„Ostatnie zobowiązanie" to, jak dotychczas, moje najdłuższe odcinkowe opowiadanie. Jest z nim pewien problem. Dopiero po napisaniu kilku rozdziałów zdecydowałam się ostatecznie, w jakim kierunku chcę zmierzać i że nie ma to być żadna parodia. Skutkiem tego na pewnym etapie styl, w jakim „OZ" jest pisane, nieco się zmienia. Patrząc z perspektywy czasu niektóre sceny i wątki wyglądałby zupełnie inaczej, część bym rozwinęła, inne, być może, zupełnie usunęła. Ale ponieważ ten tekst jeszcze nie jest skończony, na razie unikam wprowadzania jakichś poważniejszy zmian, które mógłby spowodować tylko niepotrzebne zamieszanie.
Streszczenie: Dyrektura Severusa Snape'a. Próba uzupełnienia kanonu o to, czego w nim zabrakło.
Postaci: Severus Snape, Minerwa McGonagall, Auriga Sinistra, Alecto Carrow, Amycus Carrow, Heloiza Vector, hogwarccy nauczyciele, Neville Longbottom, Ginny Weasley, Luna Lovegood, Lord Voldemort i cała reszta.
Podziękowania dla Nilc i Pelle za beta-reading pierwszego rozdziału.
„Codzienność nas wciąż dzień po dniu
Oplata jak trujący bluszcz
Pod niebem tym gdzie pójdziesz tam
Pośród tłumów będziesz sam."
Artur Gadowski, „Nie od razu raj"
Ostatnie zobowiązanie
Rozdział 1
Nowy dyrektor przybywa
Jego powrót do Hogwartu nie był tak zły, jak się spodziewał.
W rzeczywistości – był dużo gorszy.
Severus Snape był realistą. Dlatego szczerze wątpił, że zostanie powitany transparentami i bukietami kwiatów po tym, jak zakończył ostatni semestr i przy okazji dyrekturę swojego poprzednika.
Na dobry początek wystarczyłoby mu, że nikt nie rzuci na niego klątwy. Ale tego oczywiście nie mógł być pewien. Jak zresztą wielu rzeczy w swoim życiu.
Wydawać by się mogło, że w obecnej sytuacji ostatnią rzeczą, potrzebną mu do egzystencji, było odgrywanie roli dyrektora Hogwartu. Ale zobowiązanie zobowiązaniem. Siedemnaście lat temu, pewnej wietrznej nocy na samotnym wzgórzu, złożył obietnicę, że zrobi wszystko w zamian za jedną, jedyną przysługę. I od tego czasu robił wszystko, co rozkazał – czy też, jak kto woli – o co poprosił Albus Dumbledore. Dlatego, gdy zapytał go: „Kiedy szkoła wpadnie w ręce Voldemorta... czy mam twoje słowo, że uczynisz wszystko, co w twojej mocy, aby chronić uczniów Hogwartu?" Snape tylko skinął głową.
Nieco później, z właściwą sobie, chłodną precyzją, zaczął rozważać, czy przypadkiem nie przeliczył się z siłami. Oczywiście od razu widział piętrzące się przed sobą rozliczne trudności, związane z odgrywaną rolą: od rzeczy zupełnie prozaicznych do dotyczących kwestii znacznie poważniejszych, o koegzystencji ze swoimi dawnymi kolegami z pracy i uczniami nawet nie wspominając.
Jednak jak się rychło okazało, nie przewidział wszystkiego.
Severus Snape, który uważał się za samotnika z wyboru i z natury, miał wkrótce wątpliwą przyjemność przekonać się, jak bardzo różni się odcięcie od innych z własnej woli od tego, co czekało go w tym roku.
Aportował się dokładnie tam, gdzie zamierzał – w Hogsmeade, w niewielkim zaułku za gospodą „Pod Świńskim Łbem". W chłodnym powietrzu czuć było wilgoć po niedawnym deszczu. Mokry bruk pustej ulicy lśnił w słabym świetle latarni.
Nie ruszył się z miejsca, póki nie usłyszał dwóch kolejnych trzasków aportacji. Nie okazał zdziwienia, gdy drugiemu z nich towarzyszył metaliczny hałas przewracającego się kosza na śmieci i toczącej się po bruku pokrywy.
„No tak, Amycus znów nie wycelował precyzyjnie" — pomyślał Severus, uśmiechając się drwiąco.
Spojrzał przez ramię na rodzeństwo Carrowów. Alecto pomagała bratu pozbierać się na nogi. Amycus, przeklinając głośno, w dość mało wyszukany sposób, otrzepywał płaszcz z odpadków. Narobili hałasu na całą ulicę, ale, o dziwo, tylko dwie kozy okazały zainteresowanie. Zwierzęta, dotychczas zajęte zjadaniem starego egzemplarza „Proroka codziennego", porzuciły zgodne rozdzieranie na kawałki stron z rozrywką i horoskopem, by podejść bliżej do źródła zamieszania. Bardziej ciekawska z kóz ruszyła w kierunku rodzeństwa. Druga zatrzymała się niedaleko Severusa.
Nagle na ciemną uliczkę padł prostokąt światła z gwałtownie otwartych drzwi od zaplecza gospody. Carrowowie, wciąż stojący przy poprzewracanych kubłach na śmieci, stali się doskonale widoczni. Snape znajdował się nieco dalej, tuż przy wyjściu z zaułka, więc skrywał go cień. Z wnętrza wyjrzał wysoki, brodaty starzec, wyraźnie poirytowany. Severusa na moment zmroziło; nie pamiętał, że Aberforth był aż tak bardzo podobny do swojego starszego brata.
