A/N: Po długich, dłuuugich bojach, nowy rozdział gotowy! Decyzja jak pociągnąć fabułę dalej zajęła mi chwilę, ale już mniej więcej wiem, jak to będzie wyglądało, nim dojdę do momentów, które mam już obmyślone od chu-chu czasu.

Wiem, że cierpicie i tęsknicie za Severusem, ale rozdziały, w których Hermiona dochodzi do siebie są potrzebne. Szczerze mówiąc, sama wychodziłam dość długo z toksycznej relacji i nie udałoby mi się stworzyć obecnego, szczęśliwego i zdrowego związku, gdyby nie czteroletni okres rekonwalescencji.

W dodatku nie tylko Hermiona potrzebuje tego czasu. Niedługo zerkniemy do tego co tam u naszego Mistrza Eliksirów. Obiecuję ^.^

Za betę dziękuję niesamowicie dzielnej i cierpliwej Szaman!


Mokre od deszczu ulice, późnym wieczorem, połyskiwały łagodnie w świetle lamp i tworzyły nostalgiczny obrazek. Dwie kostki brukowe najbliżej wejścia do Sowiarni Publicznej były szczególnie piękne. W okresie suszy były tak samo nijakie i zakurzone jak reszta, ale raz zmoczone przez pewien czas z dumą pokazywały tygrysie pasy, świecące i wyszlifowane przez tysiące stóp, które ich dotykały przez lata. Ta bardziej po lewej stronie była wyszczerbiona i to dodawało jej uroku. Pozostałe sto czterdzieści będące w zasięgu wzroku zdecydowanie ustępowały im miejsca.

Hermiona wiedziała o tym, ponieważ od dwóch godzin tkwiła z nosem przyklejonym do szyby, czekając na swojego nocnego gościa sprzed dwóch dni, a przy okazji starała się skupić na czymś innym, niż na tłumie ludzi wypełniającym tanią herbaciarnię na obrzeżach Londynu.

- Podać kolejną wodę?

Pretensjonalny głos kelnerki - młodej, zapewne świeżo po szkole, niebywale niegrzecznej i zapewne zarabiającej o wiele mniej, niż powinna - wyraźnie wskazywał na to, że na miejsce spłukanej Hermiony i jej wody, czeka co najmniej tuzin bogaczy gotowych zamawiać Don Perignona.

- Poproszę. I... - Zarumieniła się, ledwo spoglądając na ostro wymalowaną panienkę, starając się przypomnieć sobie jak najszybciej tutejsze menu oraz ceny. - I kanapkę. Tę z kurczakiem.

- Jasne - odpowiedziała tamta, przedłużając każdą z samogłosek w sposób, który nieodmiennie kojarzył się Hermionie z gumą balonową nawijaną na palec. - Ale płatne z góry, nie?

Znaczące spojrzenie na podniszczoną torbę wywołało rumieniec wstydu. Hermiona wiedziała, że ze splątanymi włosami, ciemnymi cieniami pod oczami i w poplamionej szacie wygląda dość niechlujnie, ale nie sądziła że można ją posądzić o kompletny brak pieniędzy.

- Oczywiście, proszę.

- Dzięęękiii. Zara przyniosę.

- Zaraz - odpowiedziała odruchowo, nim zdążyła choćby pomyśleć.

- Hę? - Na twarzy kelnerki ze świecą było szukać zrozumienia.

- Poprawna forma... Zresztą, nieważne.

Machnęła ręką, mając nadzieję, że do dziewczyny nie dotrze, iż prawie została poprawiona. A przynajmniej lepiej by było, gdyby dotarło w momencie, gdy Hermiona już będzie miała przed sobą bezpieczną, nie skażoną śliną kanapkę. Głośne burczenie żołądka co chwila przypominało jej, że od obiadu poprzedniego dnia nie miała nic w ustach.

