- Nat, to nie jest zabawne.

- Przykro mi Clint, ale będziesz musiał poczekać na odprawę razem z pozostałymi, - westchnęła Natasha. - Albo już teraz mógłbyś wziąć się do całej sprawy od szpiegowskiej strony. Twój wybór, - dodała unosząc znacząco brew.

- Przecież umówiliśmy się, że potrzeby Avengersów będą przewyższać potrzeby SHIELD-u i zlecanych misji, - zaskakująco, łucznikowi udało się zmarszczyć czoło jeszcze bardziej.

- Owszem, ale to jeszcze nie jest potrzeba Avengersów; to prywatne życie Tony'ego Starka, - odparowała skrytobójczyni.

- Facet, który nadzorował zbieranie gruzu z zawalonego budynku był tak paskudnie drobiazgowy, że sprawa stała się osobista. A od tamtego zdarzenia Stark zachowuje się kompletnie inaczej. Dziwacznie nawet jak na swoje standardy, a w głowie... w głowie ma gniazdo szerszeni!

- Nie podkradaj moich porównań, - Bruce wciął się do dyskusji z nieco skrępowanym wyrazem twarzy.

Natasha wyglądała na rozbawioną całą sytuacją. Przybrała ostrą, jasną i doprowadzającą do szału maskę, za którą lubiła ukrywać się, kiedy prowokowała kogoś do zadania pierwszego ciosu.

- Bardzo sprytnie, Clint. Bardziej niż mógłbyś przypuszczać.

- Barton, Romanoff, usiądźcie! - Steve przerwał kłótnię twardym, stanowczym głosem, w którym pobrzmiewała nuta irytacji. - Podobno odbywa się tutaj konstruktywne spotkanie dotyczące uzasadnionych obaw.

- Uważam za słusznie niepokojący fakt jak niewiele wiemy o tym co zaszło na ostatniej misji, - przerwał Clint cichym, buntowniczym głosem. - Coś tu śmierdzi.

- Po prostu boczysz się o to, że Tony spuścił ci bęcki w ostatnim sparingu, - westchnęła Natasha.

- Wcześniej nie był aż tak silny, - łucznik zmrużył złowieszczo oczy. - Bawił się ze mną, punktował dopóki porządnie go nie wkurzyłem. Kapitanie, pamiętasz jak w tamtym miesiącu rzucił tobą przez cały pokój?

- Półtorej miesiąca temu. Clint, to ewidentnie był...

- Nie potrafię tego zrobić, a mam za sobą o wiele więcej lat fizycznego treningu, niż cholerny Tony Stark. Bruce, majstrował jakąś kolejną biotechnologiczną nowinkę, o której mógłbyś coś wiedzieć?

- Nie, to niezupełnie jego obszar zainteresowań, chyba że w grę wchodzi ratowanie własnego życia. W szczególności unikanie przyszłych zatruć metalami ciężkimi, - odpowiedział chłodno Banner. - Jeżeli dobrze rozumiem, wciąż nie potrafi znieść zapachu spalonego palladu. Parę tygodni temu poprosił mnie, żebym zbadał jego próbki krwi pod kątem obecności nieprawidłowości wywołanych substancjami chemicznymi, promieniowaniem i innymi czynnikami środowiska, na które jest wystawiony każdego dnia. Wciąż nad tym pracuję.

Natasha westchnęła.

- Dobra. W porządku. Został... obdarowany, chyba można to tak określić. Fury nie chciał z nami tego przedyskutować, bo podejrzewa, że wiemy więcej niż dajemy po sobie poznać; a według mnie też dlatego, że skoro Tony nie pozwolił, żeby SHIELD pobrał próbki jego krwi, chce zobaczyć jakie będą wyniki twoich badań, Bruce.

- Dar, - powtórzył Clint beznamiętnym, niedowierzającym głosem. -Niby skąd?

- Raczej od kogo, - poprawił cicho Steve.

Skrytobójczyni przeczesała włosy dłonią, napotykając jedynie spojrzenie Bannera. Uniosła znacząco brwi, a doktor nagle zbladł.

- Nie, - wychrypiał Bruce. - To nie możliwe, nie mogli...

- Co? Kto nie mógł?

- Stop, mam złe przeczucie, że to to rozgryzłem, - powiedział ostro Steve, ale cisza zapadła tylko na parę sekund. - Clint, przypomnisz nam skąd przybył Tesseract? Zastanów się.

