Mam zgodę na tłumaczenie i publikowanie opowiadania Angstier „Their Verdict of Vagaries".


Dwa pierwsze rozdziały, opis i tytuł są dziełem Panny Mi i zostały poprawione przez Himitsu. Zamieszczam ich niezmienioną wersję.

W tym rozdziale zostały wykorzystane fragmenty książki „Harry Potter i Insygnia Śmierci" autorstwa J.K. Rowling w przekładzie Andrzeja Polkowskiego


Krótkie wyjaśnienie z mojej strony. To tłumaczenie przejęłam od Panny Mi. Jestem jej bardzo wdzięczna, że zaproponowała taką opcję, mimo że to ona pierwsza zaczęła publikować. Jestem świadoma, że zapewne jest mi daleko do jej poziomu tłumaczenia, ale będę się starać z całych sił, żeby wychodziło mi to jak najlepiej.

Mam nadzieję, że ciepło przyjmiecie moją wersję tłumaczenia i nie odczujecie zbyt dużej różnicy.

Miłego czytania!


Harry leżał twarzą w dół, wsłuchując się w otaczającą go ciszę. Wiedział, że ze względu na to, co zrobił, był zupełnie sam. Nikt go nie obserwował. Prócz niego nikogo tu nie było. Nie był zresztą pewny, czy on sam tu jest.

Po długim czasie, a może natychmiast, przyszło mu do głowy, że jednak musi istnieć, musi być czymś więcej niż tylko odcieleśnioną myślą, bo leży, na pewno na czymś leży. A jeśli czuje, że leży, to musi mieć zmysł dotyku, a to coś, na czym leży, też musi istnieć.

Gdy tylko doszedł do takiego wniosku, zdał sobie sprawę z tego, że jest nagi. Nadal był przekonany, że jest zupełnie sam, więc nie przejął się tym, choć trochę go to zaintrygowało. I pomyślał, że skoro wciąż ma zmysł dotyku, to warto sprawdzić, czy ma również zmysł wzroku. Otworzył oczy i odkrył, że nadal je ma.

Leżał w jasnej mgle, choć takiej mgły jeszcze nigdy w życiu nie widział. Otoczenie nie było nią przysłonięte, raczej owa mgła nie uformowała się jeszcze w otoczenie. Powierzchnia, na której leżał, chyba była biała, ale nie można było stwierdzić, czy jest ciepła, czy zimna, po prostu była – płaska, bezbarwna, służąca tylko temu, by na niej istnieć.

Usiadł. Wyglądało na to, że jego ciało nie doznało żadnego uszczerbku. Dotknął twarzy. Nie miał okularów.

A potem poprzez bezkształtną nicość, która go otaczała, przedarł się jakiś dźwięk: coś się cicho trzepotało, miotało, łopotało. Był to odgłos żałosny, budzący litość, a jednocześnie jakby trochę nieprzyzwoity.

Po raz pierwszy pomyślał, że jednak wolałby mieć coś na sobie. Zaledwie ta myśl uformowała się w jego głowie, tuż obok niego pojawiła się szata. Sięgnął po nią i włożył na siebie: była miękka, czysta i ciepła. Wydawało mu się fascynujące, że pojawiła się znikąd, gdy tylko jej zapragnął.

Wstał i rozejrzał się. Czyżby znajdował się w jakimś wielkim Pokoju Życzeń? Im dłużej się rozglądał, tym więcej dostrzegał. Wysoko nad nim połyskiwało w słońcu szklane, kopulaste sklepienie. Może to jakiś pałac? Panowała tu cisza, tylko gdzieś blisko, we mgle, wciąż coś dziwnie się miotało i jakby cicho skomlało…

Obracał się powoli w miejscu. Otoczenie zdawało się rodzić na jego oczach. Wielka, otwarta przestrzeń, jasna i czysta, jakaś sala o wiele większa od Wielkiej Sali w Hogwarcie, z tym przejrzystym, szklanym sklepieniem. Zupełnie pusta. Tylko on tu był… on i…

Wzdrygnął się. Dostrzegł to coś, co wydawało owe dziwne odgłosy. Miało postać małego, nagiego dziecka, zwiniętego w kłębek na podłodze, czerwonego, jakby odartego ze skóry. Leżało, drżąc, pod jakimś krzesłem, porzucone, niechciane, wepchnięte tam z dala od spojrzeń, z trudem łapiące powietrze.

Harry poczuł lęk, czyż nie było to takie małe, kruche i bezbronne? Spojrzał na to stworzenie, a atmosfera w pokoju powoli uległa zmianie. Wszystko wokół niego zaczęło się niesamowicie powoli, chociaż wciąż zauważalnie, przyciemniać. Wspomnienie tego, co wydarzyło się zaledwie kilka sekund temu – a może tak naprawdę wieki temu – ułożyło się w jego głowie w logiczną całość, kiedy tylko dostrzegł tę bezradną, odrażającą istotę.

