Zamieszczany tutaj tekst jest TŁUMACZENIEM. I own nothing.

Zainteresowanych oryginałem odsyłam: .net/s/7295120/1/The_Time_of_Roses

Tytuł: The Time of Roses

Autor: Paimpont

Zgoda: jest

Beta: Girl-with-dragontattoo (bardzo, bardzo dziękuję!)

Uwaga: Rated M za slash i za erotykę (szczególnie w rozdziale szóstym)

Uwagi dodatkowe: Postanowiłam przetłumaczyć tekst, patrząc na cieszące się całkiem niezłą popularnością opowiadania z tym pairingiem. Mam nadzieję publikować w małych odstępach czasu, ponieważ mam już całość po polsku (jakoś szybko zleciał ten październik…) i pozostaje mi tylko doszlifować rozdziały. Tłumaczenie znajduje się także na moim koncie na deviantarcie (pod tym samym nickiem), tutaj nowe części będą się pojawiać z lekkim poślizgiem, bo ciągle przyzwyczajam się do fanfiction. Jak zawsze będę wdzięczna za wszystkie komentarze i uwagi.

Miłego czytania!

Czas kwitnienia róż *

Nie w zimie z naszych wróżb

Wyczytał los kochanie

Był czas kwitnienia róż –

Rwaliśmy je w altanie.

Bo nie wie młoda miłość,

Że zima jest na świecie.

Och, skądże! Pięknie było,

Świat czcił nas świeżym kwieciem.

Nie chciałaś odejść, cóż

Że wieścił zmierzch rozstanie?

Był czas kwitnienia róż –

Rwaliśmy je w altanie.

(Thomas Hood: "Time of Roses"; przełożył Wojciech Usakiewicz)

Rozdział 1

...

- A ty skąd się tu wziąłeś? – wysoki, patykowaty chłopak w szatach Slytherinu wpatrywał się w Harry'ego, jak gdyby zobaczył właśnie coś w rodzaju widmowej zmory. – Przysiągłbym, że jeszcze przed chwilą cię tutaj nie było. A może dopiero co się aportowałeś? Jak to zrobiłeś? Nie wydaje mi się, żeby ludzie mogli się aportować na terenie Hogwartu.

- Ee… - Harry pospiesznie wsunął złoty zmieniacz czasu pod swoje szaty. – O… obawiam się, że się zgubiłem – wymamrotał niejasno. – Błonia są ogromne i straciłem orientację. Jestem nowym uczniem. Nazywam się Harry Black.

- Harry Black? – uśmieszek powoli rozpostarł się po twarzy Ślizgona. – Cóż, to raczej miła odmiana. Blackowie zazwyczaj narzucają swoim dzieciom uroczyste imiona będące nazwami tych wszystkich odległych gwiazd i konstelacji. Twoi rodzice musieli mieć odrobinę pospolitego dobrego smaku – raczej dziwna cecha wśród Blacków! Z której linii naszej rodziny pochodzisz?

Naszej rodziny? Harry stłumił westchnienie. Być może roszczenie sobie prawa do bycia członkiem rodziny Black nie było wcale takim dobrym pomysłem. Być może powinien był poświęcić trochę więcej czasu na tworzenie przykrywki. Hermiona spędziłaby miesiące na starannych badaniach przed podróżą w odległą przeszłość, czyż nie? Ale Harry był zbyt podekscytowany pojawieniem się zmieniacza czasu w jego szkolnym kufrze w dniu śmierci Dumbledore'a. Nawet nie pomyślał o sporządzeniu szczegółowego planu. Przez kilka minut zastanawiał się, jak długo powinien obracać delikatnym mechanizmem zegara, ale odpowiedź wydawała się oczywista: musiał cofnąć się do czasu, w którym Tom Riddle nie popełnił jeszcze ani jednego morderstwa. A później musiał go zabić. Wtedy wydawało się to dość proste, serio.

- Eee, z której linii…? Nie jestem pewien. – Harry poczuł, że pieką go policzki. – Moi rodzice zawsze mówili o tym w bardzo niejasny sposób.

Wstrzymał oddech, ale chłopakowi ze Slytherinu jego odpowiedź najwidoczniej wydała się rozsądna.

- Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. Większość Blacków zdecydowanie zbyt wiele uwagi poświęca drzewu genealogicznemu. Uważam, że to niezdrowe – uśmiechnął się do Harry'ego. – Przy okazji, nazywam się Alphard. Alphard Black.

Harry wyszczerzył się w odpowiedzi i potrząsnął jego ręką. Alphard Black – wujek Syriusza? Ten, który został wypalony z gobelinu? Dobrze, że na niego trafiłem, stwierdził Harry.

- Chodź, zaprowadzę cię do biura dyrektora – Alphard wziął Harry'ego pod ramię. – Profesor Dippet będzie chciał cię od razu zobaczyć, jestem tego pewien. Zostaniesz też przydzielony, tak samo jak poprzedni nowy.

- Poprzedni nowy? – Harry podążał za swoim przewodnikiem przez znajomą łąkę, otaczającą Hogwart, w kierunku zamku. Rozglądał się dookoła, gorączkowo próbując zorientować się w sytuacji. Wiosna. Pachnie wiosną. Tak, to musi być wiosna, czuję zapach czegoś słodkiego i odurzającego, dziwnie podobny do zapachu róż.

Harry mógł tylko mieć nadzieję, że wylądował w dobrym roku. Starał się wycelować w 1941 lub 1942, ale te maleńkie znaczki na zmieniaczu czasu były koszmarnie mylące.

- Tak, mamy tutaj jeszcze jednego nowego ucznia, który przyjechał kilka tygodni temu. To dziwne, że ludzie przybywają do zamku o tej porze roku! Ten drugi nowy to też Black, Arktur** Black. Jest na piątym roku, tak jak ja. – Ciemne oczy Alpharda rozbłysły. – Został przydzielony do Gryffindoru, wyobrażasz to sobie? Jego rodzice musieli być w szoku, kiedy im o tym powiedział.

- Został przydzielony do Gryffindoru? – Harry spojrzał na Alpharda z wytrzeszczonymi oczami. Moment, jak to możliwe? Wydawało mi się, że Syriusz był pierwszym Blackiem przydzielonym do Gryffindoru?

- To prawda. Muszę przyznać, że tego żałuję. Cieszyłbym się z jego towarzystwa w Slytherinie; wydaje się być porządnym gościem. Większość pozostałych Ślizgonów jest… Cóż, pewnie mają rację, w jakimś stopniu. Niemniej w kółko mówią tylko o swoich arystokratycznych rodowych nazwiskach, czystości krwi i rzeczach tego typu. I nagle ten nowy chłopak ze starożytnego i szlachetnego rodu Blacków przybywa i zostaje przydzielony do Gryffindoru! Śmiesznie było zobaczyć wyraz twarzy wszystkich, kiedy się o tym dowiedzieli. Stary Slughorn, mistrz eliksirów, niemalże dostał apopleksji, gdy o tym usłyszał – westchnął Alphard. – Zresztą Arktur okazał się też świetnym graczem quidditcha. Przysięgam, że jest nawet lepszy od tego ich Moody'ego! Kapitan drużyny Gryfonów, John Lupin, mianował Arktura szukającym, jak tylko zobaczył go na miotle. Slytherin był wcześniej murowanym zwycięzcą pucharu quidditcha, ale teraz wygląda na to, że trzeba odwołać wszystkie zakłady.

- Naprawdę? – Harry czuł się coraz bardziej i bardziej zdezorientowany. Arktur Black, szukający Gryffindoru? Czemu nigdy o nim nie słyszałem?

- Grasz w ogóle w quidditcha? – Alphard spojrzał na Harry'ego z nadzieją.

Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Jasne że tak.

- Wspaniale! – twarz Alpharda rozjaśniła się. – Zagrajmy po kolacji, dobrze? Tom będzie chciał zobaczyć, czy się do czegoś nadajesz.

- Tom…? – Harry poczuł, jak lekki dreszcz przechodzi wzdłuż jego kręgosłupa.

- Tom Riddle. Jest kapitanem drużyny Ślizgonów, chociaż jest dopiero na piątym roku, wyobrażasz to sobie? A ty na którym będziesz?

- Piątym – odparł szybko Harry. W swoim czasie skończył już szósty rok, ale w tym najlepiej byłoby, gdyby miał tyle dostępu do Riddle'a, ile tylko mógł. Policzył szybko w pamięci. Jeśli Riddle był na piątym roku, to musiał się znaleźć… w 1942? Tak, dokładnie.

