Ostatni już raz dedykuję to tłumaczenie Milady, która polubiła tego Severusa - ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu i uldze.

Dziękuję również Ewciavi, za te wszystkie godziny spędzone na rozmowach, poprawkach i dyskusjach.


Epilog. Mile rozważań

To była jednocześnie najdłuższa i najkrótsza podróż, jaką zdarzyło jej się odbyć z Hogwartu do domu. Najdłuższa, z powodu niekończących się cichych mil wypełnionych rozważaniami, gdy chłopcy wymieniali kolejne przewinienia Snape'a. Najkrótsza, z powodu nagłości, z jaką skończył się ten rok, a wraz z nim już na zawsze skończyły się szkolne dni Hermiony.

Nigdy nie wróci do swojego pierwszego domu w magicznym świecie, nawet jako nauczycielka. Jak mogłaby bez zdanych owutemów? I jeśli nawet przetrwają wojnę, to czy wciąż będzie wystarczająco młoda i wolna, by się uczyć? Nigdy nie będzie Prefektem Naczelnym, co było jej ambicją, odkąd po raz pierwszy otworzyła„Historię Hogwartu". Nigdy więcej nie napisze na tablicy równania arytmetycznego, aby profesor Vector podzieliła je na fragmenty lub pochwaliła. Nigdy nie ustawi swojego kociołka w klasie, żeby się uczyć i przeżywać wspaniałe chwile, gdy poznawała tajniki warzenia eliksirów.

Ale przynajmniej tego nie musiała żałować. Czyż nie miała w swojej torbie indywidualnych lekcji u najgenialniejszego warzyciela, jakiego kiedykolwiek spotkała – szkolnego podręcznika należącego do Snape'a, zawierającego jego poprawki i sprostowania, notatki na brzegach stron i naukowe sugestie? Gdyby przez cały rok wiedziała o ich pochodzeniu, o ileż więcej mogłaby się nauczyć niż podczas lekcji ze Slughornem, który do niczego się nie wtrącał? Jaką możliwość straciła! Nawet Muffliato, którego używali by utrzymać swoje rozmowy w tajemnicy, pochodziło z tej książki.

Wykrzywiła usta. Kolejna lekcja, której Snape wystarczająco mocno próbował ją nauczyć. I żadne z nich nie było świadome, że mu się udało. Ale potrzeba było przypadku, aby zrozumiała, że wiedza nie pochodzi wyłącznie z książek, a właściwie nie pochodzi z nich wcale. Z błahych powodów odmawiała sobie dostępu do najlepszej pomocy naukowej, jaka kiedykolwiek wpadła jej w ręce. Taka ironia.

Stukotanie pociągu o szyny odbijało się równomiernym rytmem w jej głowie.

Cokolwiek się stanie, cokolwiek się stanie,

Musisz zdecydować, musisz zdecydować,

Wybrać bierność, wybrać bierność,

Jest największą zdradą, jest największą zdradą.

Siedzący obok niej Ron nabrał powietrza i wypuścił je, sapiąc głośno.

– Gdzie, według was, on teraz jest? – zapytał.

– Oczywiście podlizuje się Voldemortowi. Gdziekolwiek się znajduje. – Harry oparł czoło o szybę, a jego oczy błyszczały.

– Taa, tak myślę. Liże mu buty i całuje go w...

Hermiona bezwiednie zacisnęła dłonie.

– Ron!

Spojrzał na nią.

– Co? Chyba go nie bronisz.

– Nie. Ja po prostu... obejdę się bez takiej wizji, dobra? – I bez rozwodzenia się nad okrutną, ciężką do zniesienia słusznością tego, co powiedział. Wystarczająco straszne jest to, że zapewne jest to prawda.

Ron zmarszczył brwi i zaśmiał się pobłażliwie z jej przesadnej delikatności.

– Och, taa, przepraszam. Choć chciałbym to zobaczyć. A ty, Harry? Snape czołgający się z twarzą w błocie i obrywający Cruciatusem za swój trud.

Harry spojrzał na niego gniewnie.

– Chcesz moich wizji? – warknął. – Możesz je sobie wziąć.

Hermiona przygryzała wargę. Wszystko zależało od Harry'ego. Nawet Snape tak powiedział. Zawsze chodzi o pana Pottera. Chodziło „o niego" nawet zanim się urodził. Ajednak, prawie udało się jej zająć niemal tak samo ważną pozycję. Jej desperackie rozterki – czy ufać w mądrość Dumbledore'a i w związku z tym w uczciwość jego szpiega, czy może uwierzyć, że dyrektor był jednak największym głupcem wśród czarodziejów – oznaczały tyle, co wybrać; czy wesprzeć Harry'ego, czy też zdradzić jego, siebie, przyjaciół, wszystkich. Skąd mogła to wiedzieć?

