autor: asecretchord
tytuł: Painted in the Worst Light
tłumacz: dreamistru
beta: Disharmony (do 11)
pairing: HP/SS
ostrzeżenia: język chyba tylko, no i 18+
Część I : Przed procesem
Rozdział 1.
— Shackelbot chce cię widzieć.
Harry skończył myć zęby, wypłukał usta i spojrzał wprost w lustro, krzyżując wzrok z ciemnymi oczami Daltona. Złapał za wilgotny ręcznik i wytarł nim twarz, nim założył na nos okulary.
— Powiedział, po co?
— Nie, wiadomość przyszła od dowódcy. — Dalton pokręcił głową. — Nie wiem, dlaczego sam Minister chce cię widzieć, ale tak właśnie jest. — Chłopak wykrzywił drwiąco usta. — Może chodzi o jakieś publiczne wystąpienie, chociaż dowódca Robards stwierdził, że to nic pilnego. Minister będzie w swoim biurze jeszcze przez około godzinę.
Harry kiwnął głową i sięgnął po dezodorant. Dalton wciąż się mu przyglądał, gdy ten czesał włosy, ale kiedy stało się jasne, że Potter nie ma nic więcej do powiedzenia, chłopak opuścił pomieszczenie.
Mając na sobie tylko ręcznik przepasany wokół bioder, Harry skierował się prosto ku swej szafce i szybko się ubrał, nie zwracając uwagi na toczące się wokół niego rozmowy innych kursantów. W jego roczniku było dwudziestu uczniów i, póki co, to Harry był z nich najmłodszy. Pomijając całą tę kwestię bycia „wybawcą", niewiele miał wspólnego z którymkolwiek z nich. No, może poza palącą potrzebą ochrony społeczeństwa, za które oddał własne życie. To, że wcale nie umarł było po prostu wisienką na torcie. Harry był gotów to zrobić i tylko to się dla niego liczyło.
Założył buty i obrzucił własne odbicie przelotnym spojrzeniem. Miał na sobie czarne szaty o dość klasycznym kroju, jasną, szarą koszulę rozpiętą pod szyją, ciemne spodnie i buty. Wyglądał jakby był w żałobie i być może tak właśnie było. Merlin świadkiem, że stracił stanowczo zbyt wiele – Cedrica, Syriusza, Dumbledore'a, Remusa i Tonks. Freda.
W dniu swoich osiemnastych urodzin razem z Ginny zdecydował, że oboje byli zbyt młodzi, by trwać w poważnym związku. Ron, natomiast, wytrwał cały jeden miesiąc w Akademii, po czym stwierdził, że wcale nie chce zostać aurorem i wolał pracować z George'em w sklepie z gadżetami. Hermiona wróciła do Hogwartu, by dokończyć edukację i tym sposobem Harry został zupełnie sam.
Przez większą część jesieni zaszył się na Grimmauld Place, ale potem zdecydował, że będzie szczęśliwszy mieszkając w koszarach Akedemii razem z resztą nowicjuszy. Podobała mu się – o ile w ogóle można tak powiedzieć – głusza panująca w jego jednoosobowym pokoju, ale za wspólną łazienką nie przepadał.
Harry chyłkiem wyślizgnął się z pomieszczenia, po czym użył Fiuu, by dostać się na poziom pierwszy w budynku należącym do Ministerstwa Magii. Samo biuro Ministra znajdowało się nieopodal wind i Harry, z przyklejonych na ustach uśmiechem przeznaczonym do wystąpień publicznych, od razu skierował się do przedsionka biura Ministra. Od razu spostrzegł ogromne, kryształowe żyrandole wiszące pod sufitem i miękki dywan w kolorze królewskiego kobaltu, który skutecznie tłumił jego kroki, gdy kierował się prosto w stronę biurka stojącego naprzeciw wymyślnie rzeźbionych, brzozowych gablot. Światło odbijało się w szklanych szybkach, za którymi kryły się równe rzędy przeróżnych książek.
Czarownica pilnująca drzwi do biura Kingsleya przypominała Harry'emu po części McGonagall, a po części Szecherezadę, widniejącą na jednym z hogwarckich portretów wiszących na piątym piętrze. Miała długie, ciemne włosy i była dość krągła, ale sama jej postawa stłumiłaby furię hipogryfa.
— Może pan wejść, panie Potter. Minister pana oczekuje.
