Przed Wami historia zupełnie odmienna od "Dumy i uprzedzenia", lepsza, czy gorsza - oceńcie sami. Mało w niej magii, są za to gorące Włochy i trochę zagadek. Betowała moja kochana Aevenien. Miłego czytania!
PROLOG
WYBUCH NA POKĄTNEJ
Kolejna próba zabójstwa słynnego Harry'ego Pottera! Kto po śmierci Voldemorta, wciąż czyha na życie Chłopca, Który Przeżył? Wstrząsający raport z miejsca zbrodni na str.3.
Harry ze zniecierpliwieniem odrzucił gazetę i sięgnął po szklaneczkę whisky. Kiedy ten świat się wreszcie odpieprzy? Ciągle czegoś od niego chcą. A on, naiwny, myślał, że zabicie Voldemorta wszystko załatwi. Tymczasem był to tylko pierwszy krok do piekła. Wypił alkohol do dna i kiedy chciał sobie dolać, zorientował się, że butelka również jest pusta.
— Do diabła — mruknął i wpatrzył się w przestrzeń, osuwając lekko na kanapie.
W mieszkaniu panował przygnębiający półmrok, kominek prawie dogasał, jego rzeczy były rozrzucone po całym pokoju. Obraz nędzy i rozpaczy, ale wcale o to nie dbał. Właściwie wszystko przestawało go obchodzić, co pewnie było dość dużą zasługą opróżnionej butelki Ognistej. Po chwili wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów, wyciągnął jednego i powoli zaciągnął się dymem.
— Ile razy ci mówiłam, Harry, żebyś nie palił? — Z okolic kominka doszedł go hałas. — No tak, skrzywił się. Nie zamknął sieci Fiuu. — To paskudztwo wpędzi cię kiedyś do grobu.
Harry zamknął oczy i jęknął przeciągle. Nie miał teraz siły na umoralniające pogawędki z Hermioną.
— Och, nie przejmuj się, kochanie — odparł Ron, stając naprzeciw swojego najlepszego przyjaciela i wymachując ostentacyjnie pustą butelką. — Zanim nikotyna zdąży go wykończyć, już dawno zajmie się nim jego wątroba.
— Błagam was, to nie jest najlepszy moment.
— No raczej — zauważył Ron, przesuwając nogą puste butelki po kremowym. Hermiona zaczęła kaszleć, jak na gust Harry'ego niezbyt naturalnie, więc dla świętego spokoju zgasił papierosa i usiadł prosto.
— No dobrze, o co chodzi? — zapytał, mając nadzieję, że jego słowa nie zabrzmią jak bulgot.
— O co chodzi? — powtórzyła z niedowierzaniem Hermiona, wykonując parę szybkich ruchów różdżką, którymi rozpaliła porządnie kominek, zapaliła światło, posłała wszystkie śmieci w kąt pokoju, a rozrzucone ubrania na kanapę, obok Harry'ego. — O to chodzi, Harry. Spójrz na siebie!
Harry wyciągnął przed siebie ręce i z namaszczeniem się im przyjrzał.
— Wydaje mi się, że wyglądam jak zawsze — odparł.
— Stary, lepiej jej nie denerwuj — mruknął Ron, przysiadając na małym stoliczku i wpatrując się z troską w przyjaciela.
Harry wzruszył ramionami. Czego oni od niego chcą?
— To nie może dłużej trwać — oznajmiła Hermiona, stając za swoim mężem w ofensywnej pozie.
— Kurwa, Hermiono, a myślisz, że ja mam na to wszystko ochotę? — Rzucił w jej stronę Prorokiem.
Przyjaciółka spojrzała na pierwszą stronę i zmarszczyła brwi.
— O tym również chciałam porozmawiać. Tym razem nie wyglądało to dobrze. Ktoś chyba naprawdę chce cię zabić.
— Szkoda, że to jakaś pierdolona ciota — mruknął Harry. — Nadal jestem żywy.
— Ron, proszę cię, rzuć na niego zaklęcie trzeźwiące, bo nie mam siły się z nim komunikować w tym stanie.
— W tym stanie — prychnął Harry, przedrzeźniając przyjaciółkę.
— Ron?
— Może ty, w końcu jesteś… — zaczął mężczyzna, robiąc nieokreślony ruch ręką, ale mu przerwała.
— Proszę, w to akurat nie uwierzę. — Posłała mu ironiczne spojrzenie. — Tyle razy rzucaliście na siebie wzajemnie z Fredem, George'em i kumplami właśnie to jedno zaklęcie, że na pewno jesteś w nim lepszy niż ja.
Ron wzruszył ramionami, nie wdając się w dyskusję z żoną i posłusznie wskazał różdżką na Harry'ego.
— Sobrietatis!1
— Merlinie, nienawidzę tego uczucia — jęknął Harry. Całym jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.
— Mów, co chcesz, ale jest tysiąc razy lepsze niż kac — odparł Ron.
— Omówicie to sobie innym razem — odezwała się Hermiona. — Teraz przejdźmy do konkretów.
Harry spojrzał pytająco na Rona.
— Postaraj się nie być zbyt wielkim dupkiem, okej? — Przyjaciel spojrzał na niego z prośbą w oczach.
Harry poczuł przypływ cieplejszych uczuć. Może i jego życie było gówniane, ale na przyjaciół zawsze mógł liczyć. Skinął głową, a Hermiona odetchnęła.