— Czego tam? Nie macie niczego lepszego do roboty niż rozbijanie się po nocy? — zagrzmiał Aberforth.
— Nie twoja sprawa — warknęła Alecto w odpowiedzi, zdradzając przy tym lekkie roztargnienie, bo zajęta była odganianiem się od kozy.
— Co wy tam... — zaczął Aberforth, wychodząc na próg. Urwał, gdy w pełni dostrzegł całą sytuację. — Natychmiast zostaw to biedne stworzenie! Wstydu nie macie, tak się pastwić nad zwierzętami.
Alecto rzuciła mu kose spojrzenie.
— To ono nie chce mnie zostawić! — Wymachiwała rękami jak wiatrak, próbując przestraszyć kozę, co oczywiście wywołało rezultat odwrotny od zamierzonego. — Won, pokrako!
— Nic dziwnego, że zawsze miałaś N z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami — zauważył Amycus. Wciąż zajęty był doprowadzeniem do porządku swojego zabrudzonego płaszcza. Usiłował użyć w tym celu zaklęć czyszczących, ale szło mu mniej więcej tak samo dobrze, jak jego siostrze odganianie się od kozy, która właśnie złapała zębami za różdżkę Alecto. Wyglądało na to, że Amycus miałby N ze znajomości zaklęć używanych w gospodarstwie domowym, gdyby tylko oceniano to w szkole.
— Głupi jesteś! — syknęła Alecto pod adresem brata. — Kozy nie są magiczne!
— Jak to nie są? — oburzył się Aberforth.
Powiedział to z takim przekonaniem, że Alecto na moment aż zaprzestała walki z kozą i spojrzała na starca z zaskoczeniem. Chwila dekoncentracji o mało co nie kosztowała ją utraty różdżki, bo zwierzę prędko skorzystało z okazji i szarpnęło mocniej.
— Odczep się! — warknęła do kozy. Chwyciła oburącz wślizgującą się jej z palców różdżkę, ale niewiele to dało. Zwierzę miało bardzo mocny zgryz; Snape'owi nasuwało się porównanie z krokodylem.
Dotychczas nie wtrącał się do dyskusji rodzeństwa z Aberfothem, po części dlatego, że absorbował go wzrokowy pojedynek z drugą kozą. Snape oczywiście wygrał, ale trzeba przyznać, że jego przeciwniczka wytrzymała całą minutę i dziesięć sekund, o wiele dłużej niż jakikolwiek uczeń. Kiedy wreszcie koza dała za wygraną i uciekła, by schować się za Aberforthem, Severus podszedł do Carrowów, starannie jednak unikając wchodzenia w zasięg oświetlenia.
— Alecto, rozumiem, że chciałabyś kontynuować zacieśnianie znajomości ze swoją nową przyjaciółką, ale obawiam się, że nie mamy aż tyle czasu — powiedział uprzejmie chłodnym głosem.
Alecto rzuciła mu niechętne spojrzenie, ale zamiast zacząć się z nim kłócić, skoncentrowała wszystkie swoje siły na pozbyciu się upartej kozy.
— Relashio! — krzyknęła, najwyraźniej rzucając pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy. Snape pomyślał, że całe szczęście, że nie była to Avada. Koza, przestraszona, puściła różdżkę, a Alecto po prostu skorzystała z okazji i uciekła z zaułka kurcgalopkiem. Amycus, nieco zdezorientowany, czym prędzej popędził za siostrą, w biegu usiłując jeszcze doczyścić swój płaszcz. Snape rzucił przeciągłe spojrzenie Aberforthowi, który w milczeniu, stojąc z założonymi rękami, obserwował rejteradę Śmierciożerców. Severus przypuszczał, że brat Albusa w ogóle go nie rozpoznał. W przeciwnym wypadku zapewne wygłosiłby jakieś kalumnie pod jego adresem, chociażby pro forma, bo z tego, co wiedział Severus, stosunki w rodzinie Dumbledore'ów dalekie były od idealnych.
Nim zniknął za rogiem, zdołał jeszcze usłyszeć jak Aberforth pomrukuje pod nosem coś o: „przeklętych Śmierciożercach, którzy po pijaku napastują biedne kozy".
Na wszelki wypadek wolał pozostawić to bez komentarza.
Opuścili wioskę nie niepokojeni przez nikogo, jeżeli nie liczyć jednej z kóz, która towarzyszyła im przez jakiś czas i zrezygnowała z pogoni dopiero przy bramie. Gdy znaleźli się na drodze do zamku, Snape objął prowadzenie. Szedł przed siebie długimi krokami, nie oglądając się na rodzeństwo. Gdyby to zależało od niego, wolałby wrócić do Hogwartu sam, ale niestety, w kwestii doboru towarzystwa nie miał nic do powiedzenia. Wolą Czarnego Pana było, by Alecto i Amycus wraz z Severusem objęli stanowiska w szkole. Snape już wcześniej przewidywał taki obrót sprawy. Czarny Pan nie zaryzykowałby posłania do Hogwartu tylko jednego Śmierciożercy. Pewnie najchętniej zainstalowałby ich w szkole z pół tuzina, ale na szczęście Severus zdołał ograniczyć te zapędy.
