Harry nerwowo krążył po salonie małego mieszkania rozrywany złą energią, obserwowany przez Dracona, który nie potrafił w żaden sposób uspokoić swojego kochanka. Tej nocy miało się odbyć spotkanie wewnętrznego kręgu, a Harry poczuł, jak żołądek mu się skręcił i ścisnął.

- Usiądź, denerwujesz mnie – mruknął Draco z sofy mimo, że już był nerwowy, jak zawsze, gdy Harry odstawiał podobne szopki. – Powinieneś zaraz wziąć wielosokowy.

Harry krótko kiwnął głową i zatrzymał się jedynie, by rzucić:

- Za minutkę.

Wreszcie usiadł koło Dracona, który objął go ramieniem, przyciągając jego głowę do swojego ramienia. Siedzieli w ciszy, jako że żadne słowa nie potrafiły przekazać w pełni myśli ich obojga – nie żeby były potrzebne.

Kilka minut później Draco wzdrygnął się i krzywiąc się z bólu, zacisnął dłoń na lewym przedramieniu. Harry poderwał się z sofy i pospieszył do kuchni, gdzie wypił porcję wielosokowego, starając się ignorować paskudny smak. Oparł się o szafkę, gdy eliksir zaczął działać. Po chwili wrócił do salonu, a Draco nie patrząc na swoje lustrzane odbicie, wyciągnął w jego stronę rękę z płonącym znakiem Czarnego Pana.

Harry chwycił jego rękę i ostrożnie przycisnął dwa palce do Mrocznego Znaku, wciąż oczekując, że płonąca skóra go oparzy, chociaż wiedział, że w miejscu znaku była chłodniejsza, niż gdzie indziej. Zamknął oczy, zablokował umysł i wziął głęboki oddech, a moment później pojawił się przed nim obraz jego celu. Stary dom, otoczony ciężkimi drzewami i wzgórzami. Harry przyjrzał mu się uważnie, zapamiętując starannie ten obraz.

Pochylił się i pocałował Dracona szybko, by ten nie zdążył go objąć. Jeśli jego uczucia do Dracona wyszłyby na jaw podczas spotkania, mogłoby to kosztować go życie. Młody Malfoy zdawał sobie z tego sprawę, dlatego puścił go bez protestów. Harry opuścił mieszkanie, nie oglądając się za siebie i wyszedł z budynku. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął małą fiolkę, szybko wypił jej zawartość i rzucił ją między śmieci. Pomodlił się do znanych mu bóstw, zamknął oczy, przywołując obraz starego domu i zniknął.

Księżyc zawisł nisko nad drzewami, świecąc niewyraźnie ponad poszarpanymi szczytami wzgórz. Gdy Harry zbliżył się do zaciemnionego domu, dostrzegł koło drzwi ciemną sylwetkę Petera Pettigrew.

- Trochę ci to zajęło, Malfoy – syknął mężczyzna, wykrzywiając swoją szczurzą twarz. – Wszyscy już przybyli.

Pettigrew zawsze był zazdrosny o Malfoyów; najpierw Lucjusz był najbardziej zaufanym sługą Voldemorta, a teraz syn zastąpił ojca.

- Czarny Pan nie będzie zadowolony…

- Więc niech sam się mną zajmie, zamiast wysługiwać się pachołkiem – odparł Harry zimno, czując znów nienawiść do człowieka, który zdradził jego rodziców. Nie mógł się doczekać dnia, gdy będzie mógł się z nim wreszcie rozprawić, ale dziś musiał się powstrzymać, by nie zaprzepaścić wszystkiego, na co liczył. – Gdzie oni są, Glizdogonie?

Pettigrew skrzywił się i obrócił na pięcie, by bez odpowiedzi zniknąć we wnętrzu budynku. Harry ostrożnie ruszył za nim, zwiększając czujność. Szybko przeszli przez ciemny dom, mijając w ciszy kolejne pomieszczenia wypełnione przykrytymi meblami, aż dotarli do pogrążonej w półmroku jadalni. Rozejrzał się szybko w drodze do Voldemorta, by upaść przed nim na kolana.

- Draco.

- Mój panie.

Oba krzesła przy Voldemorcie były już zajęte przez Dymitra Borodina, przewodzącego Śmierciożercom w Rosji oraz całej Wschodniej Europie i posępną czarownicę Ingrid Wechsler, której zadaniem było odnajdywanie zwolenników Czarnego Pana. Harry spodziewał się, że będzie więcej Śmierciożerców, ale nie był też zdziwiony brakiem zaufania ze strony Voldemorta. Prawdopodobnie nie było to pierwsze taki spotkanie, ani też nie ostatnie.