- Od taty Thora, - odpowiedział powoli łucznik.

- I jacy dwaj przedstawiciele tego samego regionu wszechświata okazali się zdolni przetrwać w sytuacjach, w których zginęłaby większość normalnych ludzi, a także rzucić mną przez cały pokój? - Steve zadał pytanie ściskając grzbiet nosa pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym.

- Nie podoba mi się dokąd zmierza ta rozmowa, - stwierdził cicho Clint. - Nie ma romansu z Thorem, prawda? Nie mógł mieć tego na myśli mówiąc, że odpuści sobie to spotkanie ze względu na nordyckich bogów i ich skórzane fetysze.

- Tak ci powiedział? - wykrztusiła Natasha, ewidentnie powstrzymując się od śmiechu.

- Zgadzam się z Clintem w tym, że nie podobają mi się te wszystkie twoje sekrety, Natasha, - powiedział człowiek minionego wieku niskim, niebezpiecznym tonem. - Wiem, że nie oswoiłem się jeszcze z wieloma współczesnymi poglądami, ale znałem ojca Starka. Istnieją aspekty... reputacji jego syna, które nie są dla mnie niespodzianką. Jednak nordyccy bogowie byliby czymś nowym nawet dla Howarda.

- Liczba pojedyncza, nie mnoga, - poprawiła leniwie Natasha. - Panna Foster nie sprawia wrażenia osoby skłonnej do dzielenia się.

- To by wyjaśniało pewien incydent w laboratorium, - odchrząknął Bruce.

- Wiedziałeś!? - Clint niemal to z siebie wypiszczał.

- Ciężko było przeoczyć. To jeden z głównych powodów, przez które wyniosłem większość mojego sprzętu ze wspólnych laboratoriów, - wymamrotał Banner.

- Tego akurat nie musiałem wiedzieć, - odpowiedział skrępowany Steve.

- Wszyscy wiedzieliśmy o jego interesach z Asgardem, - powiedziała Natasha bez ogródek. - Wszyscy wiedzieliśmy, że pośrednikiem handlowym był Loki, nie Thor. Fury parę miesięcy temu poinformował nas wszystkich o tym kompletnym fiasku.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że zgodził się na współpracę z tym sukinsynem, - wymamrotał łucznik. - Ale sądzę, że jeżeli pieprzyli się jak króliki, to z punktu widzenia pieprzniętego Tony'ego Starka zaczyna to nabierać sensu.

- Gdyby nie Loki, Tony już by nie żył, - odparowała ostro Natasha chłodnym i zaskakująco rzeczowym głosem, takim samym jakim omawiała sposoby pozbycia się ciała; albo identyfikowała innych skrytobójców na podstawie rozstrzelonego wzoru stworzonego w ścianie przez dziury po kulach i mówiła o nich jak o starych znajomych.

- Z tego co udało nam się ustalić, w wyniku zawalenia się tego budynku został nieomal nadziany na stalowy dźwigar, z własną zbroją miażdżącą mu żebra. Dalej, Tony Stark nigdy mi nie ufał, ale pomimo tego wpuścił mnie do swojego domu, tak jak was wszystkich. Dlaczego? Bo jest właśnie tym rodzajem wariata, którego Avengersi zawsze potrzebowali, żeby zawsze znajdował się o kilka kroków przed każdym możliwym zagrożeniem.

Wpatrywała się teraz gniewnie w oczy Clinta, z miną nie do końca łagodną i zimną jak Syberia.

- Osobiście nie obchodzi mnie z kim, czy z czym bawi się w łóżku. O ile mi wiadomo udało mu się przekonać szaleńca, przez którego Avengersi w ogóle się narodzili, ponieważ był zbyt potężny i o wiele za dobrze radził sobie z mieszaniem ludziom w głowach, żeby ktoś inny sobie z nim poradził, żeby zrozumiał, że wszechświat jest o wiele bardziej interesujący z Ziemią i nami na niej, niż bez. Nie przeszkadza mi to.

Po słowach Natashy nastąpiła długa cisza, w czasie której wszystkie oczy skupione były na Czarnej Wdowie. Ta z kolei wciąż wpatrywała się w jedynego mężczyznę, którego uważała za prawdziwego przyjaciela, który, wierzyła w to, przed pozostałymi Avengersami dostrzegał jej sporadyczną, ludzką stronę.

Clint Barton przełknął ciężko ślinę i na moment odpłynął gdzieś myślami.