Gdyby był sam, zapewne choć na moment zawahałby się przed przekroczeniem bramy Hogwartu. Ale ponieważ znajdował się w towarzystwie Carrowów, minął ją, nawet nie zwalniając. Nad majestatycznym gmachem zamku górowała Wieża Astronomiczna, ale Snape nawet nie spojrzał na jej szczyt, gdzie tak niedawno rzucił śmiertelne zaklęcie. Wzrok wbił w masywne wrota wejściowe zamku i nie spuszczał z nich oka, tak jakby tylko to pozwalało mu na dotarcie do celu. Był przekonany, że przeciwnym wypadku zrobiłby to, na co w obecnej sytuacji absolutnie nie mógł sobie pozwolić – na okazanie choćby przez chwilę słabości.
Stanęli wreszcie pod wrotami zamku. Przejście tej drogi w mniemaniu Severusa zajęło im wieczność, chociaż w rzeczywistości trwało nie więcej niż piętnaście minut. Nie, powrót do Hogwartu nie miał prawa być miły. Ale Snape doskonale zdawał sobie sprawę z mało radosnego faktu, że najgorsze dopiero przed nim. Nie chodziło tylko o konfrontację z innym nauczycielami – wiedział, że oni będą widzieć w nim tylko zdrajcę i mordercę. Żywił tylko nadzieję, że po wszystkich jego staraniach, by uchronić ich przed Czarnym Panem, nie przyszło im do głowy, by teraz wzniecić jakiś nonsensowny bunt. Tak naprawdę jego najpoważniejszym problemem było to, czy zamek uzna w nim dyrektora. Jeżeli Hogwart nie zechce wpuścić go do środka, będzie naprawdę bardzo, bardzo źle. Starannie kryjąc swoje obawy, sięgnął po różdżkę i trzykrotnie zastukał nią we wrota.
„Jeżeli się nie otworzą, to koniec" — pomyślał ponuro. Nie miał przygotowanego żadnego planu awaryjnego na taką ewentualność, bo i co mógłby zrobić? Rozbić namiot pod wejściem? Wczołgać się przez tunel? Wleźć po murze? Żadna z tych możliwości nie wydawała się zbyt kusząca. Zwłaszcza, że znajdował się w towarzystwie Carrowów. Zerknął z ukosa na rodzeństwo, które z uwagą obserwowało jego poczynania. W przeciwieństwie do Snape'a, który przez te wszystkie spędzone w Hogwarcie lata zdążył poznać nieco jego sekretów, obydwoje mieli bardzo nikłe pojęcie o magii zamku.
Wreszcie, po nieskończenie długiej chwili, usłyszał dźwięk ustępujących blokad i zasuw. Sztaby, blokujące drzwi, przesunęły się z chrobotem. Ciężkie wrota drgnęły i obydwa ich ogromne skrzydła otworzyły się, powoli i majestatycznie rozwierając się na pełną szerokość.
Severus, gdyby tylko mógł, z pewnością odetchnąłby głęboko z ulgą. Wyglądało na to, że przynajmniej Hogwart będzie po jego stronie.
Wszedł do słabo oświetlonego holu i zsunął kaptur płaszcza. Wnętrze wyglądało tak, jak je zapamiętał. Może tylko nieco bardziej ponuro, z wygaszonymi świecami w żelaznych żyrandolach wiszących nad wnętrzem.
— Lumos — mruknął, kierując różdżkę w ich stronę.
— Severusie Snape! — usłyszał nagle głos Minerwy McGonagall. Nie spostrzegł jej nadejścia i dlatego aż drgnął, zaskoczony. Uniósł wzrok i ujrzał Minerwę, stojącą tuż przy poręczy schodów i spoglądającą na niego z pogardą.
— Nie spodziewałam się, że będziesz miał na tyle czelności, by jeszcze kiedykolwiek pojawić się w tej szkole.
Alecto mruknęła coś pod nosem i sięgnęła pod połę płaszcza znaczącym gestem. McGonagall nawet nie drgnęła, spoglądając na trójkę Śmierciożerców bez śladu lęku, a jedynie z jeszcze większą niechęcią.
— Nie — powiedział Snape krótko. Alecto zatrzymała się w pół ruchu. Rodzeństwo Carrowów posłało mu identyczne, pytające spojrzenia.
— Ale... — Alecto najwyraźniej miała jakieś obiekcje.
— Zaczekajcie na mnie pod Wielką Salą. — Snape machnął ręką, tak jakby odganiał natrętną ćmę, nawet nie spoglądając w ich kierunku. Patrzył prosto w oczy Minerwy.
Carrowowie, aczkolwiek niechętnie, posłuchali. Alecto, mijając na schodach McGonagall, rzuciła nauczycielce Transmutacji wyjątkowo jadowite spojrzenie.
Snape poczekał, aż zostaną sami. Nie ruszył się z miejsca – stał przy szeroko otwartych wrotach zamku, spowity w swój długi czarny płaszcz podróżny. McGonagall znajdowała się ponad nim, w połowie wysokości schodów, sprawiając wrażenie, że samą swoją osobą chce zagrodzić mu wejście do zamku.
„Nic z tego, Minerwo" — pomyślał. — „W tej partii kto inny rozstawił figury na szachownicy. My tylko wypełniamy rozkazy. I żeby było zabawniej – wydała nam je ta sama osoba..."
— I ciebie również miło widzieć, Minerwo — powiedział z zimnym uśmiechem. Nie musiał wchodzić w swoją rolę. Grał ją tak długo, że stała się jego drugą skórą.
McGonagall nie drgnęła, gdy Snape zaczął się powoli zbliżać, niczym wielki cień.
— Gdzie są pozostali nauczyciele, Minerwo? — zapytał cichym głosem.