— Dziękuję, Daveen — odparł i bezdźwięcznie pokonał długość całego korytarza, po czym lekko zapukał w drzwi i od razu nacisnął klamkę.
Biuro Kingsleya było o wiele mniejsze, niż można się było spodziewać. W środku znajdowały się dwie wygodne kanapy i niski stolik kawowy stojący nieopodal kominka. W pobliżu jednej z sof znajdowało się szerokie biurko pełne pergaminów. Ciężka, srebrna pieczęć błyszczała w błękitnym świetle lampy o fantazyjnym kształcie, a za biurkiem wisiał portret przedstawiający George'a Villiersa, Księcia Buckingham, który wpatrywał się w Harry'ego z jawnym zainteresowaniem, po czym zamrugał porozumiewawczo i obdarzył go chytrym uśmiechem.
Kingsley podniósł wzrok znad papierów i wskazał, by Harry usiadł na jednej z kanap.
— Nalej sobie czegoś, już kończę sporządzać tę notatkę.
Harry obrzucił portret miażdżącym spojrzeniem i zrobił, jak mu kazano. Jedwabny, turecki dywanik w żaden sposób nie tłumił jego kroków.
— Tobie też mam nalać? — spytał Harry, wypełniając niemal dekoracyjny kubek zwykłym mlekiem.
— Herbatę z mlekiem i dwoma kostkami cukru, dzięki. — Kingsley podpisał się na marginesie jednego z dokumentów i odłożył pióro na biurku. Przekrzywił głowę i przetarł zmęczone oczy, nim wstał z krzesła, które zapewne miało bardziej charakter dekoracyjny, niż zapewniało wygodę. Dostrzegł, że Harry kręcił na nie głową. — Pozostałość po Knocie. Wymienię je, jak tylko znajdę czas.
— Dlaczego go po prostu nie transmutujesz?
— Czar się nie utrzyma. — Kingsley ponownie się przeciągnął. — To pewnie kolejny wymysł Korneliusza. Rufus nie dbał o to, na czym siedział, dopóki było w stanie go utrzymać. — Mężczyzna obszedł biurko, stanął naprzeciw Harry'ego i wyciągnął dłoń po kubek parującej herbaty. — Mi wystarczy po prostu wygodne krzesło. Jak idzie twoje szkolenie?
Harry oderwał błyszczący wzrok od krawędzi własnego kubka. Tutaj, przy Shacklebocie, mógł po prostu być sobą.
— Jest wspaniale. Nie miałem pojęcia, że ta praca jest tak skomplikowana. Chyba mi się spodoba. W poniedziałek zaczynamy kurs medyczny, większość Weasleyów już zgodziła się, bym na nich ćwiczył.
Kingsley zachichotał.
— Na Artura i Molly zawsze można liczyć. A po tym, jak Bill spędził całe lata wśród goblinów, niewiele jest w stanie ich wystraszyć. — Wziął głęboki łyk i odstawił kubek na blat. Wyglądał na skrajnie wyczerpanego, ale obdarzył Harry'ego uprzejmym uśmiechem, nim kontynuował: — Twoi instruktorzy wypowiadają się o tobie raczej pochlebnie i tak, zanim coś powiesz, pytam czasem o ciebie. Nie często zdarza się, że sam Minister typuje uczestnika do programu aurorskiego, ale wiem, że dobrze zrobiłem, pokładając w tobie nadzieję.
Harry złapał za jedną z kanapek rozłożonych na talerzyku i przyglądał się jej przez chwilę, grając na zwłokę.
— Czasem żałuję, że nie wróciłem do Hogwartu, ale myślę, że chyba całkiem nieźle sobie radzę. — To nie była fałszywa skromność. Harry odkrył, że część kursu była tak trudna, iż opanowanie materiału wydawało się niemal nieosiągalne. Wziął ostatni kęs kanapki i obrzucił jeszcze wzrokiem talerz, nim oparł się wygodnie na kanapie.
— Lepiej, niż niektórzy i nie tak dobrze, jak inni — przyznał Kingsley. — Ale nie masz powodów do wstydu. Jedz, jeśli chcesz, mam całe mnóstwo kanapek. Doskonale pamiętam, że szkolenie to ciężka praca.