- Dobry wieczór, panowie.

Harry z zaskoczeniem podniósł wzrok na dźwięk znajomego głosu. Dumbledore – o wiele młodszy Dumbledore, którego włosy wciąż były kasztanowe – uśmiechał się do nich radośnie. Serce Harry'ego podskoczyło w przypływie radości. Chciał krzyknąć „Żyje pan, profesorze!", ale w porę ugryzł się w język.

- Dobry wieczór, profesorze Dumbledore – Alphard pozdrowił nauczyciela uśmiechem. – To nowy uczeń, Harry Black. Zgubił się na błoniach, więc pomyślałem, że lepiej zaprowadzę go do dyrektora.

- Kolejny nowy uczeń? – Dumbledore przyglądał się Harry'emu z namysłem znad swoich okularów-połówek. – No proszę! Życie ciągle nas czymś zaskakuje w dzisiejszych czasach. Jestem uradowany, że mogłem cię poznać, Harry Blacku! Możesz już zmykać, Alphardzie. Sam zaprowadzę Harry'ego do profesora Dippeta.

- Dobrze. Do zobaczenia, Harry!

- Cześć, Alphard.

Gdy Ślizgon znalazł się poza zasięgiem słuchu, Harry wziął głęboki wdech i odwrócił się do Dumbledore'a.

- Zdaję sobie sprawę, że to musi wydawać się panu okropnie dziwne, sir, ale muszę poprosić o dziwną przysługę. Widzi pan, jestem…

- Podróżnikiem w czasie z odległej przyszłości z ważną misją do wypełnienia w tym roku? – błękitne oczy Dumbledore'a zamigotały.

Harry wciągnął powietrze z sykiem.

- Jak… Skąd pan…?

- Aha. Cóż, tak właśnie powiedział poprzedni chłopiec… A więc zgadłem? – Dumbledore wyglądał na rozbawionego. – Czy ty też przyniosłeś mi zaświadczenie?

- Zaświadczenie?

Dumbledore przytaknął.

- Tak, Arktur Black przyniósł mi zaświadczenie, wspominające o wielkim znaczeniu jego misji i proszące o udzielenie mu wszelkiej możliwej pomocy. Było podpisana przez niejakiego „Albusa Dumbledore'a". Moim charakterem pisma – rzucił Harry'emu badawcze spojrzenie. – Czy tobie także zdarzyło się posiadać coś takiego?

Harry powoli pokręcił głową. Czuł, jak wszystko w jego głowie wiruje.

- Nie, sir – wyszeptał. – Kiedy opuściłem moje czasy, nie był pan zdolny… do pisania zaświadczeń… - przełknął ślinę. – Niedawno pan umarł. Ale wydaje mi się, że to pan zostawił mi zmieniacz czasu, zanim… zanim to się wydarzyło.

- Hm. – Dumbledore spojrzał na niego z namysłem. – Czyżby? – Przez chwilę milczał. Później uśmiechnął się. – W takim razie pozwól mi zadać jedno pytanie, Harry. Kilka tygodni temu otrzymałem przedwczesny prezent urodzinowy od starego przyjaciela, naprawdę cudowny dar. Podpowiem ci: to raczej nietypowy gatunek zwierzęcia. Zastanawiam się, czy wiesz jaki?

Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Harry'ego.

- Fawkes? Niedawno dostał pan feniksa Fawkesa?

Dumbledore pochylił głowę z powagą.

- Dokładnie tak, Harry. Jeszcze go nie nazwałem, jako że ciągle szukałem odpowiedniego imienia dla takiego stworzenia. Jednak kiedy wspomniałeś, „Fawkes" brzmi zdecydowanie dobrze. Tak, ten feniks to Fawkes! A teraz zobaczmy… Potrzebujesz, żebym wyświadczył ci przysługę, tak? Oczywiście musisz zostać dodany na listę uczniów naszej szkoły, trzeba też przekonać profesora Dippeta, że rzeczywiście oczekiwał twojego przybycia do Hogwartu. Małe zaklęcie modyfikujące pamięć byłoby bardzo pomocne, rzekłbym. I jeszcze będziesz potrzebował kufra oraz kilku szkolnych podręczników. Młody Arktur potrzebował też miotły.

