Stało się. Jest kontynuacja KFP: Góry Dziesięciu Tysięcy Demonów. Co prawda, to tylko prolog (do tej pory ich nie pisałem) i to w dodatku krótki, ale mam nadzieję, że rozbudzi wasze apetyty na dalsze rozdziały. Przyznam, że nie wiem jak często będę je wrzucał - nie mam tyle czasu, jak wtedy, gdy zaczynałem pierwszą część. Postaram się dawać coś przynajmniej raz w miesiącu, ale jednocześnie chciałbym, żeby była to lepsza część, tak technicznie, jak i fabularnie. Plan na wszystkie rozdzialiki już jest, ale jak to z planami, lubią się zmieniać(nie, tym razem nie jest to historia na 4 części, która powiększy się do 13).

Ostrzegam, pierwszą część pisałem trochę asekuracyjnie, nie chciałem zbyt wiele mieszać w świecie KFP. Tu będzie inaczej. Żodyn bohater nie będzie bezpieczny. Żodyn.

Mam tylko nadzieję, że mierzę siły na zamiary i uda mi się to zakończyć podczas tej dekady.

Dobra, koniec tego gadania. Jedziemy!


– Czy chciałbyś zostać cesarzem?

Łagodny głos wybrzmiał jednocześnie w uszach i myślach sokoła Gao. Mówiąc to, smok nie poruszył wypełnioną ostrymi zębami paszczą nawet o grubość włosa.

Gao zatrzepotał mocniej skrzydłami i cofnął się przelękniony. Jeszcze kilka dni temu z czystej przekory odpowiedziałby z nonszalancją „Pewnie, czemu nie". Pani Han i Yin Ying dali mu jednak nauczkę – nie był nietykalny, nie przed wszystkimi jego ojciec mógł go ochronić. A już na pewno nie przed smokiem.

Ten ciągle stał niewzruszony, niczym czarna, połyskująca rzeźba. Jego wężowata sylwetka przypominała kobrę gotową do ataku. Odchodzące do tyłu rogi były ostre i złote, dwa największe przypominały sztylety. Sam pysk też miał inny, niż przedstawiały to rzeźby, których było pełno choćby w królewskim pałacu Jinzhou czy w Zakazanym Mieście. Wydawał się groźniejszy, bardziej gadzi.

Jedynie wąskie oczy, pod ściągniętymi, kościanymi łukami brwiowymi, zdradzały, że w nieruchomym ciele przebywało żywe stworzenie. Płonął w nich lazur i szkarłat, które przepychały w obu tęczówkach i nawet na chwilę się nie mieszały. Gao nie potrafił zdecydować, czy były piękne, czy przerażające.

– Dlaczego mi to proponujesz? – zapytał ostrożnie.

– Wielka nagroda za wielki czyn.

– Przecież niczego jeszcze nie zrobiłem! – zaprotestował. – To znaczy… przepraszam. Nie chciałem powiedzieć tego tak głośno. – Opuścił głowę. Rozmawiał przecież ze smokiem. Istotą równą bogom.

Smok nie odzywał się, a w Gao ciągle tlił się gniew. Nie chciał darów, na które nie zasłużył, nie po tym, jak rodzice zlekceważyli go, zamykając w piwnicy, gdy wreszcie mógł zrobić coś ważnego.

Całe życie był kochany za nic, otrzymywał prezenty i pochwały bo był „najukochańszym synkiem", a wszystkie jego starania były w najlepszym wypadku ignorowane. Kiedyś zapytał się mamy, dlaczego go kocha, a ona nie potrafiła odpowiedzieć. Teraz wiedział dlaczego – ponieważ nie wiedziała.

Każdy z braci Gao potrafił przynajmniej jedną rzecz, za którą mógł zgarnąć pochwałę. Fang może i bywał nieznośny, ale pięknie śpiewał. Shu może i uciekł pięć razy z domu, ale był na tyle bystry, by doradzać ojcu w ważnych sprawach. Tao może i kłamał bez opamiętania, ale żadna uczta nie mogła się obyć bez jego żartów. O Gao nie można było powiedzieć niczego podobnego. Do wczoraj napędzało go to, tak bardzo chciał zrobić wartościowego, zasłużyć na uznanie rodziców i innych, że we wszystkim dostrzegał ku temu okazję. Dlatego układał się z Yin Yingiem, dlatego zgodził się zostać zwiadowcą, pomimo, że była to praca niegodna jego pochodzenia.

Jednak dzisiejsze wydarzenia przelały czarę goryczy. Sprawdziło się to, czego obawiał się od zawsze – nie można kochać za nic. Bo gdyby rodzice go darzyliby go miłością, czy by go okłamywali? Czy upokorzyliby i zamknęli, nie zważając na to co chciał zrobić?

Dary, za którymi nie stoi wdzięczność za czyny, zawsze okazują się fałszywe. Łudził się, że miłości rodziców ta mądrość nie dotyczy.

Być może przesadzał. Za kilka dni, gdy opadną emocje, pewnie wybaczyłby rodzicom. Nie raz się przecież na nich gniewał. Jednak to właśnie teraz rozmawiał ze smokiem. I dałby głowę, że coś z zewnątrz podsycało jego gniew. Podniósł łeb. Zdziwiło go, ale w oczach stwora dostrzegł zrozumienie. Czyżby smok wpływał na jego myśli? Zanim zdążył się na tym zastanowić, „coś" odepchnęło obawę, a smok zaczął mówić.

