oryginał: Six Years to Life: Son of Hogwarts (link w moim profilu)

autor: Laume (link w moim profilu)

Tłumaczenie za zgodą autorki


Rozdział czternasty


- Z początku niczego nie widzieliśmy. Wszyscy zażyliśmy antidotum na dowcipy Freda i George'a; nie polecałbym go nikomu, naprawdę muszą coś zrobić z tym smakiem. Bliźniacy byli na tyłach, gromadzili magię, aby aktywować pułapki, gdy tylko zjawi się armia. Harry był przy mnie. Wszyscy się ukryliśmy i czekaliśmy. Kiedy pojawił się Tom, zorientowaliśmy się, że on i jego podwładni byli wcześniej w Dolinie Godryka. Aportowali się tam.

Dumbledore mocniej przytulił Sevvy'ego, który już zaczął rosnąć i miał w tym momencie jakieś dwanaście lat.

- Sądzę, że bliźniacy byli zmęczeni jego chełpieniem się za każdym razem, gdy miał wziąć udział w walce. Ledwie otworzył usta, uruchomili jedną z pułapek, która znajdowała się tuż za nim. - Zachichotał nieoczekiwanie. - To było coś w rodzaju wybuchowego Incendio wydającego dźwięk podobny do mugolskiej pierdzącej poduszki, a poza tym wypuszczającego płomienie. Tom pisnął z KOMPLETNYM brakiem godności - parsknął - a jego śmierciożercy gapili się na niego z minami mówiącymi: "Co jest? Czyż nie miałeś być nieustraszony?". Bezcenne. Tom był wściekły, oczywiście. Wrzasnął tylko: "Do ataku!", bez żadnych dokładnych rozkazów jak, kto, gdzie, kiedy. Jeśli miał na myśli jakąkolwiek strategię, praktycznie wyrzucił ją do śmieci. Tym lepiej dla nas, jako że Alastor MIAŁ przemyślaną strategię...

Pielęgniarka prychnęła. Każdy jeden członek Zakonu miał tę strategię wbitą do głowy. Stary auror z trudem powstrzymał się od użycia Imperiusa, aby mieć pewność, że wszyscy zrobią to, co do nich należy.

- Śmierciożercy wraz z wilkołakami posłusznie ruszyli do przodu. Wówczas Fred i George wysadzili w powietrze pole, które przygotowali wcześniej. Powiedziałbym, że nawet połowa śmierciożerców i wilkołaków nie umknęła tej zasadzce niezraniona. Fred i George celowo zatrzymali Remusa przy sobie, ponieważ pułapka składała się z torebek wypełnionych sproszkowanym srebrem i przytwierdzonych do nich fajerwerków. Kiedy je odpalili, wiele wilkołaków zostało tym obsypanych... - Skrzywił się. - Paskudny widok. Fenrirowi Greybackowi dostała się największa porcja proszku. On... spłonął... na naszych oczach. Wiele innych zostało ciężko poparzonych. Remus nie mógł na to patrzeć. Fred i George powiedzieli mu, żeby nie wchodził na to pole, ponieważ osiadł tam ów proszek, sądzę jednak, że był zbyt wstrząśnięty, aby rzucić się na wilkołaki. Śmierciożercom oczywiście srebro krzywdy nie zrobiło, lecz wielu z nich zraniły oszalałe z bólu wilkołaki. Byli bardzo, bardzo rozeźleni i zaczęli rzucać klątwy w naszą stronę. Właśnie wtedy bliźniacy wystrzelili z różdżek iskry na dwóch rogach tego, co wcześniej było ulicą, i aktywowała się wielka tarcza. Wytrzymała tylko parę minut, dała nam jednak czas na zajęcie pozycji. Voldemort już wtedy widział Harry'ego... - Starszy pan przełknął ślinę. - Harry spojrzał na mnie, podziękował mi za wszystko i uciekł. Krzyczałem za nim, aby wrócił, lecz on ignorował wszystko i biegł do ruin domu Jamesa i Lily.

