Z nadzieją na Wasze reviews, dostarczam kolejne opowiadanie z kategorii MMAD :D

Opowiadanie częściowo zgodne z serią ,, Minerwa. Kim była?". Częściowo, bo chronologicznie znajduje się dokładnie pomiędzy piątym a szóstym tomem, jednak ze względu na swój charakter nie pasujące mi ani do ,,Była jego najdroższą" ani do kolejnej części. Po pierwsze, jest dość świeże i może mu być daleko do stylu, w jakim pisałam całą serię. Po drugie, tutaj relacja Albusa i Minerwy wykracza zbyt daleko, bym mogła to zignorować w szóstym tomie, a zmienianie rozwoju zdarzeń dla tego jednego rozdziału byłoby bezsensowne. Po trzecie, przedstawiona tutaj, bardziej romantyczna niż dramatyczna sceneria, gryzłaby się z ponurą atmosferą szóstej części.

Być może sam koncept będzie dla Was znajomy, bo to bliźniacza historia do rozdziału 31 w ,,Była jego najdroższą". Tym razem jednak obchodzimy urodziny Albusa. Przygotujcie się więc na dużą dawkę słodyczy!

oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

Albus siedział przy swoim dyrektorskim biurku, w zamyśleniu patrząc na nagłówki czarodziejskich gazet, relacjonujących ostatnie ataki śmierciożerców na mugoli i czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Westchnął, sięgając po nóż do papieru z ametystową rączką. Wprawnym ruchem otworzył list zalakowany ogromną pieczęcią. Zdziwił się, że nadawczyni była na tyle zorientowana w sytuacji, by szukać porady właśnie u niego.

Bo fakt, że w komunikacji między czarodziejskim a mugolskim rządem panował chaos, Albusa wcale nie dziwił. Współpraca pomiędzy ministrem magii a premierem mugoli zawsze opierała się jedynie na dyplomatycznych zdolnościach ludzi pełniących te urzędy. Brakowało wytycznych i procedur, a następcy, będący zazwyczaj politycznymi przeciwnikami poprzedników, nie mieli się od kogo uczyć. Mugole, w całej swojej zmyślności, byli w stanie powołać instytucję, która mogła czuwać nad rządem, doradzać, wysłuchiwać i ostrzegać. Czarodziejom ogromnie tego brakowało i wielokrotnie cierpieli z powodu autokratycznych zapędów ministrów, bądź z powodu braku doświadczenia i dojrzałości obranych przywódców.

Sam Albus bezprecedensowo i nieskromnie brał na siebie rolę doradzania kolejnym ministrom, wynosząc Hogwart do rangi instytucji stojącej ponad ministerstwem, będącej poza bezpośrednią jurysdykcją ministra magii i niewątpliwie kojarzącą się z organizacyjnym, dyplomatycznym i administracyjnym porządkiem, jakiego brakowało ministerstwu. Czarodziej sprytnie dobierał swoją kadrę – uczący w zamku nauczyciele byli nie tylko wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach – byli również na tyle poważanymi osobistościami, by z ich głosem zgadzała się większość magicznego społeczeństwa – bo większość została przez tych ludzi wychowana i ukształtowana przez siedem lat nauki. Czego nie wiedziała ani opinia publiczna, ani profesorowie, to fakt, iż Albus od wielu lat przygotowywał grunt pod swoje odejście – zabezpieczając szkołę na wszelkie możliwe sposoby, by ministerstwo nie próbowało naruszyć jej niezależności po jego odejściu.

W swoich kalkulacjach nie uwzględniał jednak Voldemorta. I dlatego patrzył w przyszłość z obawą. Ale przynajmniej on doskonale wiedział co się dzieje. Kobieta, która przysłała do niego perfekcyjnie uprzejmy list, czuła się zagubiona i zaniepokojona wrogiem, o którym prawie nic nie wiedziała.

Pochwycił pióro, zanurzył je w fioletowym atramencie i zawahał się. Jak powinien zacząć?

,,Wasza Królewska Mość" – należało odpowiedzieć uprzejmością na jej grzeczność, w końcu prosiła o pomoc ,, szanownego dyrektora Dumbledore'a".

Pisał długo, ale nie pomijał nic. Kto jak kto, ale ona powinna wiedzieć. Raport, taki jak ten, który właśnie stworzył, minister magii powinien przedłożyć premierowi mugoli, który z kolei zamieściłby go w jednym z czerwonych pudełek, które królowa otrzymywała codziennie.

Albus użył pieczęci szkoły – z mocą przyłożył ją do unikatowego, fioletowego wosku. Zalało go dziwne uczucie gorzkiej satysfakcji. Co powiedziałby jego ojciec, gdyby go teraz zobaczył – poważanego dyrektora najlepszej szkoły magii i czarodziejstwa na świecie, korespondującego z mugolską królową?

,,Pewnie byłby zdumiony, że minęło tyle lat, a Wielka Brytania ma tak jak za jego życia, królową, a nie króla." – pomyślał czarodziej, podając list Fawkesowi – wiedział, że feniks dostarczy list przy zachowaniu maksymalnej dyskrecji.