— Tam, gdzie zwykle o tej porze: w swoich prywatnych komnatach. Chyba nie oczekiwałeś komitetu powitalnego?
— Bynajmniej. — Severus wszedł na schody. — Tym bardziej doceniam, że ty się pofatygowałaś.
Minerwa w milczeniu obserwowała Snape'a. Severus wchodził na górę rozmyślnie powoli. Wreszcie zatrzymał się na tym samym stopniu, na którym stała McGonagall. Teraz stali twarzą w twarz.
— Mam szczerą nadzieję, że nie zamierzasz zrobić nic nierozsądnego, Minerwo — powiedział Severus jedwabistym głosem. — Jak na przykład... — Zrobił krótką pauzę. — ... kwestionowanie mojego stanowiska.
Teraz w oczach Minerwy widział tylko pogardę.
— Ależ skąd — odparła chłodno.
— Doskonale — powiedział Snape, ignorując ironię w jej głosie. Wiedział, że to starcie na pewno nie będzie ostatnim. — A teraz wybacz. Porozmawiamy później, Minerwo.
— Och, nie wątpię.
Snape odszedł bez pożegnania, nie oglądając się za siebie, choć wyraźnie czuł na plecach jej spojrzenie. Tak, Minerwa to godna przeciwniczka. Na pewno nie będzie schodzić z drogi pałętającym się po zamku Śmierciożercom. Musiał przyznać, że nie zawiodła jego oczekiwań. Nie spodziewał się po niej niczego innego.
Zgodnie z jego poleceniem Carrowowie czekali w holu. Jak spod ziemi pojawił się Filch, by zameldować, że ich komnaty mieszkalne są już przygotowane. Snape przez chwilę obserwował woźnego, powodując jego zmieszanie. Filch zerkał na niego z ukosa, starannie unikając patrzenia mu prosto w oczy. Nie zanosiło się na to, że będą z nim jakiekolwiek problemy. Dla niego zawsze największym autorytetem była władza.
Snape postanowił zacząć od udania się do dyrektorskiego gabinetu, a Carrowowie uparli mu się w tym towarzyszyć. Filch, po chwili wahania, podążył za nimi, z nieodłączną Panią Norris plączącą się u stóp. Alecto zerkała podejrzliwie na kotkę, ale ta nie przejawiała względem niej żadnych zamiarów, które groziłby powtórką sytuacji z kozą.
Kiedy szli korytarzem, Alecto dogoniła Snape'a i powiedziała:
— Ja bym inaczej pogadała z tą McGonagall. Cruciatus ustawiłby tą bezczelną wiedźmę do pionu.
Severus spojrzał na nią z drwiną. Czyżby do głosu doszły jakieś dawne żale względem byłej nauczycielki?
— Alecto, moja droga. Obawiam się, że nie masz pojęcia jak należy postępować z ludźmi.
„Zwłaszcza z takimi, jak Minerwa" — dodał w myśli.
Gargulec, strzegący wejścia do gabinetu, wpuścił Severusa bez żadnych oporów. Pomyślał przelotnie, że będzie musiał wymyślić jakieś stosowne hasło. Na razie nie miał głowy, by zajmować się takimi drobnostkami.
— Filch — powiedział Snape do woźnego — zaczekaj tutaj.
Wszedł na spiralną klatkę schodową, prowadzącą do gabinetu. Carrowowie, zaciekawieni, ruszyli tuż za nim. Wyglądało na to, że wcześniej nigdy tutaj nie byli.
Gabinet tonął w wieczornym mroku. Snape, wchodząc, odruchowo zapalił kilka lamp – tylko tyle, by rzucić nieco światła na wnętrze. Praktycznie nic się tutaj nie zmieniło. Lśniące instrumenty stały na swoich miejscach, tam, gdzie zostawił je ich poprzedni właściciel. Tylko żerdź, którą zwykle zajmował Fawkes, była pusta. Portrety dyrektorów wisiały na swoich miejscach. Severus wiedział, że z pewnością przybył tutaj jeden nowy, ale z oczywistych przyczyn starannie unikał szukania go wzrokiem.
— No, no, niezły lokal, Snape — rzekł Amycus z uznaniem, pobieżnie rozglądając się po wnętrzu. Obejrzał kolekcję magicznych instrumentów w jednej z przeszklonych gablot, po czym obszedł biurko Dumbledore'a i bezczelnie rozsiadł się na jego krześle.
No nie, tego nie miał zamiaru tolerować.
— Depulso!
Jednym machnięciem różdżki odsunął krzesło spod Amycusa. Carrows, zupełnie zaskoczony, znalazł się na podłodze.
— Odbiło ci, Snape? — warknął, zrywając się na równe nogi. Severus nie przejął się jego oburzeniem. Chowając swoją różdżkę posłał Amycusowi takie spojrzenie, że jego protesty gwałtownie ucichły. Przezornie nie próbował już siadać na krześle Dumbledore'a.
„Niech sobie nie pozwalają na za dużo" — pomyślał Snape.
Alecto, powoli idąc wzdłuż ściany, pilnie przypatrywała się portretom dyrektorów. Nie zwróciła uwagi na Fineasa Nigellusa, który mruczał z dezaprobatą coś o nachalnym przyglądaniu się, ani na Armando Dippeta, pilnie śledzącego poczynania nowo przybyłych. Zatrzymała się jednak przed portretem, który wisiał najdalej po prawej, tuż obok biurka.
— A co z tym? — zapytała, nie kryjąc niechęci. — To będzie tutaj dalej tak wisieć?
