-Patrz, a tamta wygląda jak melonik Knota! - stwierdziła, wyciągając dłoń na niebo.

-Taaa... - odrzekł znudzonym tonem. - Fascynujące.

-Severusie, odłóż tą książkę!

-Mieliśmy wypocząć, o ile się nie mylę – wycedził zza lektury. - A wciąż mi przeszkadzasz.

-Chciałam...

-Ogród i koc pod drzewem. Na wszystko się zgodziłem, chociaż zupełnie nie rozumiem tego bzdurnego pomysłu. Równie dobrze mogliśmy zostać w domu.

-Nie ma w tobie za knuta romantyzmu. O spontaniczności nie wspomnę.

-Tak sądzisz? - kiedy odkładał tom obok siebie, jego brew powędrowała do góry. Rozejrzał się i mruknął: - Dobrze, że te drzewa osłaniają nas od ludzi.

-Co masz na myśli? - Hermiona poderwała się gwałtownie.

-Musisz mieć świadomość, że następne takie słowa usłyszysz nieprędko.

-Jakie sło... - długi palec zamknął jej usta.

-A takie, że kocham cię, moja droga. Kocham i kochać będę to ciało – powiódł dłonią po jej odkrytym ramieniu. - godne oblicza jakiejś nieznanej mi bogini. Malinowe usta, których wspomnienie śni się po nocach. Aż wreszcie niezgłębione, czekoladowe oczy. To właśnie one odkrywają ludzkie wnętrze. Swoję drogą, twój ojciec musiał być wyjątkowo przebiegłym kieszonkowcem, skoro ze sklepienia niebieskiego wykradł tyle gwiazd. Tutaj skończyłbym swój wywód, gdyby nie to – nawinął na swój palec jeden z nieposkromionych kosmyków. - Każdy mężczyzna chciałby budzić się z twarzą we włosach takich, jak te.

-O szlachetności serca nawet nie będę mówił. Masz je bowiem czystsze niż majowa górska kropla rosy. Ale czymś, co cenię najbardziej jest twój umysł. Zawiły i jeszcze dotąd niepoznany. Marzę by uczyć się go na pamięć każdej minuty do końca mojego nędznego żywota. Wystarczy? - warknął na koniec, zagłębiając się z powrotem w woluminie.