Rozdział czwarty
Był ranek, kiedy umysł Dracona odzyskał zdolność działania. Okazało się, że Draco musiał jednak trochę spać, bo Potter gdzieś przepadł, na poduszce obok leżała notka, a na stoliku nocnym stał kubełek z lodami.
Draco zjadł parę łyżek, zanim rozwinął kartkę, przekonany, że musi przygotować się na złą wiadomość, najlepiej za pomocą zmrożonej słodyczy o smaku śmietankowym. Ale treść notki wcale nie była zła.
Przepraszam, że idę już teraz, kiedy jeszcze śpisz, ale nie mam serca cię budzić. Muszę pędzić na następną naradę i nie dam rady wrócić przed twoim wyjściem do pracy. Klucze są w kuchni, większość lodów w zamrażarce, a część zostawiam ci na śniadanie. Mogę przyjść dziś wieczorem i pomóc ci zjeść resztę? Wyślij mi sowę. Mogę też wpaść do Ciebie do departamentu. — H
Draco dojadł to, co zostało w kubełku i dopiero wtedy podniósł się z łóżka. Niewykluczone, że nucił coś pod nosem. Nawet przerażająca wizja Smythe'a stwierdzającego, że miał rację, nie była w stanie zepsuć mu humoru. Odkrycie, że o ścianę przy drzwiach opierała się zostawiona przez Pottera Błyskawica, sprowadziło na jego usta szeroki uśmiech. Postanowił, że pójdzie do pracy na piechotę.
Przez pierwszą część trasy nie wydarzyło się nic godnego uwagi, ale gdy tylko przekroczył granicę czarodziejskiego świata, paru zupełnie obcych mu ludzi pozdrowiło go uśmiechem i przyjaznym machaniem. Pierwszym dwóm czy trzem odwzajemnił się tym samym, założywszy, że po prostu reagują w ten sposób na błogą minę, która wciąż nie chciała zejść mu z twarzy. Kilka nieznanych osób później zaczął nabierać podejrzeń.
Kupił „Żonglera" u sprzedawcy stojącego przed Esami i Floresami, nie troszcząc się już o to, czy ktoś go na tym przyłapie.
— Fajny obrazek z panem w środku — powiedział gazeciarz, szczerząc się szeroko.
— Dzięki — odparł Draco i oddalił się pospiesznie.
Przystanął w pierwszym lepszym ciemnym zaułku i pełen obaw otworzył gazetę. Ani słowa na temat sekretarza, za to całe ich mnóstwo (strona trzecia od deski do deski) o nowych wytycznych, które w międzyczasie otrzymały podstawy prawne. Ale choć zwrot „Standardy Malfoya" przytoczono kilkakrotnie, załączona fotografia przedstawiała Bruce'a Picketta z koszem wypełnionym miniaturowymi cukiniami.
Draco przerzucił kolejne strony i zatrzymał się na środkowej. Karykatura. Z nim w roli głównej. Trzymającym w jednej ręce coś, co wyglądało jak cukinia, drugą zaś odchylającym otwarty rozporek spodni, ze wzrokiem krążącym między obiema dłońmi. Podpis pod rysunkiem pytał: Ale czy dorównuje to standardom Malfoya?
Sądząc po zadowolonej minie bohatera karykatury, który po dokonanych oględzinach z powrotem wsadzał koszulę w spodnie, cukinia wylądowała na drugim miejscu, ale to wcale nie ratowało sytuacji. Jako osoba publiczna Draco był przygotowany na krytykę ze strony prasy, niemniej istniała znaczna różnica między ironizowaniem na temat jego polityki, a żarcikami o jego penisie.
Zmusił się do zrobienia kilku uspokajających wdechów. Poradzi sobie. Pójdzie do „Żonglera" i zapyta, czy ich zdaniem tak wygląda odpowiednie traktowanie urzędników ciężko pracujących dla dobra społecznego, a gdy już przyznają, że nie, zażąda reportażu z balu dobroczynnego u matki, co automatycznie podniesie stawki aukcji charytatywnych o co najmniej piętnaście procent. I jeżeli uda mu się przy okazji nakłonić Lunę Lovegood, by powstrzymała dodruk dzisiejszego wydania, to tym lepiej.
W razie potrzeby był nawet gotów posunąć się do przekupstwa.
Luna otworzyła mu osobiście, kiedy zapukał do drzwi redakcji.
— Draco! — wykrzyknęła radośnie. — Co za cudowna niespodzianka!
— Pięknie pani wygląda, pani Lovegood. Chciałbym złożyć zażalenie, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Czy mogę wejść?
— Ależ tak, oczywiście! Większość zespołu zakończyła już na dziś pracę, ale z zażaleniem powinnam poradzić sobie sama. Herbaty?
— Nie, dziękuję, nie zostanę długo.
Biuro urządzono bardzo praktycznie. Stoliki tworzyły równiutkie rzędy, a przy jednym z nich, narożnym, znajdowała się sztaluga wraz z zestawem kałamarzy. Na blacie stał wciąż parujący kubek, ale krzesło obok było puste. Draco przeklął się w duchu. Gdyby się pospieszył, zastałby Łapę, który najwyraźniej wraz z innymi niedawno poszedł do domu.
— Zazwyczaj nie wtrącam się do sposobu pracy dziennikarzy — zaczął.
— Czy w każdym przypadku? — zamyśliła się Luna. — Bo wydawało mi się, że to właśnie ty puściłeś wczoraj w obieg plotkę o Voldemorcie czyhającym na cnotę pawi.
— Touché. No dobrze, zwykle nie reaguję, kiedy media korzystają z należnego im prawa do zamieszczania komentarzy politycznych, ale między takowymi a szyderstwem jest pewna granica, którą przekroczyła dzisiejsza karykatura. Zrobiliście ze mnie próżnego idiotę, a jedyne liczące się zwycięstwo, jakie od lat udało mi się osiągnąć w departamencie, obróciliście w głupi żart. Wiem, że dla was nie ma to żadnego znaczenia, ale kieruję zespołem ludzi, którzy naharowali się w bardzo niesprzyjających warunkach i wasze podsumowanie dotyka ich tak samo jak mnie.
Luna skinęła głową.
— Rozumiem, chociaż sama nie odebrałam karykatury w ten sposób. Moim zdaniem artysta sugeruje tylko, że masz dużego…
Ku nieskończonej uldze Dracona, szczęk zwalnianej klamki nie pozwolił jej skończyć zdania. Boczne drzwi za plecami Luny otworzyły się i do środka wszedł Potter. Draco nie zdołał powstrzymać uśmiechu, poczuł też niewiarygodną przyjemność, kiedy przybysz odpowiedział tym samym. Z radosną miną wpatrywał się w „bezrobotny" strój Pottera: szara koszulka, mocno sfatygowane dżinsy, poplamione tuszem w równym stopniu co ręce…
Blednący uśmiech na twarzy Pottera był aż nazbyt wymowną reakcją na spojrzenie Dracona, wędrujące między nim, sztalugami a Luną.