A ty, Harry? Też grasz w quiddticha?

- Tak – szepnął Harry. – Miotła to dobry pomysł…

Dumbledore uśmiechnął się.

- Zobaczę w takim razie, co będę mógł zrobić, mój młody przyjacielu. W międzyczasie, musisz iść i zobaczyć profesora Dippeta oraz zostać przydzielonym do swojego domu. Podejrzewam, że ty także jesteś Gryfonem?

Harry zastanowił się przez chwilę.

- Tak, jestem. To znaczy, będę. Ale… Być może korzystniej byłoby dla mnie tym razem znaleźć się w Slytherinie. Porozmawiam o tym z tiarą.

- Porozmawiasz z tiarą? – Dumbledore wpatrywał się w niego przez moment. – Wiesz, Harry, ten pomysł nie jest zły! To nawet dość sprytne. Być może mimo wszystko jest w tobie jakaś ślizgońska część, młody Gryfonie.

- I jak poszło, Harry? W którym jesteś domu? – Ku zaskoczeniu Harry'ego, Alphard czekał na niego pod drzwiami gabinetu dyrektora, kiedy Harry z niego wyszedł.

Profesor Dippet wyjrzał na korytarz. Był malutkim, nieco nieprzytomnym czarodziejem z gniazdem siwych włosów na głowie.

- Alphard? Jak dobrze, możesz zabrać Harry'ego do pokoju wspólnego Ślizgonów i przestawić go pozostałym uczniom.

Alphard widocznie poweselał.

- A więc Slytherin, Harry?

Harry przytaknął. Jeśli tam jest Riddle, to ja też tam będę.

- Oczywiście, Alphardzie, że Slytherin – zachichotał Dippet. – Wszyscy Blackowie lądują w Slytherinie. Cóż, pomijając tego nietypowego Arktura. Nie mam pojęcia, jak wytłumaczyć jego przypadek – Dippet uśmiechnął się do Harry'ego. – A teraz, mój drogi, naprawdę muszę prosić cię o wybaczenie. Przez moje zaniedbanie nikt nie przyszedł po ciebie na stację w Hogsmeade. Przypominam sobie tylko, że jakiś czas temu miałem zamiar tego dopilnować – westchnął. – Niestety, nie jestem już taki młody jak kiedyś, a z wiekiem zaczyna się zapominać o niektórych rzeczach…

Potrząsnął głową ze smutkiem i wrócił do swojego gabinetu.

- A zatem, wszyscy! Kolejny nowy uczeń! Znalazłem go na błoniach. I ten jest w Slytherinie! – ogłosił Alphard w atmosferze zapierającego dech tryumfu. Promieniał dumą, jakby przybycie Harry'ego było jego własnym dziełem. Ślizgoni, którzy byli w pokoju wspólnym, spojrzeli na nowego ucznia z zainteresowaniem. – To Harry Black, mój daleki krewny – Alphard był wyraźnie zadowolony z tej nowo odkrytej więzi rodzinnej. – Jest też graczem quidditcha!

Harry rozejrzał się ciekawsko po lochu Ślizgonów, jednej z niewielu części Hogwartu, której nigdy nie poznał zbyt dokładnie. W swoich czasach był w pokoju wspólnym Slytherinu tylko raz i nie tracił wtedy czasu na rozglądaniu się dookoła. Był za bardzo zajęty próbą dowiedzenia się, co Malfoy wie o dziedzicu Slythierina.

Pokojowi wspólnemu Ślizgnów brakowało ciepła i przytulności wieży Gryffindoru, choć z pewnością był elegancki w pewien posępny sposób. Ciemne zielone gobeliny zdobione dziwnymi alchemicznymi symbolami dekorowały ściany, a na błyszczącej mahoniowej posadzce znajdowały się skomplikowane mozaiki w kształcie żmij. Meble były stare, wyrzeźbione w zawiłe kształty i obite szmaragdowym aksamitem. Woskowe świece, migoczące w okazałych srebrnych kandelabrach, wprowadzały w pokoju miękki, złoty półmrok. Na niskim stoliku w środku pomieszczenia stała waza z pojedynczą ciemnoczerwoną różą, która odcinała się od nierzeczywistych zielonych cieni jak plama ostrego, zdecydowanego koloru.