— Tak. — Harry posłusznie napełnił talerz i nalał sobie więcej herbaty, którą również zaoferował Kingsleyowi. Rozmawiali beztrosko, omawiając regulamin dotyczący błędnego korzystania z urządzeń wymyślonych przez mugoli, jak i obsesję Ministerstwa na temat składania raportów, których i tak nikt nigdy nie czytał. — Tak szczerze — powiedział Harry, gdy się rozluźnił. — Wcześniej nie wiedziałem, jak dziwaczne zastosowanie może znaleźć czarodziej dla zwykłego odkurzacza.
— To dość fascynujące, co potrafią robić czarodzieje, którzy maja zbyt wiele wolnego czasu — odparł Kingsley ze śmiechem. — Żarty żartami, ale pewnie zastanawiasz się, dlaczego po ciebie posłałem.
— Zastanawiam się. Nie sądzę, żebyś uznał moje problemy z czarami infiltracyjnymi za aż tak interesujące. — Atmosfera zaczęła się zagęszczać, gdy Kingsley zaczął przesuwać po talerzu resztki ich nieoficjalnego posiłku. Puls Harry'ego przyspieszył i chłopak poczuł, jak ogarnia go strach, ale swoją paranoję zrzucił na karb doświadczeń związanych z wojną.
— Jak zapewne się orientujesz, procesy Śmierciożerców trwają od ponad roku i są o wiele bardziej skomplikowane, niż mogliśmy się spodziewać. Wygląda na to, że Pius Ticknesse wydał przyzwolenie na używanie Klątw Niewybaczalnych, od czasu gdy Sam-Wiesz-Kto znowu powstał, do czasu, aż ten sam je zalegalizował.
— Co? — Harry wyprostował się, wylewając odrobinę herbaty z filiżanki, którą zapomniał, że trzymał w rękach. — Czy chcesz mi powiedzieć, że rzucanie tych zaklęć ujdzie im na sucho? Oni zabili Freda, Lupina i Tonks, czym zrujnowali życie Teddy'ego. Torturowali ludzi, Kingsley, mordowali ich! Jak możesz pozwolić...?
— Na nic im nie pozwalam — przerwał mu Minister. — Powiedziałem tylko, że nie możemy zamknąć ich za użycie Niewybaczalnych. Ticknesse od zawsze był głupcem. Jednak, chociaż sam chcę wtrącić ich wszystkich do Azkabanu i wyrzucić klucz, jestem zobowiązany przestrzegać prawa za kadencji Vol... — zająknąl się lekko. — Voldemort pociągał za sznurki i nasz poprzedni Minister zalegalizował mroczne zaklęcia. Chciałbym machnąć różdżką i powiedzieć, że to się nie liczy, jednak nie tak załatwiamy sprawy.
Harry miał ochotę wybiec z gabinetu albo go zdemolować, krzyczeć na całe gardło z powodu niesprawiedliwości rządzącej światem, ale wciąż siedział w milczeniu i tylko jego żywo zielone oczy zdradzały jakiekolwiek oznaki gniewu.
— Więc jak załatwiamy sprawy?
— Każdy ze Śmierciożerców będzie mógł wybrać pracownika Ministerstwa, by ten reprezentował go podczas procesu przed Wizengamotem. Jak zapewne możesz się domyślić, większość z nich wybrała aurorów z, nazwijmy to, nienaganną reputacją. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów częściowo utracił wiarygodność, kiedy zaczęły się procesy. Wielu aurorów, którzy pięli się po szczeblach kariery w okresie pierwszej wojny, często przymykali oko na machinacje tych, których jedynie podejrzewano o wspierania działalności Śmierciożerców. Zostali onie oczyszczeni, kiedy Czarny Pan zniknął. Wystarczył wór galeonów, by aurorzy nie byli w stanie wychwycić nielegalnych działań, chyba że tego właśnie chcieli członkowie wewnętrznego kręgu Voldemorta.
— Pamiętam tych kilka artykułów w Proroku. Część wyrażała zaniepokojenie tym, że Lucjusz Malfoy w ogóle uniknie Azkabanu. Na szczęście dla nas, Malfoy Manor wystarczająco spodobała się Voldemortowi, by zmienił ją w swoje kwatery, a sam Malfoy został zmuszony gościć u siebie ludzi, których normalnie nigdy nie chciałby widzieć na oczy.