— To nie może trwać ani chwili dłużej. Wiem, co się dzieje, Harry, i chociaż pewnie nie mogę cię dokładnie zrozumieć, jestem świadoma, jak bardzo jest ci ciężko. Ministerstwo chce od ciebie pełnienia funkcji kukiełki na piedestale. Te wszystkie bale, konferencje, odczyty i inne duperele. Prasa nie daje ci chwili spokoju, paparazzi śledzą niemal w toalecie. Nie masz normalnej pracy, w związkach też od jakiegoś czasu raczej kiepsko. To przybiłoby każdego.
— Tak sądzisz? — zapytał słabo. Ostatnio miał wrażenie, że to po prostu on jest na tyle beznadziejny, że nie potrafi sprostać roli, jaką wyznaczono mu w społeczeństwie. Słaby.
— Oczywiście — odparła łagodnie Hermiona, po czym przysiadła obok niego na kanapie i wzięła go za rękę. — Nawet ja i Ron mamy dość publicznego życia, chcielibyśmy w końcu nacieszyć się sobą, a przecież nikt nie dręczy nas tak, jak ciebie. Problem polega jednak na tym, że chwilowo nie jesteśmy się w stanie zmienić panujących tutaj nastrojów.
— No właśnie — westchnął Harry nieco bezradnie. — Chyba sobie z tym wszystkim nie radzę.
— Spoko, stary. Hermiona ma pomysł — pocieszył go Ron.
Jak zwykle, pomyślał Harry, ale nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się lekko. Prawdę powiedziawszy czuł się tak kompletnie do dupy, że chętnie wysłuchałby jakiejś rozsądnej rady.
— Chodzi mi o to, Harry, że przede wszystkim musisz odpocząć od całego tego zamieszania. Poza tym, naprawdę się martwię, że Rita Skeeter nie jest do końca taką głupią kretynką.
— Słucham? — Harry zamrugał. Co miała do tego Skeeter, oczywiście poza faktem jawnego dręczenia go na łamach Proroka?
— To, co ostatnio zdarzyło się na Pokątnej, to mógł nie być tylko wypadek.
— A kto mógłby chcieć mnie zabić? — zapytał z powątpiewaniem. — Wojna się skończyła.
— Owszem. Ale wrogów, Harry, wciąż masz sporo.
— Jakoś nie robi to na mnie większego wrażenia. — Wzruszył ramionami.
— Nic nowego — skwitował Ron.
— Ale na nas robi, wiesz o tym. Dlatego wymyśliłam, że idealnym rozwiązaniem będzie, jeśli na jakiś czas znikniesz.
— Zniknę? — powtórzył Harry, nie rozumiejąc.
— Z Anglii.
— Aha — odparł z głupią miną. — Czyli gdzie właściwie objawię się w zamian?
— Na Sardynii.
— Słucham? — Harry zakaszlał.
— Moi rodzice kupili tam niedawno mały domek — kontynuowała niewzruszona Hermiona. — Jest jeszcze nie urządzony. Mógłbyś się tam wprowadzić na jakiś czas. Odpocząć od całego tutejszego zamieszania, może nawet od świata czarodziejów. Przy okazji, zszedłbyś też z oczu potencjalnemu mordercy.
Harry miał zamiar gwałtownie zaprotestować, ale nagle, ku swojemu zaskoczeniu, zmienił zdanie. Wyobraził sobie pełne słońca plaże, zwyczajnych ludzi, którzy będą w nim widzieć jedynie turystę, spokój anonimowości…
— Jesteś pewna, że mógłbym? — zapytał więc tylko.
— Wiesz, że nie przywlokłaby mnie tutaj i nie zaczynała tej rozmowy, gdyby nie sprawdziła wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach i nie uważała, że to najlepsze wyjście z sytuacji — odpowiedział Ron za swoją żonę, a Hermiona jedynie się uśmiechnęła.
Harry poczuł niespodziewany przypływ energii.
— Kiedy mógłbym się tam przenieść?
— Myślę, że najlepiej będzie natychmiast — odparła bez zastanowienia.
POŻAR W REZYDENCJI POTTERA
Harry Potter zaginął bez śladu. Drogie apartamenty doszczętnie strawione przez ogień. Co kryje się za przerażającym aktem przemocy w najlepszej dzielnicy Londynu? Czy Chłopiec, Który Przeżył nie żyje? O dramatycznych wydarzeniach przeczytasz na str.2
Harry odłożył na biurko Proroka przysłanego mu zwykłą pocztą przez Rona. Od jego pośpiesznej ewakuacji z Londynu minął już tydzień. Na pomysł z podłożeniem ognia wpadła oczywiście Hermiona. Przyjaciel jak zwykle się nie mylił co do swojej żony. Dziewczyna miała przemyślane wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Upozorowała kolejną napaść na Harry'ego (co po niedawnych wydarzeniach na Pokątnej wydawało się logicznym ciągiem zdarzeń), a oni tymczasem bezpiecznie przenieśli się do Włoch. Spędzili razem trzy słoneczne dni, które pozwoliły mu się odprężyć i odpocząć. Pomogli mu się też tu trochę urządzić. Kiedy zaś przyjaciele upewnili się, że niczego mu nie brakuje i jest w znacznie lepszej formie, wrócili do Londynu, by ich wyjazd nie został połączony z Harrym. O jego pobycie na Sardynii miał nie wiedzieć kompletnie nikt, poza ich trójką.
