Autor: Mia Ugly

Tytuł oryginału: Rapture; link na profilu.

Beta: Morwena (dziękuję, kochana :*:*)

Pairing: HP/SS

Ostrzeżenia: Wulgaryzmy, wzmianki o przemocy.

Tłumaczenie za zgodą autorki.

„Uniesienie" będzie liczyło w sumie osiem części; kolejne będą o wiele dłuższe.

xxxxxx

Prolog.

Później, o wiele, wiele później, przyjdzie czas, kiedy Harry zapyta Hermionę, jak zacząć.

Pojawi się w środku nocy przed jej mieszkaniem, w strugach deszczu spływających mu po plecach i z pojedynczymi kroplami czepiającymi się niczym palce jego włosów i rzęs. To nie będzie pierwszy raz, kiedy to zrobi. Nie pierwszy raz desperacko zastuka w cienkie, dębowe drzwi. Nie pierwszy raz mimo chłodnego deszczu przyciśnie do małego, szklanego okna rozpalone jak w gorączce czoło.

Hermiona otworzy drzwi (Ron bez wątpienia będzie spał, gdzieś siedział albo robił coś w tym stylu), a Harry pomacha jej przed oczami rolką pergaminu, przeciągnie po twarzy poplamionymi atramentem dłońmi i zapyta, jak zacząć. Jakie słowo, jakie zdanie pociągnie za sobą kolejne (jakie słowa oprócz „przepraszam, przepraszam, tak bardzo przepraszam").

- Jak mam zacząć tę historię? Jak to w ogóle możliwe?

Później zdecyduje się zacząć opowieść tutaj, w swoje dwudzieste urodziny, ale tak naprawdę to wcale nie jest początek. Mógłby wrócić do wspomnień - ostrego jak brzytwa, płynnego srebra w małych, zakorkowanych butelkach - albo do rzucanych klątw i do „nie nazywaj mnie tchórzem". Albo jeszcze wcześniej, do nieodgadnionego wyrazu twarzy Snape'a (panika, panika, cholerna panika), gdy ten spotkał Harry'ego przy drzwiach, z poranioną i pokrytą świeżą krwią twarzą, albo wcześniej, wcześniej, wcześniej (uderzony przeciwzaklęciem, zraniony w nogę, lubiący czarną magię).

Mógł wrócić jeszcze wcześniej.

Ale tego nie robi. Zaczyna w swoje dwudzieste urodziny. Głowę ma pełną alkoholu, a brzuch pełen jedzenia i zakochuje się w Ginny Weasley. Są idealną parą, ludzie mówią to cały czas („Czy musicie być tak cholernie szczęśliwi? Można się porzygać..."). To jak cały czas się dotykają, splatają palce, owijając się wokół siebie jak pnącza, czepiają się, trzymają. Bo na tym właśnie polega miłość, prawda? To ciągła potrzeba i strach, i „proszę, nie opuszczaj mnie", ramiona otaczające drugą osobę, by upewnić się, że ona wciąż jest przy tobie, przyciąganie jej wzroku, by upewnić się, że ten gdzieś nie błądzi. Miłość.

I jakie to ma znaczenie, że w większość nocy przytulają się, zamiast się zabawiać? Darzą się szacunkiem, to właśnie to, a seks nigdy nie był wspaniały. Poza tym Harry często umiera ze zmęczenia po całym dniu lekcji, jego oczy zezują od małego druczku w różnych podręcznikach. Naprawdę, sen to dla nich jedyne wyjście, więc tylko owijają się wokół siebie jak koty, jak dzieci.

Zakochany, pijany i dwudziestoletni Harry otrzymuje prezent.

- Widzi pan, to zostało w rodzinnej skrytce Dumbledore'a – mówi czarodziej miękko, mocno ściskając paczkę sękatymi palcami. Harry nie jest pewien, kiedy staruszek przyszedł i kto go wpuścił, wie tylko, że teraz tu jest. - Do dostarczenia właśnie w takiej sytuacji. Dość trudno było pana odszukać, gdyby nie to, przybyłbym wcześniej. Myślałem, że mężczyzna z pańską, hmm, historią, zostawia po sobie ślad, dokądkolwiek by poszedł, ale w pańskim przypadku tak nie było, wcale nie. Rodzina Dumbledore ma ogromne szczęście, że posiada w swych szeregach kogoś takiego jak ja. Kogoś, komu nic nie daje większego dreszczu podniecenia niż wyzwanie...

