe najbliższe sąsiedztwo. Jakże był zdziwiony, gdy pewnego wieczoru do drzwi zadzwoniła dwójka kobiet z ciastem i butelką wina w prezencie. Megan i Kate, okazały się być bardzo zabawną i sympatyczną parą. Wielodzietna familia Williamsów, choć strasznie hałaśliwa, wydawała się być pełna rodzinnego ciepła. Nawet starszej pani Brown, której pasją było plotkowanie i perskie koty, nie dało się nie lubić.

Tak, Harry nie ubolewał nad decyzją o nieprzedłużaniu kontraktu z Armatami z Chudley, gdy ich pierwszy szukający wrócił po kontuzji. Nie żałował też przerwy od czarodziejskiej Wielkiej Brytanii, w której nie mógł liczyć na tak spokojne, a przede wszystkim, anonimowe życie.

U nas, w studiu w Londynie, za oknem panuje cudowna, słoneczna pogoda. A jak u was, drodzy słuchacze? Macie jakieś konkretne plany na dzisiejszy dzień? Mamy sobotę, a wieczór zapowiada się wybitnie ekscytująco, szczególnie dla tych, którzy wybierają się na…

Harry swój dzisiejszy dzień planował od dawna, a jego zamiary na wieczór powodowały u niego podniecenie. To właśnie dzisiaj zamierzał wyjść z przysłowiowej „szafy". Z prawie dwudziestoma latami na karku, miał pełne prawo się zabawić, miał prawo wypić, miał prawo… być gejem. A przynajmniej miał taki przywilej w mugolskiej części kraju, gdzie był zwykłym chłopakiem, a nie Chłopcem-Który-Przeżył-Aby-Znów-Zwyciężyć.

Przegryzł ostatni kęs grzanki i odłożył naczynia do zlewu — później pozmywa. Teraz pora na zakupy.

o-o-o

Od dobrych dziesięciu minut przeglądał się w lustrze, by ostatecznie stwierdzić, że jest gotowy. Ciemne jeansy, które zakupił, były warte swojej niemałej ceny. Harry wcale nie był zarozumiały, po prostu, zgadzał się z opinią ekspedientki, jakoby ten model był dla niego stworzony. Ta sama energiczna sprzedawczyni dobrała dla niego koszulkę „pod kolor oczu" z nadrukowaną kasetą magnetofonową.

Przejechał dłonią po włosach i ostatni raz uśmiechnął się do swojego odbicia. Nawet jego fryzura była znośna, a to już o czymś świadczyło.

To musiał być jego dzień.

o-o-o

Aportował się na Charing Cross Road w dzielnicy Soho, zadowolony, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Szedł zatłoczoną ulicą, kierując się na Old Compton Street. O miejscu przeczytał dwa tygodnie temu w gazecie, gdzie reklamował się klub „Babilon". Cóż, skąpo ubrany brunet był bardzo przekonywający; Harry miał ogromną nadzieję spotkać dzisiaj niejednego takiego osobnika. Skręcił wreszcie w odpowiednią ulicę i na dzień dobry powitała go wielka kolorowa flaga, wywieszona na jednym z okien. Ulicę rozświetlały nasycone barwy szyldów i neonów. Podekscytowany zwolnił kroku i rozglądał się na wszelkie strony, nie wiedząc na co, ani na kogo patrzeć. Prawie się zarumienił, gdy dostrzegł parę mężczyzn, gorąco okazujących sobie uczucie. Mentalnie się spoliczkował.

To nie tak, że Harry nigdy z nikim nie był. Dobrze pamiętał ten jeden jedyny raz, ale jego towarzysz… miał mniej szczęścia.

Wszystko się działo, gdy w końcu zakończył się jego absurdalny związek z Ginny. W zasadzie nadal nie pamiętał, kiedy wszyscy okrzyknęli ich parą. Początkowo był nawet zadowolony z tej niedorzecznej plotki, bo przynajmniej jego sekret miał odpowiednią przykrywkę. Jednak, gdy Ginny zapragnęła pogłoskę przeistoczyć w fakt, Harry'emu zrzedła mina. Na całe jego szczęście, niewiele czasu zajęło dziewczynie wypowiedzenie kwestii „zostańmy przyjaciółmi".

Peter, bo tak miał na imię jego kolega z drużyny, postanowił go rozweselić po dramatycznym zerwaniu, proponując wyjście na drinka. Harry nie za bardzo go lubił, ale w tamtej jednej chwili był tym, czego potrzebował — męskim towarzystwem. Po kilku głębszych, pałkarz Armat zaprosił go do siebie, gdzie pocieszenie nabrało zupełnie innego wymiaru. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, co po przebudzeniu powiedział Peter: „Merlinie, obciągałem samemu Potterowi. Pieprzony Wybraniec w moim łóżku! A nikt mi nie wierzył, że z ciebie to przynajmniej bi jest!". Momentalnie czar procentów alkoholowych prysł, a Harry'emu nie pozostało nic innego jak Oblivate.