— Dokładnie. Nie możemy sądzić Śmierciożerców za używanie Czarnej Magii. Nie możemy też oskarżyć ich o rzucanie Zaklęć Niewybaczalnych, jednak nauczyłem się jednej rzeczy, Harry: Śmierciożercy nie byli tak sprytni, za jakich ich mieliśmy. Weźmy za przykład szabrowników. Nosili ze sobą listy ludzi poszukiwanych przez Mnisterstwo, a jednak żadna z tych osób nie była o nic oskarżona. Większość po prostu uznano za wrogów, za „przestępstwo" posiadania mugolskiej krwi, a jednak nigdy nie ustanowiono żadnego prawa, które by mówiło, że posiadanie domieszki tejże krwi jest nielegalne. Jedynym, co nakazywało prawo, była rejestracja tych osób. Nie było żadnej wzmianki o przetrzymywaniu ich w lochach Malfoy Manor, czy też tutaj, w Ministerstie.
Harry zapamiętał całą sprawę nieco inaczej, ale nie był Ministrem Magii i cóż, nawet jeszcze w pełni nie należał do Departamentu, by móc zabrać w tej sprawie głos.
— Czy chcesz, bym zbadał korzenie tych ofiar? Jestem pewien, że uda się oskarżyć niektórych przynajmniej o porwanie. Szabrowników, oczywiście. Razem z Ronem i Hermioną znaleźliśmy Gryfka i Ollivandera w Malfoy Manor, był tam też Dean Thomas i Luna Lovegood. Wiem, że ona i Ollivander są czystej krwi, Dean chyba też.
— Nie, nie sądzę, żeby to... Masz rację, Harry. Możemy ich skazać i to właśnie zrobimy. Oskarżymy szabrowników o porwanie, torturowanie i przetrzymywanie siłą, a także wszystko inne, co będzie można dopisać do tej listy. Ale nie chcę, byś prowadził śledztwo w tej kwestii. Wciąż musisz ukończyć swój trening i nie mogę pozwolić ci na pracę w terenie. Mam dla ciebie inne zadanie.
— Jakie? — spytał powoli. To, że Kingsley podejrzanie unikał jego wzroku przyprawiło Harry'ego o jeszcze większy niepokój.
— Czy pamiętasz, jak ci mówiłem, że Śmierciożercy mogą wybrać pracownika Ministerstwa w celu reprezentowania ich podczas procesu? — Harry kiwnął głową, a jego żołądek zacisnął się ze zdenerwowania. — Nie ma żadnego łagodnego sposobu, by ci to powiedzieć: Severus Snape wybrał ciebie. Jego proces jest zaplanowany na 31 maja, co powinno zapewnić ci wystarczającą ilość czasu na przygotowania.
Harry'ego ogarnęła furia i w akcie niepohamowanego gniewu chłopak strącił wszystko, co znajdowało się na blacie stolika. Na podłogę poleciały okruchy jedzenia i porcelanowych talerzyków. Imbryk płynął przez chwilę w powietrzu, po to tylko, by roztrzaskać się o biurko Kingsleya; brunatna herbata zalała wszystkie dokumenty, rozmazując atrament na pergaminach. Harry zerwał się z miejsca i krążył chwilę po gabinecie, po czym ponownie opadł na sofę i skrzyżował ręce na piersi.
Sam nie wiedział, co tak naprawdę czuł, kiedy chodziło o Snape'a. Za każdym razem, kiedy myślał, iż mógłby mu wybaczyć jego złe uczynki, przypominał sobie te wszystkie chwile, w których Snape go upokarzał bądź ignorował i gniew na powrót rodził się w duszy Harry'ego. Jedyne, czego chciał – a przynajmniej sam w to wierzył – był szacunek Snape'a, ale osiągnięcie go wydawało się niemożliwe.
Kingsley wyciągnął różdżkę i z cierpiętniczym westchnięciem machnął nią w kierunku biurka. Imbryk natychmiast się naprawił i poszybował z powrotem na tackę, a okruchy zniknęły z podłogi.
— Co gorsze, nie możesz mu odmówić.
— Nie mogę się nie zgodzić? — Harry ponownie się wyprostował i oparł ręce o kolana, chowając twarz w dłoniach. Starał się za wszelką cenę powstrzymać okulary przed zjechaniem mu z nosa. — Czy istnieje jakiś wiążący kontrakt magiczny, o którym powinienem wiedzieć?
