We were and we are the Dark Lord's „most loyal" servants...
Półmrok panował w wielkim pomieszczeniu, w którym znajdowało się właśnie kilkadziesiąt osób w czarnych pelerynach. Niektórzy z nich mieli na twarzach maski, inni już je zdjęli. Wszystkie oczy zwrócone były ku scenie, która rozgrywała się pośrodku tego bogatego salonu, w świetle padającym z kominka. Gdzieś za oknem niebo zostało przedarte przez błyskawicę, a czarownik stojący na środku, przed młodą piękną kobietą, rozproszył się na chwilę, gdyż błyskawica pojawiła się akurat wtedy, gdy spojrzał na nie do końca zasłonięte okno. Nie wzbudzała tyle zainteresowania, jak ta na czole chłopca, ale jednak uznał, że niosła mu jakieś przypomnienie. Przypomnienie o tym, jak bardzo pragnął pokonać Harry'ego Pottera, jak bardzo chciał potęgi i chwały, jeszcze większej, niż teraz. Przemilczał jednak dostrzeżone zjawisko, a jego wzrok z powrotem spoczął na niej. Nigdy nie zwykł oceniać wyglądu ani osobowości kobiet, ponieważ najzwyczajniej w świecie – nie obchodziły go kobiety. Musiał jednak przyznać, że ta dziewczyna była w jakiś sposób pociągająca nawet dla niego. Oczywiście nigdy nie przyznałby komukolwiek, że jest na tym świecie kobieta, która go – wszechmocnego, niepokonanego Lorda Voldemorta – pociąga lub że uznaje ją za swego rodzaju wartościową. Nie chodziło nawet o jej wygląd. Ciemnobrązowe, długie, lekko pofalowane włosy; dosyć ciemna karnacja; duże, ciemnoniebieskie oczy czy nawet te idealne kształty – to wszystko naprawdę nie robiło na nim wrażenia. Ona po prostu miała w sobie to coś, co pozwoliło mu przyjąć ją do swojego kręgu śmierciożerców, bez specjalnych próśb z jej strony. Czuł, że będzie miał z niej pożytek. Widział w jej oczach, które patrzyły teraz na niego z uwielbieniem i lekkim pożądaniem – to zapewne odziedziczyła po swojej matce chrzestnej, Bellatriks, pomyślał – że będzie mu oddana.
– Czy przyrzekasz więc na swoje życie i na wszystko, co jest dla ciebie wartościowe, wielkie i pełne potęgi, że będziesz służyć mi wiernie, oddając mi każdą cząstkę twojej młodej, niedoświadczonej jeszcze, ale zapewne mającej niezwykle fascynującą przyszłość, duszy?
– Przyrzekam, mój panie – odparła bez zawahania, pochylając głowę i patrząc na jego bose, blade stopy.
– Czy jesteś w stanie wyrzec się dla mnie wszystkiego, jeśli będę tego pragnął? – zaczął chodzić wokół niej, tym razem nie spuszczając z niej wzroku ani na chwilę.
– Tak, panie, dla ciebie mogę stracić wszystko...
– Wierzę w twoją potęgę i moc, które poświęcisz dla mnie. – Stanął przed jej twarzą i podniósł ją do góry jednym palcem, zmuszając ją do patrzenia w oczy. – Wierzę w twoje oddanie, Victorio Narcyzo Malfoy.
Ominął jej trzecie imię – Andromeda, jednak dla nikogo nie było to zdziwieniem. Trzecia córka Blacków była przecież uważana przez Voldemorta i jego podwładnych za brudną, niegodną niczego poza hańbą zdrajczynię.
– Nie zawiedziesz się, obiecuję – odparła cicho i odważyła się na uśmiech.
