Tytuł oryginału: Time Again

Autor: Autumns_Slumber

Zgoda: jest

Beta: Behemot7


CZĘŚĆ PIERWSZA

Ratując go

– ...odebrał sobie życie niedługo po tym, jak odkrył, że był ostatnim horkruksem. Są jakieś pytania?

Siedzący na na końcu klasy Jeremiasz tak naprawdę nie słuchał swojego nauczyciela, profesora Binnsa, mamroczącego o Rewolucji. Właściwie to, większość klasy go nie słuchała. Nie dlatego, że nauczyciel przynudzał, ale ponieważ nikt w sali nie słuchał tej historii pierwszy raz. To była tragiczna opowieść, przedstawiana dzieciom co najmniej sto razy zanim pójdą do szkoły, by uczyć się czarów. Nawet mugole mają bajkę o tych wydarzeniach.

Była to historia najbardziej rozpoznawanego czarodzieja w dziejach obok samego Merlina. Historia Harry'ego Pottera. I Jeremiasz, siedząc na tyłach sali, czekał aż profesor Binns skończy historię. Było coś, o co zawsze chciał spytać i cóż, doszedł do wniosku, że jeśli ktoś znał odpowiedź to prawdopodobnie byłby to Binns, skoro żył, czy raczej straszył, w czasie, gdy te wydarzenia miały miejsce. Więc podniósł rękę.

– Ach! Bardzo dobrze! O co chodzi, panie Malfoy? – spytał nauczyciel najbardziej podekscytowanym głosem, na jaki stać było ducha. To zaalarmowało resztę uczniów, by obrócili się w stronę Jeremiasza i spojrzeli na niego. Niektórzy nawet szturchnęli swoich przyjaciół, by się przebudzili.

– Zastanawiałem się, profesorze, skoro znał pan Harry'ego Pottera osobiście…

– Zgadza się! – Klatka piersiowa ducha wypięła się dumnie. Zawsze największym honorem była dla niego możliwość przekazania historii jego ulubionego studenta każdemu, kto go słuchał.

– Cóż, zastanawiałem się, czy wie pan, co się stało jego ciałem – kontynuował Jeremiasz. Spojrzał przelotnie na kilku innych uczniów, większość z nich patrzyła na niego z zakłopotaniem. – Historia tylko kończy się „odebrał sobie życie", ale nigdy nie słyszałem, co stało się z jego ciałem. Czy nie było jakiejś dużej uroczystości, skoro był wybawicielem i tak dalej?

Profesor Binns mrugnął zaskoczony, ponieważ nikt nigdy go o to wcześniej nie spytał, nie od czasu zakończenia wojny. To była najbardziej nieprzyjemna część historii i on, podobnie jak było to uczynione w większości zapisów tych wydarzeń, omijał tę część opowieści. Z pewnością w kilku, bardziej kompletnych tekstach historycznych była pełna, niezmodyfikowana wersja. Było również w obiegu kilka tuzinów kopii niezmiernie rzadkiej książki opowiadającej kompletne historie z różnych punktów widzenia osób, które przeżyły wojnę i znały Harry'ego Pottera osobiście.

Binns musiał poważnie rozważyć, czy odpowiedzieć chłopcu zgodnie z prawdą czy nie. Nie było żadnych reguł, które nie pozwalały mu opowiedzieć tej części historii czy coś. Po prostu uważał, że była zbyt okropna, by ją wspominać. Jednakże, kiedy spotkał oczy Jeremiasza Malfoya, zobaczył coś, czego nie widział bardzo długo. To była forma determinacji, która sprawiała, że gdyby nie odpowiedział chłopcu zgodnie z prawdą, poczułby wstyd. Więc pokiwał głową i oczyścił gardło, by zwrócić na siebie uwagę wszystkich.

– Pan Malfoy zadał pytanie, którego nie słyszałem od bardzo dawna. Bardzo mądrze, Jeremiaszu, dziesięć punktów dla Slytherinu. Jeśli chodzi o odpowiedź, to jest ona bardzo smutna. Widzisz, po tym, jak Harry odebrał sobie życie, przebijając serce swoim własnym mieczem, został szybko przetransportowany z powrotem do zamku. Jak wiesz, zamek był praktycznie ruiną pod koniec wojny i chociaż przygotowaliśmy nowy szpital po tym, jak oryginalny został zniszczony, to było nic w porównaniu ze Świętym Mungo. Jakkolwiek Poppy Pomfrey pracująca w tym czasie w skrzydle szpitalnym – Binns uśmiechnął się, gdy wypowiedział to imię, ponieważ nadal nieźle pamiętał powabną, uśmiechniętą i radosną pielęgniarkę, która tak cudownie troszczyła się o uczniów Hogwartu przez ponad sto lat – ...była bardzo dobrze wykwalifikowaną pielęgniarką i wiedziała, jak ciało Harry'ego radziło sobie ze wszystkimi rodzajami eliksirów i zaklęć, jako że opiekowała się nim przez wszystkie sześć lat, kiedy był w Hogwarcie i w trakcie wojny. Severus Snape również przybył i oboje szybko zaczęli próbować uzdrowić Harry'ego.

Większość uczniów teraz przysłuchiwała się z zainteresowaniem, chociaż Binnsowi zajęło chwilę dojście do sedna. Severus Snape był kolejną znaną postacią Rewolucji i w książkach historycznych nie było lepszego szpiega. Małe dzieci często marzyły o staniu się kimś takim jak on. Bycie szpiegiem, mimo wszystko, nadal było super pracą do wszystkich maluchów.

– Jednak szybko zrozumieli, że niewiele mogą zdziałać. Harry, przebijając swoje serce, rzucił pewne zaklęcie. Sprawiło ono, że jego krew wypływała swobodnie, w taki sposób, iż nie mogła zostać zatamowana lub spowolniona zaklęciem. Ponieważ nie znali klątwy, której użył, nie mogli go uzdrowić. Poppy dostała ataku histerii, bo nie była w stanie uratować Harry'ego i Minerwa McGonagall, tymczasowa dyrektorka szkoły odkąd umarł Albus Dumbledore, zabrała ją, nakazując Severusowi przygotowanie ciała tak, by mogli jak najszybciej odprawić uroczystość pogrzebową. To co się następnie wydarzyło jest dość zagmatwane. Widzicie, kiedy McGonagall wróciła, by sprawdzić co z Severusem i Harrym, oni zniknęli. Było całkiem spore zamieszanie, a dwa dni później Severus Snape został znaleziony martwy w Zakazanym Lesie przez naszego ówczesnego gajowego, Rubeusa Hagrida. Ustalono, że Severus został otruty i padło podejrzenie, iż popełnił samobójstwo, ale oficjalnie zapisy stwierdzają, że Snape został zamordowany przez kogoś, kto ukradł ciało Harry'ego.

– To gdzie jest ciało Harry'ego? – spytała Krukonka z pierwszego rzędu. Jeremiasz rozpoznał w niej Melanię Weasley. Pamiętał, że kiedybył młodszy, bawił się z nią, gdy jego rodzina odwiedzała ich kuzynów, Weasleyów. Zawsze miała kompletnie nie do opanowania, kręcone, rude włosy, które przypominały krzak. Ponieważ Malfoy od dawna nie chodził zbyt chętnie na rodzinne spotkania, rzadko kiedy rozmawiał z dziewczyną. Ona i tak zawsze była zbyt analityczna jak dla niego.

– Tego oczywiście nikt nie wie. Ktoś ukradł Harry'ego Pottera – skończył równo z dzwonkiem profesor Binns. Zbierając swoje myśli, szybko kazał im napisać wypracowanie na dwadzieścia cali papieru o taktyce użytej podczas Wielkiej Bitwy Rewolucji i sugestiach jak można ją było lepiej przeprowadzić.

Jeremiasz zabrał swoje książki i wyszedł razem ze wszystkimi. To była dzisiaj ich ostatnia lekcja, a jutro wszyscy rozjeżdżali się do domów na ferie zimowe. Uczniowie wracali do swoich dormitoriów, chcąc dokończyć pakowanie, więc chłopiec zszedł z resztą Ślizgonów, aby pomóc w tym przyjaciołom.

– Jesteś pewien, że nie chcesz pojechać do mnie na czas ferii? – spytał jego przyjaciel, Cameron Longbottom.

Jeremiasz potrząsnął głową.

– Nie, jestem pewien.

Cameron westchnął.

– Wiem, że naprawdę nie dogadujesz się ze swoimi dziadkami, ale nie sądzisz, że pozostawanie w tym zamku na Boże Narodzenie, kiedy żaden z nas nie zostaje, jest małą przesadą?