Była zbyt zajęta, by jeść. Po nocnych przeżyciach musiała jeszcze przez chwilę poświęcić się pracy i kiedy się kładła było dobrze po trzeciej, a tylko ze względu na dramaty w życiu innych ludzi nie zamierzała zmieniać ustalonego planu dnia. O piątej pobudka, następnie praca, rozmowa z Whiltshake'iem na temat Ginny, więcej pracy, koniec pracy, więcej pracy, sen. Musiała przyznać, że była wymęczona. Próba utrzymania Weasleyówny w pracy była prawdziwą batalią, którą Hermiona ledwo-ledwo wygrała.

Z lekkim uśmiechem powitała kanapkę, to znaczy, kelnerkę z kanapką i nie zastanawiając się nad tym, czy została opluta, chciwie wtopiła w bułkę zęby. Już dawno minęły czasy, w których mogła nie spać przez całą noc, a następnego dnia funkcjonować jak gdyby nigdy nic. Nie robiła tego od lat z tej prostej przyczyny, że nie potrzebowała. Życie na wsi było względnie przewidywalne i jedynym, co mogło trzymać ich do późna, były dobre książki. Hermiona dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie ta rutyna podobała się Severusowi najbardziej. Twierdził, że ekscytacji i nieprzewidywalnego starczy mu na następne dziesięć reinkarnacji.

Pokręciła głową, z całych sił starając się odsunąć myśli o nim na bok. Wystarczyło, że za każdym razem, gdy wychodziła na deszcz, przypominało jej się jego silne ramię trzymające ją blisko, by parasolka wzmocniona zaklęciem nieprzemakalności mogła objąć ich oboje. Pech chciał, że wciąż mieszkała w Anglii, która miała tylko dwa typy pogody - słoneczne, bezchmurne niebo i ulewę. A ten sierpień był wyjątkowo mokry. Ilekroć czuła zapach deszczu, zamykała oczy i była w stanie wyobrazić sobie Severusa tak, jakby stał obok niej.

- O czym myślisz? - Rozległ się głos koło jej ucha i przez chwilę miała wrażenie, że to on pochyla się nad nią, szepcze jej w głowie, jak miewał w zwyczaju późnymi wieczorami, dotykając jej ramienia.

Ale ten głos zdecydowanie pochodził z zewnątrz, a na dodatek zupełnie inaczej brzmiał. Wzdrygnęła się nerwowo i spojrzała w jasnoniebieskie oczy, które chowały się za ciężkimi okularami opierającymi się na długim, piegowatym nosie.

- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. - Percy uniósł dłonie w geście poddania i usiadł naprzeciwko niej.

- Nie... Ja... - Przełknęła ślinę, czekając, aż jej galopujące serce uspokoi się. Wbiła wzrok w kanapkę i skupiła się na pomidorze, z którego wyciekał miąższ. - Spóźniłeś się.

- Wiem, chciałem dać ci jakoś znać, ale prawdę powiedziawszy wypadło mi to z głowy.

Głos Percy'ego był zmęczony, zniechęcony. Rzuciła na niego okiem i już nie mogła oderwać wzroku. Gdy nocą przyszedł do niej prosząc o rozmowę, nie miała możliwości przyjrzeć mu się. Wtedy, gdy była z bliźniakami na kolacji, również. Jednak teraz, w bladym świetle jarzeniówek wyraźnie widziała mocne, fioletowe sińce pod oczami i nienaturalną bladość skóry. Percy zawsze był najbledszy z całego rodzeństwa - i najchudszy - ale teraz wyglądał po prostu na chorego. I było w nim coś takiego...

Wyglądał zupełnie jak Severus po jednym z jej poważniejszych ataków.

Zadrżała na tę myśl i ponownie sięgnęła po kanapkę, chcąc zająć czymś ręce. Ilekroć przypominała sobie chorobę, czuła się tak, jakby kolejny atak miał znów nadejść. To było jak ze skurczem w łydce. Gdy tylko mięśnie lekko się spięły, następowała panika, że zaraz ból ogarnie cały mięsień.

