Dłużej nic się tu nie pojawiało, więc rozdział objętościowo podwójny. Wyszedł jakiś taki dziwny... Sorry, jeśli nie podejdzie pod Wasze gusta, ale musiałam wyrzucić to z głowy, żeby się odblokować :) Enjoy.
Międzywymiarowa ekipa, tryskając dobrym humorem, acz asekuracyjnie w zorganizowanym pośpiechu, opuściła zalatujące grzybem i starością pomieszczenie. Za drzwiami Hermiona natychmiast odkryła, że zaklęciem blokującym aportację była obłożona jedynie pozbawiona okien cela. Normalnie zapewne pozwiedzaliby ciemne korytarze, trafili na jakichś ukrytych wrogów, wdali się w górnolotne konwersacje i wygłosili epickie, minimum trzyzdaniowe monologi, którym przeciwnicy przysłuchiwaliby się z zajęciem. Byłoby materiału na jakieś trzy rozdziały, ale tak się składało, że nie wiązał ich żaden kanon.
Mogli mieć gdzieś podtrzymywanie uwagi czytelników, skoro kanon poszedł się… przewietrzyć.
Zwyczajnie, bez dupereli, chwycili świstoklik, który Ron wygrzebał z dna torebki swojej dziewczyny. Zniknęli w rozbłysku światła, by ułamek sekundy później zmaterializować się dwa metry nad marmurową klatką schodową i wyrżnąć z impetem w fantazyjnego kształtu balustradę.
Harry, poprawiwszy przekrzywione okulary, natychmiast rozpoznał w niebezpiecznie i bez architektonicznego wyczucia powyginanych prętach tak dobrze mu znane dzieło czarodziejskiego kowalstwa artystycznego. Ścianę nad schodami zdobiły znajomo wyglądające spreparowane głowy skrzatów domowych, których trupia bladość niezbyt komponowała się z kolorystyką wzorzystej tapety. Zgodnie z przewidywaniami, wrzaskiem i przekleństwami powitały go z kolei wizerunki byłych domowników rezydencji, nachalnie wybudzonych z pośmiertnej, popołudniowej drzemki.
- Morda w kubeł, albo przewieszę cię do wychodka na trzecim piętrze – krzyknął w kierunku matrony, wiodącej prym w bolesnym dla uszu jazgotaniu młody mężczyzna, którego Harry natychmiast rozpoznał po głosie, nie musząc się odwracać w jego stronę.
- Ty odszczepieńcu! Przynosisz wstyd swojej szlachetnej krwi! Jesteś wyzuty z wszelkich zasad i plugawisz pamięć przodków! – unosiła się rozdygotana dama, której portret zajmował większą część ściany. - Zakało starożytnego rodu! Jak śmiesz przyjmować pod moim dachem tych… - Kobiecy głos urwał się, gdy gruba kotara opadła na przedstawiający arystokratkę obraz.
- Stara jędza. Wywaliłbym ją stąd, gdyby nie to, że jej zamiłowaniem jest namiętne wkurwianie całymi dniami świętej pamięci stryjecznego brata mojej babki ze strony ojca, a tamtego padalca nie znosiłem jeszcze bardziej. O, ten z lewej – z nonszalancją stwierdził wnuk stryjecznej siostry jegomościa, patrzącego na Pottera oraz resztę ekipy z odrazą i wyższością. – A teraz zapraszam na pokoje. Jakby co, łazienka jest korytarzem na lewo, drugie drzwi…
- … za biblioteką. Żeby w kranie pojawiła się ciepła woda, trzeba dwukrotnie kopnąć w rurę za kiblem – dokończył bezwiednie siedemnastolatek.
Przywołujące wspomnienia badawcze spojrzenie, choć czystsze i bardziej miękkie, niż to znane Harry'emu z przyszłości, prześlizgnęło się po twarzy naznaczonej na czole blizną. Chociaż chłopak widział młodzieńcze rysy Syriusza kilka godzin temu w Dolinie Godryka, przed oczami stawała mu starsza wersja jego ojca chrzestnego. Miał wrażenie deja vu, widząc młodego Blacka w tak znajomej scenerii. Usta Pottera rozciągnęły się w uśmiechu.
Wylądowali w apartamencie przy Grimmauld Place 12, a tutaj Harry znał każdy kąt i czuł się jak w domu.