Poppy zmarszczyła brwi.

- Czy nie taki był plan?

Dyrektor energicznie pokiwał głową.

- TAK! Ale nie bez wsparcia! W tamtej chwili obie strony były już podzielone na małe grupki i trwały pojedynki. On zaś po prostu przebiegł między nimi, z rzadka rzucając zaklęcia, aby zapewnić sobie bezpieczną przeprawę, po czym wbiegł prosto na trzech dementorów. - Zerknął na wciąż śpiącego nastolatka. - Ależ będzie miał szlaban!

Poppy wybuchnęła śmiechem.

- O tak, "Prorok" będzie miał w związku z tym używanie: "Bohater czarodziejskiego świata odbywa szlaban za wypełnienie przeznaczenia".

- W każdym razie pobiegłem za nim - ciągnął Dumbledore, ignorując pielęgniarkę - i tuż przed tym, jak się tam znalazłem, przywołał najpotężniejszego Patronusa, jakiego w życiu widziałem. Nigdy nie widziałem tak szybko uciekających dementorów. Dobrze jednakowoż, że bliźniacy wynaleźli coś przeciwdziałającego efektom ich dowcipów, w przeciwnym przypadku mielibyśmy wielkie problemy; to były potężne i sprytne czary. Próbowałem podążać za Harrym, uwagę moją zwrócił jednak Neville, który walczył równocześnie z Bellatriks i Draconem. Draco był bliżej mnie i miałem z nim porachunki z uwagi na jego próby zabicia Sevvy'ego... Nie miał ze mną żadnych szans.

Pielęgniarka sapnęła.

- Albusie! Ty... ty tego nie zrobiłeś!

- Nie zabiłem go, nie - zapewnił starszy pan ze znużeniem. - Wiem, że również ja jestem odpowiedzialny za to, jak wielu Ślizgonów przeszło na stronę Toma. Gdyby nie Severus, stracilibyśmy ich jeszcze więcej. Nie, nie zabiłem Dracona. Spetryfikowałem go, nałożyłem na niego zaklęcie zamykające i zostawiłem go aurorom. Chciałem pomóc Neville'owi z Bellatriks, lecz on powiedział mi, że mam się wycofać i jemu ją zostawić. Już go potem nie widziałem...

- Jest tutaj - wyjaśniła madame Pomfrey. - Zjawił się tu z głową tej wiedźmy w rękach. Eliksir Severusa pozwolił go tymczasowo ustabilizować, nie jestem jednak pewna, czy przeżyje. Powinieneś był widzieć jego minę: smutna i triumfująca zarazem.

- Wyobrażam sobie. - Dumbledore westchnął. - Widziałem wiele osób walczących i umierających, gdy szukałem Harry'ego. Znalazłem go wreszcie, jego i Toma, w ruinach tego domu. Osłony, które dla niego zrobili Fred i George, działały i nie mogłem do niego podejść!

Jego twarz wyrażała frustrację; pielęgniarce zrobiło się go żal.

- Już mu nic nie jest, Albusie, przeżył i niebawem będzie cały i zdrowy - uspokajała go.

Dyrektor wypuścił wreszcie z płuc powietrze, które nieświadomie zatrzymał.

- Wiem, moja droga. Lecz było to naprawdę okropne, widzieć ich, a nie być w stanie pomóc.

- Jak on go pokonał, Albusie?

- Nie... jestem pewny. Walczyli przez dłuższy czas i żaden nie miał przewagi. Tom nieustannie z niego drwił, lecz Harry nie reagował. Sprawiał wrażenie tak skupionego, tak bez reszty skoncentrowanego na tym, co musiał zrobić, że nie widział niczego poza Tomem. Tom bombardował go starożytnymi, rzadkimi, potężnymi zaklęciami, chyba wszystkim, co przyszło mu na myśl. Wyraźnie wierzył w naszą bajeczkę o śmierci Sevvy'ego; ciągle dręczył tym Harry'ego. Sam miałem problemy z zachowaniem spokoju, chociaż wiedziałem, że Sevvy'emu nic nie jest, Harry jednak nawet nie drgnął. Wciąż był skupiony na osłonach, na odpieraniu i unikaniu klątw.