Jeremiasz westchnął. To prawda, że nie miał dobrego kontaktu z dziadkami, przynajmniej nie ze strony matki. Oni nigdy nie zaakceptowali tego, że poślubiła czarodzieja półkrwi. Do tego splamiła nazwisko Black, wychodząc za Malfoya. Teraz kiedy jego rodzice nie żyli, dziadkowie próbowali wszystkiego, by nauczyć go, jak powinien zachowywać się „doskonały" czarodziej. Właściwie Blackowie byli jedyną rodziną, która wciąż trzymała się tych konserwatywnych poglądów. Wszystkie inne czystokrwiste linie zmieniły swój punkt widzenia po Rewolucji.

Jego ojciec, Jeremiasz Lucjusz Malfoy, był półkrwi i był z tego dumny. Chociaż patrząc wstecz na linię rodziny, znanym faktem było, że Malfoyowie walczyli po niewłaściwej stronie w czasie Rewolucji, ale od tego czasu ich imię zostało oczyszczone ze wszystkich zarzutów i było dobrze znane i szanowane za wielki wkład dla czarodziejskiego świata. Jeremiasz senior mówił swojemu synowi zarówno o ciemnej stronie ich rodziny, jak i jasnej.

Jeremiasz Lucjusz obszernie studiował mugoloznawstwo i żył wśród nich przez dziesięć lat, nie kontaktując się ze światem czarodziei. Podczas świętowania jego powrotu do domu, do czarodziejskiego świata, po raz pierwszy spotkał się z matką juniora, Abigail. Więc rozumie się samo przez się, że Jeremiasz senior również swego syna nauczył wszystkiego o mugolach. Chłopiec wiedział o elektryczności, technologii, różnych rzeczach i urządzeniach stworzonych przez niemagicznych. Właściwie myślał, że niektórzy z nich byli całkiem pomysłowi.

Prawdę mówiąc był szczególnie zainteresowany formą technologii, którą studiował teraz potajemnie od pięciu lat, odkąd tylko zaczął się jego drugi rok w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa. To wszystko zaczęło się, kiedy został szukającym swojej drużyny quidditcha w drugiej klasie. Kapitan, uczeń szóstego roku, lubił urządzać zebrania dotyczące strategii w swoim dormitorium. Podczas któregoś z tych spotkań siedział na podłodze obok jednego z łóżek, tak naprawdę nie słuchając, ponieważ kapitan omawiał formacje ze ścigającymi.

Gapił się w podłogę, zagubiony we własnych myślach, kiedy kłębek czegoś puszystego zaczął dryfować przez podłogę z powodu przeciągu. Obserwował puszek z czystej nudy i kiedy ten zniknął pod łóżkiem, przemieszczając się obok jednej z jego nóg, ciemne miejsce na starannie wypolerowanym drewnie przykuło jego uwagę. Wychylił się nieznacznie naprzód, by mieć lepszy widok i zauważył, że to był mały znak. Lwa. Gryfońskiego lwa.

To było niezmiernie dziwne, ale instynkt nakazał mu nie przyciągać uwagi reszty członków drużyny. A więc pod pretekstem oparcia się wygodniej o bok łóżka, przesunął się bliżej jego nogi. Chciał wiedzieć, czy lew był wyrzeźbiony czy nie, więc jakby przypadkowo pozwolił dłoni musnąć znak. Był gładki, ale gdy go dotknął, poczuł kopnięcie, jak przy elektryczności statycznej. Wtem wyczuł, jak coś ustępuje pod jego pupą.

Przestraszony, ale zdeterminowany bardziej niż kiedykolwiek, by nie zwracać na siebie uwagi, przesunął się znów, kładąc ręce pod pośladki. Było raczej zimno, okna były otwarte, więc to nie wydawało się dziwne, że próbował ogrzać ręce w ten sposób. Jego lewa dłoń, jednakże nie znalazła drewna, ale płytką dziurę, której tam wcześniej nie było. Wetknął w nią palce i wyczuł kawałek pergaminu. Zaciskając wolno dłoń dookoła, chwycił go nerwowo, zastanawiając się czy ktoś zauważy. Trzymał kartkę całe spotkanie, przekonany, że w każdej chwili ktoś może podskoczyć i krzyknąć: Hej spójrzcie, on coś chowa pod tyłkiem!

Jakkolwiek jego niepokój nie miał już sensu, kiedy spotkanie się skończyło. Jeremiasz odsunął się od łóżka, ale trzymał ręce za sobą, jak gdyby używał ich do dźwignięcia się. Poczuł, jak skrytka zamknęła się, gdy odsunął do niej rękę i prawie westchnął z ulgi. Wstawał i pod pretekstem otrzepania szat z kurzu, wsunął pergamin do kieszeni. Wtedy wyszedł.

– Hej, Jeremiasz?

Ślizgon został wyrwany ze swych myśli przez Camerona, który patrzył na niego z niepokojem. Uśmiechając się, Jeremiasz potrząsnął głową.

– Przepraszam, zamyśliłem się na chwilę. Um, co mówiłeś?

– Nie będziesz się czuł samotny tu w lochach całkiem sam?

– Nie, nic mi nie będzie. To nie potrwa długo, poradzę sobie – chciał uspokoić przyjaciela. On i Cameron znali się od dziecka. Kiedy zaczęli dorastać, próbowali ze sobą chodzić, ale doszli do wniosku, że za bardzo myśleli o sobie jak o braciach, by stworzyć cokolwiek romantycznego. Teraz byli wobec siebie niezwykle opiekuńczy.

– Dobrze, skoro tak mówisz. Wyślij mi sowę, jeżeli zmienisz zdanie, to zaplanuję dla ciebie transport do domu – zaoferował Cameron.

– W porządku.

Kładąc się do łóżka niedługo po tym, Jeremiasz powrócił myślami do wydarzenia, które zmieniło wszystko. Ten głupi mały kawałek pergaminu. Myślał o nim, schowanym bezpiecznie w dobrze chronionym aksamitnym pudełku pod jego łóżkiem. Pergamin był zniszczony od wielokrotnego czytania i trzymania w ręce, gdy uspokajał siebie, że to, co robił, było słuszne.

Pergamin był mały i zawierał tylko kilka słów. Znalezienie właściwego momentu, by go przeczytać, zabrało mu tydzień. Z jakiegoś powodu czuł niezwykłą opiekuńczość w stosunku do tego pergaminu. Chciał, aby był jego sekretem. W końcu znalazł chwilę spokoju podczas wypadu do Hogsmeade, kiedy zdecydował się zostać, zamiast pójść ze wszystkimi innymi.

Rozwinął fragment pergaminu i przeczytał proste, elegancko napisane słowa. Brzmiały:

Zostawiłem ci prezent. Podążaj za lwem.

Mógł pomyśleć, że to był jakiś żart. Mógł pomyśleć, że to była niespodzianka przeznaczona dla kogoś innego. Być może dla gryfońskiej dziewczyny jednego ze Ślizgonów. Mógł pomyśleć, że to był dawno zapomniany podarunek, który nigdy nie został znaleziony. Mógł pomyśleć o wielu innych rzeczach, ale tym, co naprawdę pierwsze przyszło mu do głowy, była myśl, że ten prezent, czymkolwiek by był, był przeznaczony dla niego. I nikogo innego. Czuł jak gdyby autor wyraźnie chciał, by to on go znalazł.

Więc zakradł się z powrotem do dormitorium szóstego roku, szczęśliwie pustego i odnalazł ponownie lwa. Patrzył na niego, ale ten się nie poruszył. Położył na nim dłoń i nadal nic. Tym razem nawet dziura się nie otworzyła. Poprosił go, żeby się przesunął w pięciu innych językach, ale nic się nie wydarzyło. Przeczytał na głos wiadomość z pergaminu, ale nic się nie stało. W końcu, spojrzał wściekle na przeklętego lwa. Pozostawał na swoim miejscu, stojąc dumnie na tylnych łapach, a przednie trzymając w powietrzu.

I oczywiście, wtedy to do niego dotarło. Przednie łapy lwa Gryffindoru były w powietrzu, był zwrócony na prawo i łapy również wskazywały ten kierunek. Jeremiasz popatrzył w prawo, ale tam było tylko kolejne łóżko. Zmarszczył brwi, potem uśmiechnął się i położył się na ziemi, kładąc głowę tak jak lew i spojrzał pod łóżko po jego prawej. Były trzy i sprawdził wszystkie aż do ściany po drugiej stronie, w której znajdowały się drzwi. Myślał, że może zobaczy tam ciemniejszy znak.

Niecierpliwie wstał i podbiegł do ściany, na czworakach wpełzając między mur i pierwsze łóżko, by przyjrzeć się z bliska. Bezsprzecznie był tam mały znak, tym razem węża Slytherinu. Podejrzewał, że wie co zrobić i umieścił na nim dłoń. Był gładki i znów poczuł to kopnięcie. Wtedy kwadratowy fragment ściany na dole obok znaku zniknął i Jeremiasz gapił się na niego zaskoczony.