Zajął miejsce obok Ingrid, kiedy Pettigrew przesunął się, by stanąć przy boku Lorda, świdrując jednocześnie wzrokiem Dracona.

- Wszyscy są już obecni – mruknął cicho.

- Mój drogi Glizdogonie, nie pozwól, byśmy zaczynali nasze spotkanie tak nieprzyjemną nutą – zbeształ go Voldemort. – Nie, kiedy mamy tak ważne rzeczy do omówienia. Ingrid, proszę, zacznij.

Czarownica wyciągnęła z krwistoczerwonej szaty pergamin i odchrząkając, położyła go przed Voldemortem.

- Pierwsza grupa, przeszło pięćdziesiątka czarownic i czarodziei, zbierze się tutaj za dwa tygodnie – powiedziała, wskazując zaznaczony punkt w Rosji. – Wasilij łaskawie zgodził się zakwaterować ich do czasu, aż będziemy gotowi do głównego ataku.

- Jak to miło z jego strony – zamruczał Voldemort, wykrzywiając wargi w groteskowym uśmiechu. Borodin poparł jego słowa lekkim uśmieszkiem i kiwnięciem głową. – Możesz kontynuować.

- Druga grupa złożona z trzydziestki dotrze do Paryża niedługo później, żeby wesprzeć twoich francuskich zwolenników.

- Doskonale, akurat na czas. Wszystkie plany dotyczące francuskiego Ministra są już ukończone?

- Tak, mój panie. Dopilnuję wszystkiego osobiście.

- Masz moje pełne zaufanie pod tym względem, Ingrid. Co z Knotem?

- Jego problem jest rozwiązywany właśnie teraz.

Harry słuchał tego z wyrazem nudy na twarzy, ale jego umysł mknął jak oszalały. Wszystko toczyło się dużo szybciej, niż przypuszczał i nie był do końca pewien, co się dzieje we Francji. Odepchnął jednak te myśli, gdy czerwone oczy zwróciły się ku niemu.

- Draco.

- Eliksir? Dzięki… zwodniczym sposobom – powiedział z uśmieszkiem – udało mi się uzyskać aktualną próbkę mikstury. Poprzednia musiała być zanieczyszczona, ponieważ nie udało mi się powielić eliksiru z sukcesem. Aczkolwiek zacząłem już warzyć własną miksturę i już niedługo powinna być gotowa do testów.

- Jakie są szanse na zneutralizowanie jego działania?

- Żadne bez całkowitego rozdarcia zaklęcia Avada Kedavra i znalezienia innego sposobu, co wymagałoby miesięcy, jeśli nie lat badań i udoskonalania – powiedział Harry. – Aczkolwiek efekty eliksiru nie trwają wiecznie. Po Ministerstwie chodzą pogłoski, że chociaż Snape przetrwał trzy ataki Avadą, był na skraju śmierci. Jeszcze jedna klątwa całkowicie by go wykończyła.

- To pocieszające – wtrącił Peter, podchodząc do Harry'ego. – Wystarczy, że wszyscy staniemy naokoło i rzucimy…

- Glizdogonie, wystarczy – syknął Lord, na co Pettigrew odsunął się ulegle, ale wciąż wpatrywał w Harry'ego, który spokojnie go ignorował. – Z pewnością nawet ty jesteś w stanie rzucić cztery klątwy uśmiercające, by przezwyciężyć ten eliksir.

- Jeśli mielibyśmy punkt zaskoczenia, mój panie, mikstura byłaby bezużyteczna, jako że potrzebuje pół godziny, by zacząć działać – dodał.

- To z pewnością byłoby niespodzianką – wysyczał Voldemort z uśmiechem ślizgającym się po jego twarzy. – Co z Harrym Potterem?

Wzruszył ramionami, nim odpowiedział:

- Z tego, co wiem, wciąż jest na zesłaniu.

- A Ministerstwo?

- Jest całkowicie nieprzygotowane na atak w tej chwili. Są bezradni.

- Bardzo dobrze. Wasilij, coś nowego ze strony Rosjan?

- Nie, mój panie, wciąż w pełni współpracują i wierzę, że będą to robić tak długo, jak będą widzieć twoją potęgę.

Voldemort kiwnął głową i cicho przeszedł przez pomieszczenie, lustrując całą trójkę siedzącą przy stole.