Snape'owi nie ufał nikt, oprócz Dumbledore'a, a ten ufał mu całkowicie i w ten sposób uciszał niedowiarków. Teraz, przez te wydarzenia wszyscy czuli się usprawiedliwieni. A jednak, czy rzeczywiście tak było? Czy ten najmądrzejszy, najpotężniejszy czarodziej mógł nie przejrzeć na wylot historii tak rażąco nieskładnej, szytej tak grubymi nićmi, jak ta, którą opisał Harry?

Nie wierzyła w to. Dumbledore wiedział, że pomimo swojego uroku, Voldemort już w szkole był łotrem; tylko Dumbledore, ze wszystkich nauczycieli Hogwartu. Nie mógłby dać się nabrać tylko dlatego, że Snape'owi tego uroku brakowało. Musiało być coś jeszcze.

– Myślicie, że kiedykolwiek uda nam się go dorwać? – powiedział Ron wpatrując się przez okno w jasne słońce i puste pola.

– Kiedyś. – Harry kamiennym wzrokiem patrzył na różdżkę, którą trzymał. – Gdy dotrzemy do końca, o ile nie uda nam się wcześniej. Tam, gdzie będzie Voldemort, będzie i on. – Harry wykrzywił usta. – Potrzebuję dodatkowej różdżki. Nie mogę walczyć z Voldemortem z tą. Czy ktoś jeszcze je robi?

Ron wzruszył ramionami pozwalając, by jego głowa opadła na szybę.

Hermiona podniosła wzrok i powiedziała z roztargnieniem – Gregorowicz, Lapierre i Van Eysen, ale wszyscy są za morzem. Ollivander był jedyny – patrzyła, jak knykcie Harry'ego bieleją i przełknęła ślinę, kontynuując szybko. – Na Śmiertelnym Nokturnie pewnie są jacyś. Wiesz, niezarejestrowani, żeby Ministerstwo nie mogło ich namierzyć. Ale nie wiem, na ile są rzetelni... Pójdziemy razem, jak tylko będziemy mogli. Jutro, jeśli chcesz. Możemy zapytać Tonk...

– Żadnej Tonks – odmówił Harry. – Tylko my. Nie będę ryzykował kolejnego szpiega i nie pytam o pozwolenie. Zakon zrobi to, co ma do zrobienia, a my zrobimy to, co my mamy do zrobienia. Zatem jutro. – Zamilkł i pokręcił głową. – Albo może dzień później. Nie mogę jeszcze zdawać egzaminu na licencję na teleportację, ale ty możesz, Ron.

Ron szybko uniósł głowę, a jego oczy rozszerzyły się ze zmartwienia.

– Nie mogę! Nawet nie ćwiczyłem.

– Możesz to zrobić, poprzednim razem prawie ci się udało. – Wyraz jego twarzy stał się bezwzględny, gdy przyjaciel pokręcił głową. – Musisz! Hermiona nie może teleportować nas obu, a ścigające nas za to Ministerstwo jest ostatnią rzeczą, której potrzebujemy. Najpierw licencja, później zobaczymy, co z różdżkami. Jutro. A potem cztery horkruksy do zniszczenia.

– Racja – wymamrotał Ron. – A wtedy możesz ich obu załatwić za jednym razem, taa? Voldemorta i Snape'a.

Snape nigdy nawet nie udawał, że jest miły. Nie robił tajemnicy ze swojej nienawiści do Jamesa, do wszystkich Huncwotów, chociaż byli członkami Zakonu. Wielokrotnie próbował sprawić, by wyrzucono Harry'ego, gnębił go i pakował w kłopoty. A jednak Dumbledore mu ufał. Musiał być powód.

Wspólna historia. Sekrety, które zachowywałem, konsekwencje wyborów, przed jakimi stawałem, nawet kłamstwa, które mówiłem w jego imieniu, podczas gdy prawda dałaby mi więcej – powiedział jej Snape, gdy go spytała. – Wykuci w jednym ogniu. Pracowali ze sobą bardzo długo i w ciągu tego czasu musiał wydawać się szczery, skoro zaufanie Dumbledore'a było tak niezachwiane. A ona wciąż ufała Dumbledore'owi.

Skrzywiła się, rozmyślając nad swoim postępowaniem. Po tym wszystkim, co rozważała i nad czym się zastanawiała podczas ich lekcji, czy wciąż ufała mu tylko dlatego, że Dumbledore mu ufał? Snape wzgardził tym argumentem już na pierwszych zajęciach i znowu późnej: Czy nie jesteś w stanie wymyślić czegoś, dopóki nie przeczytasz o tym w książce, panno Granger? Dyrektor ufał wielu ludziom niegodnym zaufania.

Ufał, prawda? Nie było żadnych wątpliwości, że większość ich nauczycieli obrony było niegodnych zaufania, ale czy on im ufał, czy może grał w długą grę, trzymając ich w pobliżu, by ograniczyć swobodę lub możliwość manewru? Tylko że on zawsze czekał zbyt długo, by zareagować.