Wrócił do biurka, sięgnął po kolejnego cytrynowego dropsa i zamyślił się. Jego dzisiejszy melancholijny nastrój wynikał częściowo z nieprzespanej dobrze nocy, a częściowo z faktu, że był to dzień jego urodzin. Pierwszy powód był podyktowany oczywiście rosnącym poczuciem zagrożenia i atakami śmierciożerców. A co do jego urodzin – w ciągu ostatniej dekady prawie ich nie obchodził – nie miał serca, by ściągać do zamku nauczycieli z zasłużonych wakacji, a krąg jego przyjaciół naturalnie się zmniejszał – dzisiaj przecież kończył sto piętnaście lat!

Takie melancholijne myśli towarzyszyły mu, gdy wtem drzwi jego gabinetu się otworzyły:

- Już nie śpisz?! Na Merlina, chyba nie pracujesz? To twoje urodziny! Tysiąc lat, Albusie! – w progu stała Minerwa, trzymając przed sobą ogromną drewnianą tacę, zastawioną naczyniami z pachnącym aromatycznie jedzeniem.

- Czy ty przyszłaś tu z planem dostarczenia mi śniadania do łóżka? – uniósł brwi, jednocześnie napawając się jej widokiem – bo wyglądała przepięknie. Nie miała na sobie tych ciężkich, nauczycielskich szat, ale granatowe, eleganckie spodnie i długą, błękitną tunikę.

- Mój plan spalił na panewce, skoro już nie śpisz, ale chyba milej będzie ci zjeść tutaj, niż w prawie pustej Wielkiej Sali. – Minerwa ostrożnie postawiła tacę na stoliku stojącym pomiędzy kanapą i miękkimi fotelami w kącie gabinetu. Machnęła różdżką i stolik zwiększył swoją wysokość, aby było wygodniej jeść.

- Tylko jeśli będziesz mi towarzyszyć. – Albus podszedł i zduplikował talerz i sztućce.

- Jadłam… - zaczęła protestować czarownica, ale on odsunął jej fotel i rzekł:

- Nalegam, moja droga.

Zasiedli do jedzenia. Minerwa ostatecznie zdradziła, że większą część wczesnego poranka spędziła w hogwardzkiej kuchni, świetnie się bawiąc ze skrzatami domowymi. Efekty Albus uznał za fenomenalne – szczególnie, że pamiętała o jego słabości do wszystkiego, co słodkie – mógł przebierać pomiędzy jeszcze ciepłymi tostami z dżemem, drożdżówkami z budyniem, tartą cytrynowo-brzoskwiniową, pączkami z marmoladą, naleśnikami z czekoladą i do tego wszystkiego dostał ogromny kubek z słodkim kakao.

Rozmawiali głównie o tym, że należałoby zwiększyć różnorodność szkolnego menu, o stanie zaopatrzenia i zmieniającej się w tym roku hierarchii skrzatów domowych – dotychczasowy szef skrzatów Hogwartu, Cedr, udawał się na zasłużoną emeryturę do rezydencji, zaś jego obowiązki przejmował młody, ale efektywny skrzat Jałowiec. Albus nie pierwszy raz zastanawiał się, w jakim chaosie znalazłaby się szkoła, gdyby nie Minerwa. Tylko ona sprawnie zarządzała skrzatami, których populacja w Hogwarcie była największa w Wielkiej Brytanii, dbając jednocześnie, by skrzaty czuły się szczęśliwe, a nie wykorzystywane.

- To śniadanie było przepyszne, moja droga. – Albus uśmiechnął się.

- A to wcale nie koniec niespodzianek! – zachichotała Minerwa, wstając.

- Doprawdy?

- Tak, ale poczekaj, zanim pokażę ci następne, masz dżem na wąsach. – czarownica podeszła zupełnie blisko i zanim zdążył zareagować wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i delikatnie go wytarła. Przed tym jak zabrała rękę, złapał ją za nadgarstek.

Westchnęła, gdy chusteczka w jej dłoni zamieniła się w różnokolorowe motyle, które natychmiast wypuściła. Podziwiała ich lot, a tymczasem Albus ucałował jej dłoń.

- Dalsza część niespodzianek czeka na ciebie na błoniach. – powiedziała radośnie Minerwa, zupełnie naturalnie łapiąc go za rękę i prowadząc do drzwi. Urzeczony jej uśmiechem, podążył za nią, zaciekawiony i zniecierpliwiony równocześnie.

Miał wrażenie, że razem fruną przez zamek, niezatrzymywani przez nikogo. Cudownie było czuć się zupełnie beztrosko z nią, śmiać się w sali wejściowej, gdy echo odbijało ich głosy. Nawet coś tak zwyczajnego jak otworzenie głównych wrót, z nią urastało do rangi mistycznego doświadczenia – bo on uniósł lewą rękę, ona prawą, razem sięgnęli ku powolnej świadomości szkoły i zdjęli zaklęcia ochronne – ich moce przenikały się w perfekcyjnej synchronizacji.

Zapowiadał się piękny, letni dzień. Lekki wiaterek muskał ich twarze, gdy szli w stronę jeziora. Albus rozglądał się, niesamowicie ciekaw, cóż też Minerwa mogła wymyślić. Zatrzymali się na łące pełnej kwiatów, pachnącej latem. Czarownica gwizdnęła przeciągle.

