Severus
Okłamuję
siebie, a to najgorszy rodzaj kłamstwa. Potrzebuję go. Teraz, kiedy
wszystko stało się jasne... Nie boli bardziej, ale wyraźniej.
Tak
bardzo Jej pragnąłem. Nadal pragnę. Kiedy widzę Ją na korytarzu,
serce mi zamiera. A było tak dobrze, jak w we śnie. Bo czasem sny
stają się rzeczywistością, tak jak w moim przypadku. Ale -
banalne - sen zamienił się w koszmar, z którego obudziłem się z
krzykiem i wciąż drżę, ukryty pod kołdrą.
Wszystko
dlatego, że to właśnie zakazany owoc kusi najbardziej. Wiem, że
nie powinienem i Ona wie, że nie powinna. A jednak, na przekór
wszystkim, byliśmy.
Jak
to się zaczęło? Sam już nie wiem. Często tylko zastanawiałem
się „dlaczego". Bo sobie się nie dziwię; jest młoda, piękna
i inteligentna. Po prostu – któregoś dnia przestałem dostrzegać
w Niej tylko świetną uczennicę, a zacząłem kobietę. Działała...
działa na mnie niesamowicie, przyciąga mnie do siebie jak mugolski
magnes. Od dawna wzbudzała mój szacunek i podziw, którego nie
mogłem okazać. Ale Ona?... Jestem dla Niej za stary. Zna mnie tylko
od najgorszej strony, twarzy na pokaz, maski szpiega. Biorąc od Niej
fiolkę z Eliksirem Uspokajającym (Slytherinie, o czym ja mówię? I
dlaczego pamiętam takie szczegóły?), musnąłem delikatnie Jej
dłoń. I wtedy zobaczyłem. Zadowolenie w Jej oczach, nagły błysk
szczęścia, taki ulotny, ale jakże widoczny. Trzeba tylko umieć
patrzeć. Zdziwiło mnie to, ale wszystko wyparło uczucie
satysfakcji. Coś do mnie czuła, potrafiła dostrzec we mnie kogoś
innego niż reszta uczniów. Przejrzała moją maskę, sprytnie - jak
to Ona, i o dziwo zobaczyła coś, co jej się podobało. Wtedy
pomyślałem tylko, że ma dziewczyna pecha. Ale to ja go miałem. Bo
od tamtej pory zacząłem się Jej intensywnie przyglądać,
obserwowałem Ją przy każdej okazji. Rumieniła się zawsze,
pamiętam. I w uroczy sposób przygryzała dolną wargę, kiedy
usiłowała się skupić w hałaśliwym towarzystwie rudzielca
Weasley'a i Dupottera. Najbardziej utkwiły mi w pamięci Jej oczy.
Brązowe, w kształcie migdałów. Zawsze tak jakoś... lśniły.
Kiedy patrzyła na mnie, widziałem ten blask. Nie potrafiłem... nie
chciałem tego przerywać. Wmawiałem sobie, że to tylko niewinny
flirt i że wielu profesorów i profesorek w gruncie rzeczy to robi,
że to nieszkodliwe.
Ale
zapomniałem jak ta dziewczyna jest cholernie uparta! Została po
lekcji w klasie, by wytrzeć ze swojego stolika śluz gumochłona.
Patrzyłem na ruchy Jej rąk niczym zaczarowany, a wtedy Ona podeszła
do mnie. To, co się wtedy stało, to tylko i wyłącznie moja wina.
Zrobiłem to – chociaż nigdy sobie nie folguję, nie potrafiłem…
nie, nie chciałem się powstrzymywać -, co od dawna miałem ochotę
zrobić,, a Ona oddała mi pocałunek, wierząc, że to początek
wielkiej, pięknej miłości.
Byliśmy
tak sobą nienasyceni! Straciłem poczucie czasu, Ona chyba też.
Stanąłem naprzeciwko Niej i powiedziałem najbardziej odpychającym
tonem, na jaki mnie było stać:
-
I jak się całowało Śmierciojada?
Na
co Ona odpowiedziała, hardo patrząc mi w oczy:
-
A jak się całowało szlamę?
Po
czym wtuliła się w moją szatę, wdychając mój zapach. Była
cudowna i tak spragniona czułości...
Zatraciłem
się w Niej i naszych spotkaniach. Codziennie widywaliśmy się w
opuszczonej sali Eliksirów po lekcjach, by po kryjomu skraść sobie
nawzajem klika pocałunków czy dotyków muśnięć dłoni. Nie
sądziłem, że człowiek może być tak szczęśliwy... I że tak
szybko może zejść na ziemię.
Ona
była dla mnie aniołem, który spadł z nieba. Ale wiedziałem, że
z mojej strony to nie miłość. To nie było to, czego Ona
oczekiwała, nic Jej nie mogłem dać. A jednak na swój sposób Ją
kochałem.