Wzruszyła ramionami. Nie było sposobu, by teraz odpowiedzieć na to pytanie. Miała dużo pilniejsze problemy do rozwiązania i będzie musiała to zrobić bez wglądu w myśli dyrektora.

– Czy chociaż wiemy, gdzie teraz spotyka się Zakon? – zapytał Ron. – To znaczy, skoro nie ma Strażnika Tajemnicy... – Dumbledore utrzymywał w tajemnicy wszystkie sekrety Zakonu. Co zrobią bez niego?

Usta Harry'ego drżały. Mocno zamknął oczy, pokręcił głową i nieco się zgarbił, odwracając się od nich.

– Twoi rodzice będą wiedzieli – powiedziała Hermiona.

Jeśli zignoruje życzenia Dumbledore'a opierając się o założenie, że był w błędzie i że ona też musiała się pomylić, straci całą pomoc, którą Snape mógł im dać – informacje, ochronę, radę. Był uznanym ekspertem w sprawach Czarnej Magii oraz potężnym i genialnym czarodziejem. Skoro jego stara książka od eliksirów zawierała zaklęcia, które wymyślił jako uczeń, o ile więcej musiał ich stworzyć od tamtego czasu? Jako prawa ręka Voldemorta, mógł ostrzec ich przed niebezpieczeństwem, nakierować ich poszukiwania i powiedzieć im, jak zniszczyć horkruksy, gdy je odnajdą.

Przy okazji mógł nawet pomóc w ochronieniu życia innych, od czasu do czasu zawiadamiając o planowanych atakach. Krótkotrwałe sukcesy nigdy nie mogły przerosnąć długotrwałych efektów ich zmagań. Poczuła chłód w sercu na myśl, że ludzie mogą zostać skazani na śmierć, że może nawet będzie o tym wiedziała, ale będzie musiała siedzieć cicho i pozwolić na to, by nie opóźniać ani nie wstrzymywać poszukiwań Harry'ego.

Z pewnością nigdy by do tego nie doszło. Snape by jej powiedział tylko to, co musiała wiedzieć, by towarzyszyć Harry'emu, lub przekazać Zakonowi. Dowiedziałaby się po fakcie, ale przynajmniej on nie dopuściłby, aby z powodu posiadanej wiedzy rozwinęło się w niej poczucie winy. Tak, jak zrobił w przypadku śmierci Dumbledore'a.

Z drugiej strony, jeśli zaufa Snape'owi i pomyli się, on wykorzysta ją do zniszczenia całej nadziei, zdradzenia Harry'ego i wszystkich jej przyjaciół. Użyje jej, aby wśród przeciwników Voldemorta spowodować jak największe zniszczenie, aby zapobiec powstaniu opozycji, która kiedykolwiek rzuciłaby mu wyzwanie. A ona umarłaby ze świadomością, że to ona była zdrajcą, który do tego doprowadził. Przerażeniem napawała ją myśl o tym, że przez pokładane w nim zaufanie jej przyjaciele mogą być torturowani. Bała się ujrzeć na ich twarzach oskarżenie, gdy już zostałaby odkryta i uznana za zdrajcę. Jeśli zaufałaby mu, czy stałaby się taka, jak on?

Wybór, widziany z tej perspektywy, wydawał się oczywisty. Z jednej strony ryzykowali brakiem postępów; z drugiej, utratą wszystkiego. Jak mogła mu ufać, jeśli potencjalna cena była tak wysoka? A jednak...

Pociąg zwalniał. Dojeżdżali do stacji i wkrótce będą wysiadać, przewieszać torby przez ramiona i ciągnąć za sobą ciężkie walizki. Tego lata, po raz pierwszy w życiu będzie mogła je zmniejszyć lub sprawić, że staną się lżejsze. Swobodnie używać magii poza szkołą, by ułatwiać sobie życie. Rodzice jej i Rona będą czekać i wkrótce będą musieli wyjaśniać, że „nie, nie wracamy do domu, jedziemy z Harrym do jego krewnych i dalej, by zrobić wszystko, co będzie trzeba, aby pozbyć się ze świata potwora o czerwonych oczach".

A jednak...

Jej umysł mówił jedno, a serce co innego. Snape bez wątpienia był bardzo dobrym aktorem i szpiegiem, a jednak nie mógł udawać zdecydowania, które widziała w jego oczach, tego cichego przyzwolenia dla śmieci jako nagrody za służbę. Zbyt często była w jego umyśle, a on w jej. Widziała go w tych przelotnych momentach nieuwagi, tych rzadkich chwilach niezasłoniętych oczu, nieuzbrojonego serca. I, jak dyrektor, wierzyła.

Zaufanie mu było najgłupszą rzeczą, jaką mogła zrobić – podpowiadał zdrowy rozsądek. To było ryzyko, którego nie mogła, nie śmiała podjąć. Ale istniał powód, dla którego została przydzielona do Gryffindoru, a nie do Ravenclawu. I pewnie to właśnie był ten powód.

Koniec.