— Miałem ci powiedzieć… — zaczął Potter, ale było za późno. Draco kierował się już do wyjścia.
Potter dogonił go na ulicy, ale Draco szarpnięciem wyswobodził ramię.
— Ufałem ci — powiedział bez emocji.
— To miał być komplement. Przecież stoję po twojej stronie — usprawiedliwiał się Potter.
— Tak długo, dopóki jestem zabawnym tematem.
— Nie bądź śmieszny — próbował protestować Potter.
— Nie byłem, zanim mnie takim nie zrobiłeś. — Draco znów zaczął iść.
— Nie miałem takiego zamiaru!
Draco przystanął i wbrew zdrowemu rozsądkowi odwrócił się do Pottera.
— Jestem pewien, że tak ci się wydaje. Ale podczas gdy dla ciebie to redakcyjne prześmiechy, dla mnie to moja pasja. Możliwe, że uważasz moje zajęcie za nudne, biurokratyczne i niepotrzebnie komplikujące życie. Ale to praca w określonym celu, którą dobrze wykonuję. Wszystko co mam, zawdzięczam właśnie jej. Nie spodziewam się, żebyś zrozumiał, co to dla mnie znaczy, ale mogę chyba oczekiwać respektu. Do widzenia.
Potter wciąż za nim wołał, kiedy Draco przeszedł na drugą stronę ulicy, tym razem nie oglądając się już za siebie.
Smythe czekał przed biurem Dracona z filiżanką herbaty i torebką z czekoladowymi bułeczkami.
— Czy pan Potter… — zaczął.
— Nie wspominaj w mojej obecności nazwiska tego człowieka! — zawarczał Draco i przeleciał obok niego jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi. Sekundę później otworzył je ponownie, zabrał filiżankę z ręki Smythe'a i zastąpił ją „Żonglerem". Kolejną chwilę potem pojawił się drugi raz, by przechwycić torebkę, z której wyciągnął dwie bułeczki, resztę pozostawiając koledze. Nie było powodu, żeby i on cierpiał.
— Potter to Łapa — wyjaśnił zdumionemu Smythe'owi, zanim znów trzepnął drzwiami.
Nie zdziwił się, gdy jeszcze przed upływem dziesięciu minut dobiegł go brzęczyk windy. Niespodzianką nie były też łomoczące po aurorsku o podłogę korytarza pospieszne kroki Pottera. Zaskoczeniem okazał się dopiero fakt, że nagle ucichły.
— Przykro mi, proszę pana — usłyszał drżący głos Smythe'a — ale nie jest pan już mile widziany w tym departamencie.
Draco wstrzymał oddech i wyobraził sobie, że Smythe musiał robić właśnie to samo.
— Proszę — powiedział Potter. — Przyszedłem, żeby przeprosić. Nie chciałem nikomu zaszkodzić.
— Trzeba było dokładniej pomyśleć, kogo pan ośmiesza.
— Przecież to tylko mały żarcik.
— Voldemort zniszczył mu dzieciństwo, ojciec zniszczył dobre imię jego rodziny. Pan mógł zostawić mu przynajmniej jego godność, ale zdecydował pan inaczej. Uważałem pana za kogoś lepszego.
Draco uścisnął Smythe'a w duchu, postanawiając na przyszłość kupować lepszą herbatę i herbatniki wyższej jakości. Słyszał, jak kroki Pottera oddalają się, a winda nadjeżdża i moment później przepada w czeluściach ministerstwa. Następnie rozległo się delikatne pukanie do drzwi.
— Wejdź — zawołał Draco.
— Poszedł sobie.
— Słyszałem. Dziękuję.
— Nie ma za co. Mogę usiąść?
— Proszę.
— Muszę powiedzieć, że jestem bardzo rozczarowany.
— Nie ty jeden.
— Miałem wielką nadzieję, że ostatnia noc udowodni rację „Tęczowego Czarodzieja". Czy ty wiesz, że on zjawił się u mnie w domu i wypytywał o ciebie? Pomyśleliśmy sobie z Jane, że chciał się koło ciebie zakręcić. Nie przyszło nam do głowy, że szuka materiału na karykaturę. Czy ty się właśnie zaczerwieniłeś?
Draco zakaszlał.
— Co za wkurzająca sytuacja… — urwał, bo nagle coś do niego dotarło. — Coś ty mu takiego naopowiadał, że mógł się poczuć zainspirowany do narysowania właśnie tego obrazka?
— Nic! Nic, nawet słóweczka o twojej… anatomii. Owszem, mogło mi się wymknąć, że trafiał się czasem nieszczęsny młody czarodziej, który usychał z miłości do ciebie, ale myślałem, że w ten sposób zachęcę go do działania. Wybacz. Jane się zmartwi, tak się cieszyła, że będzie nareszcie znać jakąś niebanalną parę.
Draco uśmiechnął się i potrząsnął głową.
— Ty się nigdy nie zmienisz, Smythe.
— Zastanawiam się teraz, czy spalić kolekcję figurek Pottera, ale spróbuję się powstrzymać. Jak myślisz, co z nim jest? Stres pozostały po wojnie? Czy trauma dzieciństwa spędzonego w komórce pod schodami?
— Uważam, że jest po prostu kompletnym dupkiem.
— Tak, pewnie masz rację. — Smythe uniósł imbryk stojący na biurku Dracona i zakołysał nim, stwierdzając ze smutkiem, że jest niemal pusty. — Wiesz, Daniel Massol wciąż przebywa w Londynie.
— Naprawdę? Przypuszczam, że został, bo matka zaprosiła go na bal.
— Prawdopodobnie. Chcesz, żebym cię z nim umówił? Gdzieś przy Pokątnej? W herbaciarni albo w pubie?
— Możemy zacząć od jednego i skończyć na drugim.
— Świetnie. W końcu należy zadbać o utrzymanie dobrych i bliskich stosunków dyplomatycznych, nawet gdy nasz sekretarz jest niedysponowany.
— Co, ciągle?
— Chyba kuruje właśnie oko, które podbiła mu żona.
— Nie chciałbym znaleźć się po niewłaściwej stronie jej pięści.
— No to idę zorganizować spotkanie. Daj mi dwadzieścia minut. Aha, Draco, przykro mi, że tak się stało.
— Dobry z ciebie kumpel, William.
Smythe wyszedł z uśmiechem na ustach.
Draco wziął głęboki wdech, po czym westchnął przeciągle. Potter wydawał się wczoraj taki szczery, tak całkowicie autentyczny. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Draco zapewne nigdy się nie dowie, czy ostatnia noc stanowiła część większego planu, który służył do nabicia go w butelkę.