- Percy, ty... - Przygryzła kanapkę, nie wiedząc dokładnie o co chce zapytać. - Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?

Ten dawny Percy zarumieniłby się dziko - z oburzenia, lub zażenowania. Ten nowy jedynie uśmiechnął się gorzko.

- Śledziłem cię. Nie było to takie trudne. Kiedy usłyszałem Ginny siedziałem pod twoimi drzwiami tak długo, aż zaczęła chrapać. Powinnaś pomyśleć o lepszych zabezpieczeniach.

Zamierzała. Strach pomyśleć, gdyby to był ktoś inny.

Intensywnie zielone tęczówki mignęły jej przed oczami, ale równie szybko jak się pojawiły, zniknęły.

- Po co? Nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu przez te wszystkie lata. Jeśli chodziło o zwykłą rozmowę... Percy, nie jestem w tym dobra. Musisz mi jasno powiedzieć o co ci chodzi.

Mężczyzna oparł się na łokciach - sweter miał łatany w kilku miejscach, zauważyła - i spojrzał jej prosto w oczy.

- Potrzebuję pomocy, a nie mam do kogo się zwrócić.

Parsknęła śmiechem. On nie miał? To chyba jakiś dowcip.

- Twoja rodzina liczy obecnie więcej członków, niż ja mam palców u rąk.

- Moja rodzina ze mną nie rozmawia, a ja nie zamierzam rozmawiać z nimi.

- Percy, gdybym moi rodzice wciąż żyli, byliby pierwszymi osobami, do których bym się zgłosiła w chwili potrzeby.

Zbladł.

- Przepraszam, nie wiedziałem, że...

- To było kilka lat temu.

Nie mogła nawet pójść na pogrzeb, bo informacja o ich wypadku wywołała u niej potężny atak.

- W każdym razie... - Przeczesał krótkie włosy dłonią i zauważyła, że już w połowie był siwy. - Nie myśl, że nie próbowałem. W pierwszej kolejności udałem się do bliźniaków, ale oni mnie wyśmiali. Bill zatrzasnął mi drzwi przed nosem, a Charlie... Cóż, Charlie jest daleko.

- A Ron? Twoi rodzice? Ginny?

- Nie miałem na tyle śmiałości. Przynajmniej jeśli chodzi o rodziców. A przed Ronem i Ginny było mi najzwyczajniej wstyd.

- O co w takim razie chodzi? To znaczy... - Wyciągnęła przed siebie dłoń i delikatnie dotknęła jego zimnych palców. Wyglądał na tak nieszczęśliwego, że nie mogła się powstrzymać. - W czym ja miałabym ci pomóc, jeśli inni nie mogli lub nie chcieli?

Wielokrotnie - zarówno w Hogwarcie, jak i po nim - Hermiona myślała, że nienawiść do Percy'ego była sztucznie podgrzewana i niepotrzebnie wywlekana na wierzch przy każdej nadarzającej się okazji. Ginny, Fred i George od samego początku byli do niego nastawieni negatywnie tylko dlatego, że różnił się od nich. A przecież Hermiona pamiętała, że to Percy pocieszał Ginny, gdy była opętana przez Voldemorta. Pamiętała, jak wściekał się na bliźniaków, gdy straszyli i tak przerażoną siostrę. Pamiętała jego próbę przytulenia Rona, gdy został wyłowiony z jeziora w trakcie Turnieju. Jego ogień w oczach, gdy bez wahania wyciągnął różdżkę, by walczyć ze Śmierciożercami podczas Finału Quidditcha. Jego protekcjonalny, ale miły głos, gdy tłumaczył jej, które przedmioty powinna wziąć, a które nie. Długie godziny w bibliotece i jeszcze dłuższe z nosem nad pergaminami. Niewielu wiedziało ile dumy odczuwał z efektów swojej morderczej pracy. W pewnym sensie ona i Percy zawsze rozumieli się tak, jak każdy nie do końca dopasowany kawałek puzzli w ogromie tych dopasowanych.
Percy był dobrym człowiekiem, który miał przede wszystkim dobro swojej rodziny postawione na pierwszym miejscu i przez to popełniał błędy. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że jego niechęć do Harry'ego była spowodowana nie tylko tym, że podczas gdy on był odsuwany przez rodzinę, ten chłopak znikąd został stuprocentowo zaakceptowany, ale też tym, że sama znajomość z nim wystawiała ich wszystkich na ogromne niebezpieczeństwo.