ROZDZIAŁ I
Harry miał nadzieję, że pomysł z przeprowadzką do Porto Torres okaże się trafiony. Nawet w najśmielszych snach nie podejrzewał jednak, że rok mieszkania w mugolskim, włoskim mieście sprawi, że nie będzie chciał wracać. Już po czterech miesiącach zdecydował się na kupno własnego domu, by nie krępować państwa Granger swoją obecnością w ich wakacyjnym lokum. Poznał swoich sąsiadów i zwyczaje miasta. Pokochał, ku swojemu totalnemu zaskoczeniu (a jeszcze większemu Rona i Hermiony), czytanie książek i kupił małą księgarnię „Il modo dei libri"2 w centrum. Od czasu do czasu wyskakiwał do „Costy" albo „Loca, loca", znanych gejowskich klubów, żeby się zabawić. Ani razu nie napotkał w prasie nawet wzmianki na swój temat. Jednym słowem, wiódł zwyczajny żywot młodego, niezależnego mężczyzny i cholernie mu się to podobało. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś z czarodziejskiego świata zechciał go tu szukać, wyglądał teraz trochę inaczej. Jego włosy miały kolor ciemnego blondu, nie nosił okularów, które zastąpił szkłami kontaktowymi, zmieniającymi przy okazji barwę jego oczu na niebieski, a Hermiona dokonała cudu, ucząc go maskującego zaklęcia, pod którym ukrywał bliznę. Czuł się wolny i właściwie zupełnie szczęśliwy. Jedyną rzeczą, której mu brakowało był magiczny świat. Inne towarzystwo niż sami mugole. Nie był jednak gotowy na powrót. Na ponowne bycie sensacją, stanie na piedestale, życie odarte z prywatności. Nie miał też pewności, czy wystarczająco tęskni za magią, by kiedykolwiek stać się na to gotowym. Oczywiście magiczny świat istniał również i na Sardynii, ale Harry, niepewny swojego nowego wcielenia jako James Radcliffe, na razie wolał się w nim nie ujawniać. Nie chciał ryzykować wszystkiego, co sobie tutaj stworzył. Rzecz jasna jego przyjaciele odwiedzali go regularnie, zachowując wszelkie środki ostrożności. Choć minęło sporo czasu, nadal nikt poza ich trójką nie wiedział o jego pobycie na włoskiej wyspie, nawet angielska prasa wspominała o nim już tylko od czasu do czasu, przypominając, że dotąd nie wyjaśniono okoliczności zniknięcia Harry'ego Pottera, niemniej interesowano się nim znacznie rzadziej, wynajdując sobie na jego miejsce inne tanie sensacje.
— Moja mała siostrzyczka musiała wbić ci niezłą szpilę, skoro zdecydowałeś przerzucić się na facetów — podjął pewnego razu jego najlepszy przyjaciel, w trakcie jednej z wizyt.
— To nie tak, Ron. — Harry zrobił zakłopotaną minę. — Widzisz…
Chłopak powstrzymał go przed kontynuacją machnięciem ręki.
— Nie, właściwie chyba nie chcę tego wiedzieć. Te wszystkie psychologiczne wynurzenia nigdy nie były na moją głowę, wiesz o tym. Chciałem tylko, żebyś wiedział, że zanim się rozstaliście, Ginny zaczęła zachowywać się dziwnie. Praktycznie zerwała z nami kontakt i…
— Ron, nie musisz się tym przejmować — przerwał mu Harry.
— Chciałem tylko, żebyś wiedział, że…
— Mój związek z Ginny, a potem rozstanie, nie ma nic wspólnego z naszą przyjaźnią, Ron — zapewnił Harry zdecydowanym tonem. Przecież to nie była niczyja wina, że jemu i Ginny nie wyszło.
— Dzięki. — Ron odetchnął z wyraźną ulgą. — Zawsze będzie moją siostrą, wiesz o tym, ale nie przeszkadza mi to widzieć, jak bardzo się zmieniła.
— Weszła w inny świat, ma swoich znajomych — odparł Harry. Przypomniał sobie, jak Ginny coraz częściej nie wracała na noc do domu. Jak widywał ją w towarzystwie dziwnych osób. I jak z paniką myślał, że wszystko między nimi się kończy.
— Artyści — prychnął pogardliwie Ron.
— Każdy ma prawo robić to, co mu się podoba — odparł filozoficznie Harry. Odkąd przeprowadził się na Sardynię, przestał odczuwać do Ginny żal. Wiedział, że prędzej czy później musiało dojść do ich rozstania. Nie pasowali do siebie. Ona z tymi swoimi obrazami i wystawami sztuki magicznej i on z pragmatycznym podejściem do życia. Nie mówiąc już o tym, że była kobietą, a on po pierwszej fazie buntu i robienia jej na złość poprzez publiczne pokazywanie się w towarzystwie mężczyzn o wiadomej orientacji, zrozumiał, że naprawdę woli umawiać się z chłopakami. Choć oczywiście było to tylko zastąpienie jednego problemu drugim, może nawet większym. Na wieść o homoseksualnych skłonnościach Wybawcy Świata prasa oszalała, dobijając go jeszcze bardziej, choć wcześniej wydawało mu się to nieprawdopodobne. Natomiast znalezienie kogoś, kto byłby zainteresowany nim samym, a nie jego nazwiskiem, pozycją czy pieniędzmi, zaczęło wydawać się niemożliwe. Właściwie mógł umawiać się z każdym, ale kilka krótkich i burzliwych związków przekonało go, że o miłość, czy choćby proste zrozumie, będzie mu bardzo ciężko.