Gdzieś z oddali dobiegł ich triumfalny ryk. Albus zmrużył oczy, a potem zachłysnął się pięknem oglądanego widoku – ponad taflą jeziora leciały cztery smoki. Na przedzie ogromny, walijski zielony, majestatycznie młócący skrzydłami powietrze. Za nim zaś trzy młode spiżobrzuchy ukraińskie, wykonujące w locie podniebne akrobacje.

- Wspaniałe, moja droga. Dawno nie miałem okazji oglądać tych cudownych stworzeń bez kajdan czarodziejów, dziękuję ci za tę możliwość. – zwrócił się do Minerwy, która zdawała się promieniować lekkim złotym blaskiem, swoją aurą Smoczej Wojowniczki.

- Ależ będziesz miał możliwość nie tylko je oglądać, ale i na nich latać! – roześmiała się, gdy otworzył usta w szoku i ponownie gwizdnęła.

- Na Merlina. – wyszeptał Albus, gdy olbrzymi zielony smok zaczął kołować coraz niżej, wyraźnie pragnąc powoli wylądować.

- Spodoba ci się, to lepsze niż latanie na miotle. – Minerwa złapała jego dłoń i poprowadziła do bestii, która właśnie przysiadła na tylnych łapach.

- Albusie, poznajcie się. To jest Jadeit. Jadeit, ten wyjątkowy czarodziej będzie dzisiaj mi towarzyszył. – Minerwa dokonała formalnej prezentacji, jakby wcale nie chodziło o zapoznanie maga i wielkiego smoka. Sam Albus z niepokojem oglądał ogromne kolce wystające z grzbietu stworzenia. Odetchnął z ulgą, gdy Minerwa wyczarowała dwuosobowe siodło. Albus może wiedział więcej o smoczej krwi więcej niż jakikolwiek żyjący czarodziej, ale nie miał gruntownego doświadczenia w postępowaniu ze smokami.

Czarownica szybko zabrała się za zapinanie skórzanych pasków siodła pod jasnozielonym brzuchem smoka. Albus tymczasem z fascynacją patrzył, jak bestia unosi głowę, by spojrzeć na niego złotym okiem, podobnym do kociego. Ostrożnie uniósł rękę i pogłaskał smoka po gładkich łuskach nozdrzy. Łuski pod jego dłonią były zaskakująco ciepłe.

- Jadeit, gdybyś był tak uprzejmy i położył się. – Minerwa wydała polecenie, które smok posłusznie wykonał – dzięki temu wdrapanie się na wysokość siodła nie wydawało się już niemożliwe.

- Nie stresuj się, nie pozwolę ci spaść. – Minerwa mrugnęła do Albusa i zaczęła wdrapywać się pierwsza. Albus szybko zdał sobie sprawę, dlaczego tego dnia wybrała spodnie, a nie spódnicę – spodnie, które pięknie wysmuklały jej długie nogi. Otrząsnął się, gdy usadowiła się na przodzie i spojrzała na niego wyczekująco. Z maksymalną delikatnością wspinając się po mięśniach smoczej nogi, Albusowi udało się usiąść w siodle za nią.

- Lepiej złap się mnie mocno, start bywa gwałtowny. – ostrzegła go Minerwa.

Położył dłonie na jej talii, delikatnie. Nie chciał, by miała poczucie, że…

Krzyknął, gdy smok błyskawicznie się wyprostował i odepchnął tylnymi nogami od podłoża. Odruchowo objął ją mocno, przywierając do jej pleców.

- Jadeit, miało być ostrożnie! – Minerwa zganiła smoka.

- Przepraszam. – Albus lekko rozluźnił swój uścisk wokół jej talii.

- Rozejrzyj się, widok powinien wynagrodzić ci ten start. – czarownica lekko ścisnęła jego dłoń. Zrobił jak mówiła. I zachwycił się.

Owszem, latał już ponad Hogwartem – czy to na miotle, na testralu, albo na hipogryfie. Lecz tamte doświadczenia nijak się miały do tego, czego doznawał teraz.

Siedział na grzbiecie stworzenia, uważanego za nieujarzmione, obejmował kobietę, którą kochał od dawna, wznosił się ponad szkołą, która była dla niego wszystkim, a wokół nich krążyły przepiękne, lśniące czystym srebrem smoki. Czy mógłby wyobrazić sobie coś piękniejszego w dniu swoich urodzin?

- A teraz jak najszybciej, Jadeit! Prędzej niż Błyskawica! – zawołała Minerwa po paru minutach spokojnego krążenia.

Albus roześmiał się razem z nią – bo oto smok zwiększył częstotliwość machania swymi mocarnymi skrzydłami, rozpędzając się do prędkości, jakie rzeczywiście osiągały tylko najlepsze miotły. I było to imponujące, zważywszy na jego masę i niezbyt opływowy kształt. Pędzili, powietrze smagało ich po zarumienionych twarzach, aż nagle…

Z paszczy smoka wydobyły się płomienie o pięknej, pomarańczowej barwie.

- Jadeit lubi się popisywać, tym bardziej, że tamte trzy jeszcze są za młode, by zionąć ogniem. – wyjaśniła Minerwa.

