Cześć!

Ci, którzy znają mnie jako autorkę fanfików do "Scooby'ego Doo", mają prawo się dziwić, czemu publikuję historię w innym fandomie, i czemu nie jest to nawet krzyżówka z moją ukochaną kreskówką. ;) Otóż "Kapitana Planetę" oglądałam jeszcze w dzieciństwie, ale tak naprawdę odkryłam go dopiero kilka miesięcy temu.

Z całej tej serii najbardziej pokochałam Gaję, która nie tylko doradza Planetarianom, ale i całkiem zwyczajnie im matkuje. Niestety, mimo że jest ważną postacią, bez której w ogóle nie zaczęłaby się akcja serialu, tak naprawdę niewiele wiadomo na temat jej przeszłości, motywacji i stosunku do ludzkości. Na szczęście tu z pomocą przychodzi wyobraźnia. :D

Tę opowiastkę zaczęłam tworzyć pod wpływem impulsu, mając w głowie scenkę, w której śpiącej Lince wydaje się, że jest przy niej jej mama... a potem to już samo poszło. Szczerze mówiąc, całość wyszła dłuższa, niż planowałam, ale sądzę, że mimo to efekt końcowy jest niezły.

Miłego czytania,

VerMa.


Było około północy. Planetarianie, zmęczeni kolejnym pracowitym dniem, już dawno spali. Tylko w sypialni Linki nadal paliło się światło. Wiedziona mieszaniną ciekawości i troski, Gaja weszła do środka, nie otwierając drzwi.

Linka spała w fotelu, stojącym przy wysokiej lampie podłogowej. W dłoniach ściskała igłę z nitką oraz swoją koszulkę, której nie zdążyła do końca zacerować przed zaśnięciem. Wyjąwszy wszystko z rąk dziewczyny, Gaja przeniosła ją na łóżko; a zrobiła to tak delikatnie, że Linka nawet nie drgnęła. Okrywszy swoją Planetariankę kocem, Gaja pogłaskała jej jasne włosy i pocałowała ją w czoło.

"Dzieci są takie słodkie, gdy śpią" – przemknęło jej przez myśl.

Wtem miękka, ciepła ręka Linki zacisnęła się na dłoni Gai.

– Я тебя очень люблю, мама – wymamrotała dziewczyna, nie budząc się. (Bardzo cię kocham, mamo.)

– А она очень любит тебя, Линка. И я тоже – szepnęła Gaja. – Спокойной ночи – dodała i wysunęła dłoń z uchwytu Linki. (A ona bardzo kocha ciebie, Linko. I ja też. Dobranoc.)

Następnie jednym gestem na nowo splotła rozdartą koszulkę, zgasiła lampę i bezszelestnie wyszła przez zamknięte drzwi.

Wciąż nie mogła uwierzyć, jak szybko przyzwyczaiła się do obecności Planetarian na Wyspie Nadziei. Bądź co bądź, były to ludzkie dzieci, a ona starała się unikać kontaktu z tym gatunkiem od... od incydentu z Zarmem. To przez niego ludzie stali się nieposłuszni i zarozumiali, a w dodatku nauczyli się prowadzenia wojen i zabijania zwierząt dla rozrywki. Bolało ją to tym bardziej, że zdążyła ich polubić; były to wprawdzie istoty dość słabe, ale za to inteligentniejsze od innych, więc sądziła, że będą jej pomagać w opiece nad Ziemią. Stało się jednak inaczej. I choć Kapitan Planeta pomógł jej pokonać i wygnać Zarma, natura ludzka pozostała skażona.

Właśnie dlatego zamieszkała na stworzonej przez siebie wyspie, którą nazwała Kryształową, a której ludzie mieli nigdy nie odnaleźć. Kiedy jednak zaczęli przemierzać morza i oceany, kilku z nich w czasie sztormu straciło łódź w pobliżu wyspy. Gai zrobiło się ich żal, więc zabrała ich na brzeg, dostarczyła im owoców, pozwoliła im ściąć kilka drzew na zbudowanie tratwy, zgromadzić zapasy wody i upolować kilka zwierząt, żeby mieli co jeść. W zasadzie byłaby nawet skłonna pozwolić im pozostać, bo odnosili się do niej z najwyższym szacunkiem, a poza tym nie potrafiła być niegościnna wobec istot, które Wyspie Kryształowej nadały piękne miano Wyspy Nadziei. Niestety, pewnego dnia jeden z nich odkrył jej kryształy, których używała do czuwania nad planetą, i zaczął je zachłannie zbierać. Wówczas, ze strachu, że inni pójdą w jego ślady, wygnała wszystkich z wyspy. Po tym zdarzeniu przeprowadziła się do Kryształowej Komnaty pod dnem szelfu, okalającego wyspę.