- Z pewnością – zgadza się Harry, nie po to, by przerwać, ale raczej przyśpieszyć potok słów swojego gościa. Do tej pory staruszek głównie budował napięcie – a przecież młody facet powinien móc spędzić swoje urodziny z przyjaciółmi, a nie z nieznajomymi, którzy nie chcą opuścić wejścia. - I naprawdę to doceniam.

- Oczywiście, oczywiście. Zdaję sobie sprawę, że to musi być zaskoczenie; prezent zza grobu od mężczyzny, którego bez wątpienia pan podziwiał, aż do jego, hm, gorzkiego końca. Mężczyzny, którego imię owiane jest legendą nawet dziś, nawet...

- Harry. - Ginny zagląda na korytarz, a jej oczy rozszerzają się nieco, gdy zdaje sobie sprawę, że nieproszony gość jeszcze nie odszedł. - Och. Przepraszam, nie chciałam...

- Nie przejmuj się. - Harry uśmiecha się szeroko. - To nie powinno potrwać długo.

Ginny uśmiecha się do niego tak, jak nie uśmiecha się do nikogo innego na świecie, po czym wraca do salonu. Starszy czarodziej marszczy nos, obserwując Harry'ego z powagą.

- Widzę, że jest pan zajętym młodym mężczyzną, dlatego nie będę zajmował więcej pańskiego czasu. To dla mnie zaszczyt, że mogę zaprezentować... pański prezent urodzinowy. Dzięki uprzejmości Albusa Dumbledore'a. - Mała, aksamitna paczuszka zostaje wepchnięta w ręce Harry'ego, w którego wnętrzu coś drży. Podarunek nie jest przeklęty, poznaje to od razu (wyczuwa klątwy jak benzynę w powietrzu), ale to... coś innego. Magia wokół paczuszki jest namacalna, prawie zbyt gęsta, nasącza aksamit, powietrze i opuszki jego palców. Harry wpatruje się w prezent, ale nie wykonuje żadnego ruchu.

- No i? - syczy czarodziej stojący obok niego, jego cuchnący oddech owiewa nozdrza Harry'ego. - Nie otworzy pan?

Coś w tym pośpiechu wydaje się dziwne i niepokojące, ale Harry czuje, że z jakiegoś powodu nie może odmówić. Walczy z ciemnoniebieskim materiałem, aż w końcu znajduje otwarcie i drżącymi palcami sięga do środka. Coś zimnego wślizguje się do jego dłoni i Harry unosi obiekt do światła, oczekując najgorszego. Zamiast tego...

Znajduje zegarek. Podniszczony kieszonkowy zegarek, na długim, złotym łańcuszku. Kieszonkowy zegarek, który nie tyka.

- To zegarek – mówi Harry głupio, spoglądając na jego dostarczyciela.

- Porządny zegarek – zauważa stary czarodziej – dobrej jakości, z doskonałą...

- Tak. Jest... bardzo ładny – kontynuuje Harry, oglądając prezent. Marszczy brwi. - Nie działa. - Stuka w tył zegarka, kręci kluczykiem i czeka na tykanie. Nic się nie dzieje ani nie zmienia i Harry potrząsa lekko przedmiotem, sfrustrowany. - Nie mogę... Czy Dumbledore pozostawił jakieś instrukcje? Czy jest coś jeszcze... Czy chciał mi coś powiedzieć albo...

- No, no, no. Można by pomyśleć, że nie jest pan, hmm, usatysfakcjonowany tym hojnym darem, który postanowił panu zostawić Albus Dumbledore. Nie, panie Potter, to wszystko. A teraz, gdy już wypełniłem moje zadanie, jakkolwiek niewdzięczne, życzę panu miłego wieczoru.

- Jest pan pewien? - Harry zatrzymuje czarodzieja, zanim odwraca się on w kierunku drzwi. - Jest pan pewien, że nie było nic więcej? Może list albo...