Ale jeśli tak było, to Potter miał jeszcze więcej do stracenia niż on sam.
Litr herbaty w organizmie zrobił swoje. Draco nie tylko czuł ostre parcie na pęcherz, ale i gwałtowną jasność myśli.
— William! — krzyknął.
Smythe wpadł kłusem do pokoju.
— Czy ja czasem nie reaguję nadwrażliwie? — zapytał Draco.
— Może troszeczkę — odparł Smythe szczerze. — Ale nie przesadnie, a uwzględniwszy twoją przeszłość każdy, kto choć trochę myśli, byłby w stanie przewidzieć, jak skończy się traktowanie cię w podobny sposób.
— Moją przeszłość?
Smythe przybrał podejrzanie niewinną minę.
— William… czy ty czytałeś tę książkę?
Smythe dokładnie wiedział, o czym mowa, jako że Draco swego czasu dość jasno wyraził swoją opinię o dziele Draco Malfoy: podstępny śmierciożerca czy ofiara Voldemorta?, nie tyle słowami, co podaniem do sądu autora, wydawcy, ilustratora i zecera. Proces ten wpisał się na stałe do annałów historii zarówno prawniczej, jak i wydawniczej.
— Nie do końca „czytałem". Tylko przekartkowałem. Jane podarowała mi egzemplarz, gdy zacząłeś pracować w naszym departamencie, a i to jedynie dlatego, że uważała, iż nikt cię nie rozumie i potrzebujesz odrobiny wsparcia.
— Czyli cała nasza przyjaźń opiera się na wypocinach żądnego sensacji pisarzyny — westchnął Draco. Dzień z minuty na minutę stawał się coraz gorszy.
— Nie bądź śmieszny! — obruszył się Smythe. — Z tego, co wyczytałem, powinienem się spodziewać rozwydrzonego i nieznośnego smarkacza, a ty pierwszego dnia zjawiłeś się w biurze z earl greyem i ciasteczkami z kremem waniliowym. Nie masz pojęcia, jaką ulgę wtedy poczułem.
— Smythe, właśnie uprzytomniłem sobie, że będę potrzebował młodszego podsekretarza.
— O, to miło z twojej strony. Szczegóły moich przyszłych zarobków możemy przedyskutować w herbaciarni, nad obiadem sfinansowanym przez dietę służbową naszego francuskiego gościa.
— Czy powinienem przeprosić Pottera?
— Zależy, jak bardzo na niego nawrzeszczałeś. Ale nie rób tego od razu, nie zaszkodzi, gdy sobie poczeka w niepewności. A teraz proponuję wybrać się na herbatę.
I choć nie była to najlepsza propozycja dzisiejszego dnia, Draco przyjął ją z wdzięcznością.
Po wszystkim Draco nigdy nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że dzień, który miał być spędzony z daleka od biura na relaksujących pogaduszkach w herbaciarni i pubie, zamienił się w alkoholowy maraton z udziałem Smythe'a, Luny Lovegood i Daniela Massola w hotelu tego ostatniego. Nie pojmował też, skąd wzięło się całe morze francuskiej brandy (podejrzewał Daniela), gdzie Luna nauczyła się tylu pijackich przyśpiewek (podejrzewał pokój wspólny Krukonów), ani też w jaki sposób wieczór zakończył się dyskusją o postępku Pottera i o tym, czy reakcja Dracona nie była aby zbyt gwałtowna w stosunku do czynu (tu nie musiał niczego ani nikogo podejrzewać, wiedział bowiem na mur, że temat podrzucił Smythe, Draco nie pamiętał tylko, jak do tego doszło).
— To jasne — wykładał Daniel — że Potter żywi do ciebie głęboką sympatię, choć pozwolił, by zawodowy entuzjazm wziął nad nią górę. Uważam, że choć jest to godne potępienia, jest również wybaczalne. W efekcie nie zarzucił ci przecież niczego poza ponadprzeciętnymi rozmiarami, czego w moim kraju żaden mężczyzna nie uznałby za obelgę.
— Nasz drogi francuski gość ma rację — wtrącił się Smythe. — Ale gdyby Potter miał trochę rozumu, domyśliłby się, że jego żart nie spotka się z ciepłym przyjęciem.
— Fakt, nie kochamy Harry'ego akurat za rozum — przyznała Luna. — Posłuchaj, Draco, on naprawdę czuje się koszmarnie, zwłaszcza że od pewnego czasu wspierał wszystko, co robisz. Od lat powtarzał, że ministerstwo powinno pozbyć się zramolałej starszyzny i dopuścić do władzy ludzi takich jak ty.
— Zabawny sposób okazania wsparcia — gderał Draco — skoro sam porzuca stanowisko, na którym mógł coś zdziałać, i przenosi się do gazety, żeby rysować karykatury.
— Z drugiej strony robił to już od dawna — usprawiedliwił Pottera Smythe. — Mam na myśli rysunki do „Żonglera". Nic dziwnego, że Łapa był zawsze tak dobrze zorientowany w aktualnych wydarzeniach politycznych. W końcu siedział u samego źródła.
— Właśnie dlatego go zatrudniłam! — zawołała Luna wesoło. — Nasz poprzedni karykaturzysta potrafił żartować tylko ze stworzeń magicznych, podczas gdy mi chodził po głowie ktoś poruszający współczesne, konkretne tematy. Poza tym magiczne zwierzęta zasługują na poważne traktowanie.
— Z pewnością — zgodził się Daniel. — Nie miałabyś ochoty opowiedzieć mi czegoś więcej o buchorożcach?
— Kto przypuszczał, że on w ogóle umie rysować? — marudził dalej Draco.
— Ja go nauczyłam — wyjaśniła Luna. — Po wojnie potrzebował jakiegoś hobby. Łatwo zapomnieć o czymś podobnym, gdy śmierć co dzień zagląda ci w oczy, ale bez swojego konika nikt nie będzie normalnym, szczęśliwym dorosłym.
— Jesteś równie mądra co piękna — oświadczył Daniel.
— Czy już wspominałam, że jestem zajęta?
— I zajmująca.
— Czy Francuzom naprawdę wolno tak dobitnie potwierdzać krążące o nich stereotypy? — zapytała Luna.
— W zasadzie nie. Ale wracając do tematu: czy sympatia, którą pan Potter darzy naszego młodego przyjaciela Dracona, ma charakter romantyczny? Czy też jest wyrazem głębokiego szacunku, jaki jeden mężczyzna czuje do drugiego? Ponieważ w zależności od tego należy wybrać jedno z dwóch całkiem odmiennych od siebie rozwiązań problemu.
— Bzdura — zaprzeczył Smythe. — W obu przypadkach musisz go porządnie upić, Malfoy. Ale na pytanie odpowiedz, swoją drogą.