- A jeżeli Loki znowu udowadnia, że jest godny tytułu Boga Kłamstw?

- Stark nie znajduje się pod jego kontrolą, - powiedziała cicho. - Wiemy jak to teraz wygląda i wiemy, że Loki jest zbyt niecierpliwy, i ma za duże ego, żeby utrzymać coś takiego w sekrecie przez tak długi okres czasu. Ponadto, Tony co kilka misji kończy ze wstrząśnieniem mózgu; wiemy, że to wyrwałoby go spod wpływów Lokiego, więc wydaje mi się dziwne, że do tej pory nic o tym nie wspomniał.

- Po prostu nie możemy zaufać Lokiemu, - powiedział Steve prawie szeptem.

- Nie ufam, - zgodziła się Natasha. - Tak samo jak Stark nigdy nie zaufał mnie, od samego początku, a zwłaszcza po tym jak dowiedział się, że jestem agentką SHIELD-u, a co za tym idzie szpiegiem wysłanym po to, żeby mieć go na oku. Jednak Loki jest gorszy, niż ja kiedykolwiek byłam: bardziej niebezpieczny i o wiele bardziej przebiegły, jednak zajęty jest teraz kimś kogo pokonanie uważa za ważniejsze niż pokonanie nas. Thor potwierdził mi w sekrecie, że zarówno Loki jak i Odyn nad tym pracują, a wiemy jak niewiele zaufania było między ojcem i synem. Jeżeli jest ktoś, kto byłby w stanie przejrzeć wszystkie sztuczki Lokiego, przypuszczam, że może to być tylko Bóg Wiedzy i Mądrości, który go wychował, i który wie w co zmienił się jego adoptowany syn.

- A gdzie się w tym wszystkim znajduje Tony? - zapytał Steve.

- Loki ukradł z Asgardu mityczne złote jablka, żeby uczynić go nieśmiertelnym, a teraz właśnie tam go zabrał, prawdopodobnie po to, żeby świętować koniec jego warunkowego zwolnienia. A jak sądzisz? - Natasha wzruszyła swobodnie ramionami.

Bruce wydał z siebie zaniepokojony odgłos. Clint wyglądał jakby znajdował się w ciężkim szoku. Steve zdawał się być jednocześnie speszony i nieco zamyślony.

Kapitan pierwszy przerwał ciszę, która zapadła.

- Myślisz, że Loki żywi do niego uczucia? Szczere?

- Myślę, że uważa, że Tony jest bardziej interesujący niż reszta naszej planety i obydwoje uwikłani są w coś poważnego i niebezpiecznego, chociaż nie jest to nasza sprawa, dopóki Tony nie zadecyduje inaczej, - podsumowała Natasha. - Przynajmniej na tyle mu ufam.

- Clint? - Zapytał Bruce beztrosko.

Łucznik zdołał wydobyć z siebie tylko krótkie "Hm?", ponieważ wciąż nie zdołał odtajać z szoku, który zmroził mu procesy myślowe.

- Chciałem przeprosić. Moje porównanie, którego użyłeś było jak najbardziej adekwatne do sytuacji.

- Przeprosiny przyjęte, - odpowiedział Barton tylko odrobinę zachrypniętym głosem.

- Chwila. Więc mówisz, że Tony wybrał się do Asgardu? - zapytał Steve.

- Tak przypuszczam. Na ostatnich nagraniach sprzed swojej wycieczki ubrany jest w zbroję podobną do tych jakie noszą Thor i Loki, chociaż nie miał na sobie żadnego hełmu, - powiedziała Natasha, ponownie wzruszając ramionami. - Ponadto tamtej nocy przenośne laboratorium, z którego korzystał przy produkowaniu dla Asgardu tego swojego pierwiastka, zostało wypatroszone i porzucone zaraz po tym, jak wszystkie nasze kamery skierowane na ten obszar wyłączyły się na godzinę. Ewidentnie warunki kontraktu Lokiego zostały spełnione.

- Co oznacza, że teraz będzie mógł się włóczyć gdzie mu się żywnie podoba, - wymamrotał Steve. - Nie przypominam sobie wielu podobnych jemu zbrodniarzy wojennych, którzy po schwytaniu i postawieniu przed sądem tak łatwo się wywinęli. Stracił ile, dwa lata? A jest nieśmiertelny.