— Nie, ale prawo mówi, że Snape może być reprezentowany przez pracownika Ministerstwa, którego sam wykaże. Wybrał ciebie. Jedynym sposobem, by odmówić, jest wystąpienie z Akademii Aurorów. Jeśli jednak to zrobisz, nigdy nie będziesz mógł ubiegać się o ponowne przyjęcie przez Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Czy jakikolwiek inny.
— To jakieś cholerne bzdury. — Harry podniósł na niego wzrok i przeczesał dłonią włosy. — Dlaczego ten skurwiel wybrał akurat mnie?
— Nie mam pojęcia — przyznał Kingsley. — Sądziłbym, że wybierze członka Zakonu, na przykład Artura Weasleya. Będziesz jednak miał okazję go o to spytać, kiedy będziesz go przesłuchiwał.
Przesłuchiwał? Harry oparł głowę o zagłówek kanapy.
— Będę musiał z nim rozmawiać, zgadza się? — jęknął. — Całe godziny spędzone w towarzystwie tłustowłosego palanta. — Harry uniósł nieco głowę i otworzył jedno oko. — Czy mogę złożyć wniosek o dodatek za pracę w niebezpiecznych warunkach?
Kingsley jedynie zmarszczył czoło.
— Wybacz mi, Harry, ale sądziłem, że chciałeś, by go oczyszczono. Odniosłem wręcz wrażenie, że jesteś całkowicie przeciwny sądzeniu Snape'a.
— Bo to prawda — wybuchnął Harry. — Facet jest bohaterem. Był zmuszony robić okrutne rzeczy, ale starał się dopilnować, by nikt nie ucierpiał. Po prostu... — Harry nagle urwał, przypominając sobie wykład na temat etyki i profesjonalizmu, zaraz po przystąpieniu do programu aurorskiego. Przestrzegał ich, że nadejdzie czas, kiedy auror natknie się w pracy na ludzi, których nie może znieść, a jednak będzie musiał dać z siebie wszystko. — Po prostu się nie dogadujemy — mruknął.
Kingsley zaśmiał się głośno i odparł:
— Nikt nie dogaduje się ze Snape'em. Ten człowiek, jeśli nie jest akurat zajęty dziurawieniem czyjegoś ego, stara się umniejszyć intelektowi każdego, z kim na do czynienia. Jego słowa są bardziej niebezpieczne, niż jego różdżka, a jest przecież jednym z bardziej utalentowanych czarodziejów.
— Co ty nie powiesz. Zakład, że nazwie mnie kretynem co najmniej pięćdziesiąt razy, nim w ogóle ruszymy z procesem? — „Bezczelny,leniwy, arogancki jak twój ojciec." Harry słyszał to już milion razy. I będzie miał wątpliwą przyjemność usłyszeć jeszcze więcej. — A co z moim szkoleniem?
— Jak rozumiem — zaczął Kingsley — masz egzaminy w połowie marca? Kiedy dostaniesz wyniki, otrzymasz swoje pierwsze zadanie. Zamiast przydzielenia cię do jakiegoś oddziału, zostaniesz wysłany, by pracować z Ministerstwem. Kiedy proces się zakończy, a Snape zostanie skazany, dostaniesz następne zlecenie. To nie zaszkodzi twojej karierze, Harry. Wszyscy aurorzy w którymś momencie praktyki muszą pracować z Wizengamotem lub zajmować się badaniem poważnego przestępstwa. I czasami, po zakończeniu wymaganego okresu, są proszeni o pomoc przy innych sprawach. Jeżeli masz jakiekolwiek aspiracje, by piąć się na szczyt departamentu, to doświadczenie jedynie ci w tym pomoże.
Harry sceptycznie ściągnął brwi.
— Tak samo mówili mi o Tunieju Trójmagicznym. „Sława i chwała", jedyne co musiałem zrobić, to wygrać. I doskonale wiemy, ile to przyniosło pożytku — westchnął. — Wydaje mi się, że to jest czymś więcej, niż tyko formalnością. Przecież już praktycznie skazałeś Snape'a, więc gdzie jest haczyk? Czy Robards będzie zadawać mu pytania?
Słysząc pytanie Harry'ego, Kingsley uniósł brew.
— Czy przeszedłeś już kurs o postępowaniu przed Wizengamotem?