Snape już wcześniej zauważył portret Dumbledore'a. Teraz spokojnie spojrzał we wskazanym kierunku. Albus drzemał w swojej ramie, pozornie na nic nie zwracając uwagi; Severus był całkowicie przekonany, że tylko udaje i doskonale wie, co dzieje się w gabinecie.
— Czyżbyś się obawiała, że zwykły portret może stanowić zagrożenie? — zakpił. Obrazu prawdopodobnie i tak nie dałoby się zdjąć ze ściany, w każdym razie nie bez trudności, ale Severus nie miał zamiaru pozwolić na to, by Carrowom przyszły do głowy jakieś głupie pomysły.
Alecto zmarszczyła brwi, tak jakby usilnie zastanawiała się nad stosowną odpowiedzią. Snape nie czekał, aż ją znajdzie i powiedział:
— Filch zaprowadzi was do waszych komnat. Są na siódmym piętrze, ale to chyba nie stanowi problemu?
— Nie, nie stanowi — odburknęła Alecto.
— Idźcie już. Chcę zostać sam — rzucił Snape nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Carrowowie posłuchali, chociaż wychodząc posłali mu pełne niechęci spojrzenia, a Amycus odważył się nawet mruknąć pod nosem:
— Chyba za bardzo wczuł się w rolę.
Poszli i w końcu zapanowała błoga cisza.
Wreszcie.
Sam.
Przez długą chwilę stał bez ruchu na środku gabinetu Dumbledore'a. Tak, Dumbledore'a, bo wbrew temu, co wszyscy sądzili, nawet przez chwilę nie pomyślał, że należy do niego. Severus znalazł się na tej posadzie tylko dzięki temu, że było to zgodne z wolą Czarnego Pana. A Snape postarał o nią tylko dlatego, że wcześniej prosił go o to Dumbledore.
— Witaj Severusie — powitał go łagodnie Albus z wysokości swojego portretu. — Cieszę się, że cię widzę.
— A więc jesteś jedynym — odparł Severus. — Cała reszta najchętniej oglądałaby mnie w trumnie.
Ostatnio nieczęsto miał okazję słyszeć życzliwe słowa. Co tu kryć, Wielki Mistrz Manipulacji był jednocześnie jedynym, który w obecnej sytuacji mógł go tak powitać.
— Czego będzie nauczać ta urocza para?
— Ta konwersacja jest oczywiście prywatna? — upewnił się Snape, podejrzliwie zerkając na portrety dyrektorów. Fineas Nigellus, gdyby mógł wychylić się ze swoich ram, zapewne dawno już by z nich wypadł.
— Jak zawsze kiedy jesteśmy tutaj razem. Nic, co zostanie tu powiedziane, nie wyjdzie poza ten gabinet. Wiesz przecież.
— Taaa... — mruknął Severus. Na wszelki wypadek i tak zabezpieczył drzwi standardowym Silencio. Podszedł do okien, zerknął ostrożnie zza węgła na ciemne błonia i zaciągnął ciężkie story, szczelnie je zasłaniając. — Wybacz, zwyczajna paranoja właściwa w moim fachu — wyjaśnił Albusowi. — A jeżeli chodzi o rodzeństwo Carrowów... Amycus będzie wykładał czarną magię, bo w tej sytuacji o słowie „obrona" możemy chyba już zapomnieć, a Alecto mugoloznastwo.
Dumbledore milczał przez chwilę.
— Co się stało z Charity?
— Zamordowana.
— Pozostali nauczyciele?
— Na razie są bezpieczni. Nic więcej nie mogłem zrobić. — To było stwierdzenie, nie usprawiedliwienie.
— Wiem — odparł krótko Albus.
Na tej wojnie padła już niejedna ofiara.
I obydwaj doskonale wiedzieli, że będzie ich więcej.
Uzyskanie zgody Czarnego Pana na powrót do Hogwartu nie było nawet zbyt trudne, a w każdym razie o wiele prostsze niż początkowo zakładał. Pozwalało to na przypuszczenie, że Lord sam rozważał powierzenie stanowiska dyrektora Snape'owi.
Po zamordowaniu Dumbledore'a notowania Severusa znacząco wzrosły. Awansował na najbardziej zaufanego Śmierciożercę Czarnego Pana i w każdej chwili mógł uzyskać u niego audiencję, nie czekając na to, aż zostanie specjalnie wezwany. Dzięki temu to do niego należał wybór momentu, w którym poruszony został temat przyszłości Hogwartu.
— Mam pewną prośbę, mój panie — zaczął Snape, poprzednio upewniwszy się, że Najwyższy Pan i Władca jest w zaskakująco dobrym nastroju.
— Tak, Severusie?
— Jeżeli tylko mogę wyrazić taką śmiałość, by prosić o cokolwiek...
— Ależ oczywiście, mój najwierniejszy sługo — powiedział Czarny Pan łaskawie. — Mów.
— ... będąc niegodnym takich zaszczytów...
— Snape! Do rzeczy! — ponaglił go Czarny Pan.
Severus pojął, że czas zakończyć służalcze umizgi i pora przejść do sedna.
— Oczywiście, mój panie. Jedynie kwestią czasu jest przejęcie kontroli nad Ministerstwem Magii, a następnie nad Hogwartem. Kiedy tylko stanie się to możliwe, chciałbym wrócić do szkoły. A ponieważ stanowisko dyrektora jest wolne...