— A jak sobie radzisz w tej kwestii? No wiesz…
— Pytasz, czy mam chłopaka? — Uśmiechnął się Harry.
— No, tak jakby — przytaknął Ron.
— Nie. Mam paru znajomych, fajni faceci, spotykamy się od czasu do czasu, ale nic więcej. Jeśli chcesz, możesz ich poznać.
— Niespecjalnie. — Skrzywił się przyjaciel, na co Harry parsknął śmiechem.
— Oni nie gryzą, Ron!
— Wiem, wiem — zreflektował się. — Jak będziesz miał kogoś na poważnie, oczywiście chętnie go poznam, wiesz o tym.
— Na razie nic na to nie wskazuje — westchnął Harry.
— Ciągle myślisz o Marku?
— Co? Nie, jasne, że nie. — Mark był jego ostatnim facetem. Jak się okazało, miał kompletną obsesję na punkcie znajdowania się w świetle reflektorów. Należał do Ruchu Aktywizacji Homoseksualistów i liczył, że za sprawą jego związku z Chłopcem, Który Przeżył ludzie zaczną inaczej postrzegać promowaną przez niego orientację. Niestety najmniej w tym wszystkim obchodził go sam Harry.
— I dobrze. To dupek. Zresztą narobił wiele szumu, jak zniknąłeś.
— Serio? — zainteresował się Harry.
— Boże, Hermiona mnie zabije za to, że o tym wspomniałem! — Ron gwałtownie zatkał usta dłonią.
— Mark White nic mnie już nie obchodzi. Nie przejmuj się. A szumu narobił zapewne tylko dlatego, żeby raz jeszcze przypomnieć światu, że Harry Potter to gej. Nic nowego.
Ron przyjrzał mu się z zaciekawieniem.
— Wiesz, włoskie powietrze naprawdę zaczyna ci służyć.
Harry uśmiechnął się do niego. Był tego samego zdania. Przebywając tu, nabrał do wszystkiego dystansu. Poza tym wreszcie zajął się sobą.
— Muszę wracać, obiecałem Mionie, że pójdę z nią na kolację do rodziców. — Ron ruszył w stronę kominka.
— Jasne. Wpadnijcie razem w weekend — zaproponował Harry.
— Na pewno! Alga! — Ron posłał mu ostatni uśmiech i zniknął w płomieniach.
Siedząc w swojej księgarni i przyglądając się zapełnionym regałom, zastanawiał się, jak mógł kiedyś nie lubić czytać. Teraz wydawało mu się to niepojęte. W ostatnim czasie książki stały się dla niego nieocenionymi przyjaciółmi. Wszystko zaczęło się w trakcie pierwszego miesiąca jego pobytu w Porto Torres, kiedy nie znał tu jeszcze nikogo i w chwilach odpoczynku między urządzaniem swojego tymczasowego życia a spaniem i jedzeniem, zupełnie nie miał, co robić. Z nudów zaczął przeglądać to, co znajdowało się w domu państwa Granger. Nie było tego wiele, bo jak wspomniała Hermiona, rodzice jeszcze nie urządzili do końca swojego nowego mieszkania. Szybko więc skończyły mu się materiały i sam był zdziwiony, kiedy przeczytał te parę książek. Jego sąsiadka, Rose, poleciła mu „Il mondo dei libri". Wkrótce też stał się jej stałym klientem, a ponieważ Angela, która w niej pracowała, była przemiłą i bezpośrednią dziewczyną, po jakimś czasie nawiązała się między nimi nić porozumienia. Tak też dowiedział się, że właściciel ma kłopoty finansowe i planuje księgarnię sprzedać. Angela bardzo się tym martwiła, nie mogła bowiem pozwolić sobie na stratę posady. Tydzień później Harry stał się prawomocnym właścicielem „Il mondo dei libri". Dziewczynie zaproponował podwyżkę i stanowisko menadżera, sam zajmując jej miejsce za ladą, zdecydowanie woląc obcować z książkami, niż walczyć z mugolską i do tego włoską administracją. Angela z radością się zgodziła, a on zaczął całkiem przyjemną i bezstresową pracę. Początkowo niewiele rozumiał z włoskiego, więc dyskretnie wspomagał się zaklęciami translatorskimi, ale w tej chwili nie musiał już z nich korzystać.
— Buongiorno, Jamie! — Z zadumy nad książkami, wyrwała go jego sąsiadka.
— Buongiorno, Rose. Czym mogę służyć? Jakaś lektura na poprawę nastroju?
— Nie, nie. Na nastrój nie narzekam. I ręce pełne roboty. Mamy gościa!
— Och, to świetnie! — Rose Madre prowadziła kameralny pensjonat „Nuvola".3
— Wpadnie pewnie dziś do ciebie, bo pytał o księgarnię. Oczywiście poleciłam mu „Il mondo dei libri".
— Dziękuję. — Harry uśmiechnął się do Rose. Bardzo ją lubił.
— Przyniosłam ci też panini z mozarellą na lunch. — Może dlatego, że tak bardzo przypominała mu Molly Weasley, za którą tęsknił.
— Jesteś nieoceniona!