— Jeszcze nie. — Harry potrząsnął głową. — Ale Artur Weasley powiedział, że moje przesłuchanie w sprawie użycia magii przez niepełnoletniego czarodzieja było tak naprawdę procesem, więc chyba trochę wiem, jak to wygląda. — Harry oglądał też urywki procesów innych Śmierciożerców za czasów pierwszej wojny, ale Kingsley nie musiał wiedzieć, że wpadł do Myślodsiewni, przy której nawet nie miał prawa się znaleźć.
— Więc byłeś świadkiem samego końca tego przedsięwzięcia — odparł mężczyzna. — Zazwyczaj departament bada zeznania świadków, zanim Wizengamot wyda werdykt, ale Robarbs w chwili obecnej nie ma na to czasu, więc cały ten zaszczyt spadł na mnie.
— Na ciebie? — Harry wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, a jego oddech przyspieszył. Kingsley kiwnął głową, uśmiechając się posępnie.
— Witamy w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Kilka następnych tygodni było dla Harry'ego istnym urwaniem głowy. Musiał nie tylko sprostać szkoleniom w Akademii, ale też zająć się aktami Severusa Tobiasza Snape'a, które przesłał mu Kingsley. Nazwanie ich zwykłym plikiem było niedomówieniem. Wysłano mu kilka pudeł materiału zebranego przez Wizengamot i oddziały śledcze Departamentu. Harry miał do przeczytania zeznania składane pod przysięgą, fiolki pełne wspomnień, które musiał przejrzeć i zdjęcia, które musiał zbadać. Było tego tyle, że chłopak pocił się za każdym razem, gdy spojrzał na piętrzące się dokumenty.
Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn, Harry odczuwał wewnętrzny konflikt odnośnie obrony Snape'a. Od Ostatniej Bitwy chłopak zmagał się z dezorientacją, którą wobec niego czuł. Było jasne, że nienawidził mężczyzny z powodów osobistych, ale to uczucie łagodziła najzwyklejsza w świecie empatia. Harry rozumiał, być może podświadomie, dlaczego Snape dokonał takich, a nie innych wyborów i zastanawiał się, od czasu do czasu, czy sam poradziłby sobie choć w połowie tak dobrze, gdyby znalazł się w podobnym położeniu.
Jednak pomimo swoich cnót, do Snape'a można było podejść tak łatwo, jak do wściekłego jeża. Zdawało się, że ma ostre zęby i pazury, i mnóstwo kolców. Ponadto, syczał i walczył z każdym, kto okazywał mu jakąkolwiek oznakę dobroci,a tych, którzy jakkolwiek mu zagrażali, równał z ziemią.
Ostatnim modułem szkoleniowym Harry'ego były Tradycje Sądownictwa Wizengamotu, co niosło ze sobą wiele niespodzianek. Rozumiał z grubsza proces przesłuchiwania, ponieważ posiadał już jakieś doświadczenie w tej kwestii, ale nie wiedział, że Departament Śledczy regularnie przemawiał przed Wizengamotem. Śledczy ściśle współpracowali z działem administracyjnym, który przetwarzał wszelkiego rodzaju dane i raporty, na których z kolei bazował Wizengamot w celu wydania werdyktu. To dlatego Knot znał szczegóły z tej nocy, kiedy Harry'ego i jego kuzyna zaatakowali dementorzy w alejce nieopodal Privet Drive.
Cały proces wyglądał mniej więcej tak: na początku ktoś musiał popełnić przestępstwo, potem śledczy przesłuchiwali świadków i zbierali niezbędne dowody. Przesłuchali też podejrzanych, biorąc pod uwagę każdy możliwy trop. Na koniec, ich raporty i zebrane dowody przekazywano administracji w Wizengamocie i urzędnikowi sądowemu, nazywanemu oskarżycielem, który zapoznawał się z materiałem wraz z przewodniczącym śledztwa. W przypadku grubszego przestępstwa, lub mającego związek ze sprawami polityki, sam Minister mógł pracować jako śledczy.
W trakcie zajęć na temat składania zeznań, Harry dowiedział się, że portretom nie wolno było składać wyjaśnień, jeżeli cokolwiek wiązało je z daną sprawą. Pamiętał, jaki zawód wtedy poczuł. Lwia część jego obrony opierała się na zeznaniach portretu Dumbledore'a; wszystkie jego plany, działania, wszystko to było zawsze wielką tajemnicą. Dumbledore ufał niewielu ludziom, a Severus Snape należał do nielicznych. W jednej chwili Harry stracił całą podporę swojej linii obrony, a jego działania stały się chaotyczne i bezcelowe.