Wewnątrz dziury była zwyczajnie zawinięta brązowa paczka, z kopertą na górze. Zawahał się, a następnie szybko chwycił paczkę i kopertę. Gdy tylko wyciągnął je z dziury, ściana pojawiła się ponownie. Rzucił szybkie Tempus, by być pewnym, że nadal miał wystarczająco dużo czasu i ponieważ tak było, usiadł plecami do ściany z paczką na kolanach. Najpierw otworzył kopertę, wyciągając dwa pergaminy. Jeden był dość gruby i starannie złożony, a drugi mały, z tym eleganckim pismem. Tekst brzmiał:

To pomoże ci znaleźć, czego potrzebujesz. Idź do Pokoju Życzeń, przejdź obok niego trzy razy, dopóki drzwi się nie pojawią i wejdź do niego z tym listem w ręce, a znajdziesz to, co ci zostawiłem. Aby znaleźć Pokój Życzeń, stuknij w mapę swoją różdżką i powiedz "uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego". Kiedy skończysz już korzystać z mapy, stuknij w nią znów i powiedz "koniec psot".

Jeremiasz zmarszczył brwi. Nie było żadnego podpisu i list nie był zaadresowany do kogoś szczególnego, ale założyłby się o wszystkie swoje galeony, że był przeznaczony dla jego i nikogo innego. Rozwiązał paczkę, odkładając na razie kopertę i jej zawartość na bok. Kiedy rozerwał brązowy papier, zaczął przyglądać się bardzo dziwnie wyglądającemu płaszczowi. Migotał słabo i kiedy go dotknął, tkanina nie przypominała żadnej z tych, jakie do tej pory spotkał. Podniósł pelerynę, ta rozwinęła się i... zniknęła. Wraz z jego rękami.

Krzycząc, odskoczył i puścił płaszcz, który upadł na podłogę. Spojrzał na swoje teraz widoczne ręce z oczywistą ulgą. Wtedy popatrzył na płaszcz i zrozumiał, czym był – peleryną niewidką.

Peleryny niewidki zwykle były wydawane najwyższym rangą aurorom od czasu Rewolucji, ale Jeremiasz widział jedną z nich wcześniej i żadna nie wyglądała tak jak ta. Ta właściwie wyglądała raczej staro. Podniósł ją i przyjrzał jej się bliżej, zastanawiając się, do kogo mogła należeć. Nagłe zamieszanie na dole zaalarmowało go, że kilku uczniów wróciło, więc szybko porwał kopertę i płaszcz i oddalił się w pośpiechu.

Jeremiasz westchnął i przewrócił się na drugą stronę łóżka, zaprzestając swoich rozważań. To nie był czas na rozmyślanie nad przeszłością, nad tym jak to wszystko się zaczęło. Właśnie teraz był czas, by ostateczne plany weszły w życie. Jutro rano, gdy wszyscy wyjadą na przerwę zimową, użyje tego nieszczęsnego płaszcza i mapy, wykradnie się z zamku i zrobi to, co jest mu przeznaczone. Z uśmiechem na twarzy, zapadł w sen.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Następnego ranka, punktualnie o dziesiątej, Jeremiasz wrócił do swojego dormitorium i uśmiechnął się z powodu otaczającego go błogosławionego spokoju. Doszedł do wniosku, że prawdopodobnie minie kilka godzin zanim zamek przystosuje się do ciszy, która jest wszechobecna podczas przerwy świątecznej, kiedy większość uczniów i część pracowników wyjechała. Tak więc wyciągnął aksamitny pakunek spod łóżka i cicho zdjął zabezpieczenia, które były na nim umieszczone. Pudełko kliknęło, otwierając się i podniósł pokrywkę, uśmiechając się delikatnie na widok rzeczy umieszczonych w wyłożonym jedwabiem wnętrzu.

Jedna peleryna - niewidka – jest. Jedna Mapa Huncwotów – jest. Trzy listy napisane na teraz wytartym już pergaminie – są. Chłopak wyciągnął te rzeczy, umieszczając je na podłodze obok siebie i dopiero wtedy spojrzał na pozostałe, które były schowane poniżej. Jedna z nich została zmniejszona do odpowiedniej wielkości i zawahał się, gdy ją podnosił z pudełka. To był mały miecz.

– Engorgio – szepnął i miecz wrócił do swojej właściwej rozmiarów. Rękojeść była z czystego srebra i inkrustowana trzema rubinami. Przyozdobiona wyrzeźbionymi: gryfem, winoroślą i głową jednorożca. Ostrze, zrobione z wysokogatunkowej czarodziejskiej stali, która była dużo trwalsza niż zwykła stal – Jeremiasz przeczytał raz, że miało to coś wspólnego ze sposobem w jaki została wykuta – było długie i ciężkie, ale doskonale wyważone.

Jeremiasz przebiegł lekko palcami po ostrzu, przepełniony takim samym zachwytem, jaki czuł w dniu odnalezienia miecza w Pokoju Życzeń.

Malfoy musiał odczekać dwa tygodnie zanim miał szansę podążyć za wskazówkami z listu. Kiedy w końcu miał okazję pewnej nocy, owinął wokół siebie płaszcz i kurczowo trzymając w ręce różdżkę i mapę, opuścił lochy. Cicho rzucił pod peleryną Lumos i po raz kolejny sprawdził mapę, upewniając się, że podąża we właściwym kierunku. Tak późno żaden nauczyciel nie patrolował korytarzy, więc Jeremiasz szybko stanął przed pustą ścianą na siódmym piętrze.

Przeszedł trzy razy przed miejscem wskazanym przez mapę i kiedy spojrzał po raz kolejny, ujrzał drzwi. Zaskoczony otworzył drzwi i wszedł... by znaleźć prawie pusty pokój, a na jego środku stojącą marmurową płytę z aksamitną, czerwoną poduszką, na której leżał miecz. Ten miecz. Miecz Godryka Gryffindora. Ten sam, którego użył Harry Potter, by przebić swe serce.

Jeremiasz uśmiechnął się, wspominając ten moment, gdy wreszcie to do niego dotarło. Moment, w którym zrozumiał, że podąża za wskazówkami pozostawionymi przez Harry'ego Pottera. Ogarnął go strach i zdumienie, że peleryna, którą miał na sobie nie była byle jaką peleryną, ale peleryną-niewidką Harry'ego. Tą samą, której wiele razy używał podczas wojny. Podobno została zniszczona, ale najwyraźniej tak się nie stało... została po prostu ukryta. Tak samo jak miecz, który zniknął razem z ciałem Pottera, rzekomo powrócił na swoje miejsce w Tiarze Przydziału. Może nikt nie był w stanie jej stamtąd wyciągnąć, ponieważ nigdy jej tam nie było.

Przeciągnął palcami po literach, które układały się w słowa: Godryk Gryffindor, po wielu rysach i znakach pozostawionych na ostrzu przez bitwy, w czasie których władał nim Wybawca. Jego palce zadrżały, gdy zawahał się przy plamach na końcu klingi. Krew, która pochodziła z serca Harry'ego Pottera. Dotknął jej lekko, z czcią i szepnął:

– Wkrótce.

Układając miecz na skrzyżowanych nogach, wyciągnął kolejne dwa kawałki pergaminu. Oba znalazł pod poduszką, na której spoczywał miecz w Pokoju Życzeń. Jeden był mały, oberwany, jak gdyby pisarz szybko oderwał mały fragment pergaminu, by na nim napisać. Pismo nie było ani trochę eleganckie, nie jak inne listy. Notatka brzmiała całkiem prosto:

Uratuj mnie

Był zakłopotany, kiedy pierwszy raz ją przeczytał, zastanawiał się, kto potrzebował ratunku i dlaczego. Szybko więc przeanalizował drugi pergamin zapełniony starannym pismem, które w jakiś sposób polubił.

Masz jego pelerynę, jego mapę, jego miecz, jego krew. Jego ostatnią prośbę.

Nie byłem w stanie jej wypełnić, chociaż próbowałem. Ufał mi, a ja zawiodłem, tak jak zawsze. Ale zostawiłem dla ciebie te prezenty, w nadziei, że być może, przez lata stanę się mądrzejszy, odważniejszy... żebym mógł zrobić to, o co poprosił. Nie mam prawa błagać, ale to wszystko, co mi pozostało: Proszę, uratuj go.

Odbywając podróż, znajdziesz się w Zakazanym Lesie. Zabierz ze sobą wszystkie jego rzeczy, coś do jedzenia i picia. Wszystko inne, czego będziesz potrzebował zostawiłem razem z nim. Gdybyś nie był w stanie go uratować, nie odnalazłbyś tego. Wierzę w Ciebie.

Ponownie nie było żadnego podpisu, niczego, co by mówiło, kto to napisał. Trząsł się z emocji. Lęk, szok, zakłopotanie, smutek... radość. To był Harry Potter. Wiedział, że tą osobą mógł być jedynie Harry Potter. Peleryna, mapa, miecz... krew. To wszystko należało do Harry'ego Pottera. Jak również nabazgrana notatka ze słowami uratuj mnie.