- Jesteście moimi najbardziej zaufanymi Śmierciożercami i powinniście być wynagrodzeni, kiedy nasza długa walka dobiegnie końca, co nastąpi lada dzień. W najbliższym czasie wezwę was ponownie.

Ingrid i Wasilij wstali i skłonili się przez Lordem. Harry natomiast siedział dalej na miejscu, gdy wyszli cicho. Nie odrywał wzroku od Voldemorta, aż wreszcie tylko on, Czarny Pan i Glizdogon pozostali w pomieszczeniu.

- Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć, Draco?

- Tak, mój panie, ale jest to coś, o czym chciałbym porozmawiać z tobą sam.

- Co za bezczelność! – zawołał Pettigrew, pochylając się nad stołem. – Jestem najbardziej zaufanym sługą Pana…

- Zostaw nas, Glizdogonie – powiedział Voldemort niskim głosem. Peter spojrzał wściekle, ale wyszedł, a Lord odwrócił się z powrotem do Harry'ego. – Podejdź bliżej i powiedz, o czym chciałeś porozmawiać.

Harry skinął głową i przeniósł się na krzesło tuż obok Voldemorta. Zanim zaczął, wziął głęboki wdech.

- Mój panie, to dla mnie sprawa najwyższej wagi i potrzebuję twojej pomocy, jako że jesteś jedynym czarodziejem, który mógłby posiadać odpowiedź, jakiej poszukuję. – Lord kiwnął powoli głową. – Jest pewna starożytna klątwa, której mój ojciec użył na wielu osobach, w tym również na kimś dla mnie bliskim. Nie potrafię jednak znaleźć przeciwzaklęcia. Rozmawiałem z Uzdrowicielami oraz czarodziejami i czarownicami, którzy są specjalistami w przezwyciężaniu klątw, ale nikt o tym zaklęciu nie słyszał.

- Prosisz mnie więc, żebym cię zapoznał z przeciwzaklęciem.

- Tak, mój panie.

- Czego mogę oczekiwać w zamian?

- Co tylko zechcesz, panie.

- Przyprowadź mi Harry'ego Pottera, a znajdę dla ciebie przeciwzaklęcie.

- Tego nie mogę ci ofiarować, panie.

- A to dlaczego? – zapytał Voldemort, a jego oczy rozbłysły ciekawością.

Po długiej przerwie w końcu powiedział:

- Ponieważ ja jestem Harrym Potterem.

- Jak to możliwe? – syknął Lord z niedowierzaniem w głosie.

Harry wyciągnął różdżkę i położył ją na stole razem z małą fiolką, którą błyskawicznie odkorkował i wypił zawarty w niej eliksir. Niemal natychmiast poczuł, jak komórki w jego ciele zadrżały, a ubranie stało się niewygodnie ciasne, gdy jego ciało wróciło do właściwych rozmiarów.

- Jak widzisz, to możliwe. Wziąłem właśnie miksturę, która neutralizuje eliksir wielosokowy.

Harry wyciągnął rękę do Voldemorta, by ten mógł obejrzeć jego przedramię pozbawione Mrocznego Znaku. Lord poderwał się z krzesła, które upadło na podłogę, wyciągnął gwałtownie różdżkę, celując w bliznę na czole Harry'ego, a różdżka leżąca na stole podleciała do jego ręki.

- Nie wiem, w jaki sposób mnie oszukałeś, Potter, ale teraz zginiesz, a przepowiednia wreszcie się wypełni.

Szkarłatne oczy rozbłysły złowrogo, gdy bez słowa machnął różdżką w kierunku Harry'ego. Klątwa uderzyła w niego, wstrząsając całym jego ciałem. Wszystkie mięśnie zacisnęły się jednocześnie, ale śmierć nie nadeszła. Po chwili był w stanie znów się odezwać, ale wciąż oddychał ciężko.

- Wziąłem Mortalis fallax, więc będzie potrzeba jeszcze kilku takich zaklęć, żeby mnie zabić. Jednak zanim to zrobisz, powinieneś posłuchać, co mam do powiedzenia.

Voldemort przyjrzał mu się ostrożnie, nim kiwnął głową, wciąż jednak celując różdżką w czoło Harry'ego.

- Podszywałem się pod Dracona od śmierci Lucjusza, co dało mi niezliczoną ilość okazji, by cię zabić. Nie intryguje cię, dlaczego tego nie zrobiłem, chociaż miałem taką możliwość?

- Gdybyś tego spróbował, sam byś zginął. Moi lojalni Śmierciożercy nie daliby ci ujść z życiem.