Snape nie musiał dodawać, że sam osobiście je zwolnił. Obydwaj doskonale o tym wiedzieli. Czarny Pan spoglądał mu prosto w oczy. Niewielu potrafiło znieść to spojrzenie. Severus nie odwrócił wzroku, ani nawet nie mrugnął, spokojnie pozwalając by Lord zajrzał w jego myśli. Niech zobaczy tam to, czego oczekiwał. Chęć przejęcia kontroli nad Hogwartem... Szkoła wyłącznie dla czarodziejów czystej krwi... I ponad wszystko: pragnienie władzy... Snape zauważył, że na twarzy Czarnego Pana pojawił się wyraz zadowolenia.
Kolejny raz ocaliła go świetna znajomość Oklumencji.
— Przychylam się do twojej prośby — oświadczył Lord.
Ale Severus wiedział, że to jeszcze nie koniec batalii.
— Jeżeli zaś o chodzi o hogwarckich nauczycieli...
„No to się zaczęło" — pomyślał Snape. Zdziwiłby się, gdyby Czarny Pan nie poruszył tego tematu. Dzięki informacjom, które Mistrz Eliksirów przekazywał mu w ciągu minionych lat, Voldemort doskonale orientował się w personelu szkoły. I z pewnością chciał teraz wybadać czy pozostawienie w Hogwarcie nauczycieli, których przecież w większości mianował Dumbledore, nie będzie nazbyt ryzykowne.
— Weźmy na przykład Minerwę McGonagall — rzucił Czarny Pan, niby to obojętnie, ale Severus wiedział, że nieprzypadkowo zaczął właśnie od nauczycielki transmutacji. — Jest w Zakonie Feniksa, czyż nie?
— Technicznie rzecz biorąc tak. Ale nic mi nie wiadomo o tym, by ostatnio brała udział w akcjach. Skleroza, siły już nie te... Nie jest najmłodsza. A poza tym... Nie jest jej obojętny los Gryfonów. Gdyby jej zabrakło, kto weźmie ich w obronę? Wystarczy jej tylko o tym przypomnieć.
Czarny Pan przez chwilę przyswajał sobie te wiadomości. Najwyraźniej Snape zdołał go przekonać, bo rozmowa potoczyła się dalej.
— Flitwick? — zapytał Czarny Pan zwięźle.
— Ten to jest za krótki, żeby podskakiwać — odparł Severus z pogardą.
— Sprout?
— Czy można się czegoś konstruktywnego spodziewać po kimś z domu Hufflepuff?
— Slughorn?
— Znasz go dobrze, mój panie. Ten to się boi nawet własnego cienia...
— Trelawney?
— Wystarczy, że zobaczy omen śmierci w swojej kryształowej kuli i przez najbliższe kilka lat nie wyjdzie ze swojej wieży. A ponieważ omen śmierci widuje średnio raz na trzy dni...
— Sinistra?
— Nie sądzę, by sprawiała kłopoty. Zbyt oderwana od rzeczywistości. A poza tym jest ze słusznego domu.
— Ze Slytherinu? No proszę... Hooch?
— Nie interesuje jej polityka. Co innego gdybyśmy chcieli zakazać quidditcha. Ale to nie leży w naszych zamierzeniach.
— Vector?
— Numerologowie są praktyczni. I dlatego unikają ryzyka.
— Firenze?
— To centaur. Ich nie interesuje nic, co leży bliżej niż księżyc.
— Hagrid, ten półolbrzym? Był bardzo oddany Dumbledore'owi.
— To prawda. Ale jest niezdolny do samodzielnego myślenia.
— Pince?
— Bibliotekarki nie interesuje nic poza tym, by książki były ustawione na półkach wedle wysokości grzbietów.
— O, sam tam robię... — rzekł w zamyśleniu Czarny Pan. Snape taktownie przeczekał ten moment, nie dodając swojej opinii. — A Binns?
— Duch, który nie zauważył własnej śmierci, nie dostrzeże zmiany na stanowisku dyrektora.
— Filch?
— To tylko woźny i w dodatku charłak. Będzie posłuszny.
— Jest jeszcze ta... — Czarny Pan przez chwilę szukał w pamięci nazwiska. — Nauczycielka runów...
— Bathsheba Babbling. Niepozorna staruszka, trudno o bardziej spokojną osobę... Trochę zdziwaczała.
Czarny Pan kontemplował te informacje w milczeniu. Doszli do momentu, którego Snape najbardziej się obawiał.
— Severusie, czy ty aby nie popełniasz błędu, nie doceniając ich? Z twoich słów wynika, że w tym gnieździe potencjalnych buntowników są same potulne owieczki...
Snape wiedział, że w wersji, jaką zaserwował Czarnemu Panu, grono pedagogiczne Hogwartu sprawiało wrażenie zgrai ograniczonych umysłowo półgłówków. Ale na obronę swojego stanowiska miał przygotowane odpowiednie argumenty.
— Bez Dumbledore'a, mój panie, nie podejmą żadnych działań. Zaakceptują tę sytuację, bo nie mają innego wyjścia. To czarodzieje czystej krwi, większość z nich. Rezygnowanie z ich wiedzy i doświadczenia, tak cennych w edukacji, byłoby błędem.
— Ale czy nie wykorzystają swojej pozycji i autorytetu, by kłaść do głów młodzieży te spaczone idee o równouprawnieniu, które głosił ten miłośnik mugoli i szlam?
— Nie ośmielą się, mój panie. To, co stało się z Charity Burbage będzie dla nich dobrym przykładem. Nie wspominając o smutnym losie dyrektora...
— Doskonale. Skoro jesteś tego pewien, Severusie, zostawiam to w twoich rękach — zawyrokował Czarny Pan.