- Jakie są ich imiona? – spytał szczerze zainteresowany Albus. Minerwa kiedyś mu wspomniała, że jest uważana za tytularną matkę chrzestną wszystkich wyklutych w brytyjskim Instytucie smoków i to ona dobierała im imiona.

- Ferryt, Perlit i Austenit.

Potrząsnął głową z rozbawieniem – jako alchemik, doceniał kreatywność w doborze tych imion. Jednocześnie nie pierwszy raz podziwiał wiedzę Minerwy – prawie w każdej dziedzinie wykraczającą poza minimum prezentowane przez przeciętne czarownice.

Latali i latali. A chociaż Albus najpierw był pełen obaw, już po chwili doskonale rozumiał, dlaczego Minerwa uwielbiała spędzać czas w ten sposób. Nie chodziło nawet o jej specjalną więź z każdym smokiem, chociaż to musiało potęgować odczucia. Nie, sęk w tym, że lot na smoku… to było kwintesencją magii, to było coś niedostępnego nawet wybitnym czarodziejom, a oni doświadczali tego… razem. Bo dla samego Albusa fakt, że mógł ją obejmować, że była zupełnie blisko niego, to dodawało temu wszystkiemu uroku, spod którego nie mógł się uwolnić.

Fruwali już ponad pół godziny i znajdowali się akurat czterdzieści metrów ponad taflą jeziora, gdy Jadeit wykonał kompletnie nieoczekiwany manewr. Obrócił się w powietrzu i złożył skrzydła, przyciskając je do boków. W efekcie zaczęli spadać – z zawrotną prędkością.

- MINERWO! – krzyknął Albus, przywierając do niej, panika zalewająca jego umysł.

- Nie bój się. Zaufaj mi. – jej głos w jego umyśle zdawał się wyciszyć tego starego, przerażonego maga, uważającego za niebezpieczne szaleństwo spadanie w dół na grzbiecie ważącej tony bestii. Obudził w nim to zachwycone dziecko, każące się śmiać i cieszyć tą niesamowitą chwilą.

Może Jadeit miał w planie wyhamować i podnieść się w górę, ale nie zdążył. Wpadł w wodę i na kilka sekund fala zalała Albusa i Minerwę. Nie zdołali rzucić zaklęcia Bąblogłowy, zdołali jedynie nabrać powietrza – i słusznie, bo zaraz się wynurzyli – przemoczeni do suchej nitki, z bijącymi szaleńczo sercami, ale też z przeświadczeniem, że to, co przed chwilą się wydarzyło, było absolutnie niesamowite.

- Jesteś cały? – troska w głosie Minerwy była ewidentna.

- Tak. Zrobimy to jeszcze raz? – spytał z dziecinnym entuzjazmem. Zachichotała.

- W twoje następne urodziny. Teraz należałoby cię wysuszyć, byłoby wielce niefortunne, gdybyś złapał przeziębienie na resztę wakacji. – odpowiedziała. Było coś głęboko pocieszającego w jej niezachwianym przekonaniu, że jego następne urodziny też będzie dane im spędzić razem.

Zdumiony Albus odkrył, że Jadeit doskonale pływał – zamiast znów wzbić się w powietrze po prostu zaczął płynąć do brzegu. Jednak trójka stalowo-szarych spiżobrzuchów odkryła jak wiele zabawy można mieć z uderzania skrzydłami o taflę jeziora – ochlapując Albusa i Minerwę raz za razem. Czarodziej jednak nie przejmował się tym – był ciepły, letni dzień, woda była orzeźwiająca, a mokra Minerwa… jeszcze bardziej urocza.

Jadeit wdrapał się na brzeg niedaleko drogi do chatki Hagrida. Albus ześlizgnął się z jego grzbietu i wyciągnął ramiona do Minerwy. Czarownica zeskoczyła prosto w jego objęcia. Przytrzymał ją nieco za długo niż należało, ale w końcu to były jego urodziny.

- Doprawdy, smoki są czasem nieprzewidywalne nawet dla mnie. Jesteśmy cali mokrzy, powinniśmy wrócić do zamku się przebrać. – Minerwa z czułością przeczącą jej słowom zerknęła na wygrzewającego się w słońcu smoka, po czym przystąpiła do rozplatania swoich wilgotnych włosów.

- Na tym słońcu w mig wyschniemy. Nie wracajmy do zamku jeszcze, tam jest tak pusto i smutno o tej porze roku. – poprosił Albus, usiłując ogarnąć swoje długie włosy i brodę, teraz kręcące się wściekle w różne strony. Nie cierpiał suszyć ich zaklęciem – robiły się wtedy suche.

- Łap! – Minerwa rzuciła mu miękki, seledynowy ręcznik, transmutowany z klonowego liścia. Przez moment oboje usiłowali doprowadzić się do porządku, ale ostatecznie obydwoje się poddali. Naprędce wykonany kok Minerwy był dużo mniej surowy niż zazwyczaj.