Widzieć go w tym stanie - steranego przez życie, załamanego i bez nadziei... Było to bardzo, bardzo bolesne i - jak za każdym razem, gdy myślała o Percym - zastanowiła się, czy gdyby jego rodzina mniej się z niego wyśmiewała, a bardziej akceptowała, czy jego życie nie byłoby szczęśliwsze.

- Potrzebuję pieniędzy - wypalił, wytrącając ją z zamyślenia. Kiedy spojrzała na niego wielkimi oczami, z zaciśniętymi zębami wpatrywał się w stół. - I to wcale nie małej kwoty. Dwieście tysięcy mugolskich funtów i to jak najszybciej.

Przytkało ją. Nie była w stanie oddychać. Kwota, którą wymienił, była dla niej absolutnie nieosiągalna.

- Och, Merlinie... Percy, ja ledwo zarabiam na swoje utrzymanie - wyszeptała, wskazując na wodę. - Nie mogę sobie nawet pozwolić na porządną herbatę.

Jeśli myślała, że wyglądał źle, musiała zmienić zdanie, gdy skończyła mówić. Percy oklapł. Wydawał się zapadać sam w sobie i dopiero gdy przysłonił sobie oczy rękoma, zauważyła niewielki krążek na jego lewej dłoni. Był cały zaśniedziały.

- Yhym, yhym - odchrząknął, najwyraźniej starając się opanować. Gdy znów na nią spojrzał, okolice jego oczu były lekko zaczerwienione, a we wzroku miał kompletną rozpacz. - Ach, w porządku. Po prostu chciałem... Musiałem spróbować. Bardzo dziękuję ci za spotkanie i jeszcze raz przepraszam za spóźnienie.

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, złapał swój płaszcz i wybiegł na deszcz, zostawiając ją całkowicie zszokowaną.


W pierwszy wtorek po spotkaniu z Percym, gdy już pozbyła się wyrzutów sumienia za nie pociągnięcie rozmowy dalej, Hermiona postanowiła po raz pierwszy udać się na salę sprzedaży w trakcie dnia.

Była już dobrze zaznajomiona ze wszystkimi pracownikami i czuła się z nimi na tyle swobodnie, na ile się dało w jej obecnym stanie. Co i tak uznawała za niemały sukces.

- Hola, proszę, kogo przywiało. - Mario, specjalista od literatury hiszpańskiej, posłał jej szeroki uśmiech, którym podbijał serca niczego nie spodziewających się czarownic i czarodziejów. - Mi amiga, musisz się tutaj częściej pokazywać. Pomieszczenie jaśnieje, gdy tylko w nim się pojawiasz.

Pokręciła głową i wskazała na stos książek, który chwiał się niebezpiecznie w kącie za kasą.

- To nie ja, tylko "Lumos i inne zaklęcia świetlne". Kto wpadł na to, by poukładać je w ten sposób? - prychnęła z niesmakiem i różdżką zaczęła posyłać je do kartonów. - Jeśli trzyma się je zbyt długo obok siebie, w słońcu, zaczynają oddziaływać i niedługo okazyjnie zaczęłyby oślepiać ludzi błyskami.

- Mielibyśmy malutkie party, co w tym złego? - zachichotał, ale usłużnie pomógł jej zakleić kartony. - Coś się urodziło? Rzadko tu bywasz.