— Drobiazg. W zamian przyjrzyj mu się dobrze. Jestem ciekawa, co o nim myślisz.
— Jak go poznam?
— Jest szalenie przystojnym Francuzem — odparła z ekscytacją w głosie Rose.
To wiele wyjaśniało. Rose Madre miała bzika na punkcie Francuzów.
— Postaram się go wybadać — zapewnił.
— Świetnie. W takim razie lecę. Muszę przygotować dla niego obiad.
Harry wrócił do lektury, ale uśmiech jeszcze długo nie schodził mu z ust. Uwielbiał Rose!
O tej porze zwykle nie było ruchu, więc beztrosko popijał kawę i rozkoszował się książką. Atmosferę tego błogiego przedpołudnia zakłóciło dopiero pojawienie się pierwszego klienta.
— Buongiorno.
Harry odłożył książkę i na ułamek sekundy zamarł z filiżanką w dłoni. Draco Malfoy stał w drzwiach jego księgarni.
W pierwszym odruchu chciał zakląć i zapytać się go, co tutaj, u diabła, robi, ale zaraz sobie przypomniał, że obecnie nazywa się James Radcliffe i wcale nie zna Malfoya. Nie wygląda też jak Harry Potter, a Malfoy być może znalazł się tu przez przypadek. Chociaż szczerze w to wątpił. Malfoy nigdy i nigdzie nie znajdował się przez przypadek, a jeśli dodatkowo materializował się gdzieś obok niego, zawsze wróżyło to kłopoty.
— Dzień dobry, czym mogę służyć? — zapytał jednak uprzejmym i profesjonalnym tonem. Zawsze istniała szansa, że wizyta Malfoya w Porto Torres ma charakter jedynie turystyczny. A tak czy inaczej nie należało mu niczego ułatwiać.
— Szukam jakiegoś dobrego przewodnika po wyspie. Przyjechałem tutaj na urlop i planuję nieco pozwiedzać.
— Oczywiście. — Harry wstał i ruszył w stronę półki z przewodnikami. Jego ulubiony, według którego sam zwiedzał Sardynię, nazywał się „Sardynia, wyspa tajemnic" i stanowił alternatywę dla wszystkich nudnych i schematycznych pozycji tego typu. — Jaki język pan preferuje?
— Domyślam się, że nie dostanę nic po francusku?
Harry stojąc przodem do regału, zamarł po raz drugi. Czyżby gościem, o jakim mówiła Rose Madre, był właśnie Draco Malfoy, który przez przypadek wybrał pensjonat w najbliższym sąsiedztwie jego domu?
— Chwileczkę, zaraz sprawdzę. Wydaje mi się, że mieliśmy jakąś francuską pozycję. — Tak naprawdę nic mu o tym nie było wiadomo. Chciał jednak dać sobie czas na opanowanie emocji. Nie miał ochoty, by jego mina go zdradziła. — Niestety, musiała się sprzedać — oświadczył po dłuższej chwili.
— Tak myślałem — westchnął z rozczarowaniem Malfoy. — W takim razie pozostaje angielski.
— Osobiście polecam ten, jeżeli ma pan trochę czasu. — Harry wrócił do lady z kilkoma książkami i podał mu swojego faworyta. — Jeżeli jednak chce pan zobaczyć podstawowe rzeczy bez nadkładania drogi, może pan wybrać któryś z pozostałych.
— Sardynia, wyspa tajemnic — przeczytał Malfoy i uśmiechnął się do niego, a Harry poczuł się naprawdę dziwnie. — Brzmi nieźle. Wezmę go.
— Świetny wybór — pochwalił Harry. — Dwadzieścia euro.
Mężczyzna zapłacił, pożegnał się i wyszedł. Harry miał ochotę natychmiast udać się jego śladem, ale wiedział, że opuszczenie w tej chwili księgarni byłoby przejawem bezmyślności. Być może Malfoy tylko na to czekał. Ale jak go znalazł? I czego mógł chcieć? Wystukał w telefonie komórkowym numer Hermiony, ale rozłączył się przed uzyskaniem połączenia. Przyjaciółka prawdopodobnie wpadłaby w panikę i kazała natychmiast wracać do Londynu, na co Harry nie miał najmniejszej ochoty. Zawsze jakoś radził sobie z Malfoyem, dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej? Na początek musiał rozładować emocje. Pośpiesznie wybrał numer Francesco.
— Drink w czasie lunchu? — rzucił bez zbędnych wstępów, gdy kolega odebrał.
— Cześć, James. Mam się świetnie, ale miło mi, że pytasz — usłyszał w odpowiedzi ironiczny głos Francesco.
— Cześć, Fran. Znajdziesz dla mnie chwilę? — zreflektował się Harry.
— Dlaczego brzmisz, jakbyś miał trupa pod łóżkiem i potrzebował pomocy w pozbyciu się go? — zapytał podejrzliwie mężczyzna.
— Ty i ta twoja wyobraźnia. — Harry przewrócił oczami, choć kolega nie mógł tego widzieć. — To jak będzie?
— Mam przerwę o czternastej. Możesz wpaść i postawić mi drinka.
Harry parsknięciem skwitował łaskawość Francesco.
— Do zobaczenia.
— Ciao!