Na szczęście, było to już tylko i wyłącznie jego wspomnienie.

Spora zbieranina ludzi zwróciła jego uwagę. Przyglądał się kolejce, często półnagich mężczyzn, a jeden nich puścił mu zachęcająco oczko. Kolejka prowadziła do klubu, z którego dochodziła dyskotekowa muzyka, to musiał być…

— Babilon… — Harry przeczytał neonowy napis na głos.

— Tak, stary, dobry Babilon. Wchodzisz, chłoptasiu? — Nieznajomy klepnął go w pośladek.

Harry nie był na to przygotowany i szybkim krokiem uciekł z miejsca zdarzenia.

Zdecydował, że na taki klub było jeszcze za wcześnie; jego organizm potrzebował czegoś na odwagę. Dosłownie dwa lokale dalej zauważył niewielki bar, z którego nie dobiegały żadne szalone dźwięki. Nieśmiało popchnął wejściowe drzwi i z ulgą stwierdził, że środek lokalu jest tak samo mało ekstrawagancki. Poza barem z dość długą ladą, znajdowało się pięć stolików, z czego tylko dwa były zajęte. Przy kontuarze, przesiadywał samotnie ciemnowłosy mężczyzna, ubrany w atramentową koszulę i czarne, materiałowe spodnie. Harry zajął jeden z wysokich taboretów.

— Co mogę dzisiaj panu zaproponować? — zapytał barman.

— Poproszę dużo piwo.

— Już się robi.

W czasie, gdy Harry obserwował, jak kufel zostaje napełniany bursztynowym płynem z pianką, jego samego mierzył wzrokiem czarnowłosy sąsiad.

— Czy ty mnie nigdy nie przestaniesz prześladować, Potter?

Czy on właśnie usłyszał swoje nazwisko? Owszem. Co gorsza, wymówione w ten jedyny w swoim rodzaju sposób. Przeszły go ciarki i cudem zmusił się, by spojrzeć na (to było dla niego oczywiste) Snape'a.

Przełknął głośno ślinę.

— P-p-profesorze!

Barman zachichotał i postawił przed Harrym duży kufel zimnego piwa.

Snape spiorunował ich obu wzrokiem.

— Snape — wysyczał.

Harry nerwowo chwycił za swój alkohol.

— Tak… Snape.

Pomiędzy mężczyznami nastała niezręczna cisza, a Harry próbował jak najszybciej wypić swoje Ale.

Kątem oka widział, że Snape ciągle na niego spogląda. Zniżył swój wzrok, by obserwować jak długi, kościsty palec zatacza kręgi po czaszy już prawie pustego kieliszka. Robiło mu się coraz goręcej, ale winę zrzucił na za szybko wypity alkohol.

W końcu nie wytrzymał napięcia i zaryzykował pytanie.

— Co tam słychać w Hogwarcie?

— Są wakacje. — Po krótkiej odpowiedzi, Snape wziął niewielki łyk koniaku.

— Ach, no tak…

Harry znowu zaczął molestować swój kufel i jednym haustem dopił angielski specjał.

— Chcemy się szybko upić, Potter?

Harry zignorował pytanie, zadając własne.

— Co pan tu robi?

— Piję koniak.

Jeżeli Snape nie miał ochoty na konwersacje; kim był Harry, żeby się z nim nie zgodzić?

Barman powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. Zabrał pusty kufel od chłopaka.

— Ma pan ochotę na coś jeszcze? —zadał profesjonalnie pytanie.

W zasadzie to miał.

— Tak… — Harry przyjrzał się trunkowi, który sączył sąsiad. — To samo, poproszę.

Mężczyzna za ladą zachichotał. To by było na tyle, jeżeli chodziło o jego profesjonalizm.

— Proszę o resztę tej butelki — wciął się Snape.

— Ależ proszę bardzo, ale najpierw ten pan. — Rozbawiony wskazał głową na Harry'ego. — Dostanie swoją szklaneczkę.

— Zaraz mu ją podasz do naszego stołu — burknął mocno zirytowany.

Snape odsunął od siebie pustą już lampkę koniaku i wstał.

— Potter? — Spojrzał na niego wymownie i ruszył do jednego ze stolików.

Harry lekko się uśmiechnął do barmana i niepewnie przyłączył się do profesora.

Po chwili dołączyły do nich dwa kieliszki i zamówiony koniak. Snape rozlał im pierwszą kolejkę.

— Wiesz, Potter, cała kadra nauczycielska ubolewała nad twoim… — Skrzywił się ironicznie. — Związkiem z panną Weasley.

Harry spojrzał na niego zaciekawiony.

— Tak?

— Ale ja wiedziałem, że to farsa. — Zatrzymał się i prychnął. — Wyczułem cię już dawno, a dziś tylko utwierdziłeś mnie w tym przekonaniu.

Harry oddychał coraz ciężej.

