1.

Lekcje Eliksirów od jakiegoś miesiąca były męczące dla wszystkich. Harry i Ron siedzieli wkurzeni, Hermiona zmartwiona, Neville przerażony, Draco rozbawiony, a profesor Snape wahał się między sadystyczną radością a lodowatą furią. Tego dnia, w same Walentynki, Mistrz Eliksirów zlecił im robienie jakże przyjemnej i odpowiedniej do tego dnia mikstury- Śmiertelnego Słońca, która wymagała absolutnego skupienia, bo bardzo łatwo było doprowadzić do wybuchu. Z tego też powodu Snape krążył po sali i uważnie obserwował swoich uczniów. Nie byłoby dobrze, gdyby któreś z nich zginęło- Czarny Pan chciał ich wszystkich żywych, dla siebie. No i Dumbledore raczej też nie pogłaskałby go za to po głowie. Miał powoli dosyć tego wszystkiego- jeden i drugi był ciągle z niego niezadowolony. Pierwszy okazywał mu to Cruciatusem (ten ból to jego miłość), a drugi miną zbitego psiaka i ciągłymi przeprosinami (nie musi tego robić, ale jeśli go nie będą mieli, to wtedy Ten i Ten zginą, a Ta i Tamta zostaną torturowane i dalej w tym tonie). Zajrzał do kociołka Pottera i uśmiechnął się złośliwie. Chłopak był na niego absolutnie wściekły od samego rana, gdy odebrał jemu i Weasleyowi punkty za nieestetyczne zachowanie przy stole. Co prawda Crabbe i Goyle przedstawiali zdecydowanie mniej estetyczny widok, ale po kilku bolesnych lekcjach nauczył się, że dzieci jego… eee… kolegów po fachu nigdy nie traciły punktów z żadnego powodu i zawsze miały dobre oceny na Eliksirach (Goyle Senior wciąż miał nadzieję na to, że jego syn będzie drugim Flamelem- Cruciatus i zbyt duża ilość Ognistej zniszczyły kompletnie jego umysł, jeśli chcielibyście znać zdanie Severusa).

- Panie Potter, pięć punktów od Gryffindoru.

- ZA CO?

- Właśnie za to- uśmiechnął się z satysfakcją i ruszył do kociołka Malfoya. Sekretnie był zadowolony z tego, że Draco zdecydował się nie podążać drogą ojca i przeszedł na stronę Zakonu. Co prawda do jego decyzji mocno przyczyniła się pewna rudowłosa Gryfonka, ale ważny jest efekt końcowy. Niestety, w związku z tym nie mógł już mu dawać punkty za- jak zawsze idealne- mikstury. Jedynie skrzywił się i poszedł dalej. Granger. Cierń w jego boku. Zdolna i inteligentna, ale to wszystko marnowało się przez jej przyjaźń z tymi dwoma półgłówkami. Nienawidził patrzeć na to, jak talent się marnuje. Malfoy był lepszym uczniem na Eliksirach, ale Severus zdawał sobie sprawę z tego, że we wszystkich innych dziedzinach magii ta dziewczyna może uzyskać spektakularny sukces. Jeśli, rzecz jasna, Czarny Pan da się zabić.

- Granger, możesz mi powiedzieć co to jest?- wskazał palcem jeden ze składników.

- Akonit, panie profesorze.

- A co on robi tak blisko kociołka? Chcesz żeby wpadł i pozbawił nas wszystkich życia? Dziesięć punktów od Gryffindoru.

Zacisnęła usta, ale poza tym wyglądała jakby niewiele ją to obeszło- pełna szacunku do nauczyciela. Gdyby był równie perwersyjny co inni Śmierciożercy, to przetestowałby jak daleko mogłoby zajść to jej posłuszeństwo. Ta myśl go zdziwiła i nie spodobała mu się, więc wyrzucił ją ze swojej głowy. Obrócił się, by dojść do Longbottoma i usłyszał krzyk Granger:

- HARRY, NIE!

Zrobił w tył zwrot akurat w momencie, gdy kociołek durnia eksplodował. Zauważył, że cała mikstura Pottera najwyraźniej uznała go za idealny cel i przez głowę przeszła mu jedna myśl: „Głupio byłoby umrzeć w ten sposób". Potem zapadała ciemność.

Hermiona otworzyła usta ze strachu, gdy zauważyła, że Harry- obserwujący plecy Snape'a ze wściekłością- łapie nie ten składnik co trzeba i byle jak wrzuca go do kociołka. Zdążyła krzyknąć:

- HARRY, NIE!

Jej przyjaciel spojrzał na swój kociołek i- przezornie- schował się pod ławkę. Większa część klasy poszła za jego przykładem, gdy kociołek wybuchł. Z niezdrową fascynacją patrzyła, jak jadowicie zielona ciecz uderza w profesora Snape'a i rzuca nim o ścianę. Gdy upadł w sali zapadła niesamowita cisza. Wszyscy stali sparaliżowani. Pierwszy odezwał się Harry. Przerażonym szeptem wyrzucił z siebie:

- Nie zabiłem go, prawda?

W tej samej chwili Hermiona i Malfoy wybiegli ze swojej ławki i po chwili sprawdzali puls Mistrza Eliksirów.

- Żyje, Potter, ale będziesz miał wielkie szczęście jeśli po tym cię nie zabije.

Mężczyzna leżał twarzą do ziemi, ciemne włosy zasłaniały widok, więc niewiadomo było czy przypadkiem nie doznał jakichś obrażeń. Wyciągnęła rękę i delikatnie nim potrząsnęła.

- Panie profesorze… Panie profesorze, słyszy mnie pan?

Odpowiedziało jej przeciągłe jęknięcie, wyraźnie coś go bolało.

- Może pan usiąść? Pójść po panią Pomfrey?

- Nie- warknął i powoli zaczął siadać. Głowę miał pochyloną i ręką przysłaniał oczy- Ale mnie łeb boli…

- Uderzył się pan mocno. Czy…

Jednak dalsza część pytania nigdy nie przeszła jej przez usta. Snape odsunął dłoń i spojrzał prosto na nią. Harry zaczął mamrotać, że już jest martwy, a Malfoya złapał atak histerycznego śmiechu. Starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej jakiś grymas.

- Sądzę, że musimy pójść do profesora Dumbledore'a.

Siedzący przed nią i patrzący podejrzliwie Severus Snape miał- tak na oko- dwadzieścia lat.

A/N: Jak pewnie zauważyliście bawię się kanonem. Przede wszystkim- mój Snape jest czystej krwi. Część siódma i większa część szóstej całkowicie ignorowana.