Draco stwierdził, że zachłanne spojrzenie wlepionych w niego trzech par oczu bardzo źle wpływa na jego nerwy.
— To nie jest… temat, który nadaje się do omówienia w przestrzeni publicznej — odparł wymijająco. — Wydaje mi się, że tamci przy barze nas podsłuchują.
Co było prawdą. Spora rozpoznawalność Dracona, głośne przyśpiewki Luny, wielokrotne próby Daniela obliczone na uwiedzenie większości obecnych na sali kobiet — wszystko to ściągało na nich powszechną uwagę.
— Powinieneś się z nim rozmówić! — zaproponowała Luna. — Wyślij mu list, jeśli wolisz. Daj mu szansę na przeprosiny, a potem obaj możecie udać, że nic się nie stało. Dziś rano był naprawdę wytrącony z równowagi, a zwykle przecież uwielbia, gdy ktoś mu nawkłada.
Zapadła znacząca cisza, a wszystkie spojrzenia skupiły się na Lunie.
— Nie w tym sensie, co myślicie — pospieszyła z wyjaśnieniem. — On się po prostu cieszy, gdy ludzie przestają traktować go jak Złotego Chłopca. Te wasze skojarzenia są męczące.
— Sama nas na nie naprowadzasz — wytknął jej Draco.
— To wy spoiliście mnie świetną brandy. Poza tym fajnie tak siedzieć i patrzeć, jak udzielacie sobie rad w kwestiach emocjonalnych.
— Czy to ma być jakiś rodzaj wyrafinowanej zemsty? — westchnął Draco.
Luna poklepała go po kolanie.
— Ani trochę. — A po chwili, ponieważ była szczerą kobietą, dodała: — Możliwe, że ktoś mógłby uznać zwrot „Standard Malfoya" za mały rewanż, ale głównie pobrzmiewa w nim respekt. My, redakcja „Żonglera", droczymy się tylko z tymi ludźmi, których lubimy.
— Żartowaliście sobie również z sekretarza.
— Ponieważ jest kompletnym idiotą. I nie chodziło o żarty, ale o lekko zawoalowaną pogardę. Gdy wytrzeźwiejesz, zrozumiesz różnicę.
Smythe parsknął w swój kieliszek, podczas gdy Daniel gapił się na Lunę wzrokiem kogoś, kto właśnie zakochał się na serio.
— A tak w ogóle przyszłam tu dziś po to, żeby powiedzieć ci, że Harry czuje się okropnie i bardzo mu przykro. Powtarzam to już chyba trzeci raz. Więc zupełnie nie rozumiem, czemu wciąż tu siedzisz i pijesz ze mną i tymi dwoma łachudrami, zamiast pędzić do niego i rozmówić się z nim na temat, który w ogóle nie powinien interesować towarzystwa przy sąsiednim stoliku!
— Bo nie wiem, co mam mu powiedzieć!
— „Słyszałem, że chciałeś mnie przeprosić. Ja też chciałbym cię przeprosić. Może przeprosimy się nawzajem?" — podrzuciła Luna.
— Hmm, a może do niego napiszę? — zastanowił się Draco.
— No cóż, w zasadzie lepiej byłoby porozmawiać, ale obawiam się, że w tej chwili za mocno potykasz się o własne spółgłoski.
— Dobra. Zrobię to. Tu i teraz. Czy w tym hotelu mają jakieś sowy?
— Naturalnie — powiedział Daniel, po czym znów skierował swoją uwagę na Lunę. — Wiesz, w tej części Francji, gdzie leży posiadłość mojej rodziny, pojawiają się podobno bonnacony *. Sprawiłoby mi wielką radość, gdyby ktoś z waszej redakcji…
Draco nie dosłyszał reszty. Zbyt mocno skupił się na podążaniu po linii prostej w stronę recepcji, zaś sformułowanie prośby o kawałek pergaminu i pióro pochłonęło resztki jego koncentracji. List wypadł szczerze, ale z całą pewnością nie był szczytem epistolografii.
Luna powiedziała, co i jak. Jestem zły, ale przepraszam. Przyjdź. Obiecuję, że wpuszczę cię do środka i nie przeklnę. M.
Z drugiej strony po co robić konkurencję Abelardowi i Heloizie, skonstatował Draco, płacąc za przesyłkę. Wcale nie są aż tak godni naśladowania. Jego przynajmniej jeszcze nikt nie wykastrował, a Pottera nie zamknął na cztery spusty w klasztorze.
Z najwyższą ostrożnością pokonał dwadzieścia metrów dzielących go od stolika.
— Idę do domu — zaanonsował. — Przeproszę Pottera osobiście, jeśli się zjawi. Będzie mógł znów bez przeszkód przychodzić do naszego departamentu, a ty, Smythe, nie musisz już palić swoich figurek. Daniel, jutro zobaczymy, w jaki sposób sprzedać u nas więcej wyrobów waszego stowarzyszenia, pomyślimy też, czy da się przepakować najlepsze angielskie produkty z myślą o francuskim rynku dla smakoszy. Powinno się udać. Luna, masz wyłączność na artykuł specjalny, gdy już ustalimy szczegóły. Dziękuję wam wszystkim i życzę miłego popołudnia.
— Więc on naprawdę przespał się z Potterem, co? — zapytał Daniel Smythe'a, ledwo Draco zdążył odwrócić się do nich plecami.
— Jestem całkowicie pewien — odparł Smythe.
— Od Harry'ego bił dziś rano ten specjalny blask, wiecie. A przynajmniej tak długo, dopóki nie pojawił się Malfoy z atakiem szału — dodała Luna.
— Ja tu wciąż jestem — zdenerwował się Draco. — To, że patrzycie na moje plecy, nie znaczy jeszcze, że was nie słyszę.
— No to idź do domu — poradziła mu Luna. — Nie będziesz miał wtedy powodów do złości.
Draco stwierdził, że najwyższy czas zrezygnować i wyjść.
Kiedy przekraczał próg mieszkania, zaczynał już trzeźwieć. Nigdzie nie dostrzegł śladów czekającego pod drzwiami Pottera, postanowił więc skorzystać z cudotwórczych mocy prysznica oraz świeżych ubrań i właśnie rozpinał koszulę, gdy rozległo się pukanie.
— Sekundę! — zawołał. — Przestań łomotać, już idę!
Otworzył drzwi. To nie był Potter.
— Ty! — wysyczał sekretarz, wpadając do środka i zatrzaskując za sobą drzwi, po czym przypadł do Dracona i przyłożył mu różdżkę do krtani. — Jakby nie dość było, że rządzisz się w moim departamencie niczym szara gęś, że podstępnie podburzasz przeciw mnie Teddingtona, to teraz jeszcze skłoniłeś matkę, żeby wysłała mojej żonie zaproszenie na bal. Bez osoby towarzyszącej!