Voldemort zrobił krok w tył, pozwalając jej wstać. Złapał ją za lewą rękę, gdy już się podniosła, i wyciągnął ku sobie. Przyłożył różdżkę do jej przedramienia po wewnętrznej stronie. Wbił ją mocno w jej skórę, a po chwili zaczął wypalać się na niej Mroczny Znak – czaszka, z ust której wychodził wąż. Victoria czuła ból, ale dzielnie go znosiła i nawet nie drgnęła, patrząc na swojego władcę. Na stopach miała czarne, wysokie szpilki. Bardzo trudno było jej ustać. Zaczynała się zastanawiać, czy jest wystarczająco silna, by za chwilę nie zemdleć z bólu. Na szczęście tortura jaką było samo dołączenie do śmierciożerców nie trwała długo, bowiem po paru chwilach Czarny Pan odsunął różdżkę, popatrzył z dumą na swoje dzieło, a potem spojrzał jej w oczy i uśmiechając się chłodno, kiwnął głową, pozwalając jej dołączyć w szeregi. Bellatriks popatrzyła na nią z zadowoleniem i podała jej szatę i maskę śmierciożercy, które dostawał każdy po wypaleniu Mrocznego Znaku.
– Czy to wszyscy z rodziny Malfoy'ów? – zapytał z chłodnym rozbawieniem w głosie Voldemort.
Lucjusz prawie siłą wypchnął swojego syna, Dracona, na środek. Blondyn spojrzał ze strachem na Czarnego Pana, który z dziwnymi iskrami w oczach uśmiechał się drwiąco, patrząc na niego nieustępliwie. Młody Malfoy, wiedząc że takim początkiem już wpadł po uszy, postanowił się zrehabilitować i szybkim, zdecydowanym krokiem podszedł do czarnoksiężnika i ukląkł przed nim. Tutaj myśli Czarnego Pana nie były już takie pozytywne, jak w przypadku bliźniaczej siostry tego młodego człowieka. On, w porównaniu do Victorii, wydawał się być... niezbyt chętny i zdecydowany na to, co miało się zaraz stać.
– Draco, powiedz, czy to rodzice zmuszają cię do wstąpienia w moje szeregi? – zapytał, a chłód tych słów wyczuła nawet wiecznie rozpalona i rozbudzona Bellatriks.
– Nie – odparł Draco, chociaż na usta cisnęła mu się zupełnie odwrotna odpowiedź.
– Nie jestem przekonany, czy powinienem dawać ci ten zaszczyt, jakim jest bycie w mojej armii – zaczął krążyć po salonie, który był salonem Malfoy'ów i nie spuszczał wzroku z chłopaka. – To ty powinieneś błagać mnie o to, abym cię przyjął, a tymczasem mam wrażenie, że myślisz, iż robisz mi łaskę, włączając się do mnie...
– Panie, jak możesz tak myśleć...? Został wychowany w miłości do ciebie, niczego nie pragnie goręcej, niż ci służyć – powiedział drżącym głosem Lucjusz, który stał na przedzie zbiorowiska osób w czarnych pelerynach.
– Chcę to usłyszeć od niego – wysyczał Voldemort, wciąż świdrując spojrzeniem nieszczęsnego blondyna, który wciąż nieustępliwie trzymał głowę pochyloną w dół.
– Draco – szepnęła Narcyza, która przeżywała to wszystko chyba nawet mocniej niż jej syn. – Powiedz naszemu panu, jak bardzo tego chcesz, powiedz... – przerwała, bo poczuła, że za chwilę głos jej się załamie. Coś twardego stało w jej gardle.
– Chcę dołączyć w twe kręgi i służyć ci, panie – powiedział Draco, po dłuższej chwili walki z samym sobą.
– Nie będę się teraz nad tobą rozczulał, Draco, aczkolwiek martwi mnie twoja postawa... Już w najbliższym czasie będę starał się znaleźć dla ciebie odpowiednie zajęcia, które sprawdzą twą wierność... Wstań.
Victoria patrzyła, jak jej bliźniak – który całkowicie się od niej różnił, ponieważ on był zdecydowanie typowym Malfoyem, a ona była zdecydowanie typową Black – przyjmuje Mroczny Znak. Czuła ogromny żal w sercu i pustkę. Jego przysięga zraniła ją bardziej, niż jej własna. Może dlatego, że jej własna wciąż do niej nie docierała? Draconowi w końcu pozwolił odejść, odwrócił się więc i wycofując się spojrzał na nią, lecz ona spuściła wzrok, wsuwając się głębiej w szeregi, byleby tylko nie spotkać się już dziś ze spojrzeniem Czarnego Pana.