Dumbledore westchnął i przytulił bezwładne ciało młodszego - starszego - syna mocniej.

- Wtedy Harry rzucił Expelliarmus.

Poppy wytrzeszczyła oczy.

- Takie proste zaklęcie?

- Tak, takie proste zaklęcie. Gdy jednak rzuci się je celnie i mocno, można dzięki niemu osiągnąć znacznie więcej, niż ludzie sądzą. Tom był zbyt arogancki: przepuścił je. Różdżka wypadła mu z dłoni i poleciała ku Harry'emu, który ją złapał. Tom, naturalnie, mógł być arogancki, nie był jednak głupi. Miał przy sobie jeszcze jedną różdżkę. Myślałem... myślałem, że serce przestanie mi bić, kiedy zaczął wymawiać klątwę uśmiercającą, lecz Harry wziął wtedy obie różdżki w jedną rękę i zaczął recytować słowa po łacinie; nigdy wcześniej nich nie słyszałem! Jest tyle rzeczy, których chciałbym się dowiedzieć, gdy się obudzi... W każdym razie powiedział: Vox duos profugus vestri animus pro infinito. To nawet według mnie nie brzmi jak poprawna łacina, jednak różdżki... różdżki jakby stopiły się w jedną i posłały w Toma promień światła. Nigdy nie widziałem, aby tyle zaklęć zaczęło działać jednocześnie; wyglądało to prawie jak Priori Incantatem; Tom został zaatakowany przez swoje ofiary. Różdżki lśniły, podobnie jak Harry, czystą potęgą tego zaklęcia. Nad polem bitwy rozległa się pieśń feniksa, głośniejsza niż kiedykolwiek słyszałem. I w końcu promień trafił Toma w pierś. A on... on... on się zmienił, Poppy. To chyba był najtrudniejszy moment. Cofnęła się każda transformacja, jaką przeszedł, i znowu był tym młodzieńcem, który się tu uczył. Wiem, że kierował się ku ciemnej stronie już kiedy tu był, mimo wszystko jednak... Wiem, że Harry też był tym wstrząśnięty, lecz nie ustąpił. Wreszcie Tom krzyknął raz jeszcze i jego martwe ciało padło na ziemię. - Dumbledore załkał. - To było najtrudniejsze, Poppy, widzieć go znowu jako chłopca i przypomnieć sobie, że nie uratowałem go, że nie zdołałem go uratować.

Pielęgniarka przytknęła mu fiolkę do ust i stary czarodziej zapadł w tak bardzo potrzebny mu sen.

xXxXx

Harry powoli otworzył oczy. Był... niemartwy. Nie zdołał powstrzymać jęku, gdy zorientował się, że leży na swoim zwykłym miejscu w sali chorych.

- Harry?

Ktoś zabrał mu okulary. A teraz oczekiwał, że Harry go rozpozna? Jaaaaasne...

- Ooooooo...

Szklanka znalazła się przy jego spękanych wargach i nastolatek zaczął chciwie pić. Po zaledwie kilku łykach zabrano mu napój. Jęknął, rozczarowany.

Chichot, który rozległ się nad nim, podpowiedział mu, kto z nim jest. Plus łaskotanie białej brody. Westchnął.

- Mam kłopoty, co nie?

Nagle znalazł się w objęciach.

- Och, Harry... Tak się cieszę, że jesteś bezpieczny i że wygraliśmy bitwę, że nie sądzę, abym był w stanie cię złajać w najbliższym czasie.

- Podaj mi okulary, proszę?

Świat nagle nabrał ostrości.

- Ron? Miona?