Draco próbował cofnąć się przed rozkrzyczanym napastnikiem. Na próżno. Trzęsące się jak galareta, purpurowe policzki wraz z kroplami obficie tryskającej śliny wciąż wypełniały mu pole widzenia.
— To na pewno tylko jakieś niedopatrzenie. Matka przypuszczalnie nic sobie przy tym nie myślała. Zawsze bardziej interesowała ją botanika niż polityka — bełkotał, zastanawiając się, czy uda mu się przeżyć wystarczająco długo, by dosięgnąć własnej różdżki.
— Niedopatrzenie? Jedynego niedopatrzenia dopuściłem się ja w dniu, w którym zaufałem komuś takiemu jak ty! Na Merlina, przecież jesteś Malfoyem. Powinienem wiedzieć, że wcześniej czy później wbijesz mi nóż w plecy i wykopiesz pode mną dół. Ale że uda ci się wciągnąć w swoje machlojki nawet Teddingtona… Kiedyś, w Hogwarcie, był moim prefektem, a teraz? Przez całe dzisiejsze popołudnie nie przestawał gadać, że razem z tobą kontroluje sytuację, podczas gdy ja stałem się problemem… Nie chcę nawet o tym słyszeć!
Draconowi trudno było stwierdzić to z pewnością przez własny ciężko skażony oddech, ale mocno podejrzewał, że sekretarz pił. I to niemało. Zdobył się na wysiłek i przybrał skruszoną minę.
— Ma pan rację, zachowałem się dosyć bezwzględnie. Zapewniam, że nie kierowały mną żadne osobiste pobudki i obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy.
— O tym jestem przekonany — odparował sekretarz. — A to dlatego, że za chwilę zmyję ci z twarzy ten wstrętny uśmieszek za pomocą klątwy, łącznie z nosem i brwiami. Ciekawe, czy wciąż będziesz tak manipulował prasą z gębą przypominającą popękane jajo!
— CO? — Draco poczuł się dotknięty do żywego. — Niech pan nie będzie śmieszny. Wspierałem pana latami w przekonaniu, że jest pan tylko leniwy i podatny na korupcję, ale jeśli okaże się, że w gruncie rzeczy cały ten czas miałem do czynienia z cholernym ukrytym psychopatą, to bardzo się cieszę, że wreszcie wyszło na jaw, jaki z pana pieprzony dupek!
— Ty niewdzięczny, smarkaty lizusie!
— Palant! Wynocha z mojego domu! Jak śmie pan tu przychodzić i mi grozić!
— Zaraz się przekonasz, że to nie tylko groźby! — Sekretarz uniósł ramię, a przerażony Draco zorientował się, że stoi w najgorzej przystosowanym do ucieczki miejscu swojego mieszkania. Jedyną szansę schronienia się dawały oddalone o dobry krok otwarte drzwi do saloniku. Błyskawica ciągle stała przy wejściu, jednak zbyt daleko, aby użyć jej w charakterze broni, a jedyny w zasięgu oka mebel nie miał ani ostrych krawędzi, ani nie krył w sobie podręcznego zestawu tępych, ale ciężkich metalowych narzędzi.
Dobiegający z zewnątrz głośny trzask aportacji przeszkodził sekretarzowi przejść od słów do czynów. Chwilę później energiczne pukanie do drzwi potwierdziło domysł Dracona.
— Malfoy, dostałem twój list!
Głosu Pottera nie dało się pomylić z żadnym innym. Sekretarz, zupełnie zbity z tropu, wodził wzrokiem między drzwiami a Draconem.
— Czy to…? Myślałem, że wy dwaj nie znosicie się nawzajem…
— Otwórz! — wołał dalej Potter. — Przestań drapować gacie na żyrandolu i wpuść mnie do środka! Też chciałbym cię przeprosić!
Nozdrza sekretarza rozszerzyły się tak mocno, że zaczął przypominać okaz dorodnej świni.
— Oczywiście! — Jego usta wykrzywił szaleńczy grymas. — Cały ten czas gziłeś się z Potterem! Nic dziwnego, że wszystko samo wpadało ci w ręce! Poczekaj, niech tylko „Prorok" się o tym dowie!
Draco od dawna wiedział, że napawanie się własnym triumfem rzadko kończy się dobrze dla triumfatora, więc kiedy sekretarz odrzucił głowę w tył, by zaśmiać się szyderczo, rzucił się całym ciałem na różdżkę napastnika, kierując ją w górę.
Bezpośrednia groźba klątwy została wprawdzie zażegnana, niestety Draco zmagał się teraz niczym zapaśnik ze stu dwudziestoma kilogramami żywej wagi rozjuszonego sekretarza. Desperacja dodała mu sił, bo Merlin jeden wiedział, czy Pottera interesowały intymne kontakty z osobami bez nosa.
— Kto tam u ciebie jest? — krzyczał Potter zza drzwi.
Draco otworzył usta, żeby zgodnie z głosem rozsądku (choć bez paniki) zawołać o pomoc, ale cios mięsistego łokcia zamknął mu je z powrotem, podczas gdy druga ręka sekretarza zacisnęła się na jego gardle.
Nie było czasu na dżentelmeńskie rozwiązania. Draco przypomniał sobie lekcje z dzieciństwa i wymierzył potężnego kopniaka prosto w piszczel sekretarza. To wystarczyło. Szef cofnął się o parę centymetrów i odsłonił przestrzeń od kolan wzwyż, z czego Draco skwapliwie i nader celnie skorzystał. Efekt był spodziewany i natychmiastowy. Sekretarz upuścił różdżkę, która szczęśliwie potoczyła się w jakiś ciemny róg, i zgiął się w pół, ku podłodze, pociągając Dracona za sobą.
— Malfoy, jesteś tam?! — wydzierał się Potter, kiedy sekretarz walił się jak kłoda na Dracona. Przyszpilony do posadzki brzuchem w dół Draco szybko zorientował się, że przytłaczająca go masa jest zbyt wielka, by mógł wydostać się spod niej o własnych siłach.
— Potter! — zawołał. — Przydałaby mi się pomocna dłoń!
Naturalnie drzwi natychmiast wyleciały z zawiasów, a Draco, choć z ulgą powitał Pottera w jego wydaniu zbawcy i bohatera, wolałby, aby odbyło się to raczej bez demolowania jego własności.
Na szczęście lata kariery aurora znacznie poprawiły operatywność Pottera w niebezpiecznych sytuacjach. Oszołomił i wylewitował sekretarza, związał go jednym zamaszystym ruchem różdżki, a potem ukląkł przy Draconie, by sprawdzić, czy nie jest ranny.
— Trzeba mi było przyjść wcześniej — mruknął pod nosem.
— Poradziłem sobie z nim — podkreślił Draco.