Harry wygodniej rozsiadł się w fotelu, analizując zagmatwane powiązania pokrewieństwa i powinowactwa, zilustrowane na ścianie przed nim pod postacią wielkiego drzewa genealogicznego starożytnej familii Blacków. Imiona, nie tylko sławetnych descendentów, ale także te ukryte między rozgałęzieniami bocznych linii rodu, nie były mu obce i prawdopodobnie potrafiłby je odtworzyć z pamięci, gdyby kiedykolwiek było mu to potrzebne do szczęścia. Dla odmiany przez najbliższe kwadranse, nie musząc się skupiać na unikaniu śmiertelnego zagrożenia, mógł rozluźniony czekać, aż reszta lokatorów zwlecze się z łóżek. I spokojnie podziwiać kunszt artysty. Zamknięte we wprawnych pociągnięciach pędzla stulecia historii kolejnych pokoleń, utrwalone za pomocą ochry i verdigrisu, miały w sobie coś magicznego. Zupełnie inny rodzaj magii, niż ta, którą wyzwalała różdżka. Dużo bliższa ciepłu, rozlewającemu się w duszy Harry'ego na widok Ginny, jego przyjaciół czy na wspomnienie rodziców. Jego rodziców. Te imiona tutaj dla samego Pottera nic nie znaczyły, bo nie wiązały go z nimi krew czy więzy przyjaźni. Przez chwilę zastanawiał się za to, czy gdzieś w rodzinnym domu Potterów, w jakiejś starej rezydencji rodowej, też jest podobna ściana z jego imieniem obok imion Lily i Jamesa.
Po chwili otrząsnął się z krzywym uśmiechem, zupełnie pozbawionym radości. Na pewno nie w tej posranej linii czasowej, pomyślał. Tutaj wszystko było na opak i pewnie dlatego zaczynał się zachowywać, jak sentymentalna cipa.
- Wytropiłeś jakieś ciekawe persony wśród moich nieodżałowanych przodków? – usłyszał za swoimi plecami. Syriusz oparł się o fotel z właściwą sobie nonszalancją i wcisnął Harry'emu w dłoń butelkę piwa kremowego. – Bo na wielkiego fana bohomazów raczej nie wyglądasz. Zresztą… - dodał nieco niepewnie młody Black – wydajesz się być zaznajomiony z domem i jego sekretami.
- Taa. Mieszkałem tutaj jakiś czas i przetrząsnąłem każdy kąt, kiedy zadekowałem się w tu po twojej… Ekhm… Kiedy mi go przepisałeś. Nie znosiłem tej nory, ale teraz wydaje się jakaś taka… bo ja wiem? Cieplejsza – dokończył chłopak uciekając wzrokiem przed spojrzeniem gospodarza.
- Ludzie tworzą dom, jakkolwiek lamersko to zabrzmi. To tutaj – wskazał na wielkie malowidło – to przymusowy bagaż. Mam inną definicję rodziny – stwierdził Syriusz. – A tak właściwie, dlaczego mieszkałeś tutaj, a nie w Dolinie Godryka? Jakbym miał wybierać, to w cholerę pozbyłbym się tej rudery i jeszcze dopłacił, ale wiesz – jeśli się wyprowadzę, to stracę dopływy z funduszu powierniczego. Przodkowie wiedzieli, jak mnie udupić, nawet zza grobu.
Harry odpowiedział uśmiechem na ironię w głosie Syriusza. Młodsza wersja znanego mu wyniszczonego, trochę złamanego przez życie człowieka wywoływała w nim znajome uczucie bliskości.
- W mojej rzeczywistości jesteś moim ojcem chrzestnym. W zasadzie jesteś moją jedyną rodziną, taką prawdziwą, nie taką – teraz Harry wskazał na wymalowaną ścianę.
- Serio? Stawiałbym na Seva, bo nie wiem w którym miejscu mnie można byłoby nazwać kandydatem na odpowiedzialnego opiekuna. Remusa to jeszcze rozumiem, chociaż on z kolei jest aż za bardzo akuratny, ale ja? Musiało Jamesa i Lily nieźle przypilić, że tak desperacko pograli. Jak nic Gacuś się sfocha, kiedy się dowie.
Potter spojrzał na rozmówcę głupkowato, unosząc mimowolnie brew. Nie było takiej rzeczywistości, w której ta menda tatusiowałby Harry'emu. No way.