Szybko udał się do dormitorium i schował wszystko, zmniejszając miecz i zabezpieczając. Miesiącami zastanawiał się, co zrobić, czy powinien pójść do Zakazanego Lasu czy nie, czy powinien komuś powiedzieć. Nadeszło lato i wiedział, że stracił swoją szansę, przynajmniej w tym roku. Spędził pierwszy tydzień letnich wakacji, ledwie słysząc nauki ojca o mugolach. Był zbyt zajęty zastanawianiem się, dlaczego nie mógł się zmusić, by powiedzieć rodzicom o swoim znalezisku lub myśleniem nad tym, co zrobi, gdy wróci do Hogwartu.

Tylko jak trzynastoletni chłopiec ma uratować mężczyznę, który nie żyje od ponad tysiąca lat?

I wtedy jego ojciec udzielił mu odpowiedzi. Mugole studiowali „naukę" przez lata. To była raczej bardzo prymitywna forma eliksirów, transmutacji i alchemii. Zawsze fascynowała kochającego wyzwania Jeremiasza, bo sposób, w jaki mugole tworzyli lekarstwa i nowe technologie był tak złożony w porównaniu z machaniem różdżką i intonowaniem zaklęć. Uwielbiał to.

Przez ostatnie pięćset lat lub więcej, mugole poświęcali szczególnie dużo czasu czemuś co nazywanli „klonowaniem". Polegało to na pobraniu chemicznej kwintesencji jednej osoby i umieszczeniu jej w innym człowieku, tworząc przy tym nową osobę, która miała wyglądać dokładnie jak ta pierwsza. Miała, według wszystkich planów i zamysłów, być tą osobą. Nawet magia tego nie potrafiła, pomimo udoskonalenia eliksiru wielosokowego.

Mugolom jednak się to udało. Jedyną potrzebną rzeczą było DNA, które można by znaleźć w czymkolwiek, od smarków po nasienie. Ale co działało najlepiej? Krew. Którą Jeremiasz miał. Mógł krzyczeć z radości i ściskać ojca przez całą wieczność za podsunięcie mu tego sposobu na przywrócenie Harry'ego Pottera z powrotem do życia. Na uratowanie go.

Jednak jego radość była krótkotrwała. Tydzień później jego rodzice zostali zabici. Znaleźli się w krzyżowym ogniu podczas wojny gangów w slumsach mugolskiego Londynu. Do czasu, aż ich znaleziono w mugolskiej kostnicy, czekających na identyfikację, było zbyt późno, by ich uratować. Czarodzieje, którzy w końcu ich odnaleźli przynieśli ciała do dziadków Jeremiasza, którzy odprawili właściwą uroczystość. Następnego dnia powiedzieli mu, że to była wina jego rodziców, iż zostali postrzeleni. Dziadkowie stwierdzili, że czarodzieje nigdy nie pasowali do mugoli i nigdy nie będą, a to był na to dowód.

Po tym Jeremiaszowi nie wolno było uczyć się o mugolach, nawet jeśliby tego chciał. Popadł w depresję i naprawdę nawet nie myślał o swoich planach przywrócenia Harry'ego Pottera z powrotem do życia, aż do 1200. rocznicy Rewolucji na swoim czwartym roku. Hogwart przygotował ogromną uroczystość, na którą przyjechało kilka innych szkół i wszyscy świętowali upadek Voldemorta. To wydawało mu się dziwne, że każdy będzie świętował śmierć Voldemorta, ale raczej nikt nie poświęci czasu, by uczcić śmierć ich Wybawcy.

Właśnie to skłoniło go do studiowania klonowania w sekrecie. Studiował je przez następne dwa i pół roku swojego życia. Wiedział, że nie mógłby prawdopodobnie zgromadzić wszystkich maszyn używanych przy klonowaniu i wiedział, że nie chce czekać siedemnastu lat na to, by dziecko-klon wyrosło na młodego mężczyznę, który uratował ich wszystkich.

Zawsze był dobry w eliksirach i doskonale rozumiał proces ich warzenia. Jednak nie miał czasu, by zacząć od początku tworzenie całkiem nowego eliksiru, więc wziął najbardziej zbliżoną rzecz do eliksiru klonowania, jaką dysponowali czarodzieje: eliksir wielosokowy. Rozłożył go do jego podstawowej formy i wtedy przerobił go, dodając nowe składniki i zaklęcia, a część z nich usuwając, potem dodając więcej innych. Bez końca pracował nad eliksirem.

W końcu zrozumiał, że chociaż szczęśliwie stworzył eliksir, który mógł przenosić nie tylko zewnętrzny wygląd, ale również osobowość i wspomnienia, to nadal brakowało ważnego składnika. Aby sklonować Harry'ego Pottera, potrzebował ciała, które dałby Harry'emu. Jeremiasz wiedział, że nie mógłby porwać kogoś w swoim wieku i wiedział również, że nie mógłby zabrać dziecka. Jego plan został zniszczony.

To jest, dopóki Jeremiasz nie zdecydował, że bez względu na wszystko, musi uratować Pottera. To był jego jedyny cel, jedyna rzecz trzymająca go na chodzie po śmierci rodziców. Więc teraz, na swoim siódmym roku, w końcu miał podążyć za wskazówkami z pergaminu.

Wzdychając, położył wszystko oprócz płaszcza i instrukcji z powrotem do pudła, zmniejszając ponownie miecz, żeby się zmieścił. Wtedy pomniejszył całe pudło i wsunął je do kieszeni. Wstał, nakładając na siebie płaszcz i opuścił dormitorium.

Wydostał się z lochów szybko i cicho, wyślizgnął się z budynku przez główne wejście i szybko przeszedł dookoła na tył zamku. Doszedł do wniosku, że to będzie mniej podejrzane, jeśli wyjdzie główną bramą. Mimo wszystko, to był piękny, rześki zimowy dzień ze świeżym śniegiem na ziemi, pokrywającym wszystko oślepiającą bielą. Nie martwił się o swoje ślady stóp, ponieważ zanim ktoś się zorientuje, że zniknął, on już dawno będzie w Zakazanym Lesie, a tam śnieg nie spadł. Tam nie będzie żadnego tropu.

Zatrzymał się, gdy dotarł na tyły zamku i spojrzał na krótki dystans, jaki go dzielił od Zakazanego Lasu. Było ciemno i nieprzyjemnie, ale gdzieś tam było ciało Harry'ego Pottera i Jeremiasz zamierzał je znaleźć.

Dwa dni później odnaleźli martwego Severusa Snape'a w Zakazanym Lesie…

Chłopak nagle zrozumiał, kto musiał zostawić wskazówki, listy z eleganckim pismem. To musiał być Severus Snape. Podczas szybkiego marszu do Zakazanego Lasu, Malfoy rozmyślał nad tym jakim był głupcem. Naprawdę powinien był się zorientować już na początku. Kto jeszcze mógłby umieścić te symbole bez niczyjej wiedzy? Zrobić dziury, schować rzeczy? Severus Snape był dawnym szkolnym mistrzem eliksirów, jak również opiekunem Slytherinu. Miał dużo okazji do zrobienia tego wszystkiego.

Zamek był w połowie zniszczony, pomyślał Jeremiasz. Ale założę się, że Severus bardzo dbał o swoje lochy, skoro była tam pracownia eliksirów i te wszystkie składniki… potrzebowali ich do lekarstw. Więc lochy były prawdopodobnie nienaruszone i przypuszczalnie Snape był jedyną osobą, która miała powód, żeby tam chodzić.

Z drugiej strony, lochy były prawdopodobnie pierwszym miejscem w którym by go szukali. I dlatego wybrał Pokój Życzeń. Założę się, że najpierw skierował się do lochów po truciznę i żeby ukryć rzeczy, a potem poszedł do Pokoju Życzeń. To miejsce jest pełne magii, nie ma możliwości, by mogło zostać zniszczone.

To miało sens. Severus mógł się tam ukryć, próbując zdecydować, co zrobić z ciałem Harry'ego. Pokój Życzeń nie był wystarczająco bezpieczny, ponieważ istniała szansa, że ktoś myśląc o Potterze, będzie przechodził obok sali i w ten sposób go znajdzie.

Ale Zakazany Las jest pełen różnych okropności. W końcu jest zakazany z jakiegoś powodu. Uczniowie nigdy tu nie zaglądają i jestem pewien, że nawet Ministerstwo nie ma mapy tego miejsca. Pewnie jest pełne tajemniczych miejsc, idealnych, by ukryć ciało, pomyślał podekscytowany Jeremiasz.

Jego kroki zwolniły, gdy zauważył, że znalazł się już w Zakazanym Lesie i nie widział szkoły za sobą. Naprawdę musiał się zamyślić. Nagle zrozumiał, że się zgubił, a co więcej, naprawdę nie miał pojęcia w którą stronę iść. Wskazówki mówiły jedynie: Odbywając podróż, znajdziesz się w Zakazanym Lesie.

