Notka od autora:

Ech… skończyłam Wrzeszczącą Chatę. I w tym samym momencie przyszło mi do głowy, że chcę pisać tą historię dalej. Ale to co planuję nie będzie już radosną przygodówką. Nie wiem nawet czy obiecam wam happy end.

Wyjaśnienie dla napaleńców: to tak jak poprzednia część, dalej nie jest snarry. Obawiam się też, że gdzieś po drodze kanon może odpłynąć od tego spokojnego brzegu na nieznane wody. Trudno wszak, żeby bohaterowie tkwili uparcie w swych skorupach, kiedy wkoło mija życie i ma na nich niejaki wpływ.

Podsumowując:

W poprzednim sezonie - minęło półtora roku od wielkiej bitwy o Hogwart. Snape przeżył – uratowany ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu właśnie przez Pottera, później zaś wraz z nim i nieocenioną pomocą „przyjaciela" wskrzesili Lily, Freda i Czarnego… psa… żyli sobie radośnie tworząc Friendzone ze złotym chłopcem i jego matulą, aż tu nagle Potter zniechęcony nieudolnością Snape'a w zakresie zbliżania się do jego rodzicielki dodał mu czegoś do drinka…

Wielkie dzięki dla Joreth za betowanie :)


Przebudził się rano bardzo zmęczony. Nie miał sił otworzyć oczu. Resztkami świadomości dotykał wspomnień wczorajszego wieczoru. Byli na obiedzie u Lucjusza, i Lily pocałowała go. Pamiętał swoją potrzebę w ostatnich tygodniach. Napięcie, które rosło w nim, gdy tylko się zbliżała. Dała mu cień nadziei, że chce przy nim być. A mimo to, potem wciąż trwała przyjaźń i tylko przyjaźń. Aż do wczorajszego wieczoru. Nie wie czemu powiedział, że myśli o niej. Nie wie czemu nagle go pocałowała. Ale nie dbał o to.

Deportowali się z posiadłości Malfoya, prosto do łóżka. Pamięta jej słowa. Błagania. Westchnienia. Dłonie. Roziskrzone spojrzenia w oczy, gdy zatapiała palce w jego włosy. Gdy mówiła mu, że go kocha. Jej smak wciąż drgał na jego wargach. Oblizał się nieznacznie. Usta wciąż opuchnięte od pocałunków i ugryzień przeszedł dreszcz. Pragnienie pochwycenia jej znów w ramiona zaczęło boleśnie pulsować w dole jego brzucha. Wyciągnął rękę w stronę poduszki na której spała. Była teraz jego. Po spędzonej wspólnie nocy wiedział, że nic innego mu nie potrzeba. Jego Lily spała obok i było to wszystko czego pragnął w swoim życiu. Teraz mogło być już tylko lepiej. Szczęście wylewało się z niego niemal każdym porem jego skóry. Miał ochotę skakać, tańczyć i śpiewać. Jego Lily.

Kiedy ręka jednak nie wyczuła ciała obok siebie, otworzył gwałtownie oczy. Łóżko było puste. Strach przemknął przez niego jak porażenie piorunem. Zerwał się z łóżka na zimną podłogę. Jego nogi były jak z waty. Krążył po pustym pokoju.

- Lily? – spytał drżącym głosem, lecz odpowiedziała mu cisza. Po chwili usłyszał uderzenie ramy okiennej o ścianę. W chacie był przeciąg. Chwycił swoją różdżką z podłogi, tam ją wczoraj upuścił, gdy zatracał się w jej pocałunkach. Machnął nią by zamknąć niesforną okiennicę. Nic się jednak nie wydarzyło. Okno nadal zostawało otwarte. Potarł swoje czoło. W ustach czuł suchość. Serce kołatało w jego piersi. Budynek wokół zdawał się przygniatać. Podskoczył, gdy okno znów się uchyliło. Narzucił na siebie szlafrok. Czuł jak ręce zaczynają mu drżeć. Panika narastała w nim z każdą sekundą.

Nagle zza okna dotarł do niego krzyk. Krzyk Lily. Podbiegł do niego przerażony. Różdżka wypadła z jego rąk na podłogę. Kolejny pisk. A potem okrzyk radości i śmiech. W polu jego widzenia właśnie pojawiła się jego ukochana, robiąc młynka na miotle. Leciała z nad jeziora w kierunku bijącej wierzby. Podniósł różdżkę, narzucił na siebie płaszcz i wybiegł z chaty.

Rzucił bezgłośny czar, by sparaliżować drzewo i nie czekając ruszył do przodu.

##

#

Stanął przy drzewie patrząc jak jego ukochana robi jeszcze jedną pętlę na miotle. Po chwili go dostrzegła. Machając radośnie wylądowała przy nim. Spojrzała na niego roziskrzonymi oczami i rzuciła się w jego ramiona.

- Mam moją magię Severusie! Mam ją! Ona wróciła! Mogę latać! – krzyknęła radośnie i rzucając na ziemię miotłę Pottera pocałowała go namiętnie.

W tym momencie kątem oka dostrzegł, jak jedna z olbrzymich gałęzi drzewa mknie w ich stronę. Zdążył odepchnąć kobietę na ziemię. Lecz sam nie zdołał uskoczyć. Poczuł ból i krzyk wydarł się z jego ust. W tym momencie mknął już w powietrzu odrzucony siłą uderzenia. Lily pisnęła i po chwili podczołgała się w jego kierunku. Uważnie omijając szalejące konary.

- Sev, czemu nie spetryfikowałeś drzewa, gdy wychodziłeś?

- Spetryfikowałem. – szepnął i osunął się w ciemność, ostatnią rzeczą jaką poczuł był smak krwi na wargach.

Nie wie po jakim czasie się ocknął. Resztki śniegu pod ubraniem przemoczyły to co miał na sobie. Czuł, że drży. Lily klęczała nad nim z jego różdżką w dłoni. Uśmiechała się.

- Udało się. Rennervate! Ono zadziałało! Chodźmy do środka, nie wyglądasz dobrze. Wierzba musiała cię oszołomić. Chodź. Wstań kochanie. – powiedziała ocierając jego twarz. Przemknęła delikatnie palcami po jego wargach usuwając z nich krew.

Kochanie. Pomyślał. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. Dla tych słów mógłby powstać z martwych. Pomogła mu stanąć na nogi i teraz to ona rzuciła petryfikację na to cholerne drzewo. Upewniła się, że zadziałała, rzucając w pień kamieniem. Nic się nie wydarzyło , więc podeszli do tunelu prowadzącego do chaty.

- Musimy poinformować o tym Harrego. Na pewno się ucieszy. Ale teraz nie chcę im przeszkadzać. Mieli dziś rano polecieć z Draco i Ginny do Hiszpanii. – plotła kobieta radośnie. Niemal z miłością przekręcała kawałek czarnego drewna, przebiegając po nim palcami. Wpatrywała się w niego szczęśliwa. Przestąpili próg pokoju i Severus zamarł. Pokój wyglądał niemal jak w dniu kiedy znalazł go tu Potter. Ściany były odrapane. Podłoga niemal czarna. Wszystko wyglądało mrocznie i groteskowo. – Będziemy musieli polecieć na Pokątną. Potrzebuję różdżki Severusie. Jestem pewna, że stary Ollivander znajdzie dla mnie coś pięknego, teraz gdy mam z powrotem moją magię. – powiedziała zatrzymując wzrok na jego białej jak śnieg twarzy – Severusie?

- To świetnie. Bo widzisz, wygląda na to, że ja swoją straciłem. – powiedział i usiadł ciężko na podłodze w progu.