- Yyy… Snape? – wyrwało mu się z niedowierzaniem. – Nie wiem jak tutaj, ale u mnie Snape jest emowatym odludkiem, przekleństwem podopiecznych Hogwartu i dwulicową sprzedajną mendą z zerowym poczuciem humoru. Może i odważny z niego sukinsyn, ale poza tym to wredny, zimny, podstępny, wyrachowany, nie okazujący ludzkich uczuć…
- Aż tak mi nie musisz kadzić, młody. I bez tego mam odpowiednio wysokie poczucie własnej wartości – dobiegło od strony drzwi, w których pojawił się bosy i na wpół roznegliżowany Severus Snape z twarzą cierpiętnika. – I nie musisz tak drzeć japy. Zaraz mi czaszkę rozje-
- Sev, język.
- No kurwa, masz Riddle na drugie? Bardzo przepraszam, że kaleczę twoje delikatne, arystokratyczne uszka rynsztokowym słownictwem. Mamy kefir? – dobiegło już z korytarza, którym Snape najwyraźniej zmierzał w stronę kuchni.
- A co? Następstwa dnia wczorajszego męczą? I wiesz, jak nienawidzę tych twoich egalitarystycznych odzywek. Z tego się leczy! – wykrzyczał za odchodzącym naburmuszony Black.
Sekundę później w drzwiach pojawiła się prawa dłoń z wysuniętym środkowym palcem, niewerbalnie referując odczucia jej właściciela na temat komentarza kolegi. Zanim ktokolwiek zdążył się do tego ustosunkować, kroki bosych stóp dały się słyszeć w głębi korytarza i zawtórował im odgłos otwieranych drzwi kuchennych.
- On ma tak zawsze? – zapytał Harry, który nie mógł się oswoić z tutejszą osobowością swojego znienawidzonego belfra.
- Skłonność do bycia zimnym dupkiem jest u niego wrodzona, ale takiego kaca ma może drugi… no dobra – trzeci raz w życiu. Wczoraj było bardzo podbramkowo i nie dziwię się, że Sev potrzebował się zresetować. Wszyscy mielibyśmy przerąbane, ale jakby Sam-Wiesz-Kto jego dorwał… Nie mam aż tak bujnej wyobraźni.
- Ale skoro jest takim dupkiem, to jakim cudem macie ze sobą cokolwiek wspólnego?
- Ej, z kim przystajesz i tak dalej. Mnie do świętego daleko, a i z Rogacza niezłe ziółko. Z Lily też nie chciałbyś mieć na pieńku. Jesteśmy unikalną ekipą i kilku czarodziejów zapewne przez nas osiwiało.
- I wychodzi, że to ja jestem ten nudny? – padło z ust Remusa, który przekroczył próg i dowlókł się do kanapy, by widowiskowo wywinąć orła i paść obok niej bez życia.
- Nie bądź taki skromny. Dostarczasz nam co miesiąc pierwszorzędnej zabawy i bez tych rozrywkowych nocy nasza egzystencja straciłyby sens – zripostował z półuśmieszkiem James, wchodząc za Lupinem, zbierając go z wysłużonego dywanu i lokując na ponadgryzanym przez mole siedzisku.
- Nie dobijaj mnie, Rogasiu. Za dwa dni pełnia i nawet nie chcę o tym myśleć. A właśnie, Severus już złapał kontakt z rzeczywistością? Moje zapasy tojadowej herbatki zostały w Dolinie Godryka i lepiej dla wszystkich, gdyby mój dostawca był na tyle trzeźwy, żeby uwarzyć świeżą dawkę – wymruczał Remus, zapadając się mocniej w miękkich poduszkach i chroniąc oczy przed słonecznym blaskiem, wdzierającym się do salonu przez zmurszałe, wysłużone zasłony.
Harry jakoś wolał zignorować głos w swojej głowie mówiący mu, że cała ta ekipa chlała w najlepsze poprzedniej nocy, kiedy on cierpiał katusze. Tak było zdrowiej dla jego psychicznej równowagi.
- Pięknie, jak trwoga, to do Severusa? A ciebie miałem za jedynego odpowiedzialnego w tym kopniętym gronie wzajemnej adoracji. Zawsze noś jedną ampułkę ze sobą, bo nie uśmiecha mi się powtórka z Wrzeszczącej Chaty – padło od drzwi.