– Świetnie... więc gdzie teraz? – wymamrotał, rozglądając się. Zmarszczył brwi, zaintrygowany. Może znów miał coś poruszyć, jak rzeźby i Pokój Życzeń? Czy było jakieś specjalne miejsce, w którym powinien wejść do lasu? List powinien być bardziej dokładny, jeżeli o to chodzi, ale zamiast tego był równie niejasny jak cała reszta.

Ściągnął kaptur płaszcza i wyciągnął wskazówki, używając Lumos do oświetlenia, by móc je przeczytać. Czytał je raz za razem, ale nic się nie wydarzyło i nie pojawiły się żadne dalsze wytyczne. Przeczytał je nawet na głos, wspak i w języku łacińskim. Nic. Kompletnie nic.

Wzdychając, Jeremiasz wsunął pergaminy z powrotem do kieszeni i ruszył dalej. Las był raczej cichy, ale ciemność i wysokie, groźne drzewa sprawiały, że wszystko wydawało się zbyt ciche. Naprawdę tak ciche, że kiedy usłyszał coś z daleka, bardzo słabo, ale jednak, podskoczył ze zdziwienia i ledwie stłumił krzyk.

Stał nieruchomo, gdy dźwięk stawał się coraz głośniejszy. I głośniejszy. Jeremiasz spanikował i wyciągnął różdżkę, obracając się w kółko, by się rozejrzeć. Głośniej. Zza drzew widać było przyćmione światło, które stawało się coraz intensywniejsze, kiedy zbliżało się w jego kierunku. Wrzasnąłby, gdyby światło nie wyglądało tak znajomo. To nie może być..., pomyślał.
Mimo ciekawości, postanowił zachować ostrożność i nie ruszać się z miejsca. Tak, teraz usłyszał silnik, chociaż brzmiał trochę dziwnie. Może stary automobil, z czasów zanim mugole zaczęli nimi latać? Więc to praktycznie antyk. Prawdopodobnie wart fortunę. Kto prowadziłby stary automobil po Zakazanym Lesie?, zastanawiał się.

Światło zbliżyło się i nagle, pojawił się. Samochód. Zniszczony, przednia szyba była roztrzaskana, a jedno z przednich świateł wisiało krzywo, zderzaka od dawna nie było, ale jakoś nadal jeździł. I stał tak, kilka stóp od Jeremiasza, nikt z niego nie wyszedł. Spróbował coś zobaczyć przez światła rażące go w oczy, ale nie mógł dostrzec postaci na miejscu dla kierowcy.
– Halo? – zawołał. Może to jest osoba, która pomoże mi odbyć podróż?

Zamiast odpowiedzi, nieznajomy zatrąbił. Chwytając mocno różdżkę i prostując ramiona, Malfoy dzielnie podszedł do samochodu. Przesunął się wzdłuż niego i uśmiechnął się nerwowo, zbliżając się do okna od strony kierowcy. Pochylił się, by spojrzeć do środka...

– Cześć, czy ty... – i Jeremiasz zamarł, ponieważ nikogo tam nie było. Nikogo na miejscu kierowcy. Pusto.

– Co...? – wstrząśnięty chłopak cofnął się, gdy drzwi samochodu nagle otworzyły się i znów rozległ się klakson. Opcja A, wejść do strasznego starego samochodu, który wydaje się mieć własny mózg i pozwolić mu zabrać się Merlin wie gdzie lub opcja B, wędrować w kółko po lesie aż coś dużo bardziej przerażającego zdecyduje się zrobić z niego obiad. Jeremiasz wybrał wersję A.

Rozejrzał się jeszcze raz i ostrożnie wsiadł do samochodu.

– Cóż, dotarłem tak daleko… – wymamrotał do siebie, gdy drzwi trzasnęły, zamykając się samodzielnie i nagle samochód rozpędził się. Próbował zapamiętać kierunek, w którym podążali, ale było tyle skrętów i zwrotów, i jechali tak szybko, że wiedział, iż to było bezcelowe. Oczywiście powodem, dla którego nie dostał żadnej mapy było to, że nie powinien wiedzieć, gdzie się udaje.

– Super, to małe polowanie na ciało jest coraz lepsze – powiedział do siebie. Dając sobie spokój z zapamiętywaniem drogi, oparł się o siedzenie i westchnął. Wsunął rękę do kieszeni, upewniając się, że wciąż miał pudełko. Kilka minut później samochód nagle stanął i zanim Jeremiasz zdążył się rozejrzeć, drzwi otworzyły się i jego siedzenie nachyliło się, skutecznie wyrzucając go z samochodu.

– Au! Co do diabła? – Malfoy podniósł się, pocierając łokieć i patrzył zdezorientowany, jak samochód obraca się wokoło i odjeżdża. – Hej, wracaj! – krzyknął, stając na nogi. Było za późno, samochód był już poza zasięgiem wzroku. Przeklął, kopiąc ziemię w kierunku odjeżdżającego samochodu.

– Kurde, i co mam teraz zrobić? – zastanowił się na głos. Obrócił się powoli, rozglądając się. Drzewa i jeszcze więcej drzew, tak jak w każdej innej części lasu. Nie było sposobu, by mógł stwierdzić jak głęboko był w lesie lub, w której jego części. Wzburzony, usiadł na ziemi.

– Co powinienem teraz zrobić? – spytał sam siebie. – Mam notatkę bez mapy, miecz, eliksiry, które są teraz zupełnie bezużyteczne, pelerynę niewidkę, różdżkę i... różdżka! – zawołał. – Dlaczego nie myślałem o tym wcześniej?

Po wojnie robiono wiele badań nad wynajdywaniem nowych zaklęć, które byłyby bardziej przydatne w pokonaniu Voldemorta. Jednym ze stworzonych czarów było zaklęcie lokalizacji. Wywodziło się z zaklęcia „wskaż mi" i odrobiny nowej formy legilimencji, wskazywało kierunek tego, czego szukasz. Jedynym niedociągnięciem, którego rozwiązanie zajęło dziesięć lat, był fakt, że ludzie byli tak niezdecydowani, co właściwie chcieli znaleźć, że zaklęcie zaprzeczało samo sobie.

I w tym momencie wkraczała legilimencja. Jeżeli było się wprawnym w oczyszczaniu umysłu i myśleniu tylko o jednej rzeczy, można było rzucić zaklęcie skutecznie. Dlatego była określona grupa aurorów, którzy wyspecjalizowali się w śledzeniu zaklęć takich jak to.

Jeremiasz nigdy nie wypróbowywał tego zaklęcia, ale naprawdę była tylko jedna rzecz o jakiej mógł myśleć. Wstał więc, położył różdżkę na otwartej dłoni i wziął głęboki wdech, zamykając oczy. Zastanawił się o czym miał pomyśleć i zdecydował się na pokaż mi, gdzie mam pójść. Pozwolił, by ta myśl napełnia jego umysł, obrazując słowa i słysząc je w swojej głowie. Zaczekał, aż przestał myśleć o czymkolwiek innym i powiedział:

Wskaż mi.

Poczuł, jak różdżka obróciła się na jego dłoni, ale nie otworzył oczu. Skoncentrował się jeszcze mocniej na utrzymaniu tych słów w swoim umyśle. Miał wrażenie, że minęły godziny, choć było to zapewne kilka minut, gdy różdżka nagle się zatrzymała. Wolno otworzył oczy i spojrzał w dół na swoją dłoń. Wskazała nieznacznie w lewą stronę. Spojrzał w górę w tym w kierunku i zrozumiał, że była skierowana prosto na jedno z otaczających go drzew.

– Cóż, może powinienem obejść je dookoła? Znaczy, zaklęcie nie bierze pod uwagę przedmiotów znajdujących się w otoczeniu – wymamrotał, ale gdy szedł w stronę drzewa, zauważył, że jego podstawa została podrapana, ukazując jaśniejsze drewno pod spodem. Marszcząc brwi, uklęknął przed drzewem i rzucił Lumos, by lepiej widzieć.

Wtedy zrozumiał, że zadrapania były tak naprawdę słowami, wyrzeźbionymi starannie w pniu drzewa.

– Severus Snape, znaleziony martwy, 1997… To w tym miejscu musieli go znaleźć – szepnął Jeremiasz po przeczytaniu drzeworytu.

Tknięty przeczuciem, chłopak przebiegł palcami po rzeźbieniu, ale nic się nie wydarzyło. Zbadał pień, obszedł dookoła drzewo, ale nie było więcej znaków i nic nie reagowało na jego dotyk. Wzdychając, Malfoy znów uklęknął przed wyrzeźbionym napisem.

– Więc co mam teraz zrobić? Hmm, Severusie? Nie zostawiłeś mi już więcej wskazówek? –zapytał na głos.