- Wyschlibyśmy szybciej spacerując, ale obawiam się, że po moim małym wypadku w minionym semestrze nie byłabym w stanie dotrzymać ci kroku. – Minerwa westchnęła, a potem zaraz się skrzywiła – było coś łamiącego serce w tym, że ta niezłomna czarownica ufała mu na tyle, by przyznać się do zupełnie zrozumiałej, ludzkiej słabości. Chciał podejść, pocieszyć ją, ale ona wyjęła coś z kieszeni, rzuciła w stronę jeziora i wymruczała inkantację. To była połowa łupiny orzecha włoskiego – Albus z fascynacją obserwował, jak łupina rośnie i transmutuje się w locie – zmieniając się w niewielką łódkę.

- Dalej, bo nam odpłynie. – czarownica spojrzała wyczekująco na Albusa. Zanim się ruszył, zmieniła się w kocią formę i wciąż lekko utykając, popędziła do łódki. Pobiegł za nią – wpadli do miniaturowej łajby równocześnie. Łódka zakołysała się, gdy Minerwa zmieniła się – czarownica machnęła rękoma, usiłując złapać równowagę – Albus chwycił ją jedną ręką, drugą za pomocą magii stabilizując łódkę.

- Trzymam cię. Przypuszczam, że nie chciałabyś kolejny raz wpaść do wody. – powiedział, jednocześnie pociągając ją powoli w dół – usiedli, ona oparta o niego.

- Koty mają ogon dla balansu. – odpowiedziała z powagą, chociaż widział w jej oczach wesołe błyski, gdy uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć.

- Jak się czujesz? – spytał z troską – musiała dzisiaj zużyć wiele z sił odzyskanych przez ostatnie tygodnie. Fakt, że robiła to dla niego, z myślą o nim, był wzruszający.

- Wyśmienicie. Mogę świętować urodziny mojego najlepszego przyjaciela, słońce świeci i przez jeden krótki moment mamy okazję zapomnieć o… zapomnieć. – westchnęła. Przesunął palcami po jej wilgotnych włosach.

- Czy to samolubne, że chciałbym tak zapominać wiecznie? – odważył się zapytać. Na jej ustach zatańczył smutny uśmiech.

- Nie jesteś samolubny. Nie robisz tego wszystkiego dla siebie. A gdybym kiedyś sugerowała inaczej, to nie słuchaj mnie, zdarza mi się tracić kontrolę nad moim temperamentem, zwłaszcza jeśli chodzi o ciebie. – uniosła dłoń, by pieszczotliwie pogładzić go po policzku. Zachichotał. Cofnęła dłoń i uniosła brwi, przekręcając się tak, by patrzeć mu w oczy.

- Co w tym zabawnego?

- Nie zrzuć mnie z łódki, ale uważam, że jest coś kochanego w twojej złości, twoim temperamencie. Nie żebym celowo narażał życie, usiłując odkryć to pełne pasji oblicze, które zazwyczaj chowasz za swoimi murami kontroli. – powiedział szczerze. W tym momencie nie obchodziło go, że przekracza pewne granice, że ona ma teraz wszelkie prawo oburzyć się, przypominając mu, że manipuluje nią okropnie, kochając i poświęcając ją jednocześnie.

- Mówiłam poważnie, Albus. Ile razy traktowałam cię okropnie, zarzucając ci manipulację i skupienie na szerszym obrazie? Ile razy jeszcze raz to zrobię? – w jej oczach było to doskonale znane mu uczucie, to poczucie winy – dlaczego ona nie widziała, że zazwyczaj oskarża go słusznie?

- Tak, Min, ale równie dobrze mógłbym zadawać sobie pytanie, o ilu rzeczach sobie nie mówimy, ile tajemnic przed sobą mamy, ile kłamstw zatajamy? I z jakiego powodu? Dla większego dobra? Dla Hogwartu? – ujął jej twarz w swoje dłonie – widział jak jej oczy błyszczą- od łez, których nie była w stanie uwolnić.

- Nie, dla ciebie. – wyszeptała.

I miał wrażenie, że jego serce na moment się zatrzymuje, że jest brutalnie łamane i składane na nowo. Czy była jakaś szansa, by ona… ona kochała go? Czy oni zmarnowali tyle czasu, tańcząc wokół siebie, okłamując siebie, ignorując wszelkie uczucia?

- Wiesz, że… - zaczął, ale położyła palec na jego ustach.

- Wiem. Ale musisz podążać za słowami jasnowidzów. Musisz doprowadzić tę rozgrywkę do końca. Bo gdzieś w głębi duszy wiesz też, że dla zwycięstwa warto poświęcić nawet hetmana. I ja to rozumiem. – powiedziała.

Miał ochotę zaprotestować, potrząsnąć nią. Lecz wtedy uświadomił sobie wagę jej wcześniejszych słów. Robiła to wszystko dla niego. Odpychała go teraz, popychała w stronę większego dobra, mając jego dobro na uwadze. Rezygnowała … dla niego. Poddawała się, by on mógł zwyciężyć. Poświęcała się, bo wierzyła, że tylko tak… albo było coś jeszcze.

- Uważasz, że to małostkowe, wierzyć, że po drugiej stronie dostaniemy szansę rozpoczęcia wszystkiego od nowa? – spytał zupełnie cicho.

- Nie. Potrzebujemy nadziei. Jeśli tą nadzieją jest myśl, że gdzieś poza granicą śmierci odnajdziemy siebie, to nie jest nic niewłaściwego. – Minerwa odsunęła z twarzy kosmyk srebrno-czarnych włosów. Łódka kołysała się swobodnie, ale dziwne uczucie w klatce piersiowej Albusa nie było związane z niestabilnością ich położenia.