- Potrzebowałam lekkiej zmiany w otoczeniu - powiedziała nieprzytomnie, rozglądając się z ciekawością na boki. Godzina była wczesna, ale księgarnia i tak była wypełniona ludźmi. Nic dziwnego, Hogwart zaczynał się w przyszłym tygodniu i za kilka godzin księgarnia na pewno wypełni się ludźmi. Dziewczyny z wysyłki już były urobione po łokcie. - To mój pierwszy sezon. Ciekawi mnie jak to wygląda od strony sprzedawcy.

- Zawsze mogę zamienić się z tobą na kilka godzin - rzucił niewinnie, szczerząc zęby na widok jej wielkich oczu. - Albo i nie. Ale dobrze, że się tu pofatygowałaś, bo mam do ciebie biznes.

- Nie odpowiadam za rabaty na podręczniki, więc jeśli masz kuzynostwo czy rodzeństwo, nic nie mogę na to poradzić - westchnęła, recytując tę samą formułkę po raz piętnasty od momentu przyjścia do pracy.

Pomyśleć, że ci ludzie pracowali tu już któryś rok z rzędu i powinni wiedzieć, że jedyną osobą, która miała jakikolwiek wpływ na obniżkę cen jest Louise, która w świecie Mugoli byłaby nazywana marketingowcem, ale w świecie magii była po prostu "babką od wystawy". Albo zapomnieli, albo mieli nadzieję, że jako nowy pracownik, Hermiona da się wkręcić w niewielkie machlojki.

To tylko dowodziło temu, jak mało ją znali.

- Cóż, mam od cholery rodzeństwa i jeszcze więcej kuzynostwa, ale wszyscy grzeją tyłki na Mallorce, więc nie sądzę, by te rabaty cokolwiek im dały. - Mario postukał palcami po ladzie i skrzywił się. - A w ten weekend moja siostra żeni się ze swoją dziewczyną i obie zapowiedziały, że jeśli się nie pojawię, to potraktują mnie paskudną klątwą, która nie pozwoli mi na wygodne siadanie przez rok czy dwa. Dodam, że moja przyszła szwagierka jest Mistrzynią Zaklęć i jeśli pamięć mnie nie myli, ciągnęła też fakultet z Uroków i Klątw. Niezbyt cieszy mnie prawdopodobieństwo utraty pośladka.

- Pan Whiltshake nie dał ci wolnego? - zapytała, mocno zdziwiona tym faktem.

Szef miał charakter, jaki miał, ale jeśli chodzi o grafiki, szedł pracownikom na rękę. Czasami aż za bardzo, jak się dość szybko okazało.

- Och, dałby, ale wcześniej zdążył dać wolne Kierstin, Dickowi i Mary, a nasza kochana, droga Mei zatruła się jakimiś oparami i obecnie leży u Munga, a wróci najwcześniej za miesiąc.

- Cóż, trzeba było wcześniej poinformować pana Whiltshake'a o planowanym ślubie. Nie widzę jednak co to ma wspólnego ze mną.

Chyba, że chciał wypłakać się jej na ramieniu. Ale na to też nie było szans. Lewitowała kartony na zaplecze i wróciła do swojej kanciapy, w pełni świadoma podążającego za nią chłopaka, którego mina przypominała zbitego, chorego psa.

- Ale ja właśnie mu mówiłem! Zaraz gdy tylko została wyznaczona data, co, niestety, było rok temu. Obiecał mi! Ale zapomniał! A teraz nie może tego cofnąć, bo cała trójka urlopowiczów ignoruje sowy i najwyraźniej spierdzielili gdzieś do buszu, bo słuch o nich zaginął. Za kilka dni będzie tu istne pandemonium i jest nas absolutnie minimalna liczba, w dodatku sam boss będzie pracował za ladą. Jedyną opcją - powiedział znacząco, wpatrując się intensywnie w Hermionę. - Jedyną opcją jest znalezienie za mnie zastępstwa. Kogoś, kto mógłby na dwa dni zostawić swoje papiery i...