Bez odpowiedzi. Jeremiasz przeleciał myślami przez wszystkie wskazówki, jakie do tej pory otrzymał. Były raczej ubogie w szczegóły, ale żadna z nich nie pozwoliła mu się zgubić, aż do teraz. A co, jeśli nie zabłądziłem?, zastanawiał się. A jeśli nie myślę dobrze? Szukam oczywistości, kiedy to, czego powinienem szukać, jest czymś... co nie jest widoczne bez właściwego punktu widzenia, pomyślał.

– Lew prowadził do wyrzeźbionego węża, kiedy uklęknąłem i spojrzałem pod łóżka. List dał mi oczywiste wskazówki prowadzące do Pokoju Życzeń, ale myślę, że to dlatego, gdyż go trzymałem i pokój wiedział, co mi pokazać. Bez listu nie miałbym miecza. Następna notatka... dość dużo mi wyjaśniła i powiedziała, dokąd mam następnie pójść. Ten głupi samochód znalazł mnie, przywiózł mnie tutaj... więc musi tu być coś, czego nie widzę.

Ponownie obszedł drzewo dookoła, po czym rozejrzał się po pobliskich drzewach. Nic nie było, żadnych wskazówek, żadnych sugestii. Na ile Jeremiasz mógł powiedzieć, był to martwy punkt.

– W porządku, pomyśl o tym inaczej. Użyj swojego mózgu, Jeremiaszu – zrugał sam siebie. Chodząc tam i z powrotem przed drzewem, znów zaczął myśleć na głos.

– Severus Snape... próbował ratować Harry'ego razem z Pomfrey, ale nie potrafił. Wtedy ukradł ciało Pottera i zaginął na dwa dni. Dwa dni, podczas których ulokował te wskazówki, mapę, płaszcz, list, miecz... Potem przyszedł tutaj, głęboko do Zakazanego Lasu... Po co?

Musiał wciąż mieć ciało Harry'ego, ponieważ jeżeli byłoby w zamku, wskazówki prowadziłyby mnie gdzieś tam, prawda? Więc dotarł tu, z ciałem Harry'ego... umieścił go gdzieś? Schował go, żeby nikt go znalazł. I wtedy otruł się i umarł, właśnie tu.

Głowa Jeremiasza uniosła się i na twarzy pojawił się klasyczny wyraz aha!, gdy zrozumiał, co przeoczył.

– Przyniósł tu ciało Pottera, schował je i umarł. Musiał je ukryć gdzieś niedaleko! – zawołał. – Jeżeli byłaby jakaś sekretna dziura lub coś, znalazłbym rzeźbę lub cokolwiek, węża, lwa lub coś takiego, ale nie znalazłem. Więc to musi być coś, gdzie mogę się dostać bez tajnego przejścia. Las... uhm, jaskinia? Dziura? Pusty pień drzewa?

Już sprawdził pobliskie drzewa, żadne z nich nie było puste. Spojrzał znów wokoło. Zobaczył pagórek tylko kilka jardów od siebie, za drzewem z drzeworytem. To był również kierunek, który wskazała mu różdżka. Przeklinając siebie za bycie tak głupim, Jeremiasz ruszył w stronę wzniesienia.

Okazało się, że znajdowało się o wiele dalej niż przypuszczał i kiedy dotarł na miejsce, zrozumiał, że to nie był zwykły pagórek, ale raczej mała góra, ze skałami po tej stronie sięgającymi co najmniej trzydziestu stóp. Mógł obejść ją dookoła, ale z jakiegoś powodu czuł, że jeżeli to zrobi, może coś przegapić. Włożył więc różdżkę z powrotem do kieszeni i sięgnął po pierwszy kamień. Wtedy zaczął się wspinać, ostrożnie znajdując oparcie dla rąk i stóp. Starał się również zwracać uwagę na otaczające go skały, w razie gdyby któraś miała dziwne rzeźbienie. Żadna z nich nie miała.

Był mniej więcej w połowie, kiedy sięgnął po kolejną skałę i... jego ręka trafiła na powietrze. Mrugnął, spojrzał w górę, znów po nią sięgnął… i zobaczył, jak jego ręka przeszła przez skałę.

– Święty Merlinie – szepnął. Iluzja. Przesunął ręką aż znalazł krawędź, którą mógł chwycić, potem pociągnął się i przeszedł przez iluzjonistyczne skały. Znalazł się w dość przestronnej jaskini stworzonej w górze. Obejrzał się za siebie, ale nie było za nim żadnych skał, miał doskonały widok na las.

Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął różdżkę, ale zanim zdążył powiedzieć Lumos kilka pochodni, których nawet nie zauważył, zapaliło się. Mrugnął oślepiony nagłym, migoczącym światłem i rozejrzał się po jaskini coraz bardziej zaintrygowany. Ściany były z gładkiej ziemi, przez co doszedł do wniosku, iż została wykonana za pomocą magii niż ręcznie. Stojąc, zauważył, że sklepienie było tuż nad jego głową. Pochodnie były rozmieszczone na całej długości jaskini i kiedy podążył za nimi, stanął przed kolejną ścianą.

Jeremiasz zmarszczył brwi i zapalił różdżkę, by przyjrzeć się bliżej ścianie z ziemi. Na niej, na poziomie pasa, była kolejna rzeźba. Tym razem był to lew, ale dookoła jego łap był owinięty wąż i obaj wydawali się na sobie patrzeć. Malfoy dotknął ręką płaskorzeźby i cała ściana zamigotała, po czym zniknęła.

Przed nim był jaskrawo oświetlony pokój otoczony białymi ścianami, które wydawały się być zrobione z marmuru lub przynajmniej z betonu, ale kiedy ich dotknął, okazało się, że miały fakturę ziemi. W środku pokoju była duża płyta kamienia, też biała, chociaż podejrzewał, że była to tylko zwykła skała. I tam, leżąc na pluszowych czerwonych poduszkach znajdujących się na kamieniu, było ciało, które widział wiele razy narysowane w książkach i na zdjęciach.

To był Harry Potter.

Jeremiasz spodziewał się tego. To jednak nie przeszkadzało mu w byciu wstrząśniętym. Kilka chwil zajęło mu gapienie się na doskonale zachowane, spokojnie wyglądające ciało, które wydawało się jedynie spać, zanim otrząsnął się z szoku na tyle, by potykając się, wejść do pokoju i zbliżyć do płyty.

Musiał zamknąć oczy i głęboko oddychać, by zapanować nad emocjami. Kiedy w końcu je otworzył, zebrał całą swą odwagę, by popatrzeć w dół w ciało. Jego oczy zatrzymały się na twarzy Harry'ego zanim zdążył spojrzeć gdziekolwiek indziej.

Oczy łagodnie zamknięte, twarz zrelaksowana, naprawdę chłopak wyglądał, jakby jedynie spał. Czarne włosy były potargane i niechlujne i Jeremiasz miał chwilowe pragnienie, by przeczesać je ręką i spróbować przygładzić, oparł mu się jednak z dużym wysiłkiem. Twarz była tylko trochę bledsza niż na zdjęciach, które widział, czego można się było spodziewać, skoro Harry nie żył. Mimo to, jego twarz była doskonała, nic nie wskazywało na to, że chłopak nie żył od wieków.

Jeremiasz pozwolił spojrzeniu objąć resztę jego ciała. Ubranie było bardziej zniszczone niż twarz. Chociaż nie postarzało się z czasem, szaty były brudne, kawałek koszulki wystający spod spodu również był ohydny. Rozdarcia na rękawach ukazały małe zadrapania, które zostały starannie wyczyszczone. Spodnie były zabłocone i miały więcej rozdarć, które ujawniały jeszcze więcej otarć, wszystkie były dokładnie umyte.

Ale tym, co naprawdę przykuło jego wzrok była duże rozdarcie w niebieskiej koszulce. Szata została odsunięta, by odsłonić dziurę i otaczającą ją krew. Koszulka wyglądała, jakby została wykąpana w krwi. Posoka wyglądała tak żywo, że Jeremiasz nie zdziwiłby się, gdyby okazała się wilgotna. I tam, odsłonięta przez rozdarcie, była poszarpana, niedawno uzdrowiona rana. Nie było żadnej krwi na bliźnie, to również zostało doskonale wyleczone.

– To musi być... – szepnął, nie kończąc zdania na głos. Jego ręka podniosła się bezwiednie i lekko musnął palcami nad blizną, tylko że jego ręka zetknęła się z czymś innym niż blizna. Zmarszczył brwi. Kilka centymetrów nad ciałem była niewidzialna bariera. Spróbował dotykać innych części, ręki, twarzy, nóg, ale nie mógł. Ta bariera blokowała go.

Wtedy zrozumiał, dlaczego ciało Harry'ego wyglądało tak doskonale.

– Zaklęcie zastoju – powiedział pewnie. To ma sens. Nie byłby w tak doskonałej kondycji, gdyby nie był pod wpływem tego zaklęcia. Kiedy je zdejmę... zadrżał lekko. Będzie miał bardzo mało czasu, by przywrócić Harry'ego z powrotem zanim jego ciało się rozłoży. Przez to, że tak długo leżało, rozłoży się dość szybko. Może w kilka minut, może mniej.

