Styczniowy kramik z promptami dzielnie idzie do przodu i nie bankrutuje, mimo trzeciego roku kryzysu. Tym razem dla Dai: miało być Q/Bond (i nie dało się wymigać od slashu, eeech) tudzież popsuty telefon. Rzecz jest wszakże miła, fluffowata i wszystkich, którzy spodziewają się scen ostrych a zbereźnych (telefon w końcu), musimy w tym miejscu przeprosić. ; - )


Technika najbardziej zbliża ludzi, gdy się psuje


— Telefon się zawiesił — jęknął ze zdumieniem Q.

Spojrzenie jego wyrażało zwątpienie w materię świata tak totalne, że Bond nie zdołał powstrzymać chichotu.

— Cóż, technika ma to do siebie — odpowiedział.

Q, walczący właśnie z klawiszami, rzucił mu spojrzenie, które byłoby rozżalone, gdyby nie ujawniająca się w nim lekka panika.

— A jeżeli to jakiś wirus, który przegapiłem?

— I tak nie pozwalają wnosić komórek do pomieszczeń z serwerami MI6. Ani nigdzie w pobliże — zauważył trzeźwo James.

Powoli coraz bardziej zirytowany. Czy to młode pokolenie nie wie, że wypada poświęcać czas żywym ludziom, choćby... dojrzałym, nie telefonom, SMSom i Internetowi? Doprawdy, gdyby nie to, że był zbyt stary, doświadczony i zgorzkniały na takie emocje, poczułby się urażony. Tudzież zazdrosny. O komórkę – czy jak się teraz nazywały te wszystko-mające wihajstry. Ajcósie?

— Ale ja chciałem... chciałem — tu się biedny Q zacukał.

— Chciałeś?

— Ekhm... poexpić w... nieważnej, takiej jednej grze, sprawdzić fejsa, moje konto na soundcloudzie, bo wiesz, miksuję sobie w ramach hobby, odpisać na maile i... izmienićmójstatusuczuciowyws erwisach — ostatnie słowa wyrzucił z prędkością karabinu, licząc najpewniej, że 007 ich nie zrozumie.

Bond zrozumiał. Miał wprawę, nie tak łatwo pojąć, co kiepską angielszczyzną przekazują ludzie bez zębów i z innymi obrażeniami w okolicach ust, a niektórzy wraży agenci, niestety, nie chcieli mówić, będąc w lepszym stanie. Niegrzeczny upór z ich strony.

Milczał, próbując przeanalizować wypowiedź, ale Q zrozumiał rzecz opatrznie.

— To jeszcze z młodości... znaczy, dzieciństwa, założyłem te konta i miałem jakieś statusy typu „socjopata", „niezdolny do miłości" i takie głupoty, dlatego je zmieniam, bo to dziecinne...

James, wygrzebawszy wreszcie z pamięci, czym jest serwis społecznościowy i „status", znowu gruchnął śmiechem.

— Jasne. Dlatego od razu na „zakochany". Pewnie. Daj spokój tym wirtualnym wygłupom, chodźmy... poexpić na strzelnicy, chociaż ci się na coś przyda. Potem skoczymy na martini, to i randkę będziesz miał odhaczoną. I nie wiem, po co się bawisz z tą muzyką w sieci, poszedłbyś do dowolnego studia, z twoimi znajomościami miałbyś nagraną płytę od ręki... Ech, idealistyczne dzieciaki.

Zanurzył dłoń we włosach Q, wzdychając ciężko. Ten zaczął się tłumaczyć, że jemu chodzi o opinie, nie kasę, a w ogóle nie miał na myśli od razu „zakochania", a poza tym jest już dorosły i nie jest idealistą, pracuje w wywiadzie...

007 postanowił nie komentować – mógłby, wielu już takich widział, jeszcze więcej takich było: konto na Facebooku i telefoniczny wihajster nie stanowią olbrzmiej psychologicznej różnicy. Skupił za to uwagę na głaskanych włosach, tym, że Q śmiesznie poprawia okulary, kiedy jest niepewny swego i pozwala sobie to okazać, że obaj mają dzisiaj w miarę wolny późny wieczór, że mogą go spędzić razem w miarę normalnie, że będą się śmiać, strzelać i dobrze bawić, i nawet nie będą musieli próbować się nawzajem olśnić ani uwieść. Jednym słowem, że on, James Bond, powoli staje się jakby... udomowiony, a świat się od tego nie zawalił, więc pewnie też nie zawali.

Całkiem klawo, pomyślał, tonąc leniwie w tłumaczeniach Q – dotyczyły teraz muzyki klubowej – oraz całokształcie chwili.