- Ty jesteś moją nadzieją, Min. Z racji tego, że zapewne znajdę się poza tą rzeczywistością szybciej niż ty, przysięgam ci, że będę czekał tam na ciebie. Ty obiecaj mi tylko, że nie pospieszysz za mną, że nie porzucisz tutaj tych, którzy cię potrzebują. – na kilka sekund przeniósł wzrok z jej twarzy na Hogwart. Albus od zawsze uważał się za egoistę, za człowieka sekretnie manipulującego wszystkim nie tylko w imieniu większego dobra, ale w imieniu swojego spokoju. Odnosił na tym polu więcej porażek, niż zwycięstw, bo spokój nie był mu pisany. Spokój może mógłby znaleźć w jej ramionach, w jej pocałunkach, w jej miłości. Lecz właśnie by udowodnić sobie i światu, że nie jest samolubny, rezygnował z tego.

- Jeśli to jest twoje urodzinowe życzenie, to masz moją obietnicę. – wyszeptała, a potem odwróciła się – prawdopodobnie nie chciała, by zobaczył jej łzy. Nie musiał – i tak wiedział, że znów łamie jej serce.

Płynęli, przez jezioro, w blasku przedpołudniowego słońca, ku skalistym brzegom wysepki położonej na środku akwenu. Minerwa sterowała łodzią za pomocą magii, a zainteresowane poruszeniem druzgotki wynurzały swoje głowy z wody. Gdzieś głęboko pod nimi przesuwał cię ciemny cień wielkiej kałamarnicy. Ponad nimi latały srebrzyste smoki, ścigając się na niebie z wyraźną radością.

Łódka zatrzymała się przy skalnej półce, która stanowiłaby idealne miejsce na piknik – płaski kawałek skały, skąpany w promieniach słońca, z widokiem na Hogwart – Albus znał do miejsce, wiedział że naturalne kamienne stopnie prowadzą stąd na szczyt skalnej wyspy, gdzie wyśmienicie oglądało się gwiazdy.

- Pokażę ci coś. – Minerwa zwinnie wyskoczyła z łódki i wyciągnęła do niego dłoń. Ujął ją, lubując się w tym znajomym, elektryzującym uczuciu – to czasem im się przytrafiało – iskra, przeskakująca między nimi, gdy ich emocje były wyjątkowo intensywne. Widząc jak uśmiech na jej twarzy się rozszerza, Albus wiedział, że dla niej to wcale nie jest nieprzyjemne, że podoba jej się to w równym stopniu co jemu.

- Prowadź, moja droga. Nie będę udawać, że znam wszystkie tajemnice Hogwartu. – powiedział, ucałowawszy jej dłoń.

Przeszli po płaskiej skale, ale zamiast skierować się w lewo, do naturalnych schodów, Minerwa poprowadziła go w prawo, do pionowej ściany, porośniętej gęsto zwisającymi pnączami. Jej szaty wciąż nie wyschły i kusząco przylegały do jej zgrabnej figury – Albus zarumienił się, gdy odwróciła się i uniosła brwi, przyłapawszy go na gapieniu się.

- Nie poślizgnij się. – mruknęła, a potem sięgnęła do pnączy i rozsunęła je. Rosły tu tak gęsto, że mogła praktycznie wejść pomiędzy nie… i Albus był pewien, że zderzy się ze ścianą… ale nie, bo ona zniknęła!

Skoczył za nią i ku swemu niezmiernemu zdumieniu, znalazł się w ciemnej grocie. Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, by całkiem wydostać się z śliskich pnączy.

- Co to za miejsce? – zapytał, jego głos poniósł się echem po przestrzeni, w której niewiele widział.

- To smoczy skarbiec, najstarszy w Wielkiej Brytanii. Jego lokalizacja została mi zdradzona ze względu na moje powiązania ze smokami. – Minerwa złapała jego dłoń i poprowadziła go kilka kroków do przodu. Było zupełnie ciemno, nie widział nic, ale nie odważył się zapalić magicznego światła.

Naturalne smocze skarbce były trudne do odnalezienia i zazwyczaj były pilnie strzeżone przez smoki. Albus wiedział, że dar Minerwy w zdradzeniu mu lokalizacji tego miejsca, jest cenniejszy, niż jakikolwiek materialny prezent.

- Nic nie widzisz, prawda? – wyszeptała wprost do jego ucha. Na Merlina, nawet nie był świadomy, jak blisko do niego podeszła. Potrząsnął głową, ale ten ruch sprawił, że nagle zdał sobie sprawę z jej zapachu – kobiecej, konwaliowej nuty.

- Zatem chyba będziemy potrzebować trochę iskier, co, mój Albusie? – jej głos wibrował szkockim akcentem. Nie zdążył odpowiedzieć. Otworzył usta, ale zanim wydobył z siebie jakieś słowa, pocałowała go.

Iskry pojawiły się wszędzie. Iskry wydobywały się z nich obojga, gdy Albus odpowiedział na jej pocałunek, przyciągając do siebie jej ciało, zamykając ją w objęciach, zręcznymi palcami rozplatając jej związane włosy. Minerwa objęła jego szyję, przywierając do niego tak, że rozdzielały ich tylko szaty.