Dochodziła trzynasta, ale Harry nie mógł usiedzieć w miejscu. Myśl o Malfoyu, który przyjechał go tu śledzić, nie dawała mu spokoju, więc zamknął księgarnię i postanowił spacerem pójść do „Bambino", gdzie pracował Francesco. Ostatecznie jednak znalazł się w przybrzeżnej restauracyjce jakieś dwadzieścia minut za wcześnie.
— Jezu, ty naprawdę masz tego trupa pod łóżkiem? — przywitał go kolega z przerażonym wyrazem twarzy.
— Nie, z tego co wiem, to nie — odparł Harry z uśmiechem.
— To co, na Boga, robisz tu dwadzieścia minut przed czasem?
— Spacerowałem.
— Aha — skwitował Francesco i przyjrzał się Harry'emu badawczo. — Masz, to jest dzisiejsza gazeta. Siadaj pod piętnastką i czekaj. Przyniosę drinki, na które nas zaprosiłeś.
Po pięciu minutach chłopak wrócił w towarzystwie pięknej brunetki i z trzema drinkami na tacy.
— Cześć, Alma! — przywitał się Harry. — Jak tam w pracy?
— Jak zwykle. Nuda. — Dziewczyna wydęła pogardliwie usta i usiadła naprzeciw niego. — Dawaj te drinki, Fran.
Francesco podał im szklanki i dosunął trzecie krzesło do stolika, a Harry, po raz nie wiadomo który pomyślał, że gdyby nie wolał mężczyzn, prawdopodobnie byłby właśnie śmiertelnie zakochany w Almie. Była niesamowicie seksowna i choć przy tym zblazowana, rozpieszczona i złośliwa, w jej wydaniu stanowiło to nieodparcie pociągającą mieszankę.
— Całe Porto Torres huczy już, że w życiu Jamie'ego nastąpiła erupcja wulkanu — zaczęła, mierząc go ciekawym spojrzeniem. — Podzielisz się z nami jakimiś szczegółami?
— Fran, co ty jej nagadałeś? — roześmiał się Harry.
— Przez telefon wydawałeś się czymś bardzo rozgorączkowany — odparł chłopak, upijając drinka.
— Miałem irytującego klienta, to wszystko — skłamał, w duchu myśląc, jak bardzo spotkanie z Malfoyem musiało wytrącić go z równowagi, skoro jego zdenerwowanie Francesco wyczuł nawet w trakcie krótkiej rozmowy telefonicznej.
— Czyli po raz kolejny proza życia — westchnęła Alma. — Musimy się stąd wyrwać, chłopaki.
— Ja tam nie narzekam — odparł Harry. Cenił sobie spokój życia na Sardynii. Nie tęsknił za wielkomiejskimi rozrywkami. Ani tym bardziej za atrakcjami w postaci Malfoya!, pomyślał ze złością.
— Ciao, bambini!4 — Do stolika podszedł przystojny mężczyzna w sportowym, modnym stroju. Dominic da Vera.
— Drinka? — zaproponował Francesco.
— Nie mam teraz czasu, lecę na spotkanie z klientem. Wpadłem tylko wam powiedzieć, że robię dziś imprezę.
— Świetnie, dawno nie mieliśmy porządnej balangi! — Francesco klasnął w dłonie, a Harry pomyślał, że chętnie się rozerwie przy kolorowych drinkach i dobrej muzyce, w ekskluzywnej willi Dominica.
— Poznałem kogoś wyjątkowego — pochwalił się mężczyzna. — Przyjdzie wieczorem.
— A już myślałam, że wreszcie zamierzasz dotrzymać obietnicy i trochę mnie rozerwać — nadąsała się Alma.
— Kochanie… — Dominic ujął jej dłoń i złożył na niej egzaltowany pocałunek. — Zapewniam cię, że rozerwiesz się znacznie bardziej niż tylko trochę. Mój nowy znajomy jest zjawiskowy…
— A jest hetero? — Alma zmarszczyła brwi.
— Obiecuję ci, że będziesz mogła sprawdzić osobiście. — Dominic puścił do niej oczko.
Na to zapewnienie dziewczyna się rozchmurzyła.
— Idę o zakład, że nawet jeśli jest homo, Alma sobie z nim poradzi — dodał Francesco, a Harry był skłonny się z nim zgodzić. Piękna Włoszka potrafiła działać na zmysły.
— O dwudziestej u mnie! — Przypomniał Dominic. — Do zobaczenia.
Willa Dominica słynęła z najlepszych imprez na wybrzeżu. Podświetlany basen, wspaniały ogród i wyszukane drinki kusiły każdego, a Dominic chętnie wszystkich zapraszał. Jedynymi warunkami było wykazywanie podstaw kultury oraz wysokiej tolerancji wobec odmiennej orientacji seksualnej. Nic więc dziwnego, że jego dom cieszył się opinią gejowskiej oazy, co sam właściciel kwitował jedynie śmiechem. Nigdy zresztą nie robił tajemnicy ze swojej orientacji.
Harry zjawił się chwilę po dwudziestej razem z Francesco i Claudiem, jeszcze jednym kolegą należącym do ich paczki. Elegancko ubrani kelnerzy (nigdy nie były to kelnerki i Harry podejrzewał Dominica, że dobiera chłopców pod względem swoich aktualnych seksualnych zachcianek) wręczyli im na wejście wspaniale wyglądające drinki i tak zaopatrzeni weszli, rozglądając się w poszukiwaniu gospodarza.
— Jesteście nareszcie! — ucieszył się Dominic na ich widok.