- Nie ma mowy - rzuciła na wydechu, czując jak galopuje jej puls. - Mario, jeśli mam brać udział w tym szaleństwie, to prędzej zwymiotuję na klientów...

- Niektórym by się to przydało - mruknął, wyraźnie niepocieszony, ale go zignorowała.

- ...niż sprzedam choćby jedną pozycję. Przecież każdy to wie!

- No właśnie! - zakrzyknął, jakby właśnie ten argument był ostateczny. Co, oczywiście, nie miało sensu. Zaczęła podejrzewać, że szwagierka zdążyła już czymś go poczęstować.

- Skoro rozumiesz, to pozwolisz, że zajmę się teraz kosztorysem na przyszły kwartał.

Mierzyli się przez chwilę wzrokiem - ona, spięta i tupiąca nogą, on, suszący zęby i podrygujący.

- Powiesz wreszcie o co ci chodzi? - warknęła, czując, że jeszcze chwila i wyjdzie z siebie.

- Ależ oczywiście! Widzisz, sądzę, że to jest idealny moment na to, byś pokazała wszystkim, jak bardzo się mylą!

Prychnęła z niesmakiem i bez słowa usiadła za biurkiem. Szczeniacki argument, którym Harry i Ron częstowali ją w Hogwarcie tak często, że dawno stracił swoją moc.

- Wychodząc nie zrób sobie krzywdy stosem 1000 sposobów na morderstwo. - Kiedy jednak nie ruszył się choćby o milimetr westchnęła ciężko i potarła nasadę nosa, czując, że niedługo będzie ją męczyć potężna migrena. Chyba czas zacząć nosić okulary, powoli czytanie drobnej czcionki zaczynało ją męczyć. - Mario, poważnie, nie jestem w stanie ci pomóc.

- Nie chcesz.

- Czego nie zrozumiałeś w stwierdzeniu "nie jestem w stanie"? - warknęła, z niemałą radością odkrywając, że powoli wracała do dawnej Hermiony, która nie miała problemu ze stawianiem na swoim. - Być może ty nie lubisz swojej pracy na tyle, by ryzykować spadek obrotów swoimi łzami i kuleniem się w kącie, ale mnie nie uśmiecha się robienie z siebie pośmiewiska.

- Być może ty nie lubisz swojej pracy na tyle, by mieć w porządku stosunki z innymi, ale ja nie miałem nic przeciwko chronieniu twojego tyłka przed Stellą Newmore, robiąc z siebie idiotę na tyle, byś nie musiała odpowiadać tej heterze na pytanie dlaczego jej faktury były źle wypełnione. Trochę wdzięczności by się przydało.

Zarumieniła się ze wstydem. Faktura dla pani Newmore była jej pierwszą - i najpoważniejszą - wpadką. Starsza kobieta prowadziła małą księgarnię w jakiejś zapomnianej przez Merlina wioski czarodziejów i zaopatrywała się bezpośrednio u nich po cenach hurtowych, a Hermiona policzyła jej jak zwykłemu klientowi, a do tego wprowadziła niewłaściwe ilości książek. Pani Newmore miała później przez to na głowie Aurorów podejrzewających ją o handel czarnoksiężskimi książkami, bo przy jej zarobkach niemożliwym było, by mogła sobie pozwolić na takie zamówienie w Esach i Floresach.

Gdyby nie Mario, również i Hermiona mogłaby być zaprowadzona przed oblicze Aurorów - a to mogło oznaczać nie tylko wysoce stresujące przesłuchanie, ale również potencjalne spotkanie z Harrym, który podobno wrócił już do czynnej służby. Mario czarował starszą panią przez ponad dwie godziny, aż wyszła ukontentowana wizją potencjalnych dalszych zniżek, które obiecał jej wypracować u Louise.

Była mu wdzięczna, ale nie była pewna czy na tyle, by zgodzić się na coś takiego.