– Więc muszę być gotowy jak tylko zdejmę czar – szepnął.

Zdołał oderwać wzrok od twarzy, by rozejrzeć się dokoła. Był zbyt absorbowany ciałem, by zauważyć, że na jednej ścianie była rzeźbiona półka, na której znajdował się kociołek, jakieś buteleczki eliksirów i kilka butelek ze składnikami. Podszedł tam. Spod kociołka sterczał kolejny list.

Pociągnął go i rozwinął, szybko czytając.

Gratulacje za dojście tak daleko, ale to jeszcze nie koniec. Musisz mieć jakieś zdolności w dziedzinie eliksirów, by dotrzeć aż tutaj, więc zwróć szczególną uwagę na moje wskazówki. Przed tobą znajdują się dwa eliksiry lecznicze. Jeden zawiera tylko kilka kropel eliksiru życia, wziętego z Kamienia Filozoficznego zanim został zniszczony. Drugi zawiera bardzo silny eliksir leczniczy, który skupia się na uszkodzeniach wewnętrznych.

Jeremiasz przerwał czytanie, by zerknąć na buteleczki, szybko odnajdując dwa eliksiry, które były poprawnie podpisane. Poczuł respekt, trzymając eliksir życia i szybko umieścił go z powrotem na półce. Wrócił do lektury.

Masz teraz dwie opcje. Łatwiejszą będzie użycie eliksiru życia w momencie, gdy zdejmiesz zaklęcie zastoju z ciała, które zostało na nim umieszczone, ponieważ eliksir będzie działać tylko w chwili śmierci. Niedociągnięciem jest to, że Harry będzie żył tylko rok, podczas którego musiałbyś wynaleźć kolejny Kamień Filozoficzny, który może już został znaleziony.

Inną opcją jest stworzenie na podstawie eliksiru i składników, które ci dostarczyłem silniejszego eliksiru leczniczego, który przywróci go z powrotem. Mam nadzieję, że w jakimkolwiek roku żyjesz, są już dostępne dużo silniejsze eliksiry i że będziesz w stanie uwarzyć jeden z nich poprawnie.

Malfoy zamknął oczy. Podczas gdy lecznictwo na pewno się rozwinęło i postępowało od czasu Rewolucji, nie było nic, co mogłoby przywrócić komuś życie. Nie było również innego Kamienia Filozoficznego. Otworzył oczy i kontynuował czytanie.

Zrobiłem dla niego wszystko, co mogłem, teraz twoja kolej. Potrafisz to zrobić bo inaczej nie czytałbyś tego teraz. Dziękuję Ci.

To wszystko, żadnego podpisu, nic. Jeremiasz trzymał list, gapiąc się na niego beznamiętnie przez kilku minut, zanim zwinął go ostrożnie. Pokrótce sprawdził etykiety na butelkach, chociaż tak naprawdę nie obchodziło go to, czym były – on nie miał zamiaru ich używać. Ściągnął je z półki i położył na ziemi, to samo zrobił z kociołkiem i dwoma eliksirami. Wyciągnął z kieszeni pudełko, usunął zaklęcie zmniejszające i umieścił pudło na półce.

– Wybacz, Severusie, ale mam własne plany – powiedział.

Szybko wyciągnął wszystko z wierzchu pudła i odłożył na moment. Na dnie było kilka starannie schowanych eliksirów, mały miedziany kociołek najwyraźniej drogiej marki i kilka probówek zatkanych gumowymi korkami. Wyciągnął wszystko i umieścił na półce, potem położył pudło na ziemi i odłożył do niego z powrotem całą resztę z wyjątkiem zmniejszonego miecza, który trzymał w dłoni, gapiąc się na niego beznamiętnie.

Odwrócił się od półki, stając znów twarzą do ciała Harry'ego. Czuł się otępiały. Czekał lata na ten moment. Wszystko, co robił prowadziło do tego jednego momentu. Czuł się, jak gdyby całe jego życie zależało od tej jednej chwili.

I był przerażony.

Był sparaliżowany na myśl, co musiał zrobić. Chciał to zrobić bardziej niż cokolwiek, ale nadal był przestraszony. Łagodnie wyszeptał zaklęcie i miecz wrócił z powrotem do swojej oryginalnej wielkości. Trzymał go za rękojeść i opuścił wzdłuż do swojego boku. Podszedł do ciała Harry'ego, spojrzał w dół na nie, tak doskonale zachowane, tak pogodne. Było piękne.

Czuł, że łzy kłują go w oczy i szybko zamrugał, by się ich pozbyć, obrócił się, nie patrząc już dłużej na Harry'ego. Zamiast tego stał naprzeciw wyjścia z jaskini. Świeże powietrze, pomyślał.

– Tego właśnie potrzebuję. Muszę usiąść i powdychać świeżego powietrza – wyszeptał.

Odrętwiale wyszedł z jaskini, usiadł na występie skalnym i rozejrzał się po lesie, który nie wydawał się tak ciemny i odpychający z miejsca, w którym siedział. Wdychał świeże, rześkie zimowe powietrze. Bawił się mieczem w swojej ręce, machając nim lekko w przód i w tył. Oddychał ciężko.

– Chciałbym, by był inny sposób – pomyślał na głos. – Chciałbym, by była możliwość go uratować i żyć, by dowiedzieć się jaką osobą jest naprawdę. Chciałbym go poznać. Ja… chciałbym czegokolwiek, jakiegoś innego sposobu, zamiast tego…

Łzy ponownie napłynęły mu do oczu i tym razem strzepnął je wolną ręką. Jakiś ptak gdzieś daleko śpiewał. Las był przedtem zupełnie cichy i teraz, przez ten natrętny dźwięk dochodzący do jego uszu, miał ochotę się śmiać. Był przerażony do granic możliwości i teraz ptak zdecydował się śpiewać?

Zachichotał i chichot szybko zamienił się w głośny śmiech, gdy panika zaczęła w nim narastać. Wytarł łzy, a jego napad śmiechu przeszedł w szloch. To była tylko jego wyobraźnia, czy śpiew stawał się głośniejszy?

– G-głupi ptak – powiedział załamującym się od płaczu głosem. Znów dyszał i szlochał, potem zaczął głęboko oddychać, próbując przestać płakać.

Śpiew teraz stawał się zdecydowanie głośniejszy, to nie była tylko jego wyobraźnia. Zdołał przestać szlochać, chociaż wciąż pociągał nosem i czuł łzy spływające po jego policzkach. Podniósł głowę, spoglądając na ciemny baldachim drzew. Była tam nikła plama w dużej odległości, jaśniejsza niż reszta lasu. Robiła się coraz większa, a dźwięk stawał się coraz głośniejszy.
– Ptak...? – zastanawiał się. Tak, zdecydowanie ptak. Lecący w jego kierunku. Był jaskrawoczerwony lub pomarańczowy? Gdy się zbliżył, zauważył, że zwierzę zostawiało za sobą smugę płomieni.

– Dziwne... – pomyślał.

Wtem ptak był tuż przed nim, lądując na występie obok niego. Był duży, z jaskrawymi piórami w kolorach czerwieni, pomarańczu i żółci. Jeremiasz tak się przestraszył, że odskoczył, uciekając na czworakach, dopóki nie był kilka stóp od stworzenia.

– F-feniks! – sapnął, gapiąc się szerokimi oczami na zwierzę.

Feniks zaledwie spoglądał na niego spokojnie. Przestał śpiewać, gdy wylądował i teraz wydawał się być zadowolony z tego, że siedział tu, patrząc na Jeremiasza.

– Merlinie – odetchnął chłopak. Feniks nie wydawał się mu grozić, co bardzo dziwiło Malfoya. Dlaczego feniks miałby się do niego zbliżać, jeśli nie naruszył jego terytorium albo czegoś w tym stylu?

Ten feniks właśnie wtedy zdecydował się poruszyć, rozłożył błyszczące skrzydła i wzbił się w powietrze, by opaść nad głową przestraszanego Jeremiasza, prosto w przejście do jaskini.

Chłopak skoczył na równe nogi, prawie uderzając się w głowę i pobiegł za ptakiem.

– Hej, zaczekaj! Nie wchodź tam!

Feniks nie zwrócił uwagi na Jeremiasza i kiedy dotarł do sali, zatoczył koła ponad ciałem Harry'ego zanim miękko wylądował na krawędzi płyty.

– Nie dotykaj go! – krzyknął Malfoy, wpadając do sali. Wtem stanął nagle, ponieważ ptak naprawdę w ogóle nie zwracał na niego uwagi, gdy wpatrywał się w Harry'ego. Sposób w jaki patrzył na Pottera... ptak miał taką inteligencję w spojrzeniu, jak gdyby wiedział dokładnie kim był Harry i był również smutny, widząc go w takim stanie.