— Gdzie zapowiedziana atrakcja wieczoru? — zapytał Claudio, rozglądając się.
— Zgodnie z obietnicą, oddałem go w ręce Almy. Aż jestem ciekaw, czy coś wskóra. — Dominik zaprosił gestem swoich gości do zajęcia miejsca na fotelach wokół szklanego stolika. — Właśnie tańczą.
Harry rozsiadł się wygodnie i zrelaksowany sączył drinka, który smakował wybornie. Ach, jak on lubił swoje nowe życie!
— O wilku mowa! — zawołał Francesco z ekscytacją w głosie i Harry natychmiast podążył za jego spojrzeniem. Roześmiana Alma w swoim najbardziej seksownym wcieleniu, prowadziła za rękę Draco Malfoya!
Dominic szturchnął go łokciem.
— Aż pobladłeś z wrażenia — zachichotał. — Mówiłem wam, że to prawdziwe ciasteczko.
Harry omal nie zakrztusił się drinkiem na nazwanie Malfoya ciasteczkiem, chociaż musiał przyznać, że Ślizgon wyglądał niezaprzeczalnie atrakcyjnie u boku Almy. Ubrany z niewymuszoną nonszalancją, z roziskrzonymi oczami i swoją jasną karnacją, stanowiącą niesamowity kontrast z egzotyczną zmysłowością Włoszki.
— Och! — jęknął Claudio.
— Popieram w całej rozciągłości — dodał Francesco.
— Cześć — przywitała się Alma z wybitnym, jak na siebie, ożywieniem.
— Poznajcie Draco — przedstawił Malfoya Dominic. — A to moi koledzy, o których już ci mówiłem: Francesco, James i Claudio.
Wzrok Malfoya zatrzymał się na Harrym.
— Czy my się przypadkiem nie znamy?
O, jeszcze jak!, pomyślał Harry i odwzajemnił się Malfoyowi taksującym spojrzeniem. Francesco i Claudio zawtórowali jego myślom dwuznacznym „uhuhu".
— Owszem, kupowałeś w mojej księgarni przewodnik po wyspie — odpowiedział jednak spokojnie.
— Ach, racja! — Twarz Malfoya się rozjaśniła. Harry siłą powstrzymywał się przed wypowiedzeniem jakiejś klątwy. W co grał jego odwieczny wróg i czego tu szukał?
— Draco to dość oryginalne imię — zauważył jednak tylko, nie bez satysfakcji wykorzystując słabość Malfoya do swojego imienia.
— Draco jest Francuzem — wyjaśnił Dominic.
— Ach, to wiele wyjaśnia. — Harry pokiwał ze zrozumieniem głową, wciąż przypatrując się bacznie Malfoyowi, ale ten nie zdradził się nawet mrugnięciem. Cóż, w końcu to Ślizgon.
— Ty chyba też nie jesteś tutejszy, co James? — Odbił piłeczkę mężczyzna.
Harry nie był przygotowany na taki obrót sprawy. Wolał nie ogłaszać wszem i wobec, że pochodzi z Londynu. Zwłaszcza przy Malfoyu.
— Mieszkam tu już jakiś czas i wolę o sobie myśleć, jako o tutejszym.
— Swój chłop! — Poklepał go po plecach Francesco, a Malfoy uśmiechnął się ironicznie.
— Draco, drinka? — zapytała Alma, niezadowolona, że straciła wyłączność.
— Przyniosę nam — zaoferował Malfoy. — Masz jakieś życzenie?
— Wybierz coś — odparła dziewczyna lekko znudzonym tonem i Harry z rozbawieniem pomyślał, że wraca ich stara, dobra Alma, znudzona księżniczka. Jednak kiedy tylko Malfoy zniknął w tłumie, spojrzała na niego przenikliwie i od razu przypomniał sobie, że jest też świetnym prawnikiem.
— Więc, co jest między wami? — zapytała tonem pani prokurator.
— Słucham? — Harry zamrugał. Nie zrozumiał pytania.
— Pytam się, Jamie, czy uprawialiście dziki seks — uściśliła, wciąż wpatrując się w niego inwigilacyjnym spojrzeniem i uśmiechając się szelmowsko.
Harry'ego zatkało. Czy Alma już się upiła?
Claudio i Francesco zachichotali.
— Nie znam go! — zaprzeczył gwałtownie.
— Rumienisz się, Jamie, czy mi się wydaje? — zainteresował się Dominic.
— Wyraźnie iskrzyło między wami — dodał Francesco.
Nie no, ich chyba popieprzyło! Jedynym, co mogło iskrzyć między nim a Malfoyem, była czysta nienawiść. Czy to ona sprawiła, że mężczyzna odnalazł go aż tutaj? I czy rzeczywiście to jego szukał?
— O czym dyskutujecie? — Malfoy wrócił z dwoma drinkami i na szczęcie wybawił go tym samym, od niezręcznego poszukiwania odpowiedzi dla dociekliwych kumpli.
— Mówiliśmy właśnie, że za chwilę będzie trzeba pójść popływać — odparła Alma, odbierając szklaneczkę i uśmiechając się uwodzicielsko do Malfoya, na co ten odpowiedział jej równie zmysłowym uśmiechem.
— Doskonały pomysł!