Do dogorywającego, skacowanego towarzystwa dołączył ponownie Snape, skupiając na sobie tyle uwagi, ile tylko były w stanie wykrzesać z siebie cierpiące głowy jego kolegów. Nadal nie miał na sobie górnej części pidżamy, ale jego bose stopy nie szurały już po deskach podłogi, a powieki nie opadały sennie. Wszedł sprężystym krokiem i oparł się o ścianę, lustrując pozostałych przenikliwym wzrokiem. Najwidoczniej kefir zdziałał cuda.
- Wrzeszcząca Chata? – zagaił Harry. Był niezwykle ciekawy, co się właściwie wydarzyło w tej alternatywnej przeszłości na tyle niezwykłego, że jakoś połączyło ze sobą tak skrajnie różnych ludzi.
- Taa. Kiedy to było – trzeci? Czwarty rok? Stare, dobre czasy – rozmarzył się James. – W telegraficznym skrócie? Odrobinę nas poniosło, taki gówniarski wiek. Skończyło się na tym, że musiałem wywlec zabiedzoną dupę Severusa z Chaty, bo inaczej następnego dnia Remus musiałby sobie wykałaczką usuwać spomiędzy zębów jej niestrawione resztki. Koniec historii.
- I niby dzięki temu się zakolegowaliście?! – z niedowierzaniem zapytał Harry.
- Chyba cię pojebało. – Snape spojrzał na chłopaka z politowaniem. – To była wojna. Nie wiem, ile razy lądowaliśmy na zmianę na izbie chorych, ale każdy jeden raz był tego wart. Dzięki tym idiotom stworzyłem kilka wspaniałych, autorskich eliksirów, a i miałem motywację, żeby przyswoić parę przydatnych klątw. Nasza mała wojna zrobiła z nas o niebo lepszych czarodziejów. Co nie zmienia faktu, że nie przybyło nam od tego rozumu. Nadal jesteśmy wszyscy debilami, ale pan Potter jak zwykle i w tym nie ma sobie równych– podsumował z ironią.
- Sev… - zaczął Syriusz, ale nie skończył.
- Nie sevuj mi tu! Trzeba być niedorobionym, żeby się odsłonić tak, jak wczoraj. Strażnik Tajemnicy. Eh, szkoda słów. Mam robotę. I módlcie się, żebym wygrzebał skądś pieprzony tojad, albo następną noc spędzimy zabarykadowani w piwnicy, a Remus będzie rykiem straszył sąsiadów, bo po moim trupie ktokolwiek opuści ten dom, zanim nie będzie pewności, że jest już bezpiecznie – dokończył, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Patrzcie wy go, jakby to jemu zrobili wjazd na chatę. Czasem mam mu ochotę nakopać, tyle, że przeważnie dupek ma rację – stwierdził rzeczowo James. – Dobra, mamy jeszcze kefir? Bo jak mnie Lily w takim stanie zobaczy, to będę się modlił o wizytę Sami-Wiecie-Kogo. A Gacuś znów okaże się wróżką.
James stanął chwiejnie na nogach i odczekał wystarczająco długo, by mieć pewność, że treść pokarmowa zostanie tam, gdzie jej miejsce. Zrobił niepewny krok, potem drugi i zniknął za progiem, klnąc pod nosem na łupanie w czaszce.
W pokoju zaległa cisza, przerywana pochrapywaniem sponiewieranego Remusa, regenerującego się w pozycji embrionalnej na sofie. Harry skrzyżował pytający wzrok z Syriuszem i ten najwyraźniej wyczytał z zielonych oczu żądzę wiedzy. Skoro nie zapowiadało się na nawiązanie szybkiego kontaktu z Riddlem, to chłopak nie miał nic przeciwko posłuchaniu kilku historyjek z przeszłości. Black sprawiał wrażenie, jakby był w gawędziarskim nastroju.
- Taa. Sev sobie trochę pobluzga, James się z wyższością powścieka, dzień czy dwa będą demonstrować swoje niezadowolenie, a potem wszystko wróci do normy. Samce alfa, dwóch to już tłok, ale przez to nie jest nudno. Może i wygląda to, jakby sobie zawadzali, ale to całe ich współzawodnictwo dobrze im robi. I dostarcza nam rozrywki, jeśli akurat daleko do pełni – stwierdził Syriusz, zerkając z rozbawieniem na śpiącego wilkołaka.
Harry milczał, odzyskując zainteresowanie butelką piwa kremowego, którym został wcześniej poczęstowany i tym samym zachęcając rozmówcę do kontynuowania.