Czymkolwiek było to coś, ledwo żyło. Potrzebowało pomocy… Harry wiedział, że naprawdę powinien to pocieszyć. Ostrożnie podszedł do tego stworzenia, wbijając w nie wzrok, kiedy to nadal biadoliło i trzęsło się, nie zauważając jeszcze jego obecności. Był już tak blisko, że mógł go dotknąć, ale nie potrafił się do tego zmusić. Czuł się jak tchórz…

Niespodziewanie rozległ się za nim czyjś głos:

— Nie możesz mu pomóc.

Harry wstał, odwracając się gwałtownie. Szedł ku niemu Albus Dumbledore, szedł raźnym, sprężystym krokiem, wyprostowany, ubrany w powłóczystą, granatową szatę.

— Harry. – Rozłożył ramiona, obie dłonie miał białe, nieuszkodzone. Harry zacisnął pięści. Dumbledore zatrzymał się, zauważając ten nieprzyjazny gest. Nastała cisza. – Czekałem na ciebie już od dłuższego czasu – odezwał się po chwili Dumbledore, zachowując się tak, jak gdyby w ogóle nie przejmował się gwałtownym napięciem od strony Harry'ego. – Nie chcesz usłyszeć, co mam do powiedzenia?

Hary nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Na widok swojego starego dyrektora poczuł słabe ukłucie żalu… ale to nie wystarczyło, by powstrzymać go od obwiniania tego wiekowego czarodzieja za wszystko, co się wydarzyło.

— Pan umarł – powiedział jedynie.

— Och, tak – orzekł rzeczowym tonem Dumbledore. – Ale nie wierzę, byś ty również był martwy. To jednak nie jest odpowiedź na moje pytanie. Nie chcesz usłyszeć, co mam do powiedzenia?

Nastała kolejna, długa cisza, podczas której Harry zastanawiał się nad odpowiedzią. Miał ochotę krzyczeć na profesora, przypomnieć Dumbledore'owi, dlaczego był na niego taki wściekły, zdezorientowany i poruszony, ale w głębi duszy wiedział, że niczego dzięki temu tutaj nie osiągnie.

— Nie, nie chcę słuchać niczego, co ma mi pan do powiedzenia.

Dumbledore wydawał się znać odpowiedź jeszcze zanim Harry wypowiedział ją na głos.

— A mogę zapytać dlaczego?

— Zdradził mnie pan – oświadczył Harry, próbując zachować panowanie nad swoim głosem. – Po tym wszystkim, czego mnie pan nauczył, abym mógł zniszczyć horkruksy, po tych wszystkich razach, kiedy powiedział mi, że muszę zabić Voldemorta, zawsze pan wiedział, że muszę zginąć. Wiedział pan, że to wszystko kłamstwa… Powinien mi pan o tym powiedzieć.

Dumbledore przyglądał się uważnie Harry'emu. Jego jasnoniebieskie oczy przygasły nieco, podczas gdy jego twarz nie okazywała żadnych emocji, nie wiedząc jeszcze, jak zareagować na słowa byłego ucznia. A następnie, ku zaskoczeniu Harry'ego, Dumbledore uśmiechnął się. Uważał to za poniżające.

— Zawsze wiedziałem, że się w końcu tutaj znajdziesz, Harry. Wiedziałem, że ostatecznie znajdziesz w sobie wystarczająco odwagi.

Te słowa zirytowały Harry'ego. Chłopiec nie rozumiał, jak Dumbledore mógł się zachowywać tak, jak gdyby myślał, że to, co powiedział Potter, nie było ani trochę ważne.

— Skoro zawsze wiedział pan, że się tutaj znajdę – zaczął Harry, zimnym z oburzenia tonem – to dlaczego nie powiedział mi o tym?

— Gdybyś spodziewał się, że stanie się coś takiego, podejrzewam, że wszystko skończyłoby się całkowicie inaczej.

— Co ma pan na myśli?

— Gdybyś wiedział dzisiaj o tym miejscu, nigdy nie trafiłbyś do niego przez przypadek. — Harry włożył wielki wysiłek w to, aby nie myśleć o tych wszystkich niezbyt dobrze rokujących faktach, które wynikały z tej teorii. Dumbledore prowadził tę rozmowę, jak gdyby miała bardziej rozjaśnić mu całą sytuację.

— Miałeś szczęście, że trafiłeś właśnie tutaj, Harry. Byłem zaskoczony, jak długo zajęło ci dokonanie właściwego wyboru. Biorąc pod uwagę to, co zrobiłeś, myślałem, że udało ci się zawieść i zniszczyć…

— Przestań! – przerwał mu ostro Harry.

Zapadła kolejna chwila ciszy. Dumbledore jedynie przypatrywał się uważnie Harry'emu. Wydawało się, że porzucona istota pod wpływem krzyków Harry'ego stała się jeszcze bardziej przerażona; zaskomlała kilka razy, zaczęła się wiercić, po czym całkowicie ucichła. Dłonie Harry'ego zacisnęły się w pięści, a jego oddech przyśpieszył. Pragnął, by nie denerwowało go to tak bardzo. Jego ciało ogarnęło zniechęcenie i obrzydzenie.