Voldemort zaczął wygłaszać mowę do swoich poddanych. Po godzinie teleportował się, oczywiście nikt nie miał pojęcia gdzie. Reszta śmierciożerców poszła w jego ślady i po paru chwilach w salonie znajdowali się już tylko Malfoy'owie, Bellatriks i Snape.
– Jestem z ciebie niezwykle dumna, byłaś wspaniała, Czarny Pan widzi w tobie potencjał, a to oznacza, że naprawdę będziesz kimś – mówiła z podnieceniem Bella, trzymając Victorię za dłonie i potrząsając nimi nieco zbyt gwałtownie.
Narcyza stała z boku i obserwowała to ze ściśniętymi ustami, a potem odwróciła się do Dracona i zaczęła go chyba cicho pocieszać, bo blondyn co chwila machał ręką i mówił, że następnym razem poradzi sobie lepiej. Lucjusz wyszedł gdzieś, a Snape stał w ciemnym kącie. Aż można byłoby pomyśleć, że specjalnie próbuje wpasować się w czarny marmur, na którego tle się znajdował.
– Severus na was czeka, przeniesie was bezpiecznie do Hogwartu. Zobaczymy się w ferie, to już niedługo – Narcyza w końcu nie wytrzymała i bezlitośnie odciągnęła swoją córkę od siostry i teraz stała z dziećmi i próbowała nacieszyć się ostatnimi chwilami z nimi na najbliższy czas.
– Mamo, wszystko będzie w porządku, niepotrzebnie się tak denerwujesz – próbowała pocieszyć ją Vicky.
Lecz Narcyza już swoje wiedziała. Przytuliła córkę, a potem syna. Następnie zwróciła się do Severusa, gdy Bellatriks opuściła pomieszczenie:
– Postaraj się pomóc im zakrywać te znaki, daj im jakieś zaklęcia na zakamuflowanie ich, Severusie. Gdy Dumbledore bądź któryś z nauczycieli zobaczy... Nie chcę, aby traktowano ich gorzej albo spiskowano przeciwko nim, rozumiesz?
– Wstydzisz się, że twoje dzieci mają Mroczny Znak? – Snape uniósł jedną brew do góry, a usta wygiął w niemiłym uśmiechu.
Narcyza podeszła do niego szybko i chwyciła za przód szaty.
– Severusie, dobrze wiem, że też ci zależy na tym, żeby było dobrze. Nie pleć głupot, wiem, że jesteś w stanie im pomóc...
Snape milczał przez dłuższą chwilę, rozkoszując się swoją grą aktorską, jednak po chwili stwierdził, że nie musi się nią popisywać teraz zbytnio przed Narcyzą, ponieważ szanował tę kobietę i wiedział, że gdzieś w głębi serca nie chciała tego wszystkiego, w czym była jej rodzina...
– Pomogę im, bądź spokojna – odparł chłodno. – Nie zamierzam jednak sterczeć tu całego dnia, możesz ucałować swoje maleństwa ostatni raz i pozwolić im opuścić dom? Mam trochę roboty na wieczór. Będę czekał przed dworem – powiedział, patrząc na rodzeństwo, po czym zniknął za drzwiami.
Przeszedł szybko przez korytarz, chcąc jak najszybciej opuścić miejsce przesiąknięte tą mroczną aurą, która pojawiała się wokół za każdym razem, gdy zjawiał się Voldemort bądź zbyt dużo śmierciożerców. Gdy wyszedł już z budynku, odetchnął głęboko. Przeszedł przez piękny, zabytkowy dwór i stanął przed bramą, czekając na młodych Malfoy'ów. Oparł się o wysokie drzewo, przy którym się znajdował i spuścił głowę, w milczeniu akceptując i przyswajając to, co stało się przed chwilą – dwoje jego ślizgonów, którym towarzyszył w przygodzie, jaką jest bycie w Hogwarcie, od ponad sześciu lat, zostało śmierciożercami i skazało się na takie życie, o którym pojęcia nie mieli i nie śnili. Zapewne wydawało im się, że faktycznie będą objęci tą chwałą, o której nieustannie mamrotał Voldemort. Chociaż... Draco nie wydawał się być zafascynowany tym wszystkim. On na pewno został zmuszony przez ojca, aby wstąpić. Ale gorzej z jego siostrą... Ta dziewczyna miała szansę na zostanie drugą Bellatriks, co wcale nie przyjął z pozytywnym odczuciem. Snape od zawsze miał lepszy kontakt z Draconem. Z Victorią raczej się unikali. Dlaczego? Cóż, przede wszystkim dlatego, że...