Harry nagle poczuł się strasznie zirytowany i zupełnie nie wiedział, co z sobą począć. Miał wielką ochotę się upić, ale bał się, że gdy straci nad sobą panowanie, zdradzi się przed Malfoyem. Co prawda był prawie pewien, że jest on tu właśnie z jego powodu i że o żadnej demaskacji nie może być mowy, ale gdyby przez przypadek jednak tak nie było, wolał nie ryzykować.
Półtorej godziny, pięć kolorowych drinków (niech żyje silna wola!) i kilka namiętnych tańców później Harry ze zdziwieniem stwierdził, że Malfoy wcale się nim nie interesuje. Cała jego uwaga skupiała się na Almie i Dominicu, a Harry, nie mogąc pojąć, co w niego wstąpiło, czuł się tym coraz bardziej zdenerwowany. Wiedział, że powinno mu ulżyć, że Ślizgon nie węszy wokół niego, ale nic nie mógł poradzić na to, że wcale ulgi nie czuł. Wręcz przeciwnie, im bardziej Malfoy go ignorował, tym mniej Harry kontrolował swoje próby zwrócenia na siebie uwagi.
— Ktoś tu jest zazdrosny! — zachichotała Alma, kiedy w przerwie między jednym a drugim tańcem przyszła napić się drinka i usiadła obok sfrustrowanego Harry'ego.
— Chyba o to, że ktoś kradnie moją najpiękniejszą przyjaciółkę — mruknął Harry.
— Jakoś nigdy wcześniej nie wykazywałeś mną takiego zainteresowania — odparła ze złośliwym uśmiechem.
— Bo nigdy nie byłaś tak ożywiona na widok jakiegokolwiek faceta — zauważył Harry.
— Świetnie tańczy. I w ogóle… ma w sobie jakiś magiczny urok — rozmarzyła się Alma.
Nawet nie wiesz, jak bardzo magiczny, pomyślał Harry z kwaśną miną.
— Och, daj spokój! — Włoszka szturchnęła go w bok. — Naprawdę ci go nie zabiorę. Jest homo.
— Jakoś nie wygląda — burknął Harry, nawet nie próbując analizować, dlaczego nagle orientacja seksualna Draco Malfoya zaczęła zaprzątać jego myśli. — Przy tobie sprawia wrażenie hetero jak cholera.
Alma roześmiała się radośnie.
— Zaufaj mi. Znam się na was, chłopcy. Na twoim miejscu bardziej martwiłabym się o Dominica — stwierdziła, wskazując drinkiem tańczącą parę.
Harry zmarszczył brwi. Taniec jaki uskuteczniali Dominic i Draco wyglądał dość erotycznie. Kto wie, może Malfoy był bi? Jednym haustem dokończył swojego siódmego (a może to był już dziewiąty?) drinka.
— Chodź zatańczyć, Alma.
— I dziewczyny się dziwią, za co ja was, chłopaki, kocham! Z laskami nigdy się tak nie bawię — odparła radośnie i dała się poprowadzić na parkiet. Po chwil dołączyli do nich Francesco i Claudio.
Harry czuł, że kręci się mu już w głowie. I, że w ogóle wszystko mu wiruje. Przeszłość i teraźniejszość, rzeczywistość i fikcja. Malfoy jako wróg numer jeden i jako pociągający facet, całujący się właśnie z Dominikiem. Całujący się… co?
— Och, na Merlina! — mruknął Harry pod nosem.
— Mówiłeś coś? — zainteresował się Francesco.
— Daj mu spokój, jest już kompletnie pijany — odpowiedział za Harry'ego Claudio i objął go w pasie.
— Przepraszam na chwilę — wykrztusił Harry, wyswobadzając się z uścisku i ruszył w stronę Malfoya i Dominica. Nie wiedział, co zamierzał zrobić. Po prostu poczuł, że musi ich rozdzielić. Kiedy jednak do nich dotarł, zorientował się, że blondyn stoi już sam i wyraźnie na niego czeka.
— Hej, James, jak się bawisz? — przywitał go, uśmiechając się swoim typowym, malfoyowskim uśmieszkiem.
Dla Harry'ego czas zatrzymał się w tym momencie. Ton głosu Malfoya, jego lekko wyzywająca poza i iskrzące spojrzenie przeniosły go z powrotem do Hogwartu. Do lat, kiedy nie było dnia bez ich wzajemnych przepychanek i potyczek. Nienawidzili się, to prawda, ale tylko Harry tak naprawdę wiedział, jaką dziwną euforią napawały go ich konfrontacje. A teraz w czasie i miejscu tak odległym od tamtych dni… Alma miała rację, wokół Malfoya wibrowała magia. Harry ją wyczuwał. Tę niedefiniowalną energię, wyróżniająca czarodziejów. Tutaj, w mugolskim świecie, oni dwaj byli inni. Pochodzili z tego samego świata, niedostępnego reszcie tu obecnych. Już sam ten powód wystarczał, żeby Malfoy należał do niego. Przez chwilę tęsknota za czarodziejskim światem, uosobiona przez Draco Malfoya odebrała Harry'emu oddech. Stał i wpatrując się w mężczyznę, zastanawiał się, czy powinien przystawić mu różdżkę do gardła i zażądać wyjaśnień, czy zetrzeć ten jego malfoyowski uśmieszek namiętnym pocałunkiem.
1 — Sobrietatis — łac. trzeźwość;
2 — Il mondo dei libri — wł. świat książki;
3 — Nuvola — wł. chmurka;
4 — Ciao, bambini — wł. cześć, kochani;