- Początkowe pięć lat w Hogwarcie było świetne, serio. Ale ostatnie dwa… - Black za chwilę zawiesił głos, drapieżnie się uśmiechając z rozmarzeniem, po czym kontynuował. – Zaczęło się od tego, że uciekłem z domu, czy raczej postanowiłem tam nie wracać na wakacyjną przerwę po piątej klasie. Waletowałem u Potterów do rozpoczęcia semestru i było ok. No, ale pojawił się problem odcięcia od gotówki, a nie miałem zamiaru siedzieć na garnuszku Rogacza – nie byłem jego utrzymanką. W Hogwarcie tymczasem zatrzęsło się od cichcem rozprowadzanych mikstur i ich tajemniczy producent śpiewał sobie za nie fortunę, jak na warunki uczniowskiego kieszonkowego. I miał prawo, bo były diabelnie dobre i w dodatku całkowicie oryginalnej receptury, więc powodzenia z szukaniem antidotum. Hitem był eliksir na kłopotliwe owrzodzenia dla niewiernych sympatii, który uaktywniały same nieczyste myśli o zdradzie. Genialne, bo – jak się domyślasz, młody – pechowcom po pomoc nie spieszyło się do szkolnej pielęgniarki. Nasza ekipa, jak na Huncwotów przystało, postawiła sobie z punkt honoru wykrycie tożsamości tajemniczego mistrza eliksirów. Nie było mowy, żeby ktoś rozkręcił zakazany biznes pod naszym nosem. No i wykryłem, że to robota Severusa Snape'a. A ten, kiedy mnie dorwał, myszkującego przy jego buteleczkach, zamiast mnie przekląć, zaproponował współpracę. To było mocno niecodzienne, ale zaoferował podział zysków w zamian za regularne dostawy składników do eliksirów. On nie miał podpisanej zgody na wyjścia do Hogsmade, a wiedział, że my jakoś wychodzimy z Hogwartu i bez tego. Jeśli chciał się dogadywać z nami, to musiał być pod ścianą. Zacząłem drążyć i w końcu przyznał, że musi zebrać kasę, żeby móc się wyprowadzić z domu po zakończeniu letniego semestru, bo prędzej umrze, niż tam wróci. Nie wiedziałem, z czym było u niego nie halo, ale też nie spieszyło mi się pod rodzinne skrzydła, a gotówką także już ode mnie nie śmierdziało. W ten oto sposób staliśmy się biznesowymi partnerami.
- A reszta Huncwotów?
- No, chyba żartujesz?! – Black zrobił wielkie oczy. – Tłumaczyłem sobie, że to nie było działanie przeciwko grupie, ale zwykły interes. Po prostu organizowałem zaopatrzenie, żadnych działań zbrojno – zaczepnych. Musiałem wymyślać różne wymówki, żeby korzystać z naszej bajeranckiej mapy, a tę przeważnie przechowywał Remus, więc w końcu on pierwszy się dowiedział. Myślałem, że dostanie ataku i bez księżyca w pełni, ale obiecał trzymać język za zębami, bo chyba czuł się winny za tę aferę z Wrzeszczącą Chatą. W każdym razie jakimś cudem nie wydało się do wakacji. A wtedy miałem już od wuja lokum na Gimmauld Place i wpadłem na genialny pomysł, żeby je odpowiednio wyposażyć i tam przenieść linię produkcyjną, bo taszczenie kociołków między Chatą, Pokojem Życzeń i nieczynną toaletą zaczynało być coraz bardziej uciążliwe. Sev się na początku rzucał, ale z braku lepszych pomysłów najpierw przenieśliśmy tutaj wyposażenie, a potem jakoś tak wyszło, że Sev nieoficjalnie się wprowadził, bo i tak całe noce siedział nad kociołkami, posiekanymi nietoperzami, kawałkami mandragory i całą masą mazistości. Chyba nawet wynalazł jakiś cudowny szampon, bo zaczął wyglądać jak Bozia przykazała – dokończył Syriusz i szczerze się roześmiał, budząc Remusa. A raczej wywołując jego włączenie się do rozmowy, bo dobra orientacja w temacie konwersacji wskazywała na to, że wilkołak przysłuchiwał się im od jakiegoś czasu.