— I skończyłeś rozpłaszczony na podłodze.
— Dlatego, że sobie z nim poradziłem.
— Masz chyba nadłamane żebro. Jak noga?
— Boli, faktycznie. Wylądował na moim kolanie.
— Dobra, zabieram cię do Świętego Munga. Tak będzie lepiej. Możesz usiąść?
— Chwila.
Draco spróbował podciągnąć się na własnych rękach, stwierdził jednak w połowie drogi, że oddychanie staje się dziwnie ciężkie. Potter podparł go ramieniem i nacisnął na jedno z żeber, przytrzymując je w miejscu.
— Trochę cię poturbował — powiedział, lekkim uśmiechem dodając Draconowi otuchy.
— Chciał pozbawić mnie nosa i brwi — odparł Draco.
— Odbiło mu. Dobrze, że zwaliłeś go z nóg.
— Taki miałem zamiar. Jesteś dobry w zaklęciach uzdrawiających?
— Niezupełnie.
— W takim razie może sprawdź, czy on jeszcze oddycha, a potem wezwij patrol aurorów?
— A ty siedź i się nie ruszaj. — Potter wstał i sprawdził najpierw więzy, a potem puls sekretarza. — Coś ty mu zrobił? Tak żałośnie pojękuje.
— Obawiam się, że przywaliłem mu kolanem w jaja.
— Dobra robota — zaśmiał się Potter. — Nic mu nie będzie. To jego różdżka? Masz, możesz to naprawić? Okay, wystarczy. Expecto Patronum!
Wyczarowany przez Pottera świetlisty jeleń chwilę później pogalopował w eter, a jego pan na powrót przysiadł obok Dracona.
— Niedługo powinni się tu zjawić. Przepraszam, Malfoy.
— To raczej nie twoja wina.
— Chodziło mi o karykaturę.
— No cóż, moja reakcja na nią to też nie do końca twoja wina.
— Chciałem ci zrobić komplement, bo i jest się czym pochwalić. Masz wielkiego jak…
— POTTER! Nie w obecności sekretarza!
— Mogę go zdezorientować Confundusem, jeśli wolisz.
— Wątpię, czy w tym stanie jego umysł przeżyłby to bez szwanku.
— Czy ty wciąż…
— No, sam raczej nie dam rady dokończyć ośmiolitrowego kubełka lodów.
— To dobrze. Ostatnia noc…
— Potter!
— Może się wyluzujesz, jak poprawię jego Drętwotę?
— Po prostu siedź i bądź cicho. Wydaje mi się, że słyszę już aurorów.
Miał rację. Wkrótce sprawa została rozwiązana: jeszcze przed upływem godziny Draco zdążył obrócić między Świętym Mungiem a domem, sekretarza zaś pozostawiono pod „wzmożoną obserwacją" na oddziale Janusa Thickeya.
Potter uparł się, że odstawi Dracona do mieszkania.
— Możliwe, że naprawili ci żebro, ale kolano będzie ci dokuczać ładnych parę dni.
— Dostałem kulę — odparł Draco i dla lepszego efektu zamachał swoją podporą.
— Więc siądziesz sobie w fotelu i będziesz nią wywijał w moją stronę, wykrzykując absurdalne żądania.
— Mam wrażenie, że kierują tobą perwersyjne ciągoty do kalek.
— No i masz ci, rozgryzłeś mnie.
— Potter? — Draco zatrzymał go na moment przed aportacją na Wilfried Street. — Chcę coś przetestować. — Obrócił się na swojej zdrowej nodze i oparł policzek o policzek Pottera, po czym lekko przesunął szczękę tak, że ich usta się zetknęły. Poczuł, jak ręka Pottera zaciska się na jego ramieniu, a wargi rozwierają, i rozkoszował się ciepłem oraz smakiem tak długo, ile zdołał wytrzymać, balansując na jednej nodze. — W porządku — powiedział, przenosząc część ciężaru ciała z powrotem na kulę. — Po prostu chciałem wykluczyć możliwość, że wczorajszy wieczór to tylko efekt otumanienia cukrem i rajdem na miotle.
— Pamiętaj, że teraz jesteś nabuzowany alkoholem i eliksirami — wypomniał mu Potter odrobinę zdyszanym głosem.
— Racja. Więc pewnie będę musiał sprawdzić jeszcze raz jutro rano.
— I dziś wieczorem.
— I jutro wieczorem.
— Zawsze mnie uczono, że testy wymagają częstych i regularnych powtórzeń.
— Chyba będzie lepiej, jeśli aportujesz nas stąd jak najszybciej do mojego mieszkania.
Artykuł wstępny czwartkowego wydania „Żonglera" nosił tytuł „Ethelred Niezrównoważony" i zawierał relację o niefortunnym załamaniu nerwowym sekretarza w domu jego młodszego podwładnego.
Wypowiedź Dracona zacytowano w następujących słowach: Biedak przepracował w ministerstwie wiele długich lat na, przyznajmy otwarcie, dość niewdzięcznym stanowisku. Skonfrontowany z niepomyślnym zwrotem w życiu prywatnym, odwiedził mnie wczoraj wieczorem, żeby omówić kilka spraw służbowych. W trakcie dyskusji doświadczył chwilowego zaćmienia umysłowego. Aby go uspokoić, byłem zmuszony sięgnąć po przemoc fizyczną, co skończyło się drobnym wypadkiem. W jego wyniku odniosłem kilka obrażeń, na szczęście niezbyt groźnych. Parę dni w domu i będę mógł wrócić do pracy cały i zdrowy.
Słowa Dracona przytoczono dosyć wiernie, nawet jeśli same niezbyt twardo trzymały się faktów. Już bliżej prawdy znalazł się — choć zupełnie przypadkiem — „Prorok", którego nagłówek krzyczał: Zalany sekretarz przyfasolił bohaterowi od standardów!. Potter pokręcił dezaprobująco głową, podając Draconowi gazetę przy nakrytym do śniadania stole, i powiedział:
— Że też jeszcze nie znudziły im się te warzywne żarciki.
— Co ty nie powiesz? — odparł Draco podstępnie, stukając palcem w rysunek Łapy. — K-rzepa? Pod-sekretarz? Od dziś sypiasz sam. Chociaż karykatura nawet mi się podoba.
Obrazek przedstawiał Dracona z okrągłą, sporą bulwą w ręce, z trudem wygrzebującego się spod potężnej masy ciała przełożonego. Napis u dołu głosił: Trzeba mieć rzepę, jeśli chce się być pod sekretarzem.
— No cóż, chyba jestem niepoprawny — przyznał Potter.