– Jesteśmy – usłyszał dziewczynę, o której właśnie myślał.
W porównaniu do swojego brata, można było powiedzieć, że wręcz promieniowała szczęściem w tej chwili. Nie podobało mu się to, jednak ze względu na to, że była jego podopieczną, a na swoich ślizgonach zależało mu chyba najbardziej w świecie, nie zamierzał mówić Dumbledore'owi o wysoko podniesionej głowie Victorii po dołączeniu do śmierciożerców, bowiem wiedział, że wtedy starzec będzie chciał ją do tego zniechęcić, a znając jego metody do takich spraw, uprzykrzy jej życie. Postara się porozmawiać z Draconem, aby trochę przygasił jej zapał, ale stwierdził, że najpierw da czasowi czas i będzie obserwował jej postawę przez kolejne dni. Gdy aportowali się już przed bramę w Hogwarcie, Severus polecił im zaklęcie, które na parę godzin ukrywało Mroczny Znak, o co poprosiła go Narcyza. Znaleźli się już przed wrotami wejściowymi do zamku. Rozkazał im iść prosto do swoich pokoi, on natomiast został chwilę przed szkołą, aby nikt nie zobaczył ich wchodzących razem o tak późnej godzinie. Czuł wewnętrzną porażkę, jaką było włączenie dwójki tych młodych ludzi do armii najobrzydliwszego, najstraszniejszego i najokrutniejszego czarownika na świecie. Ale z drugiej strony – co on mógł? Podczas ich przysiąg wyskoczyć na środek i błagać Voldemorta, by tego nie robił? Nie mógł uczynić nic podejrzanego, wychylać się. Był szpiegiem Dumbledore'a. Gdyby Czarny Pan dowiedział się o tym kiedykolwiek, zapewne nie tylko on znalazłby się w olbrzymim niebezpieczeństwie.
Po paru minutach wszedł do zamku i skierował się w stronę gabinetu Dumbledore'a. Niełatwo było mu usługiwać komukolwiek do takiego stopnia, aby ryzykować swoje życie, a następnie jeszcze iść prosto do kogoś i mu się z tego rozliczać. Miał jednak wielki dług wobec Albusa – ten przyjął go, gdy postanowił odłączyć się od śmierciożerców. Przyjął go z powrotem i zaufał mu, stał się dla niego kimś w rodzaju przyjaciela. Trzeba jednak przyznać, że przyjaźń z Albusem Dumbledore'em, może równie jak z samym Snape'em, nie była łatwa. Było prawdą to, iż dyrektor potrafił wykorzystywać ludzi, manipulować nimi i robił to, udając swoją przyjaźń. Nie mówił teraz o sobie, bo jednak on nie czuł fałszu ze strony dyrektora do siebie, ale ogólnie – o innych, którzy sądzili, że wielki, szanowany Dumbledore zawierza im swoją przyjaźń. Nigdy jednak nie robił tego wszystkiego dla własnych celów, ale – jak to kiedyś, za czasów młodości sam przyznał – dla większego dobra.
– Karmelowe krówki – wypowiedział hasło, gdy stanął już przed kamiennym gargulcem, strzegącym wejścia do gabinetu dyrektora.
Po chwili znalazł się już przed wielkimi, dębowymi drzwiami, jednak nie raczył zapukać – po prostu wszedł do środka. Dyrektor, jak zwykle, siedział za swoim biurkiem. Na widok przyjaciela odłożył księgę, którą właśnie studiował, zdjął z nosa okulary i oparł brodę na splecionych dłoniach.
– I jak, Severusie? – zapytał. – Czy Malfoy'owie...
– Tak. Nie myśl, że Czarny Pan by im odpuścił – westchnął Snape, zajmując miejsce naprzeciw staruszka. – Zapowiadał to już od momentu, kiedy ukończyli pełnoletność.