Słodka Nimue, jak długo o tym marzył? Jak bardzo tego pragnął? Jak dalece to przerastało jego oczekiwania? Jak mocno to przewyższało jego wyobrażenia? I dlaczego, och dlaczego, to nie mogło trwać cały czas, dlaczego zabrakło im tchu by podtrzymywać ten żar?

Ich klatki piersiowe unosiły się rytmicznie, gdy patrzyli na siebie, z szeroko otwartymi oczami, z tym niemym błaganiem, by któreś zaproponowało kontynuację tego nieziemskiego pocałunku. Albus mógł podejrzewać, że w jego oczach jest nawet odzwierciedlona ta paląca potrzeba zrobienia jeszcze odważniejszego kroku. O Pani Jeziora, gdyby nie konsekwencje, gdyby nie cel, jakim było ofiarowanie Minerwie spokojnego życia bez strachu przed Voldemortem, to Albus zerwałby szaty z Minerwy i zatraciłby się w niej, tu i teraz.

- Rozejrzyj się. Zapamiętaj. A kiedy tu wrócimy za rok, na twoje kolejne urodziny, rozświetlimy to miejsce jeszcze bardziej. – powiedziała, robiąc krok w tył.

Nie było łatwo oderwać wzrok od jej szmaragdowych oczu, od jej pięknej twarzy i tych ust, zdolnych do dawania idealnych pocałunków. Albus jednak ostatecznie rozejrzał się.

Krzyknął, gdy dotarło do niego, w jak pięknym miejscu się znajduje. Światło, które promieniowało… sam nie wiedział skąd… iluminowało ściany jaskini. A ściany były zbudowane z kolorowych kryształów.

Były tu kryształy we wszystkich możliwych odcieniach. Rubinowa czerwień przechodziła w rażący oranż, by ustąpić bursztynowej barwie, która z kolei zamieniała się w piwne złoto, a następnie w miodową żółć. Przypominające ametysty minerały płynnie łączyły się z tymi w fiołkowym odcieniu. Granatowe fasetowe kamienie, za pomocą światła przeradzały się w niebieskie kryształy, by na czubkach lśnić rozświetlonym błękitem. Iskrzące u podstaw srebrem naturalne kolumny stalagnatów wyżej przyjmowały mlecznobiałą barwę, by na środku stanowić jedynie przezroczystą, nieskazitelną, prawie szklaną materię. Na podłożu dominowały płaskie, matowe, turkusowe kryształy, chociaż bezpośrednio pod ich stopami rozpościerały się bardziej błyszczące, akwamarynowe. A sklepienie… sklepienie uwodziło wszystkimi odcieniami zieleni.

W ciemnych kątach była to ciemna zieleń, prawie czerń, ale szybko transmutująca się w kolor starych butelek, który kontrastowo ustępował limonkowej, ożywczej barwie, nieco stonowanej przez krąg z kolorze sosnowych igieł. Centrum sklepienia, tuż ponad nimi, stanowiły zwisające w trójwymiarowej kaskadzie szmaragdowe krople, wyszlifowane przez wodę tak dokładnie, że w tej wiszącej nad głową Albusa mag mógł dostrzec swoje odbicie.

Czarodziej rozumiał, że to nie byłoby nawet w połowie tak piękne, gdyby to nie oni rozświetlali to miejsce. Teraz już widział, że blask pochodzi od nich, że to splecione, rezonujące, ich magiczne sygnatury są źródłem światła. Urzeczony, odwrócił się znów do Minerwy, by rzec, że nigdy nie widział nic piękniejszego, ale kiedy na nią spojrzał… dotarło do niego, że całe to bogactwo blednie przy jej urodzie, przy jej pięknie.

- Jesteś magią. – wyszeptał, czule sięgając do jej policzka. Zaobserwował, że z tym dotykiem kolory kryształów robią się intensywniejsze. Zrozumiał, co miała na myśli, mówiąc, że rozświetlą to miejsce jeszcze bardziej i zachłysnął się powagą tej obietnicy. Uśmiechnęła się, zupełnie jakby odczytała jego myśli. W tym momencie on nie był jednak w stanie ukrywać swoich emocji – jego całe serce było bezbronne, mogła je zabrać i zrobić z nim co tylko chciała.

- Obiecujesz, że kiedy będzie po wszystkim, kiedy przybędziemy tu kolejny raz, stworzymy tyle światła, że te kryształy zapłoną najintensywniejszymi odcieniami swoich barw? – przekrzywił głowę.

- Tak. W twoje kolejne urodziny, sto szesnaste, oślepniemy bogactwem kolorów. – odpowiedziała zmysłowo, a potem wspięła się na palce i pocałowała go – tym razem szybko i delikatnie, ale to wystarczyło, by Albus zyskał pewność, że zrobi wszystko, by wrócić tu z nią za rok.

Gdy wyszli z jaskini, ich łódka zdążyła zniknąć, ale Fawkes czekał na nich na płaskiej skale. Minerwa pogłaskała feniksa po szkarłatno-złotych piórach – stworzenie wydało z siebie serię melodyjnych dźwięków w odpowiedzi. Widząc jak feniks wyciąga szyję w górę w charakterystycznym geście, Albus objął Minerwę w talii i złapał za nagrzewający się ogon.