- Plotkujesz jak przekupka, Łapo. To może przejdziesz do parapetówki? – zaproponował, przeciągając się na sofie i puszczając do kolegi oczko.
- Heh, a to było dobre – wybuchnął śmiechem Black. – Więc… Rogaś wpadł z niezapowiedzianą wizytą i przywlekł ze sobą Lunatyka. I oczywiście za nimi przylazł Pettigrew. Wrzucili do lodówki skrzynkę piwa i rozpanoszyli się po domu. Zanim ogarnąłem sytuację, usłyszałem wrzaski Jamesa, dochodzące z kibla. Wpadamy z resztą chłopaków do łazienki, a tu Rogacz drze japę, jakby zobaczył Bazyliszka, a przed nim stoi w ręczniku Sev, w połowie namydlony, i kurwia, na czym świat stoi. Jakoś wywlekliśmy Jamesa, pozwalając Severusowi dokończyć prysznic, i rozpętało się piekło.
- Dobra, Łapo. Za dużo szczegółów. W skrócie – Severus i James dali sobie po mordzie, rzucili parę klątw, osmalając sufit i spopielając kilka rodowych artefaktów rodziny Blacków, po czym wszyscy uraczyliśmy się wysokoprocentowym trunkiem prawie tak, jak wczoraj. Nasz drogi przyjaciel chodził obrażony przez miesiąc, ale po wakacjach wszystko wróciło do normy. Skończyła się cała ta wojna i Łapa, nie mając wsparcia, dał sobie na wstrzymanie. Swoją drogą naprawdę nieźle bawiliśmy się, jak Gacuś pracował nad swoją animagiczną formą, nie? Rogaś chyba wtedy odkrył nieujawniony talent pedagogiczny. I chyba jakoś w tym czasie Lily wreszcie zobaczyła, że kiedy James chce, to daleko mu do rozkapryszonego dupka. A potem była sprawa z Sami-Wiecie-Kim i Severus uratował nam tyłki. I gdzieś po drodze wynalazł genialny eliksir na moje comiesięczne… epizody. Na patencie zrobiliśmy małą fortunę.
- Ale nadal siedzimy w zapyziałej norze Syriusza i wkurwiamy się na brak ciepłej wody, bo jesteśmy za mało dojrzali, żeby jak dorośli ludzie wynająć osobne mieszkania. Zajebiście wręcz – wycedził Snape, pojawiając się za plecami Blacka i rzucając ampułkę w kierunku Lupina. – Na zdrowie. Jakbym nie dożył kolejnego miesiąca, co z wami akurat bardzo prawdopodobne, to masz półroczny zapas w pracowni. I skończcie z Gacusiem, do cholery. Nerwa mi to trąca.
- Wedle twojej woli, o mężny Batmanie – zripostował James, wywołując u wszystkich niekontrolowany napad śmiechu. Za nim dołączyła rozchichotana Lily, a chwilę później w progu Harry zobaczył Rona z Hermioną oraz Ginny.
Dokładnie wiedział, że to miał na myśli Syriusz, z ciepłem w oczach zestawiając swoich przodków, pokrywających ścianę, z otaczającymi go teraz ludźmi. Nie byli jego rodziną w biologicznym aspekcie, ale byli czymś więcej, niż tylko znajomymi. Czymś więcej, niż przyjaciółmi. Nakama, pojawiło się w jego umyśle, chociaż nie wiedział, skąd może znać to słowo.
- Potter-san~!
Ten to ma wejście, pomyślał Harry, skupiając myśli, by należycie przyswoić wieści, bo przewidywał, że Urahara nie dołączył do nich dla posłuchania szkolnych historyjek, choćby nie wiadomo jak wciągających.
- Z przykrością przerywam – zaczął Shinigami, a jego wzrok przeczył jakiemukolwiek poczuciu winy – ale nie mamy dużo czasu. W przyszłości nie dzieje się za dobrze. Musimy tutaj kończyć i wracać. W Zakazanym Lesie widziano Bukę.
Wiem, że z Gimmauld Place i Alphardem Blackiem to inaczej było, ale ta rzeczywistość jest w końcu kopnięta.
Chyba powoli będziemy kończyć... jeszcze jakieś 2... może 3 rozdziały... Ewentualnie 7 ;)
EDIT - W związku z tym, że aktualnie jestem pochłonięta przez opowiadanie Just business, Sprawa się rypła zostaje zawieszone do odwołania. Cierpliwości :)