Ostrożnie Jeremiasz przysunął się bliżej. Feniks odwrócił swoje spojrzenie, patrząc na niego cierpliwie. Chłopak z jakiegoś idiotycznego powodu, spytał:

– Znasz go?

Feniks nachylił głowę, kiwając nią i wydał z siebie miękki dźwięk potwierdzenia.

Naprawdę, to była dzisiaj o jedna niespodzianka za dużo. Jeremiasz czuł się nieco oszołomiony. Zrobił krok naprzód, trzymając bezwładnie miecz w ręce i świat zaczął się rozpływać.

– Co... – zdołał powiedzieć, przekręcając głowę, gdy kolory zawirowały. Och, nic dzisiaj nie jadłem, myślał raczej tępo i trochę histerycznie, gdy usłyszał, brzęk miecza o ziemię.

Następną rzeczą, którą pamiętał, było budzenie się z powodu raczej niemiłego szturchania.

– Mm... nnngh...

Wzdrygnął się i jego powieki podniosły się wolno. Mrugnął, gdy mglista czerwona i pomarańczowa rzecz weszła w jego pole widzenia... i sapnął, podskakując i strasząc feniksa, który pochylał się nad nim. Opadł na plecy, gdy ptak odleciał i usiadł znów na płycie.

Jeremiasz skrzywił się i sięgnął ręką w górę na tył głowy, ostrożnie dotykając bolące miejsce i znajdując małego guza.

– Świetnie – wymamrotał ponuro. Jego żołądek zaburczał głośno i westchnął. Rozejrzał się dookoła, zauważając swoje pudło i podpełzł do niego. Podniósł pokrywkę i grzebał w rzeczach, dopóki nie znalazł skurczonej torby.

Wyciągając różdżkę z kieszeni, w której bezpiecznie była schowana, kiedy on był nieprzytomny, zdjął zaklęcie zmniejszające i ucieszył się, kiedy torba zrobiła się trzy razy większa. Otworzył ją i łowił w niej, dopóki nie złapał jabłka i nie wydobył go, wgryzając się w nie. Szybko skończył jeść jabłko i zabrał się za kolejne, tym razem delektując się nim.

Gdy jadł drugie jabłko, spojrzał na feniksa, który stał cierpliwie, obserwując go.

– Czego chcesz? – spytał między kęsami.

Ptak zatrzepotał skrzydłami i wskoczył na półkę, na której stały wszystkie eliksiry. Szturchnął jedną nogą buteleczkę, potem spojrzał na niego.

Jeremiasz rozpoznał w niej butelkę z eliksirem, który przygotował, by sklonować Harry'ego, zmodyfikowany eliksir wielosokowy. Uniósł brew, zastanawiając się, co ptak próbował mu powiedzieć. Przełykając, spytał:

– Co?

Feniks wydobył z siebie raczej gwałtowny dźwięk i znów szturchnął butelkę, tylko że tym razem wystarczająco mocno, by spadła z półki.

Oczy Jeremiasza poszerzyły i upuścił jabłko, gdy rzucił się, starając się złapać spadającą fiolkę. Było już za późno, uderzyła o podłogę i rozbiła się, a eliksir wsiąkał w twardą podłogę z ziemi.

– Nie! – krzyknął, przerażony. – Ty właśnie... właśnie... zrujnowałeś wszystko! – wrzasnął na feniksa.

Podskoczył, sięgnął po ptaka, ale feniks był szybszy i odleciał z półki w kierunku ciała Harry'ego. Chłopak czuł łzy kłujące go oczy i pozwolił im płynąć swobodnie, gdy obrócił się wokoło, trzęsąc się z gniewu.

– Ty durny ptaku! Zrujnowałeś eliksir! Miał go uratować! – Feniks zaledwie spojrzał na niego, niemy i obojętny.

– Tak ciężko nad tym pracowałem! Spędziłem lata na przygotowywaniu tego! Był idealny! Jak mogłeś…! – płakał Jeremiasz.

Feniks wydał z siebie miękki dźwięk, wtedy spadł na ziemię obok niego i zwinął jeden ze swoich szponów dookoła eliksiru, który wcześniej zrzucił. Wzniósł się w górę, by podlecieć do niego, wysuwając szpon.

Wciąż płacząc, Jeremiasz wyciągnął jednak rękę i pozwolił ptakowi upuścić do niej buteleczkę. Ten odleciał z powrotem, by ponownie usiąść na płycie, a chłopiec załzawionymi oczyma przeczytał etykietę. Wtedy roześmiał się przez szloch.

– M-myślisz, że mogę użyć tego? To nie jest wystarczająco silne! – krzyknął sfrustrowany i rozgniewany, czując, że cała jego praca poszła na marne.

Potarł oczy zaciśniętymi pięściami, próbując przestać się trząść i płakać, co wydało się go przerastać. Kiedy w końcu skupił się i znów spojrzał na feniksa, wstrząsnęło nim to, co zobaczył. Ptak płakał. Pochylał się ponad ciałem Harry'ego i płakał.

– Co...? – szepnął łamiącym się głosem i podszedł, łzy nadal spływały cicho po jego twarzy. Patrzył, jak łza spadła, dokładnie na jedno z zadrapań na ręce Pottera. Wydawało się przez moment, że łza nie przedostanie się przez zaklęcie zastoju, ale wtedy przebyła resztę drogi i wylądowała na draśnięciu. Wtem zadrapanie zniknęło.

– Och mój... – sapnął Jeremiasz. Oczywiście, czytał o feniksach na opiece nad magicznymi stworzeniami, ale zupełnie zapomniał, że ich łzy mogły wyleczyć prawie każdą ranę. Patrzył w ciszy, jak ptak upuszczał łzę kolejno na każde zadrapanie, wszystkie lecząc. Kiedy wszystkie zostały uzdrowione, ptak odwrócił się do Jeremiasza prawie niecierpliwie.

Chłopak zrozumiał wtedy, czego chciał ptak. Spojrzał w dół na eliksir w swojej ręce i potem na twarz Harry'ego. To było warte spróbowania. To mogło zadziałać. To zadziała, próbował zapewnić samego siebie, gdy wyciągał korek z buteleczki. Wyciągnął rękę i feniks pochylił się nad fiolką. Jedna, dwie, trzy łzy spadły i zaskwierczały w eliksirze. Cztery, pięć, sześć, siedem, osiem łez. Dziesięć, dziesięć... feniks odsunął się.

– To wystarczy? – spytał. Ptak nachylił łepek w potwierdzeniu. Malfoy skinął mu również. Pociągnął nosem, wytarł własne łzy i spróbował poskładać się z powrotem do kupy. Jego ręce nie powinny się trząść, a umysł wahać.

Podszedł tak, że stał obok głowy Harry'ego i wsunął ostrożnie rękę pod ramiona młodego mężczyzny. Zaklęcie zastoju nie pozwoliło mu właściwie dotknąć Harry'ego, ale to było w porządku. Zerknął na ptaka, który patrzył cicho.

– Lepiej miej nadzieję, że to zadziała… albo zjem cię na kolację – zagroził zupełnie poważnie. Ptak drgnął, ale nie zareagował w inny sposób.

Biorąc głęboki wdech, Jeremiasz postawił otwartą fiolkę z eliksirem obok Harry'ego i wyciągnął swoją różdżkę. Zatrzymał się, przyglądając śpiącej, pięknej twarzy. Chcę, by on żył. Zdjął zaklęcie zastoju. Upuszczając różdżkę, porwał w górę buteleczkę i bez wahania przycisnął jej brzeg do ust Harry'ego, przelewając płyn. Upuścił fiolkę i naciskał zawzięcie na jabłko Adama Pottera, wymuszając odruchowe przełknięcie.

Czekał. Na początku nic się nie stało, nawet się nie rozpadł. Czas wydawał się wlec godzinami. Proszę, proszę żyj. Och, na Merlina, oddychaj, proszę, no dalej, oddychaj. Obudź się. Żyj, do cholery!

Miękkie westchnienie, ledwie słyszalne. Jeremiasz podskoczył, wyrwany ze swoich uporczywych myśli. Patrzył w ogłuszającej ciszy, jak rozlega się kolejny delikatny dźwięk wraz z podnoszeniem się klatki piersiowej. Wyglądało na to, że Jeremiasz mógł tylko wstrzymywać oddech, gdy Harry brał kilka głębokich, powolnych wdechów. Rzęsy zatrzepotały. Powieki wolno podniosły się.

Przenikliwe zielone oczy sprawiły, że Jeremiasz sapnął i świeże łzy trysnęły z jego własnych.

Spojrzenie Harry'ego wyostrzyło się i przesunęło się nieznacznie w prawo, więc wpatrywało się prosto w Malfoya. Jego powieki mrugnęły kilka razy i wtedy wargi Gryfona rozdzieliły się i powiedział coś, co było zbyt ciche dla Jeremiasza, by mógł usłyszeć. Nachylił się niżej.

– Nienawidzę... eliksirów – wychrypiał Harry.