- Nie mamy ani na tyle rozwiniętych dyplomatycznych stosunków, ani wymaganych sił, żeby go schwytać, albo zabić, Kapitanie, - przypomniała Natasha. - I oczywiste jest, że potwór czy nie, Asgard go potrzebuje, - spojrzała przelotnie na Clinta. - Wybaczcie mi, że tak dobrze to rozumiem.

Wyglądając na nieco zmieszanego Steve spuścił wzrok i westchnął.

- Ja... Sądzę, że masz rację. Nic nie można na to poradzić.

Przy stole zapadła cisza, podczas której Natasha napotykała wzrok każdego bez wyjątku i jedynie Bruce nie zawahał się, i nie odwrócił oczu, a zamiast tego podzielił z nią mały, gorzki uśmiech. Ostatnimi dniami też wiedział co to znaczy być przydatnym rodzajem potwora.

- Spotkanie przełożone? - zasugerował beztrosko czasami-Hulk.

- Tak, wydaje mi się, że było to... delikatnie mówiąc, skłaniające do refleksji, - zgodził się Kapitan.

- Traumatyczne, - zasugerował łucznik. - Wydaje mi się, że szukałeś słowa "traumatyczne". Dopiszcie je do długiej, długiej listy rzeczy, których nie wiedziałem o życiu miłosnym Tony'ego Starka.

- Zgoda, - odpowiedzieli mu chórem, chociaż Natasha w przeciwieństwie do reszty miała na twarzy żartobliwy uśmiech.

-0-

Synowie Muspelheimu byli olbrzymami powstałymi z ognia: zbudowanymi z blasku oraz ciepła będącego w stanie stopić nieczystości i kłamstwa, a jednocześnie doszczętnie spalić lasy. Gry świateł, te najprostsze i często najbardziej szczegółowe iluzje, były dla nich niczym, zaledwie oparem. Potrzeba było naprawdę wielkiego talentu, żeby oszukać ich przy pomocy przebrania. Nawet urodzeni zmiennokształtni byli narażeni na zdemaskowanie kiedy stawali w tak jasnym świetle, pocąc się w obliczu fal gorąca.

Lub, jak parę wieków temu przekonał się na własnej skórze pewien Kłamca, pocąc się niedostatecznie. Nie powtórzy więcej tego błędu.

Głęboko pod powierzchnią ziemi, w wielkiej komnacie przepełnionej, tak jak powietrze Królestwa, dymem i oparami czekał olbrzym. Komnata umiejscowiona była w miejscu, w którym chłód spodniej warstwy powierzchni ziemi na skutek bliskości topniejących skał przeistaczał się z powrotem w ciepło. Znajdowały się one jednak zbyt daleko, żeby przynieść ulgę jednemu z najpotężniejszych synów Muspelheimu.

Pomieszczenie przypominające katedrę było szerokie i ciemne. Każdy odgłos niósł się po nim echem, wystarczyło najlżejsze przesunięcie łańcucha, żeby wywołać przypominający syk, trwający godzinami dźwięk. Jednak na chwilę obecną w komnacie było wystarczająco cicho, żeby więzień mógł zamknąć swoje bursztynowe oczy i wsłuchać się w słaby rytm bicia serca tego małego i beznamiętnie powściągliwego świata.

Na drugim końcu komnaty, gdzie znajdowało się podwyższenie i kamienne schody będące ruinami świątyni, w której Odyn pochwycił olbrzyma, a następnie zaciągnął do tego pustego łona ziemi, powietrze zostało poruszone przez następujące po sobie szept i głuchy trzask. Syn Muspelheimu przez ubiegły wiek, może dwa, rozebrał świątynię kamień po kamieniu, pozostawił jednak ołtarz i szerokie stopnie z powodu łańcuchów, które okazały się zbyt krótkie, a nie można było ich stopić.

Zanim w pomieszczeniu rozległ się dźwięk, który , co ciekawe, nie odbił się echem od ścian, jedyne światło padało z wyrazistych znaków zdobiących skórę olbrzyma, a także z jego jasnych oczu. Teraz pojawił się inny blask, blady i oziębły musiał pochodzić ze świata zalanego słońcem. Więzień wydał z siebie niski pomruk i wydawać się mogło, że ten głos wprawił w drżenie otaczające go głazy.