Rupert Teddington przysłał pęczek młodych karczochów i miniaturowych szparagów wraz z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia, a w okolicach jedenastej zjawił się nie tylko Smythe ze swoją czarującą żoną Jane (która natychmiast oświadczyła, że kolano Dracona potrzebuje spokoju i zabrała się za przyrządzanie karczochów z sosem holenderskim), ale również Bruce Pickett, Daniel Massol, Luna Lovegood i wreszcie, w południe, Narcyza.
Ta ostatnia zaraz po przybyciu popatrzyła długo najpierw na syna, potem na Pottera, następnie pobieżnie na resztę towarzystwa i w końcu zapytała:
— Wszystko w porządku, kochanie?
— Ogólnie tak. Jestem trochę poobijany, ale szybko wrócę do formy.
— Wygląda więc na to, że mogę zostawić cię w dobrych rękach, w jakich się znalazłeś — skomentowała Narcyza i skierowała się ku innym gościom.
Draco zerknął na pobladłego Pottera.
— Ona puściła do mnie oko! — wyszeptał zszokowany Potter.
— Oczywiście, że puściła — odparł Draco tonem człowieka, któremu wypadło pogodzić się z niełatwą przyszłością. — Zobaczysz, że będzie gorsza niż sam Smythe.
— A on potrafi być rzeczywiście przerażający — przyznała Jane, podchodząc do nich z półmiskiem karczochów.
W piątek sprawy zdążyły już niemal powrócić do normalności. Elena Gambara udzieliła wywiadu obu dziennikom na temat swojej zwieńczonej pełnym sukcesem wizyty oraz nowej, fascynującej ery w europejskim handlu produktami rolnymi. Po zakończeniu porannej lektury Draco zamierzał właśnie wrócić do łóżka (lenistwo Pottera było potwornie zaraźliwe), niestety jego plany pokrzyżowała sowa.
Zabrał wiadomość do sypialni i usiadł na łóżku, w większości zajętym przez okryty kołdrą potterokształtny pagórek. Draco uszczypnął go w wystający spod okrycia palec u nogi.
— Wstawaj! — zarządził. — Mamy małą sytuację kryzysową.
Potter obudził się w mgnieniu oka i sięgnął po różdżkę.
— Nie chodzi o sytuację tego typu — pohamował go Draco. — Matka życzy sobie naszych odwiedzin w czasie weekendu, mimo że wyraźnie ją prosiłem, by wycofała twoje zaproszenie na bal.
— Co w tym alarmującego? — zapytał Potter, odgarniając włosy z twarzy i przecierając oczy. — Przecież zawsze spędzasz u niej soboty i niedziele, co nie?
— Zaprosiła NAS. Sądziłem, że odczeka choć trochę, żeby zobaczyć, czy zatrzymam cię na dłużej, zanim wystartuje ze swoimi machinacjami.
— Czekaj, czekaj, równie dobrze ja mógłbym rzucić ciebie.
— Jasne, że mógłbyś. Ale tak na serio, Potter, czy ty masz pojęcie, co to znaczy? Ona cały czas będzie nadawać w stylu „Och, Harry, koniecznie musisz przekonać Dracona, żeby rozwijał swoje talenty. Jemu wciąż się wydaje, że jest jeszcze młody. A czas mija nieubłaganie …". Potem zacznie robić aluzje. Na szczęście nie perwersyjne, no chyba że natrafi na ministra. Już od dawna podejrzewam, że…
— Malfoy, przestań gadać. — Potter złapał go za rękaw koszuli i pociągnął w dół, do siebie. — Po pierwsze, będzie dobrze. Po drugie, udało ci się zajść naprawdę daleko, a masz dopiero trzydzieści lat. Po trzecie, jestem pewien, że Kingsleyowi sprawi to samą przyjemność.
— Nie mam trzydziestu lat! Jestem dokładnie w twoim wieku! Czyli dwadzieścia dziewięć!
— Ja mam dwadzieścia osiem.
— Pfff, jeszcze przez tydzień czy dwa? Jak można powiedzieć coś tak okropnego!
— Niemniej i tak jesteś starszy — podkreślił Potter.
— A ty nieznośnie irytujący i jeśli nie przestaniesz, dostaniesz w skórę.
— Skąd wiesz, czy to mi się nie spodoba?
— Czemu ja wciąż z tobą rozmawiam?
— Ponieważ jestem na tyle atrakcyjny, byś mógł pokazać się ze mną publicznie bez narażania na szwank dobrego imienia swojego spiczastego uroku.
— Miałem mugoli, miałem masturbację, miałem święty spokój. Źle mi z tym było? Czemu zamieniłem to na ciebie?
— Ale twoja matka jest zadowolona, nie wspominając już o Smycie. Jemu musi się wydawać, że znalazł się w siódmym niebie.
— Podejrzewam, że rzeczywiście mogło być gorzej.
— Więc nie marudź i ciesz się tym, co mamy. O której powinniśmy zjawić się we dworze?
— O siódmej.
— Masa czasu.
Okazało się, że co do ostatniego Potter miał rację, a przynajmniej prawie. Niestety nie wkalkulował w swoje obliczenia konieczności gruntownego przejrzenia garderoby Dracona — kiedy wreszcie wstali z łóżka, okazało się, że „masa czasu" nie wystarczy, żeby Harry skoczył do domu po świeży strój.
Narcyza zaprezentowała nienaganne maniery, oddała nawet Potterowi do dyspozycji jeden z pokoi gościnnych, gdyby potrzebował chwili wytchnienia. Potter wolał jednak molestować Dracona w jego własnej sypialni.
— To twój stary Nimbus 2000? Popatrz tylko! Ale malutki! Pamiętasz, jaki byłeś wtedy nieznośny?
— Bo otaczali mnie sami idioci! Który to fakt prawie wcale nie uległ zmianie!
— Mogę sobie pożyczyć trochę więcej ubrań? Przypuszczam, że na kolacji wypada się pokazać w bardziej reprezentacyjnym stroju.
— Naturalnie. Skrzaty domowe dokonają poprawek, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Potter przez dłuższą chwilę grzebał w szafie i szufladach, po czym wrócił z parą prostych, ale eleganckich czarnych spodni i szatą tej samej barwy. W drugiej ręce trzymał krótkie skórzane podwiązki z metalowymi sprzączkami. Z wyraźną rozkoszą zamachał nimi Draconowi przed nosem.
— Wiedziałem, że tkwi w tobie jakaś ukryta skłonność do perwersji, Malfoy!
Załamany Draco ukrył twarz w dłoniach.
— Jeśli już, to moja ukryta skłonność do kretynów. To podwiązki do skarpet. Kiedy matka dowiedziała się, że mam zostać urzędnikiem państwowym, trochę przesadziła z tradycyjnymi elementami stroju.
— Wyglądają intrygująco. Strasznie bym się ucieszył, gdybyś je założył.
Draco cisnął pierwszą z brzegu poduszką w głowę Pottera, po czym poprawił kolejną. Manewr okazał się zgubny, ponieważ dostarczył Potterowi amunicji, a przecież i bez tego zanosiło się, że spóźnią się na kolację.