Harry spojrzał z ciekawością na uczniów. Alphard zaczął przedstawiać mu wszystkich po kolei i Harry starał się jak mógł zapamiętać wszystkie imiona. Niektóre z nazwisk i twarzy były na wpół znajome: przystojny Cepheus Lestrange i uśmiechający się nieszczerze Adolphe Avery z pewnością byli ojcami śmierciożerców, których spotkał w przyszłości. Jasnowłosy Abraxas Malfoy musiał być dziadkiem Dracona. W jego wyglądzie było coś z anielskiej niewinności, co Harry'emu wydawało się mylące. Ten zadumany Ambrosius Fiume o wielkich, smutnych brązowych oczach musiał być przyszłym właścicielem Miodowego Królestwa. Harry dobrze pamiętał ich jedyne spotkanie w przyszłości. W pokoju była też słodka, brązowowłosa dziewczyna, nazywająca się Jane Selwyn… Tak koszmarnie przypominała swoją nienarodzoną córkę, Dolores Umbridge, że aż się wzdrygnął. Obok Jane stała blada dziewczyna o ciemnych włosach. Jej twarz wyglądała obco, ale Harry rozpoznał jej oczy: czarne jak onyks i zadziwiająco zimne, jakby były zupełnie pozbawione życia. Musiała być matką Snape'a, Eileen Prince, tak samo posępną i tajemniczą, jak jej przyszły syn.

I byli też inni, wiele innych. Harry w pewnym momencie stracił wątek. Ale coś, czemu nie mógł się oprzeć, przyciągało jego spojrzenie do cienistego kąta pokoju. Siedział w nim samotny chłopiec, pochylony nad książką. Uniósł wzrok i przez chwilę mu się przyglądał. Powoli podniósł się ze swojego miejsca i wkroczył w migocące światło świec.

Harry poczuł dreszcz przechodzący po plecach, kiedy jego spojrzenie napotkało czujne srebrzystoszare oczy. Przez chwilę Tom Riddle wpatrywał się w Harry'ego niczym zahipnotyzowany, a jego blada, przystojna twarz wyglądała, jakby ktoś wymalował na niej zachwyt. A później w ciszy, która zapadła, powiedział zbyt znajomym głosem:

- Harry Black? Myślę… Wydaje mi się, że już się kiedyś spotkaliśmy…

Harry'emu zaschło w ustach. O, Merlinie! Rozpoznaje mnie. Voldemort wie, kim jestem, jeszcze zanim się spotkaliśmy. To nie powinno było się wydarzyć… Być może nasze dziwne połączenie jest silniejsze niż sam czas… Harry powoli pokręcił głową.

- Nie – wyszeptał. – Nie wydaje mi się, żebyśmy się już kiedyś spotkali.

Lśniące srebrzyste spojrzenie spoczęło na twarzy Harry'ego.

- Ale wyglądasz jak ktoś, kogo już wcześniej widziałem. – Nagle Tom wyciągnął rękę i odgarnął sterczące włosy Harry'ego z czoła. – Ty… Ty masz bliznę. – Jego głos był cichszy od szeptu.

Harry stropił się.

- Tak. To był… Wypadek. Kiedy byłem dzieckiem.

- Naprawdę? – Tom badał jego bliznę, lekko dotykając jej palcem. – Jak dziwnie… - Harry oczekiwał palącego bólu, który poraził go wtedy, na cmentarzu, ale ten nie nadszedł. Zamiast niego poczuł coś dziwnego i mrowiącego.

- Co w tym dziwnego? – Harry z całych sił starał się zapanować nad swoim głosem i zmusił się do spojrzenia w oczy przyszłego Voldemorta.

Nagły uśmieszek zatańczył na bladej twarzy Toma.

- Od kiedy byłem małym dzieckiem, śniłem o chłopcu z blizną taką jak ta. Chłopak z moich snów nawet wyglądał trochę jak ty, Harry Blacku. Dziwne, czyż nie?

- Tak – szepnął Harry. – To bardzo… dziwne…

KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO

* Tłumaczenie tytułu pożyczyłam z wiersza, moim zdaniem pasuje.

** W oryginale nazywa się „Arcturus Black". „Arktur" to spolszczona nazwa gwiazdy „Arcturus", jednej z jaśniejszych na niebie. Zainteresowanych odsyłam tutaj: pl. wikipedia. org/wiki/Arktur