- To prawda – przyznał Harry. – Ale byłem gotów poświęcić własne życie, by odebrać twoje. Aczkolwiek Dumbledore mi tego zabronił. Chciał tylko, bym informował go na bieżąco o wszystkich twoich planach i poczynaniach.

- Dlaczego się przede mną odkryłeś? Musisz zdawać sobie sprawę, że nie pozwolę ci dłużej żyć, nie po tym, co usłyszałeś i zobaczyłeś tej nocy.

- Pozwolisz mi żyć, ponieważ możesz ode mnie dostać i Hogwart i Mortalis fallax. Wszystko, czego chcę w zamian, to przeciwzaklęcie klątwy, którą Lucjusz nałożył na prawdziwego Draco.

- Zdradzisz swojego drogiego Dumbledore'a i wszystko w co wierzysz? – zapytał Voldemort, a jego nozdrza rozszerzyły się. – Nie wierzę ci.

- W takim razie posłuż się Veritaserum, a poznasz prawdę – powiedział Harry, wyciągając z kieszeni kolejną fiolkę, którą postawił na stole. – Albo użył własnego, jeśli nie ufasz mojemu. Nie robi mi to różnicy.

Voldemort cofnął się do swojego krzesła i usiadł na nim powoli, przypatrując się uważnie Potterowi.

- Dobrze, Potter – powiedział w końcu. – Wezmę Veritaserum z moich własnych zasobów i wówczas przekonamy się, czy mówisz prawdę. Przywróć swoje przebranie.

Kiedy Harry wyciągnął kolejną fiolkę i opróżnił ją, Czarny Pan dotknął Mrocznego Znaku na własnej ręce, po czym obniżył różdżkę, skrywając ją pod stołem, ale wciąż celując w Pottera. Niemal natychmiast w drzwiach pojawił się zdyszany Pettigrew, błądząc wzrokiem między dwoma czarodziejami.

- Tak, mój panie?

- Potrzebuję Veritaserum. W tej chwili.

Glizdogon przytaknął i zniknął, a Harry i Voldemort w ciszy mierzyli się wzrokiem. Pettigrew wrócił szybko z eliksirem, który podał swojemu panu. Na jego twarzy rysowały się miliardy pytań, ale wiedział, że nie dostanie odpowiedzi na żadne z nich.

- Zostaw nas.

Gdy tylko zostali sami, Voldemort podał Harry'emu eliksir do wypicia i odczekał, aż mikstura zacznie działać.

- Kim jesteś?

- Harrym Potterem – padła bezbarwna odpowiedź.

- Dlaczego podszywałeś się pod Draco?

- Żeby szpiegować Voldemorta i jego sprzymierzeńców.

- Jak długo?

- Odkąd Lucjusz Malfoy zostawił go na pastwę śmierci zeszłego Kwietnia.

- Co się stało?

- Lucjusz zaatakował go i rzucił na niego nieznaną klątwę, po czym zostawił go na śmierć. Znalazłem go i próbowałem wyleczyć, ale teraz umiera od klątwy.

- Jak mnie odnajdywałeś, gdy zwoływałem spotkania?

- Dotykając Mrocznego Znaku Dracona, jestem w stanie zobaczyć w myślach obraz miejsca, więc tam też się aportuję.

- Dlaczego nie próbowałeś mnie zabić?

- Dumbledore kazał mi tylko szpiegować.

- Spróbowałbyś uśmiercić mnie teraz?

- Nie.

- Dlaczego chcesz zdradzić Dumbledore'a i Hogwart?

- Żeby znaleźć lekarstwo dla Draco.

- Poświęcisz swoich przyjaciół dla kochanka?

- Tak.

- Uprzedzisz Dumbledore'a o tych planach?

- Nie.

- Przyłączysz się więc do mnie?

- Tak, jeśli w ten sposób uratuję Dracona.

Voldemort odchylił się na krześle, oceniając wzrokiem młodego mężczyznę przed sobą. Jego wąskie wargi wykrzywiły się w uśmieszku wyższości.

- Dobrze, Harry Potterze. Pozwolę ci odejść stąd dzisiaj żywym, ale w ciągu dwóch dni wezwę Draco i będziesz musiał zjawić się, dostarczając mi sekrety Hogwartu i wszelkie informacje o eliksirze albo bez żalu cię zabiję. A kiedy już zniszczymy doszczętnie Hogwart i tego głupca, Dumbledore'a, pomogę ci uzdrowić Dracona.

Harry kiwnął głową i odpowiedział:

- Tak, mój panie, rozumiem.

- Możesz odejść.