Nad głuche dudnienie wyniósł się lżejszy, bardziej wyrazisty dźwięk - stukot wysokich obcasów schodzących po kamiennych stopniach. Odgłos kroków zdecydowanie nie przypominał chodu Odyna. Olbrzym, z łatwością trzykrotnie przewyższający każdego Ássa, zamilkł, a otaczające go powietrze nagrzewało się coraz bardziej. Nie poruszył się dopóki te małe, zadziwiająco pełne gracji stąpnięcia nie zatrzymały się u stóp schodów. Wtedy komnatę wypełniły kolejne chmury dymu i dzwonienie łańcuchów. Rozbrzmiewający echem stukot metalu i kamienia fałszywie sugerował wycofanie się. Olbrzym znajdował się jednak blisko zejścia, nachylając się na tyle, żeby nie zostać wykrytym przez śmiałą, małą Asgardkę, która przyprowadziła do klatki blade światło.

Była wysoka jak na damę z Midgardu, jednak jak na pochodzącą z Asgardu zaledwie przeciętna, z płowymi włosami i jasnymi oczami o barwie morskiej zieleni. Blask, który sprowadziła wydawał się nie mieć konkretnego źródła, wydawało się więc, że płonęło nim samo otaczające ją powietrze.

- Dobry wieczór, Surturze, upadły bohaterze synów Muspelheimu, - zawołała niskim i umiarkowanie rozbawionym głosem.

Wtedy olbrzym ją rozpoznał. Znał jej imię, a także kilka dotyczących jej opowieści.

- Musisz być Amorą z Asgardu, - powiedział głosem brzmiącym jak pomruki jaskiń, skał i wulkanów. - Przypominam sobie sławiące cię historie, z czasów kiedy byłaś o wiele młodsza.

Amora przełknęła ciężko ślinę, czując jak drgania tego niskiego głosu rozchodzą się po jej ciele i kościach, ale kiedy napotkała spojrzenie płonących jasno pośród dymu i oparów oczu, uparcie nie odwróciła wzroku.

- A ty jesteś ostatnim, wspaniałym, starym mitem Muspelheimu, z czasów kiedy olbrzymi tego świata wciąż przypominali chodzące słońca, - odparowała. - Słyszałam sławiące cię historie, z czasów, w których nie byłeś jeszcze reliktem minionej epoki nieustannych wojen toczonych przez dziewięć Królestw.

- Zuchwale się wypowiadasz, jak na tak małe stworzenie. Jedynie sam Odyn Wszechojciec mógłby zapewnić ci bezpieczeństwo w moim towarzystwie, - odrzekł Surtur zwiększając panującą w komnacie temperaturę do momentu, w którym poczuł jak kieszeń chłodnego powietrza otaczająca czarodziejkę zaczyna słabnąć. - I ledwo by mu się to udało.

Pomimo okrywającej ją tarczy chłodzącego blasku, Amora zaczęła się pocić, choć nie zwróciła na to większej uwagi.

- Ostatnimi czasy nie nazwałabym się jego poddaną, - powiedziała z cieniem nadąsania. - W każdym razie nie odkąd zostałam wygnana.

Zaciekawiony, ognisty olbrzym podszedł nieco bliżej, aż odziana w biało-zieloną zbroję kobieta mogła zobaczyć wyraźne linie jego twarzy.

- Wysłucham cię, ale przejdź do sedna sprawy szybko, zanim zmienię zdanie.

Temperatura obniżyła się o parę stopni, a wzory na twarzy olbrzyma zajaśniały po pobraniu energii jak żar dotknięty lekkim powiewem wiatru.

Czarodziejka nie miała przy sobie żadnej różdżki wystarczyło jej machnięcie dłońmi, żeby stworzyć z powietrza to czego potrzebowała - obraz niebieskiego, płonącego światła tworzącego idealny sześcian.

- Nie sądzę, że rozpoznasz ten mały klejnot?

Na jej twarzy uformował się uśmiech dziecięcej radości i niedbałej mściwości formującej się przez wieki.

- Jedna z zabawek Odyna, ta której użył do uwięzienia mnie tutaj - powiedział olbrzym.

- Od całkiem dawna znajduje się w Midgardzie, - odparła zamyślona Amora.

- Nie jesteś pierwszą, która obiecuje mi ten skarb zanim nawet weszła w jego posiadanie, jednak najmniej możesz na tym układzie zyskać, - olbrzym wydał z siebie stłumiony śmiech, mrożący krew w żyłach odgłos, który pozbawiał tchu nieroztropnych. - Ktoś taki jak ty nie potrzebuje mojej mocy.