Do ludzi zaczęła się ponownie przekonywać dopiero, gdy jej Pan zapewnił ją, że wybaczył im całe zło, którego dopuścili się i jeszcze się dopuszczą przez Zarma, i że teraz wszystko zależy od nich. Mimo to wciąż nie do końca im ufała i, co tu kryć, trochę się ich bała; widziała, jak traktują przyrodę i siebie nawzajem. Najbardziej przerażała ją lekkomyślność Europejczyków i Amerykanów. Próbowała wprawdzie usuwać jej skutki, ale w miarę upływu czasu było to coraz trudniejsze. Wreszcie, pod koniec XIX wieku, ludzie zatruli środowisko tak bardzo, że już nie miała siły po nich sprzątać; potrzebowała choć chwili odpoczynku.

Nie spała długo – po zaledwie stuleciu obudziły ją skutki działań niejakiego Knura Chciwca. Szybka kontrola ostatnich działań ludzkości ujawniła, że Ziemia jest w stanie krytycznym. W tamtej chwili Gaja zrozumiała, że jakkolwiek by się starała, w pojedynkę nie zdoła naprawić sytuacji. Jedyną opcją było zmobilizowanie ludzi, najlepiej młodych, do ratowania planety przed skutkami ich własnej niefrasobliwości. Wysłała zatem w świat pięć pierścieni, dających częściową władzę nad wybranymi siłami natury. Zanim zniknęły, zauważyła jeszcze, że na każdym z nich przez krótką chwilę błysnęło imię jego przyszłego posiadacza.

Na początku zamierzała trzymać Planetarian na dystans i nie wtrącać się zanadto w ich życie. Jednak już pierwsze słowa, jakie wypowiedział do niej Wheeler, zachwiały jej postanowieniem; później zaś, patrząc w oczy całej piątki, pełne zapału mimo początkowego zdezorientowania, Gaja całkowicie zmieniła zdanie odnośnie swojej roli w ich życiu. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że jako ludzie, również te dzieci nie są bez wad, ale wiedziała też, że w gruncie rzeczy mają dobre serca.

Szybko zorientowała się, że troszczy się o nich o wiele bardziej, niż wynikałoby to z jej pozycji mentora. Tłumaczyła to sobie tym, że są jeszcze młodzi i w związku z tym potrzebują opieki, zwłaszcza mały Ma-Ti. Wkrótce jednak wszystko zmieniło się po raz kolejny. Zarm bowiem powrócił, omamił czworo starszych Planetarian i próbował ich podstępem skłonić do wywołania wojny. Gaja wiedziała, że musi ich ratować; była nawet gotowa zaryzykować życie (a naprawdę mało brakło, żeby je straciła!), byle tylko wyrwać ich ze szponów Zarma.

Nie powiedziała im tego wszystkiego wprost. Nie musiała; w ich oczach zobaczyła, że mniej więcej zrozumieli, co nią kierowało. Później, kiedy już Kapitan Planeta wysłał Zarma daleko w kosmos, a Planetarianie wrócili na Wyspę Nadziei, Gaja wezwała całą piątkę do siebie. Ma-Ti był zaniepokojony, a pozostali przerażeni. Zajrzawszy na moment w ich serca, odkryła, że spodziewają się ostrej reprymendy. Nie udzieliła im jej – to nie była ich wina, że nie mieli pojęcia, jaki naprawdę jest Zarm. Wyciągnęła tylko ręce i przytuliła ich; a wówczas stało się coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Pięć serc niemal równocześnie wysłało jej prosty komunikat: "mamo".

Odtąd już nie wyobrażała sobie życia bez "swoich" dzieci. Za dnia obserwowała ich zabawy i przyjacielskie rywalizacje, opowiadała im różne (niekiedy trochę ubarwione) historie na podstawie tego, co zobaczyła w kryształach, zaglądając w przeszłość, słuchała ich śmiechów i przekomarzań przy posiłkach, leczyła poparzenia, skaleczenia, rozbite nosy, stłuczone kolana i zranione uczucia. Nocami zaś dzieliła czas między stopniową regeneracją środowiska tam, gdzie było to możliwe, dyskretnym obserwowaniem śpiących Planetarian i, w razie konieczności, naprawianiem ich podartych ubrań, tak jak dziś zrobiła z koszulką Linki.

Liczyła się z tym, że kiedyś wszyscy pięcioro dorosną i założą własne rodziny, ale na razie ona była ich matką, a ich domem była jej wyspa. Nie wiedziała, jak długo to potrwa; nie chciała wiedzieć. Jednego była jednak pewna – cokolwiek by się stało, te dzieciaki już zawsze będą miały szczególne miejsce w jej sercu.


PS – Informacje zwrotne będą mile widziane.

VM