— Co to w ogóle oznacza? — spytał, podczas zajęć traktujących o konflikcie interesów. Miał wielką nadzieję, że istniał jakikolwiek wyjątek, z którego mógłby skorzystać. — Dlaczego miałby wystąpić konflikt?
Terrence Patrickson, starszy członek Wizengamotu obecnie nauczający w Akademii, zajmował się tym tematem i uważał nauczanie za o wiele bardziej satysfakcjonujące, niż prace legislacyjne.
— Przyjmijmy, że portret jest świadkiem tego, jak wiedźma przeprowadza czarnomagiczny rytuał, by doprowadzić konkurencję do upadku. Robi to poza miejscem zamieszkania i z dala od swojego miejsca pracy. W jej domu znajduje się mnóstwo portretów, a niektóre z nich wiedzą doskonale, co kobieta robi i jaki ma w tym cel. Chcą, żeby się jej udało. Kierują nimi określone motywy, dlatego nie mogą występować w charakterze świadka przed Wizengamotem. Załóżmy jednak, że kobieta kiepsko wybrała miejsce przeprowadzenia owego rytuału, a sam rytuał został zaobserwowany przez portret, którego ta nigdy nie dostrzegała. Osoba z portretu jej nie zna, zresztą z wzajemnością. Portretu nie obchodzi wynik procesu, nie ma znaczenia, czy kobieta jest winna, czy nie. Wizengamot może wysłuchać jego zeznań, nieważne czy stanowią wartość dowodową, czy są w stanie oczyścić ją z zarzutów, ponieważ świadek i tak zostanie uznany za bezstronnego. Czy ktoś wyjaśni nam, czemu zeznania portretów nie są zbyt mile widziane?
Leigh Bates, jeden z kolegów Harry'ego, podniósł rękę i odparł:
— Sądzę, że byłoby trudno przesłuchać portret. Tak naprawdę nie używają mowy ciała, więc ciężko stwierdzić, czy mówią prawdę.
— To osobna sprawa — przyznał Patrickson. — Czy ktokolwiek poda nam inny powód, dla którego Wizengamot nie podchodzi do zeznań portretów z entuzjazmem?
Nastała cisza, przerywana jedynie szelestem kart, gdy kursanci poszukiwali odpowiedzi w podręczniku. Harry sądził, że ta najpewniej tkwiła w jednym z przypisów, które musiał przeglądać, ale okazało się, że w jakiś sposób ominął cały rozdział poświęcony temu tematowi.
Quentin Watson, Krukon, który był trochę starszy od Harry'ego, podniósł rękę.
— W podręczniku napisano, że trudno określić charakter osoby przedstawionej na portrecie, chyba że jest to osoba znana, bądź zmarła... — Chłopak szybko zerknął do tekstu i podjął: — Bądź zmarła w ciągu ostatnich dziesięciu lat i jest możliwym znalezienie ludzi, którzy potwierdzą jej zeznanie. — Krukon przytknął palce do skroni. — I po co mamy to wiedzieć?
Patrickson zachichotał, choć Harry'emu sam dźwięk wydawał się bardziej świszczący i nieprzyjemny.
— Pytasz, dlaczego auror musi wiedzieć jak działa system prawny, w którym operuje? Czy o to pan pyta, panie Watson? — Quentin niemal zapadł się pod ziemię, gdy Harry wraz z resztą kolegów wybuchnęli śmiechem. — Auror jest reprezentantem prawa. W Wizengamocie wierzymy, że całkiem przydatnym jest znajomość tego prawa, oraz mechanizmów jego działania. Z tego właśnie powodu znalazł się pan na moim kursie, panie Watson.
To właśnie podczas wykładu na temat praw podejrzanego Harry dowiedział się, że jako obrońca Snape'a w ogóle nie będzie mógł zeznawać. W zasadzie, sprawa wyglądała tak, że każde słowo Harry'ego, każdy dowód, który przedstawi będzie wymazany z protokołu – chyba że będzie działał na korzyść Ministerstwa. Po raz kolejny chłopak szczerze zastanawiał się, dlaczego Snape w ogóle go wybrał.