- Moja różdżka, panie. Będę jej potrzebował w Hogwarcie.

W szkarłatnych oczach błysnęła nieufność, ale podał mu różdżkę.

- Żeby to było zrozumiałe, Potter, jeśli ośmielisz się mnie zdradzić, nie pozostanie ci nawet ślad po wszelkich bliskich ci osobach, a ja będę miał niebywałą przyjemność we własnoręcznym niszczeniu ciebie.

- Tak, mój panie, nie zdradzę cię.

- Przyślij Glizdogona.

Harry skłonił się i szybko opuścił pomieszczenie. Pettigrew czaił się tuż przy drzwiach, pomimo zabezpieczeń uniemożliwiających podglądanie.

- Skończyłeś już, co? – warknął Peter opryskliwie.

- Czarny Pan chciałby widzieć… - Urwał na moment, a na jego ustał pojawił się kpiący uśmieszek. – Swojego najbardziej lojalnego sługę natychmiast. Radzę ci się pospieszyć, Glizdogonie, bo może potrzebować cię do wykonania jakiegoś niewdzięcznego zadania.

- Nic, co zleci mi mój pan, nie jest niewdzięczne!

- Powiedz, Pettigrew, czy należycie cię zdyscyplinował po tym nieudanym ataku na Pottera i Snape'a? – zapytał Harry. Uśmieszek zniknął z jego ust, a jego głos stał się zimny. – Mam taką nadzieję. Za taka porażkę należy się surowa kara.

Mężczyzna odskoczył, jakby Harry zaatakował go fizycznie, a gdy jego szczęka zadrżała, Harry uświadomił sobie, że jego kara musiała być wyjątkowo surowa. Glizdogon uśmiechnął się fałszywym i oczywistym uśmiechem, który bez złudzenia potwierdzał przypuszczenia.

- Czarny Pan nagradza i karze, jeśli uzna to za stosowne.

- Oczywiście. Zatem lepiej byś się pospieszył, nim dostanie powód, by nagrodzić cię stosownie.

Harry odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem, pozostawiając Glizdogona nie zdolnego do wysławiania się. Otulił się mocniej szatą, gdy wyszedł na zimne powietrze i szybkim krokiem oddalił się od domu do miejsca, gdzie mógł się deportować.

Nie ociągał się, co robił zawsze po powrocie ze spotkania, dzięki czemu mógł ułożyć myśli i uspokoić umysł przed powrotem do domu. Tym razem jednak miał przed sobą zadanie i dlatego wrócił szybko.

Gdy wszedł do mieszkania, Draco wciąż siedział na kanapie, a kiedy do dostrzegł, wstał i podbiegł, by objąć go mocno.

- Harry! Nic ci nie jest? Czemu to trwało tak długo?

- Wszystko w porządku – odparł Potter. Musnął policzek Dracona w szybkim pocałunku i odsunął się. – Chyba znalazłem dla ciebie lekarstwo.

- Co? Lekarstwo? Jak?

- Voldemort – rzucił krótko, idąc do kuchni.

Wypił eliksir, dzięki któremu wrócił do własnego postaci i przeszedł do korytarza.

- Harry – wydusił Draco, a jego oczy zachmurzyły się, gdy podążył za Potterem do sypialni. – Coś ty zrobił?

- To, co było trzeba, żeby utrzymać cię przy życiu.

Harry pogrzebał w kufrze przy łóżku i wyciągnął z niego srebrną, migoczącą pelerynę, która rozlała się jak rtęć, gdy rzucił ją na łóżko.

- Ale co…

- Idę do Hogwartu, nie będzie mnie jakiś dzień.

Ściągnął ubranie i rzucił je na podłogę, po czym założył czarne jeansy i szarpnięciem nałożył czerwony sweter.

- Co z moim eliksirem?

- Wrócę na czas.

- Harry, co ty robisz? Po co idziesz…

- Draco, zaufaj mi. Niedługo będę z powrotem.

Chwycił pelerynę niewidkę i wrócił do korytarza, skąd ruszył prosto do drzwi. Tam dopiero się zatrzymał, by poczekać na Draco.

- Kocham cię – Malfoy wymamrotał w ramię Harry'ego, przytulając go.

- Ja ciebie też – padła łagodna odpowiedź. Draco nie zauważył łez zgromadzonych w zielonych oczach. – Bardziej niż ci się wydaje.

Harry raptownie wyślizgnął się z uścisku i wyszedł pospiesznie z mieszkania, po raz drugi tej nocy pozostawiając martwiącego się Dracona.