- Kiedy jest ona uwięziona w łańcuchach, być może, - zamruczała uśmiechając się szeroko, błyszcząc zębami ze swojej małej oazy chłodnego, eterycznego światła. - Jednakże nie potrzebuję Tesseractu, żeby cię z nich uwolnić.

Błyskawicznie wsunęła dwa palce pod napierśnik, najwyraźniej pomiędzy piersi, i wyciągnęła spod niego niepozorny dysk ze srebrzystego metalu. Z trzaskiem machnęła nadgarstkiem w lewą stronę, a metal zaczął zmieniać się jak tylko opuścił przestrzeń wypełnioną światłem. Rozłożył się jak mapa, a następnie ułożył w przypominający sztylet klucz, którego uchwyt owijał się wokół palców jak węże.

Olbrzym rzucił się do przodu z rykiem, który przypominał trzęsienie ziemi, jednak zaraz rozległ się pojedynczy, głośny i niemal brzęczący dźwięk łańcuchów napiętych jak struny. Pomimo tego, że wyciągnął rękę przed siebie najdalej jak tylko się dało, klucz wciąż znajdował się jedyne dwie stopy od chwytających palców. Amora uśmiechnęła się, pogodna i kompletnie obojętna wobec tego przedstawienia.

- Kpisz ze mnie, córo Asgardu, - warknął.

- Wszyscy to robimy. Tak ludzie traktują złoczyńców zamkniętych w klatkach. Uwierz mi, coś o tym wiem, - odpowiedziała niskim, zmysłowym głosem. - Składam ci propozycję, Surturze, synu Muspelheimu. Nie wyrządzam przysług bez rekompensaty, zwłaszcza przy takich transakcjach.

Pozwoliła, żeby klucz zadyndał luźno w jej dłoni, jakby miała go zaraz upuścić i uśmiechnęła się widząc, że olbrzym nie jest w stanie oderwać od niego spojrzenia.

- Podaj swoją cenę, - wychrypiał, mizerny, płonący w swojej przepełnionej dymem klatce, kiedy w końcu mu się to udało.

Czarodziejka Amora zaledwie się uśmiechnęła.

- Nadchodzi wojna, a z nią bezkresna armia spoza dziewięciu Królestw. Wojska przybędą do tego małego świata, a Asgard, wliczając w to Odyna i jego zabawki, ma stawić im czoła, - wymruczała, przyciągając do siebie klucz i szepcąc, aż ten na powrót zmienił się w dysk mniejszy od jej dłoni. - Chcą Tesseractu, a cały proces dyplomacji niewątpliwie wymagał będzie delikatnej ręki, w razie gdyby intruzi zdecydowali się zrównać Midgard z ziemią, co z jakiegoś powodu budzi we Wszechojcu irracjonalną awersję.

Olbrzym z ledwie powstrzymywaną tęsknotą obserwował jak klucz na powrót trafia w bezpieczne miejsce pomiędzy piersiami czarodziejki, pod chroniącą je przesadzoną zbroją.

- Chcesz doprowadzić do wybuchu wojny.

- Oh tak. Więc byłoby wspaniale, gdybyś rozszarpał dla mnie pierwsze szeregi ich armii. Spalił i roztarł w pył, - rozkazała głosem przepełnionym nienawiścią i obietnicą. - Podążę za tobą i upewnię się, że Asgard poniesie całą winę. Obydwoje zyskamy na unieszczęśliwieniu Wszechojca i wykorzystamy sytuację zaskakując go. Mogę zaoferować ci szansę odzyskania wolności kiedy nadejdzie czas. Mogę cię wypuścić, ale wyłącznie kiedy chwila będzie odpowiednia i jeżeli dasz mi słowo, że w zamian wyświadczysz mi przysługę.

Powoli, ognisty olbrzym zaczął się uśmiechać. Jego zęby lśniły jak sztylety, a dziąsła i język połyskiwały głęboką czerwienią, jak żelazo wyjęte z ognia kowala.

- Przyjemność będzie po mojej stronie, pani. Masz moje słowo.

- Uwolnię cię w dniu, w którym przybędą, - obiecała z ręką na sercu, a przy okazji na zmyślnym kluczu. - Proszę jedynie o to, żebyś był gotowy.

Z ostatnim uśmiechem, zalotnym i zaciętym rozpłynęła się w powietrzu z trzaskiem, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie chłodnego światła.