— A teraz, dyrektorze Snape... Resztę stanowisk obsadzi się Śmierciożercami.
Severus w ostatniej chwili ugryzł się w język, by czegoś niepotrzebnego nie powiedzieć. Chyba jednak nie przemyślał sobie tego wszystkiego aż tak dobrze, jak sądził.
— Rodzeństwo Carrowów zajmie się nauczaniem czarnej magii i mugoloznastwa — oczywiście w naszej, słusznej wersji.
— Jeżeli wolno wyrazić mi pewne obiekcje, co do tych kandydatur, mój panie...
— Tak? — zapytał Czarny Pan z nutą ostrzeżenia w głosie, przypominając mu tym samym, że prawo do zgłaszania obiekcji ma tutaj tylko wyłącznie on sam.
Pomimo tego Snape postanowił dzielnie brnąć dalej, wiedząc że Albus, gdyby żył, nie darowałby mu, gdyby bez mrugnięcia okiem zgodził się na wpuszczenie do szkoły dwoje sadystycznych oprawców.
— Z całym szacunkiem co do twojego wyboru, mój panie. Rozumiem, że trzeba dobrać... zaufanych ludzi. Ale jakie oni mają przygotowanie pedagogiczne?
Czarny Pan roześmiał się, szczerze rozbawiony.
— Doprawdy, Severusie! Potrafisz mnie zaskoczyć. Przecież to wszystko jedno.
Snape pojął, że nic już na to nie poradzi. Cóż, normalna droga rozwoju zawodowego — od Śmierciożercy do nauczyciela...
Z zamyślenia wyrwał go trzask aportacji. Tuż obok niego pojawił się domowy skrzat.
— Witam, dyrektorze Snape, sir — zaskrzeczał, gnąc się w ukłonach. — Czy mogę czymś służyć, dyrektorze, sir? — zapytał.
— Nie — odparł w pierwszym odruchu Severus. — Tak — natychmiast zmienił zdanie. — Herbatę poproszę. Earl Greya.
Skrzat wyglądał na zaniepokojonego tym poleceniem.
— Obawiam się, że nie mamy, sir. Jeszcze nie uzupełniliśmy wszystkich zapasów. Ale Zgredek sprawdzi, sir.
Skrzat deportował się z cichym trzaskiem. Snape usiadł za biurkiem, czekając. Po kilku minutach Zgredek wrócił.
— Niestety, ogromnie mi przykro, dyrektorze Snape, sir. Nie mamy w kuchni, sir. Ale Zgredek może popytać innych nauczycieli, czy...
— Nie, lepiej nie — przerwał mu szybko Severus.
W obecnej sytuacji zamiast Earl Greya zapewne otrzymałby truciznę.
— Ale mamy jeszcze herbatę w torebkach, sir...
— Dziękuję.
— ...ewentualnie jest jeszcze owocowa...
— Dziękuję, nie skorzystam.
— ...albo zwykłą cytrynową...
— Powiedziałem: dziękuję — rzekł z naciskiem Snape.
Skrzat w milczeniu ukłonił się i deportował.
Severus poczuł się natychmiast do głębi poruszony brakiem ulubionej herbaty i z tego poruszenia postanowił iść spać. Nie natychmiast oczywiście, chociaż był już wieczór. Wcześniej musiał udać się do swoich prywatnych komnat. Pożegnał się z Dumbledore'm i opuścił gabinet. Przemknęło mu przez myśl, że może wśród pozostawionych w Hogwarcie rzeczy uchowała się jakaś zapomniana resztka Earl Grey'a. Ożywiony tą myślą przyspieszył kroku. Korytarze były ciemne i puste. Z niechęcią pomyślał, że za kilka dni zapełnią się uczniami i nawet o tej porze nie będzie tu spokoju. Chociaż... był teraz dyrektorem. A gdyby tak wydał zakaz wychodzenia z Domów po kolacji? To jest myśl. Ale z drugiej strony... Uczniom nie wolno było opuszczać dormitoriów nocami, a i tak po korytarzach latały całe tabuny potencjalnych szlabanowiczów. Z jego belferskiego doświadczenia wynikało, że im surowsza dyscyplina, tym więcej przypadków jej łamania. Jednak sama idea była warta rozważenia i Severus postanowił zostawić to sobie na później, jako materiał do przemyślenia.
Kiedy szedł korytarzem na pierwszym piętrze, niespodziewanie usłyszał za plecami:
— Zdrajca... morderca...
Odwrócił się z furkotem płaszcza. Gdyby tylko wiedział, z którego obrazu padły te bezczelne słowa, bez wahania kazałby Filchowi zdjąć go ze ściany i wrzucić do schowka. Niestety, nie miał szans na ustalenie winowajcy, więc jedyne, co mógł zrobić, to oddalić się stamtąd z godnością.
Dopiero po zejściu do lochów wreszcie poczuł się jak u siebie. Jednak w miarę jak zbliżał się do drzwi swoich prywatnych komnat, zaczęły ogarniać go pewne wątpliwości. Przeczucie jak zwykle go nie myliło. Widok, jaki ujrzał na powitanie, sprawił, że w milczeniu wślizgnął się do komnaty, zamknął drzwi i w oparł się o nie plecami. Stał tak przez długą chwilę, w kompletnym bezruchu, chociaż może bardziej stosownymi działaniami byłby jęk zgrozy, rwanie włosów z głowy albo ewentualnie natychmiastowa ucieczka — jednak żadna z tych czynności nie pasowała do Mistrza Eliksirów. Severus zniósł więc widok tego, co zastał, dzielnie, z właściwym sobie, nieludzkim wręcz opanowaniem.