I
kocham do dziś. Co konkretnie? Och, różne rzeczy. Na przykład to,
jak przykłada sobie bezwiednie palec wskazujący do górnej wargi,
kiedy jest zdumiona. Gdy odgarnia sobie niesforne loki z twarzy,
sapiąc i złorzecząc na nie, bo zawsze, jak się pochyla nad pracą,
opadają Jej na oczy. Kiedy się łobuzersko uśmiecha do tego durnia
Pottera. Kocham Ją w szkolnej szacie. I w mugolskich dżinsach. I w
głupkowatej czerwono-złotej tiarze, zeszłorocznym prezencie
bożonarodzeniowym od Weasley'a. Uwielbiam, jak się złości,
kiedy obrażam Jej przyjaciół, jak staje w ich obronie. Kiedy mi
opowiada o sobie, o zupełnych drobiazgach. Kocham Ją całą.
Pamiętam
jeszcze noc na Wieży Astronomicznej, spędzoną z Nią. Patrzyliśmy
w gwiazdy, mocno do siebie przytuleni, tkwiący w pozornie wiecznym i
nierozerwalnym uścisku. Wtedy zdecydowałem, że trzeba to będzie
zakończyć, że to staje się coraz bardziej wciągające i
niebezpieczne. To nie było do końca udane spotkanie. Pamiętam Jej
tajemniczy uśmiech, kiedy się mijaliśmy na korytarzu. Jej dłoń
na mojej piersi, zawsze mnie to rozbrajało i to był Jej sposób na
mnie, jak czegoś chciała. Nasze intelektualne rozmowy przy kominku,
jak tylko udawało jej się wymknąć z dormitorium. Kłótnie o
spotkania Śmierciożerców. Żartobliwe przekomarzanie się o smak
herbaty, którą mamy wypić. Ona zawsze chciała poziomkową, ja
upierałem się przy klasycznym Earl Grey'u.
Ale
teraz rozbijam już tylko gówno na atomy. Mówię tylko o tym, co
było dobre, ale w końcu przecież wszystko spieprzyłem, jak
zwykle. Po części celowo, a po części przypadkowo. Niosłem jej
róże. Czerwone. Pokłóciliśmy się o głupstwo, błahostkę, ale
powiedziałem parę słów za dużo, coś niewybaczalnego. Wróciłem
do swojej kwatery z bukietem w ręce. Wstawiłem je do wyczarowanego
wazonika i zostawiłem na biurku.
Teraz,
kiedy się mijaliśmy, już nie było tak różowo. Zaciskała
gniewnie usta, odwracała głowę w drugą stronę. Powiedziała mi
tylko jedno, tylko raz
-
Jesteś draniem.
Ale
na lekcjach widziałem w Jej oczach nieme pragnienie odezwania się,
naprawienia tego, co się zdarzyło. Widziałem wściekłość, wręcz
nieludzką, zawiedzione zaufanie, odarcie z godności. Widziałem
agonię miłości. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczy. I postara
się zrozumieć.
Co
zrozumieć? Ano to, że kiedy rani się drugiego, nawet dla jego
dobra, każde jego słowo jest potem niczym cierń wbijany w serce? I
to, że kiedy starasz się zapomnieć, obrazy pełne barw i zaklętego
milczenia wirują ci przed oczyma, nie chcąc zniknąć, chociaż
uparcie mrugasz? I jak to właściwie jest, że kiedy zamykasz oczy i
wyobrażasz sobie, że to wszystko sen, uświadamiasz sobie, że choć
nie chcesz, to musisz się obudzić?
Wieczorem
wracałem do swoich pokojów. Dzień w dzień to samo. Rezygnacja i
otępienie. W pewnym sensie znajomo. Jak w tę noc pod gwiazdami.
Wtedy było to samo. Nie, jeszcze wściekłość. Oznaka niemocy. Nie
potrafię wrócić do życia.
Czuję
się jakby biała karta papieru, w której ktoś porobił dziury
długopisem. Miało być inaczej, cholera. Miłość nie miała
boleć. Ale to bogowie grają, czyż nie? W kości.
Róże
zwiędły, ale nadal są na biurku. Dziwnie się na nie patrzy.
Symbol? Ale ja nigdy nie byłem sentymentalny. Żałuję tylko
jednego; że nie mam Jej zdjęcia. Nie wiem też tylko jednego; jak
sobie z tym poradzić, za który koniec pierwszy pociągnąć? Trudno
mi rozwiązać wszystko, sznurki za bardzo się splątały. Nasze
losy są związane ciasnym supłem, nie umiem nic z tym zrobić.
Często
zastanawiałem się, o czym mruczą koty. Teraz myślę, że chyba
już wiem. O tym, że miłość bywa trudna, ale i piękna. I że
każdy ma swoją miłość, taką na całe życie, nieważne, jaka by
nie była.
Też
taką mam. Moja to Ona.