— O czym mówisz?

— Potter — zaczął rozbawiony. — Jesteśmy w barze, w gejowskiej dzielnicy. To chyba oczywiste.

Harry nerwowo poruszył się na krześle.

— Ty… ty, też tu jesteś.

— Jeżeli myślisz, że twój… mały sekrecik, jest przez to bezpieczny, to się mylisz.

Cholera!

Harry zaczął panikować. Próba użycia Oblivate na Snape'ie, byłaby równoznaczna z samobójstwem.

— Cz-czego chcesz? — powiedział przyciszonym głosem.

Snape na krótko zachichotał.

— Merlinie, Potter! Ile ty masz lat?

— Eee? — Hary był zdezorientowany.

Czarnooki mężczyzna głośno westchnął.

— Spokojnie, Potter. Według mnie możesz i górskie trolle zapraszać do łóżka.

Harry patrzył na Snape z niedowierzaniem.

Czy on sobie z niego żartował?

— Potter, twój sekret jest u mnie bezpieczny, bo nikogo nie powinno obchodzić z kim sypiasz. Tyle.

Były Gryfon głośno wypuścił powietrze z płuc.

— Ekhm — odchrząknął. — Dziękuję?

— Ależ proszę bardzo. A teraz… — Podniósł swój kieliszek. — Na zdrowie, Potter.

Rozmowa w końcu się rozkręciła. Prawdopodobnie miał na to wpływ, opróżniany przez nich alkohol. Harry nie pamiętał, kiedy ostatnio tak dobrze się czuł w jakimkolwiek towarzystwie. Nie mógł uwierzyć, że przy Snape'ie był wstanie się rozluźnić, ba, nawet być sobą.

— Upppsss. — Zaśmiał się. — Chyba nam się alkohol skończył. — Harry wlał sobie ostatnią kroplę koniaku.

— Na to wygląda.

— Pójść… pooo coś… coś jeszcze?

— Dla mnie? — Harry skinął mu głową. — Nie. Zaraz będę wychodził.

— Aaa... gdzie? — zaciekawił się.

— Do domu, panie Potter.

— D-d-do Ho-yyy-gwartu?

Snape zaprzeczył i dodał wyraźnie rozbawiony:

— Jesteś pijany.

— To źle? — Podrapał się po policzku.

— Jeżeli po to przyszedłeś, to… osiągnąłeś swój cel.

— Jeszcze nie. Zaraz idę do Baa… Babii… yyy — bełkotał Harry.

— Babilonu?

— O! — Wyszczerzył się Potter.

— W takim razie, nie dziwię się, że najpierw chciałeś się upić... — wydukał pod nosem Snape.

— Hę?

— Cóż, Potter, w takim razie, ja będę się zbierał, a tobie radzę uważać na siebie.

Harry spojrzał na swojego byłego profesora zamglonym wzrokiem.

— Snaaape?

— Tak, Potter?

— Pójdziesz ze mną? — zapytał.

— Chyba sobie żartujesz.

— Nie. — Poprawił okulary. — Nie robię jaj.

Mistrz eliksirów parsknął śmiechem.

— Bardzo dobrze, że nie robisz jaj — ironizował.

— Ale ty… sobie robisz… — Zmrużył oczy. — Ze mnie.

— Ależ skąd — odpowiedział z typowym dla siebie sarkazmem.

Harry, albo go nie wyczuł, bądź zignorował.

— To co? Idziemy? — zadał pytanie błagalnym tonem. — Przecież tak dobrze się nam kon-konwer… yyy… gadało!

— Jakoby to nie było dziwne zgadzam się, iż nasza konwersacja była znośna — słowo „konwersacja" odpowiednio zaintonował.

— Jak ty to robisz? Przeeeecież wypiłeś tyle samo!

Snape był zdecydowanie rozśmieszony.

— Praktyka, panie Potter.

Harry coś mruknął i wykrzywił usta w grymasie. Snape nadal nie ruszał się z miejsca, pomimo, iż deklarował wyjście.

Po chwili ciszy, Harry zapytał po raz kolejny.

— Mmmm, to co? Idziemy do Babilonu?

Snape westchnął. Gdyby chłopak wypiłby jeszcze trochę, nie wiedziałby co się z nim dzieje. Nie chciał myśleć, co z tak naiwnym i pijanym Gryfonem zrobiliby w klubie. Poza tym, musiał przyznać, iż spędził z Potterem dużo lepszy niż „znośny" wieczór.

— Dobrze, ale stawiasz kolejkę wódki. — Odpowiedź Snape'a wyraźnie rozpromieniła twarz Harry'ego. — Bez tego nie wysiedziałbym tam ani minuty… — wymamrotał sam do siebie.

Snape wstał i obserwował jak Potter męczy się z tą samą czynnością. Miał nadzieję, że świeże powietrze otrzeźwi trochę młodszego mężczyznę, bo prowadzić go za rączkę — na pewno nie zamierzał.