– I jak to przyjęli?
Snape zawahał się przez chwilę, ale oczywiście – jak to on – nie dał po sobie tego poznać.
– Nie wiem, póki co wydają się być chyba nieco zagubieni w tym wszystkim – odparł wymijająco.
– A jak panna Malfoy? Jeśli chodzi o Dracona, to domyślam się, że on tchórzył...
– Nie tchórzył – wymamrotał Severus, wbijając wzrok w blat biurka. – A poza tym, Dumbledore, myślisz że wejście w jego szeregi to nie jest szok? On został prawie na pewno przymuszony przez ojca.
– Wiem – odparł Albus z uśmiechem na ustach. – Ale ja pytam cię o pannę Malfoy.
– Na razie nie potrafię ocenić, jak ona to przyjęła. Zamierzam ją obserwować.
Dumbledore kiwnął głową, jednak z jakichś powodów miał nieco mieszane uczucia. Snape zaczął zdawać mu relację z pozostałych spraw, o których mowa była dziś na zebraniu. Potem wypili herbatę i na chwilę przestali rozmawiać o wszystkim, co dotyczy Voldemorta, wojny bądź – na co bardzo nalegał młodszy czarodziej – Pottera.
– Severusie – zatrzymał go Dumbledore, gdy wypili herbatę i ten miał już wychodzić. – Wiesz dobrze, że Victoria czasem rozmawia z Harrym, a ten dosyć nieumiejętnie się z tym obchodzi i jak jej brata nienawidzi, to ją akurat całkiem lubi. Teraz, kiedy ona już jest po stronie Voldemorta, może wykorzystywać swoją bliskość z nim, aby donosić mu o różnych sprawach. Oczywiście nie twierdzę, że Harry jest bezmyślny i powiedziałby jej cokolwiek o jakichkolwiek swoich planach, jednak...
– No tak, w końcu to geniusz – wtrącił ironicznie Snape.
– Jednak uważam – ciągnął dyrektor, nie zwracając uwagi na to wtrącenie – że trzeba trzymać ją od niego z dala, a najłatwiej będzie, jeśli powiem Harry'emu o jej przyłączeniu się do Voldemorta.
– Wiesz dobrze, że on w sekundzie ją znienawidzi i zrobi wszystko, by nastawić świat przeciwko niej, jak to wciąż robi w sprawie Dracona. Zostaw to na razie. Jeśli zobaczymy, że ona kręci się wokół niego za bardzo, to podejmiemy działanie. Aczkolwiek myślę, że Potter jednak ma choć trochę oleju w głowie – powiedział to z trudem, krzywiąc się przy tym, na co aż Dumbledore zachichotał. – I że faktycznie nie powie siostrze swojego wroga o jakichkolwiek istotnych rzeczach.
– Dobrze, Severusie. Zaufam ci, jednak pamiętaj, że obiecałeś mieć na nią oko.
– W istocie – odparł Snape i po chwili już go nie było.
Wrócił do swoich kwater i miał świadomość, że każdy gdy wraca, jest kimś innym niż wtedy, kiedy wychodził. I tak było za każdym razem w jego przypadku. Po każdym takim zebraniu, wydarzeniu czy rozmowie czuł różne wątpliwości i zawsze dotyczyły one czegoś innego, jednak sprowadzały się do tej prostej, a zarazem cholernie trudnej rzeczy, jaką jest bycie jednocześnie podwładnym i Voldemorta i Dumbledore'a. Musiał znosić zdecydowanie zbyt wiele, niż było zapewne przypisane na jednego człowieka gdzieś z góry. Jedynie teraz, siadając w wygodnym fotelu przed kominkiem, ze szklanką alkoholu w dłoni i pewnością spokoju chociaż na chwilę, mógł poczuć się choć trochę wolny. Oczywiście poczucie to nie trwało długo, gdy znów przypomniał sobie o tym, jak właśnie dwójka młodych ludzi – którzy byli dla niego może i nawet trochę bliżsi niż reszta ślizgonów, bo musiał widywać ich częściej, choćby na spotkaniach śmierciożerców czy różnych wydarzeniach, uroczystościach, na które był zwykle zapraszany do domu Malfoy'ów – zmarnowała sobie życie.