- Bezpieczni. - Dumbledore wiedział, że będzie musiał w którymś momencie powiedzieć synowi, że Hagrid nie żyje, uznał jednak, że to nie jest właściwa chwila.

Harry nie musiał pytać o Voldemorta. Wiedział.

- Sevvy?

Dyrektor pomógł mu wstać.

- Harry... kiedy Tom umarł... zaklęcie... rozproszyło się.

Harry patrzył na niego, nie rozumiejąc, co słyszy.

- Rozproszyło się? Znaczy...

- Tak, Harry. Severus ponownie jest dorosły.

Dumbledore zerknął na posłanie obok Harry'ego, gdzie leżał Severus, wciąż nieprzytomny, teraz jednak na powrót całkowicie dorosły.

- On tego nie chciał - szepnął nastolatek.

- Wiem - odparł dyrektor, który delikatnie gładził Severusa po włosach. - Nic jednak nie możemy z tym teraz zrobić.

Harry z trudem przełknął ślinę.

- Znowu będzie mnie nienawidzić - stwierdził żałośnie.

Stary czarodziej pokręcił głową.

- Tego jeszcze nie wiemy - zauważył. - Nie wiemy, ile będzie pamiętał i jaki to będzie miało na niego wpływ. Powiem ci jednak, Harry, że on będzie bardzo niepewny, nawet bardziej, niż kiedy miał sześć lat. Tylko że prawdopodobnie nie będzie tego okazywał.

Harry wstał i usiadł przy swoim bracie.

- Nic mu nie będzie? Czemu się nie obudził?

- Jego ciało wyczerpał powrót do pierwotnej postaci. To mu sprawiło sporo bólu. - Dumbledore usiadł po drugiej stronie łóżka. - Poppy mówi, że obudzi się za parę godzin.

Harry skinął głową.

Dyrektor pochylił się i pocałował pogrążonego we śnie syna w czoło.

- Spodziewają się nas w Wielkiej Sali, Harry. Musimy złożyć oświadczenie prasie i temu podobne. Konieczne następstwo. - Przewrócił oczami.

Harry skrzywił się.

- Po Grindelwaldzie też tak było?

Dumbledore westchnął dramatycznie.

- Nawet nie masz pojęcia. Lepiej do nich chodźmy, bo inaczej oni przyjdą tutaj i zakłócą odpoczynek Severusa.

Harry szybko wrzucił na siebie jakieś szaty.

- No to miejmy to już za sobą - uznał - żebyśmy mogli być z Sevvym... z profesorem Snape'em... kiedy się obudzi. Proszę, powiedz mi, że Rity Skeeter tu nie ma...

Dyrektor roześmiał się.

- Obawiam się, że jest, Harry.

Harry uśmiechnął się cierpko, po czym ujął w dłoń rękę brata. Dumbledore wziął drugą.

- Spokojnych snów, Severusie - powiedział Harry cicho. - Niedługo wrócimy. Obiecuję, że zawsze będę twoim bratem.

- Ja zaś waszym ojcem - dodał stary czarodziej z uśmiechem.

- No cóż - Harry przywołał całą swą gryfońską odwagę - chodźmy stawić czoła dzikim bestiom, co nie?

Uspokojony wiedzą, że obaj jego chłopcy przeżyli wojnę, Dumbledore podążył za Harrym na spotkanie ze zgromadzonymi dziennikarzami.


KONIEC


Bardzo dziękuję za komentarze, które pojawiły się pod poprzednim rozdziałem. Jednocześnie przypominam, że nie trzeba być zarejestrowanym, aby móc komentować teksty na tej stronie. Służy do tego poniższy przycisk Review this Story / Chapter - wystarczy na niego kliknąć, w wąskim pasku wpisać przezwisko, w dużym oknie komentarz i wcisnąć napis pod spodem. Komentarze są dla mnie bardzo ważne, ponieważ pozwalają mi poznać Czytelników i ich opinie na różne sprawy. Nie mówiąc już o przyjemności płynącej z ich czytania ;-).