- Do kiedy muszę ci dać odpowiedź?

Gdyby odpowiedział z marszu - odmówiłaby, niech szlag trafi dobre relacje w pracy. Oznaczałoby to, że spodziewał się, że ona się zgodzi, a to byłoby nad wyraz irytujące. Mario jednak wydawał się najpierw zdziwiony, następnie uradowany, a dopiero potem zadowolony z samego siebie.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, nawet jeśli trzeba ci było co nieco przypomnieć! - zakrzyknął z radością i potuptał w miejscu, odstawiając bliżej nieokreślony dziki taniec szczęścia. - Myślę, że do czwartku będzie w porządku. W piątek chciałbym wyświstoklikować z samego rana, bo urządzamy gigantyczną imprezę, by tradycyjnie być skacowanymi na samym ślubie.

Nerwowo skinęła głową i pomachała mu na pożegnanie, jednocześnie zastanawiając się, czy trzy dni zażywania Wywaru Nerwolepszego mogłoby źle odbić się na jej zdrowiu. Sproszkowane skrzydła narsusa mogły wywołać lekkie mdłości, ale gdyby przed zażyciem wypiła trzy filiżanki mocnej herbaty powinno być w porządku. Gorzej z bilwicą, której śladowy fragmenty korzenia podrażniały te fragmenty umysłu, które odpowiedzialne były za świadome działania.

A w przeciągu ostatnich kilku lat sama myśl o utracie kontroli wystarczała, by oblał ją zimny pot.

Będzie musiała skontaktować się z Severusem i dowiedzieć się, czy istnieje jakaś alternatywa, o której Znachor Reedus jej nie poinformował. Sięgnęła w jego kierunku i...

Auć, auć. Uderzyła w ścianę ciszy tak mocno, że aż poczuła to w stopach. Znów zapomniała, znów nadgorliwie próbowała się połączyć i zbyt mocno chciała otrzymać odpowiedź. A robiąc to z taką siłą mogła sobie zrobić poważną krzywdę.

- Skurwysyn - syknęła, waląc pięścią w blat stołu, zwalając tym samym połowę dziennego progresu w sortowaniu dokumentów.

Mogła albo kląć i wściekać się, albo usiąść i rozpłakać się. Co prawda myślała o nim coraz rzadziej, ale po tak długiej przerwie jedna myśl wystarczyła, by przypominały jej się te wszystkie dobre momenty, które przepadły.

Subtelne uśmiechy wymieniane w trakcie przewracania kartek książek. Niewiarygodnie smaczna gorąca czekolada rozgrzewająca ich ciała w trakcie długich, zimowych wieczorów. Delikatny dotyk palców na krzyżu w trakcie spaceru po wiosce. Pełne wściekłości spojrzenia rzucane w trakcie poszukiwania zaginionych ingrediencji. Trzaskanie drzwiami prosto w twarze roześmianych dzieci. Głębokie westchnienia każdej nocy, gdy głowa dotykała poduszki, a ciało zagłębiało się w materac. I te kilka skradzionych losowi pocałunków.

Niech go szlag trafi. Niech go szlag...


A/N: We wszystkich moich poprzednich fikach tego nie widać, ale bardzo lubię Percy'ego. Jest mi go żal i sądzę, że spośród wszystkich postaci, które teoretycznie miały w miarę szczęśliwą sytuację życiową, on był potraktowany najbardziej niesprawiedliwie. Zarówno przez swoją rodzinę, jak i przez czytelników. Jego osoba jest potrzebna do scalenia pewnego wątku fabularnego, który wyjdzie dalej, ale przede wszystkim czuję przemożną potrzebę zrehabilitowania Percy'ego po tym, jak go potraktowałam w Bez Cukru, gdy byłam głupia i ślepa.

Może niektórym z Was otworzę oczy na jego perspektywę.

Bardzo spóźniony rozdział dedykuję Kazi, która miała urodziny :)