Wyglądało to tak, jakby przez jego pokój przeszła co najmniej trąba powietrzna, z tym tylko, że gdyby miał do czynienia z klęską żywiołową, chaos byłby chyba jednak nieco mniejszy.
Oczywiście spodziewał się mniej więcej czegoś takiego. Po ucieczce Severusa jego prywatne komnaty zostały dokładnie przeszukane przez aurorów, którzy bez żadnych ceregieli przewrócili całą ich zawartość do góry nogami. Skrzaty domowe, przygotowując je na jego przybycie, usiłowały jakoś to poukładać i ogarnąć, ale nie najlepiej im to wyszło.
Po długiej chwili Snape powoli oderwał się od drzwi i przystąpił do oględzin swojego miejsca zamieszkania, potraktowanego w tak haniebny sposób.
Wszystkie szuflady biurka zostały wybebeszone, tak jakby ktoś po prostu wyciągnął je i odwróciwszy, wysypał całą ich zawartość na blat, a potem po prostu zgarnął ją byle jak z powrotem. W szafie z ubraniami sytuacja nie wyglądała tak źle, chociaż zauważył jedną naderwaną kieszeń i wyprutą podszewkę od starego płaszcza. Jego kufer też został dokładnie przegrzebany. Ku swojemu bezgranicznemu zdumieniu na samym wierzchu znalazł futerał ze skrzypcami. Po chwili wahania położył go na blacie biurka i otworzył, by sprawdzić w jakim stanie znajdował się instrument. Wyjął skrzypce i powiódł długimi palcami po ich lśniącej powierzchni. Przejechał smyczkiem po strunach, wydobywając z instrumentu kilka żałobnych dźwięków. Od bardzo dawna już nie grał, właściwie od czasów wczesnej młodości i skrzypce leżały zapomniane na dnie kufra. Po przeszukaniu znalazły się na wierzchu. Nie potrzebował teraz kolejnych wspomnień z przeszłości. Szybko odłożył skrzypce do futerału. Po tych wszystkich latach wydawało mu się, że należały do zupełnie innej osoby, która od dawna nie żyła.
Jednak wszystkie te szkody były niczym wobec tego, co poczyniono z jego papierami. Severus wszystkie swoje dokumenty, receptury, notatki i ogółem rzecz biorąc całe te kilka ton makulatury, które w całości niezbędne mu było do egzystencji, trzymał w idealnym porządku, poukładane, posegregowane, w poopisywanych teczkach. Prawdziwa zgroza go ogarnęła, gdy ujrzał, że zostały dokładnie pomieszane. Czego ci idioci aurorzy szukali w jego przepisach na eliksiry? Co spodziewali się znaleźć pomiędzy recepturą na Eliksir Niewidzialności a zapiskami na temat zastosowania różnych gatunków ciemiężycy? Tak jakby jakikolwiek szanujący się szpieg zapisywał coś kompromitującego... Oglądając pobojowisko, Snape pomyślał ponuro, że widocznie uważano go za szpiega, który się nie szanuje.
Pogrom nie ominął też jego półek z książkami. Severusowi ręce opadły do samej ziemi, kiedy w swoim bezcennym, ukochanym Leksykonie Eliksirów znalazł uszkodzenie w postaci naderwanej strony pięćset trzydziestej czwartej. Miało ochotę rzucić na kogoś Avadę. „Wandale" — pomyślał z niesmakiem, usiłując naprawić uszkodzenie za pomocą Reparo.
Patrząc na cały ten bałagan z perspektywy, pocieszył się myślą, że na szczęście nigdy nie miał upodobania do gromadzenia nadmiernej ilości szpargałów. To go chyba uratowało — inaczej nigdy nie doszedłby z tym wszystkim do ładu. Jedynie kwestia papierów przedstawiała się dość beznadziejnie. Żeby je uporządkować, Snape musiałby się chyba zamknąć w swoich komnatach na trzy miesiące i nie zajmować się niczym innym.
Wolał na razie nie wiedzieć, jakie skutki miało przeszukanie przez aurorów jego dawnego gabinetu i dlatego postanowił zostawić sobie dalsze odkrycia na jutro.
Reszta wieczoru minęła w miarę spokojnie. Snape zjadł kolację w swoich prywatnych komnatach. Przed rozpoczęciem roku szkolnego nie używano Wielkiej Sali. Zresztą Severus nie był w nastroju do udzielania się towarzysko. Szczerze wątpił też w to, by którykolwiek z nauczycieli zechciał usiąść z nim przy jednym stole, nim nie stanie się to absolutną koniecznością pierwszego września.
Snape odnotował jeszcze, że jak zwykle w lochach były kłopoty z niedoborem ciepłej wody. Zrezygnował z mycia głowy i postanowił udać się na spoczynek. Komnata sypialna na szczęście była przygotowana i nawet jeżeli aurorzy rozpruli materac i poduszkę w poszukiwaniu nie wiadomo czego, to wszystkie szkody zostały usunięte.
Przez zapadnięciem w sen nowemu dyrektorowi Hogwartu towarzyszyła tylko jedna, raczej mało radosna myśl: jutrzejszy dzień będzie dużo gorszy od dzisiejszego.
c.d.n.
Ilustracja do rozdziału (z linka należy usunąć wszystkie spacje):
Powitanie Minerwy
http: / / the - black - panther . deviantart . com / gallery / 5757769# / d1jv7hm