- Panie Potter – syczy znowu mężczyzna, ściągając dłoń Harry'ego ze swojego ramienia – zawsze jestem pewien. To moja praca.

Harry marszczy brwi z roztargnieniem, ale potem kręci głową.

- Oczywiście. Przepraszam. Bardzo dziękuję. To jest po prostu tak... zaskakujące.

Idzie za starcem do wyjścia i patrzy, jak ten kuśtyka po frontowych schodkach.

- Nie usłyszałem pańskiego nazwiska. Bardzo przepraszam.

- Moje nazwisko jest nieistotne. Ważne jest pańskie, a to dobrze znam. - Czarodziej odwraca się na chodniku i podnosi kościstą dłoń w nieprzekonującym geście pożegnania. - Wszystkiego najlepszego, Harry Potterze.

Harry kiwa głową i zamyka drzwi, w tym samym momencie słysząc trzask aportacji. Ginny wraca na korytarz po dźwięku zatrzaskiwanego zamka i przeczesuje dłonią rude włosy.

- O co chodziło?

Harry ściska zegarek w dłoni. Przez chwilę myśli, że czuje, jak ten tyka cicho, ale zdaje sobie sprawę, że to tylko jego własny puls. Kiwa głową swojej dziewczynie i wsuwa zimny, metalowy przedmiot do kieszeni spodni.

- To był... przyjaciel Albusa. Chciał tylko życzyć mi wszystkiego najlepszego. - Kłamstwo przychodzi mu niemal zbyt łatwo i Harry jest tym trochę zaniepokojony. Nie ma żadnego powodu, żadnego celu w nie mówieniu jej o tym dziwnym prezencie. Wmawia sobie, że wyjaśni wszystko, gdy tylko dowie się, do czego to służy. Ginny i tak ma wystarczająco dużo na głowie. Będzie czuła się lepiej bez zagrażających im dziwnych, metalowych przedmiotów leżących w domu.

Chociaż czasem zegarek jest tylko zegarkiem.

- Mógł zostać na tort. I tak był tu wystarczająco długo.

Harry śmieje się miękko i lekko zarzuca ramię na szczupłe plecy Ginny. Razem wracają do pokoju (idealna para), gdzie Ron krzyczy coś, że aż słychać go przez ściany, a Hermiona śmieje się tak, jak robi to tylko wtedy, gdy jest pijana. Bill i Fleur już się kłócą, a Neville prawdopodobnie wykradł się niezauważony i... Życie jest znajome. Życie jest łagodne.

Przez wiele miesięcy zegarek pozostaje tylko ciężarem w jego kieszeni, podążając z Harrym w rytm jego kroków. W większość dni brunet o nim zapomina, ale trzyma go przy sobie z powodów, których nie jest w stanie wyjaśnić nawet samemu sobie. Pewnego wieczoru, tuż po Bożym Narodzeniu, Harry zgadza się spotkać z George'em przy piwie na jakichś podejrzanych przedmieściach Londynu. George zawsze coś gdzieś załatwia i często pije. (Wśród członków jego rodziny zaczną rosnąć pewne obawy, ale na razie strach jest jedynie małym ziarnkiem.) Oczywiście, ponieważ się spóźnił i pada deszcz, Harry całkiem się gubi. Wędruje po ulicach (wszystko to mieszkania i magazyny), burczy mu w brzuchu i przeklina George'a za to, co jest tylko jego własną głupotą. Gdy wychodzi zza rogu, widzi blade światło pubu i przez chwilę myśli, że znalazł nieuchwytne miejsce spotkania, ale oczywiście się myli. Przysięga sobie, że jeśli ludzie w środku nie słyszeli o pieprzonym „Psie i Gryfie" aportuje się do domu i wymyśli jakąś uprzejmą wymówkę. Kiedy zbliża się do szerokich drzwi pubu, od których bije ciepłe światło, kiedy te otwierają się z podmuchem deszczowego wiatru, czuje to. Uczucie podobne do bicia serca lub pulsu, lub lekkiego napięcia jego skóry.

Zegarek zaczyna tykać.

Zanim Harry zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje, znika.

xxxxx