— Nie chciałem, aby tak się stało – powiedział Harry, próbując zachować spokojny ton głosu. – Ja po prostu… To wszystko twoja wina!

— Moja wina?

— Tak! Ty… to ty nigdy mi o tym nie powiedziałeś! – wykrzyknął Harry, czując w sobie mieszankę złości i smutku. – To ty wszystko schrzaniłeś! To wszystko stało się przez ciebie…

— Już wtedy nie żyłem – zauważył spokojnie Dumbledore.

Harry musiał poświęcić chwilkę na zebranie myśli, kiedy usłyszał, jak spokojny był jego towarzysz. Musiał dokładnie przypomnieć sobie, o co tak naprawdę się gniewa.

— Powinieneś powiedzieć mi, że muszę umrzeć, kiedy jeszcze żyłeś.

— Ryzykując zniszczenie całej radości, jaką mogłeś przeżyć w czasie, jaki ci jeszcze pozostał? – zapytał z niedowierzaniem Dumbledore. – Nie mogłem ci tego zrobić, Harry.

— Ale przez to tylko jeszcze bardziej wszystko pogorszyłeś! Odstraszyłeś mnie, mówiąc mi o tym w ostatniej możliwej chwili!

— Sam jesteś winny swojej reakcji, Harry.

Po tych słowach Dumbledore milczał długo, podobnie jak Harry. Kiedy odezwał się ponownie, w jego głosie słychać było rozczarowanie:

— Być może źle cię oceniłem…

Stworzenie zaczęło robić jeszcze więcej hałasu.

— Och tak? – zapytał Harry. – No cóż, może masz rację…

— Nie jest za późno, aby dokonać właściwego wyboru – zauważył cicho Dumbledore.

— Ale to już koniec…

— Voldemort nie jest martwy i ty nadal możesz go pokonać. Możesz wrócić.

— Dlaczego powinienem teraz posłuchać pańskiej rady? Skąd mam wiedzieć, że to nie jest kolejna sztuczka, która znów sprowadzi mnie na całkowicie złą drogę?

— To twoje własne wybory doprowadziły do powstania sceny, którą tak niedawno opuściłeś.

— Nawet jeśli wrócę, nie naprawię żadnych błędów… — powiedział cicho Harry, spoglądając na tarmoszące się pod krzesłem dziecko.

— Ale wciąż masz drugą szansę, Harry.

Te słowa jedynie znów go rozgniewały.

— Dlaczego miałbym dostać drugą szansę? – zapytał. – Dlaczego nie… nie… — Ale nie mógł zmusić się do powiedzenia tego, co chciał powiedzieć, dlatego zaczął improwizować: — …nie dostanie jej tamto dziecko?

Tym razem Dumbledore odwrócił wzrok od Harry'ego, spoglądając na istotę, na której spoczywał wzrok Harry'ego.

— To byłby nierozsądny sposób na wykorzystanie swojej drugiej szansy.

Harry zastanawiał się nad tymi słowami.

— Czy ono żyje?

— Bardziej, niż mógłbyś się spodziewać – stwierdził niemal smutno Dumbledore.

Te słowa sprawiły, że w głowie Harry'ego zrodził się nowy pomysł.

— Mógłbym je uratować… — Jego głos był ledwie głośniejszy od szeptu.

— Nie możesz mu pomóc – powtórzył Dumbledore.

— Na tej samej zasadzie, co musiałem umrzeć? No cóż, a jednak tu jestem.

— Harry, masz szansę na dokonanie słusznego wyboru.

— Od kiedy pomaganie komuś nie jest słusznym wyborem?

Harry odwrócił się plecami do Dumbledore'a. Zrobił wiele kroków do przodu, po raz kolejny klękając obok tego czegoś. Uniósł dłoń nad jego trzęsącym się ciałem, tym razem w każdej chwili gotów je pocieszyć. Jakimś cudem w głębi swojego umysłu wiedział, że zabierze go to z tego okropnego miejsca.

— To nie pomoże mu w sposób, jakiego byś pragnął – poinformował go mądrze Dumbledore.

Harry uśmiechnął się ze smutkiem, kiedy poczuł znajome mrowienie w kącikach swoich oczu.

— Jeżeli tylko zabierze mnie to z dala od ciebie, będę szczęśliwy…

Harry nie spojrzał już na Dumbledore'a, nie czekał też aż ten coś powie. Opuścił swoją rękę na tę istotę, a następnie, zupełnie jakby było świstoklikiem, poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Ostro pochylił się do przodu, zanim nagle wszystko wokół niego zaczęło wirować w zawrotnym tempie, roztaczając wokół niego ciemność, która ogarnęła jego oczy i sprawiła, że stracił przytomność.