– To prawda, nic nie zrobiłeś, Gao. Jeszcze. – Sokół nie miał pojęcia, skąd smok znał jego imię. – Chyba powinienem się przedstawić. Nazywam się Houlong, lecz niektórzy mogą mnie znać pod imieniem Shi Su. Od kilkuset lat czekam na kogoś, kto mnie uwolni. Okazało się, że czekam na ciebie. Powiedziałbym więcej, ale czas to przywilej, którego obecnie nie mamy. Wszystko przez tę trójkę na dole. To przez pośpiech źle cię oceniłem, za co przepraszam. Spodziewałem się, że jesteś jak większość, która po usłyszeniu, że mogą zostać cesarzem, nawet nie zważałaby na to, że powinni coś zrobić w zamian. Ale pomyliłem się. I bardzo mnie to cieszy. Czy zechcesz teraz wysłuchać mojej prośby? – podkreślił ostatnie słowo.

Gao ułożył w głowie to, czego się dowiedział. Shi Su – tak przecież miał na imię smok z opowieści o małym lisku. Strzępki informacji zaczęły się układać w całość. Na świszczące wichry! Czyżby to czarnoksiężnik rzucił zaklęcie na smoka, by go zniewolić? Ileż słyszał wersji legendy o lisie, ale jeszcze żadna tak prosto nie wytłumaczyłaby tego, dlaczego demony ciągle miały przebywać w górze.

Zaintrygowany sokół podleciał bliżej.

– Chcę – odpowiedział.

– Za chwilę mój los zostanie przypieczętowany – zaczął smok zmęczonym głosem. – Razem z tą górą i uwięzionymi tu demonami przejdę do królestwa duchów. Jednak moja misja jeszcze się nie skończyła. Nie mamy czasu, by powstrzymać nieuniknione, istnieje jednak sposób, by mnie stamtąd przywołać. Będziesz musiał odnaleźć pewną rzecz ukrytą na północy kraju. Pomogą ci moi przyjaciele, gdy tylko dowiedzą się, że szukasz jej z mojego rozkazu – znajdziesz ich w Klasztorze Pięciu Żywiołów. Gdy powrócę, w nagrodę uczynię cię cesarzem. Chyba, że pragniesz czegoś innego? – zapytał z błyskiem w oku.

Gao był pewien, że smok go przejrzał. Od zawsze marzył, by zostać królem, skrycie liczył też na to, że kiedyś zajmie nawet tron cesarza. Jednak teraz, gdy miał ku temu sposobność, poczuł lęk. Nie ulegało wątpliwości, że smok dysponował mocą, dzięki której mógł spełnić swoją obietnicę. Tylko jeżeli sokół nawet dostanie tron, to jak go potem utrzyma? Nie uda się mu bez smoka, będzie od niego uzależniony. To nie będzie władza. To będzie niewola. Pobierane w królewskim pałacu nauki jednak nie poszły w las.

Czego więc mógł chcieć? Miał jeszcze jedno marzenie. Odrzucał je, ponieważ uważał za niewykonalne. Jednak czy dla smoka istniały rzeczy niemożliwe?

– Nie chcę być cesarzem – rzucił wreszcie cicho. Bał się odezwać głośniej, ponieważ uważał, że może w ten sposób rozzłościć smoka. – Nie w ten sposób. Mam jednak inną prośbę. W tym ciele jestem słaby i całkowicie beznadziejny. Nawet moi rodzice mną wzgardzili. Gdybym był taki jak ty, mógłbym zdobyć tron samemu – I obronić go przed tobą, dodał w myślach. – Chciałbym więc być taki ja ty. Chciałbym stać się smokiem.

Gao dałby głowę, że smok uśmiechnął się szelmowsko.

– Zgoda – odpowiedział.

Zbyt szybko. Jednak możliwość odmienia swojego życia odebrała sokołowi trzeźwość osądu.

– Zgoda – mruknął niepewnie.

Ziemia zadrżała, jakby gdzieś w niebiosach uderzono olbrzymim stemplem, który przypieczętował zawartą umowę. Okręgi oświetlające jaskinię zaczęły przygasać. Smok zdążył zdradzić więcej szczegółów tego, co Gao powinien zrobić. Wiedział zaskakująco dużo, jak na kogoś zamkniętego w jaskini. Ba, miał tak dokładne informacje o ostatnich wydarzeniach w arenie pani Han, jakby osobiście w nich uczestniczył.

Co innego nie spodobało się Gao. Plan smoka nie różnił się wiele od intryg znanych mu z pałaców w Jinzhou. I tak jak intrygi w Jinzhou, miał wiele wspólnego z mistrzami z Jadeitowego Pałacu. Sokół pomyślał o Tygrysicy. Ciekawe jak by zareagowała, gdyby dowiedziała się, że wszedł w pakt ze smokiem? Pochwaliłaby go, czy może pogardziłaby nim? Być może wkrótce nie będzie go to interesować.

Kilka chwil później, gdy leciał przez noc, góra za nim znikła niczym mglista mara. Zanim poleci na północ, musiał jeszcze odwiedzić Jinzhou.

Miał wrażenie, że jego cień w świetle księżyca był ogromny niczym całe miasto.