Fawkes teleportował ich oboje.

- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

Wylądowali na środku Wielkiej Sali, pośród morza roześmianych skrzatów domowych, zgromadzonych wokół wielkiego, urodzinowego tortu.

Zupełnie zaskoczony Albus poczuł, jak jego ciało zalewa fala ciepła. W zamku nie było nikogo, a jednak Minerwa potrafiła zorganizować mu przyjęcie urodzinowe z ponad setką gości. Czarodziej pozwolił, by skrzaty pociągnęły go w stronę piętrowego ciasta, którego intensywny, czekoladowo-cytrynowy aromat już atakował jego nozdrza.

To była niesamowita uczta – przypomniała Albusowi, że jako dyrektor zbyt często nie doceniał skrzatów domowych, że jako gospodarz zbyt rzadko zastanawiał się nad ich dobrobytem, że nawet nie zdawał sobie sprawy z ogromu ich lojalności względem niego. W jego rodzinnym domu nie było skrzatów, jego zrozumienie mentalności tych magicznych stworzeń było stanowczo zbyt powierzchowne. Minerwa nawet na tym polu go dopełniała, wychowana praktycznie przez skrzaty, zawsze dbająca o ich komfort i rozumiejąca ich wewnętrzną, wynikającą z prastarej magii potrzebę służenia.

Gdy już zjedli tyle słodyczy, że nawet skrzaty deklarowały niepokój ilością spożytego cukru, muzyka przygrywana cicho przez stojący w kącie gramofon zabrzmiała głośniej. Ktoś pociągnął Albusa za rękaw szaty. Rozpoznał Zgredka, głównie po ekstrawaganckiej garderobie.

- Sir, pan profesor dyrektor musi teraz poprosić do tańca swoją piękną milady profesor McGonagall! – oświadczył skrzat z błagalnym, szczenięcym spojrzeniem ogromnych oczu. Albus na moment się zawahał – myśl o Minerwie, jako jego, w absolutnie niewłaściwym i zaborczym kontekście przywołała rumieniec na jego twarz.

- Sir, niech pan dyrektor profesor zatańczy z panią dobrodziejką profesor McGonagall! Zamek i skrzaty cieszą się, kiedy pan i pani profesor tańczą! Zgredek i wszyscy czują takie ciepełko, kiedy magia pana łaskawcy miesza się z magią czarodziejki milady McGonagall! – Zgredek jeszcze raz niecierpliwie potrząsnął rękawem czarodzieja. Albusa zdumiały te słowa – czyżby skrzaty i zamek wyczuwały, kiedy magiczne sygnatury dyrektora i jego zastępczyni wpadają w synchronizację?

Postanowiwszy, że będzie zastanawiał się nad tym później, Albus wstał i podszedł do Minerwy, za pomocą różdżki zbierającej porozrzucane kolorowe balony. Odwróciła się do niego, unosząc nieco brwi.

- Czy mógłbym panią prosić do tańca, profesor McGonagall? – spytał, szarmancko wskazując na środek Wielkiej Sali, który skrzaty błyskawicznie oczyściły, tworząc obszerny parkiet.

- Ach, liczyłam, że uda mi się zatańczyć z jubilatem, więc tak, profesorze Dumbledore. – podała mu dłonie.

Tańczyli, jakby nikt ich nie obserwował, chociaż przyglądała im się ponad setka skrzatów domowych, coraz szerzej rozdziawiających swoje buzie w bezbrzeżnym zdumieniu. Tańczyli, jakby wiedzieli, że to jest jedyny moment, w którym mogą udawać, że są parą zakochanych magów. Tańczyli, jakby nie przejmowali się tym, że naginają swoją przyjaźń do granic wytrzymałości, że jutro, kiedy ten dzień już minie, będą musieli zepchnąć to wspomnienie na same dno swoich solidnie strzeżonych serc.

Albus zresztą sam nie wiedział, na ile to jest jeszcze taniec, bo dla niego to powoli stawało się czymś więcej. To było jak upłynnianie się, jak transmutowanie się w kogoś innego – kogoś bez trosk, bez lęku, w człowieka całkowicie szczęśliwego. Przecież nikt nie był tak idealnie dopasowany do jego ramion jak Minerwa. Przecież nikt nie patrzył na niego z taką miłością jak Minerwa. Przecież nikt tak go nie uszczęśliwiał, jak ta rozkosznie cudowna czarownica.

Ten dzień miał minąć, miał stać się jednym z najcenniejszych wspomnień, ale Albus nie pozwalał sobie na żal. Nie teraz, kiedy wciąż jeszcze ich ciała poruszały się w zgranym rytmie. Może nawet nie później, gdy przyjdzie mu zasypiać, samemu. Nie, w jego życiu było dość żalu.

Należało otworzyć się na nadzieję. Nadzieję, że będzie mu dane przeżyć kolejny rok, że będzie im ofiarowana jeszcze jedna szansa, że za trzysta sześćdziesiąt pięć dni znów będą tańczyć razem, a potem udadzą się do groty, by rozświetlić ją feerią barw, niegasnącą i nieblednącą już nigdy.