Kiedy pędzili po schodach w dół do dużej jadalni, Potter nie wypuszczał dłoni Dracona ze swojej. Miało to dziwny urok, ale mimo wszystko…
— Potter…
— Co jest? Myślałem, że musimy się pospieszyć?
— Chodzi o jutro. Uważam, że powinieneś tu zostać, a ja spędzę sobotę w domu i wrócę dopiero po balu.
— Przestań się wygłupiać. Niby czemu miałbyś zrobić coś podobnego?
— Ponieważ nie jestem do końca pewien, czy potrafię przebywać w tym samym pomieszczeniu co ty i nie wyglądać na kogoś, kto umiera z pragnienia, by natychmiast zabrać cię stamtąd i zaciągnąć do łóżka.
Potter uśmiechnął się ponownie, a Draco uświadomił sobie z nagłą wyrazistością, że gdyby coś strasznie się nie ułożyło, skutki będą bardzo, ale to bardzo bolesne.
— Ale dlaczego uważasz to za jakiś problem? — zapytał Potter radośnie.
— Dlatego, ty istoto o mózgu gumochłona, że fakt ów złamie serca wszystkim czytelniczkom tygodnika „Czarownica", jak kraj długi i szeroki, a ponadto ujawni pewne szczegóły dokładniej, niż chciałbym to podać do wiadomości publicznej.
— Czyżby? — nie ustępował Potter. — A jeśli wcale by mi to nie przeszkadzało, to czy tobie też?
Draco był zaskoczony.
— Szczerze mówiąc, nie przejąłbym się aż tak bardzo. Raczej poczułbym ulgę, że nie muszę się dłużej ukrywać. Zresztą pewnie niektórych to wcale nie zaskoczy, wyłączając naturalnie twój udział we wszystkim.
— Dokładnie. Więc czym sobie jeszcze zaprzątasz głowę? Mam pełną kontrolę nad sytuacją.
— Taaak?
— Nie patrz na mnie w ten sposób. Twoja matka czeka na nas na dole.
— Mordujesz nastrój.
Kolacja była wspaniała, podobnie jak reszta wieczoru. Nic więc dziwnego, że następnego ranka Draco opuścił sypialnię dość późno, mijając w drodze na śniadanie skrzaty, pochłonięte dekorowaniem wnętrz przed balem. Matka siedziała przy stole i odhaczała długą listę zadań.
— Dzień dobry, kochanie — pozdrowiła go pogodnie. — Proszę, sowy do ciebie. A gazetę mam tu.
Pocałował ją w czubek głowy i poczłapał do krzesła.
— Za chwilę. Desperacko potrzebuję herbaty. A może nawet kawy.
— Proszę bardzo. — Narcyza machnęła różdżką. Srebrny dzbanek z kawą wylądował przed Draconem na stole, a zaraz potem dołączył do niego cukier i śmietanka. Matka napełniła mu filiżankę, nie przerywając odrabiania listy.
Wzmocniony kawą Draco otworzył pierwszy list. Nadawcą był minister, który pytał, czy Departament Standaryzacji pogodziłby się z Teddingtonem w roli szefa, jako że Rupert wykazywał zainteresowanie stanowiskiem, a wydział sportów potrzebował napływu dobrej, świeżej krwi. Minister podpisał się prostym „Kingsley", co sprawiło Draconowi wręcz żenującą przyjemność.
Druga wiadomość pochodziła od samego Teddingtona. Wspominał w niej mimochodem, że po wydarzeniach ostatniego tygodnia przemyślał swoją karierę w ministerstwie i byłby bardzo szczęśliwy, gdyby Draco znalazł niebawem trochę czasu na małe spotkanie, ot, towarzyską, niezobowiązującą pogawędkę.
Draco leniwie otworzył „Żonglera" i zaczął przerzucać strony. Jego wzrok przykuło otoczone tłustą ramką obwieszczenie w dziale komentarzy.
Harry Potter pragnie oświadczyć, że od niedawna spotyka się z pewnym dość przystojnym młodym czarodziejem, w związku z czym wszystkie czarownice, które tak gorliwie przysyłają mu swoją bieliznę, są proszone o pominięcie jego pośrednictwa i kierowanie wspomnianych darów prosto do Domu Opieki Społecznej imienia Charity Burbage. Zaś młodym czarodziejom, hołdującym zwyczajowi uszczęśliwiania pana Pottera swoimi bokserkami, należą się wprawdzie brawa za właściwą intuicję, niemniej radzimy im delikatnie, by zaprzestali podobnej aktywności, jako że obiekt ich uwielbienia jest obecnie bardzo zadowolony z życia. Panna Ginewra Weasley stwierdziła, że od lat próbowała przekonać pana Pottera, aby znalazł sobie stałego partnera, i dała wyraz swojej radości w obliczu najnowszych wydarzeń. Dziękujemy.
Umieszczona nad tekstem karykatura przedstawiała redaktor naczelną tygodnika „Czarownica", która, uroniwszy parę łez, sięgała po pióro, by napisać: Droga redakcjo „Tęczowego Czarodzieja", doszły mnie słuchy, że mogłoby was zainteresować kupno naszej bogatej galerii zdjęć Harry'ego Pottera…
— Kochanie, czy wszystko w porządku?
— Świetnie — odpowiedział Draco i wstał, wsuwając gazetę pod pachę. — Zaraz wracam, tylko szybko kogoś zabiję.
— Postaraj się uniknąć plam! — zawołała za nim Narcyza.
Potter wciąż spał (lenistwo to tylko jedna z jego przywar), więc Draco trzepnął go gazetą w głowę.
— Ty chyba kompletnie zwariowałeś! — krzyknął.
Potter sięgnął po okulary i uporawszy się z umieszczeniem ich na nosie, zajrzał do „Żonglera".
— Aaa, to — powiedział. — No cóż, technicznie rzecz biorąc nie zwariowałem do końca, bo wciąż się do ciebie nie wprowadziłem.
Draco odebrał mu gazetę, zwinął ją w rulon i jeszcze raz walnął go po łbie.
— Co cię opętało? Prawdopodobnie pozabijamy się nawzajem jeszcze przed upływem miesiąca. No i po co radośnie obwieszczasz całemu światu, z kim sypiasz, skoro nadal trzymasz w tajemnicy, kim jest Łapa?
Potter usiadł i przechwycił gazetę.
— Jak mam ci pomóc wzniecić rewolucję polityczną, jeśli każdy będzie wiedział, że to ja? — zapytał. — A poza tym sam widzisz, że nigdzie nie wymieniłem twojego nazwiska, więc jeżeli chcesz zachować sprawę w sekrecie, nic nie stoi temu na przeszkodzie.
— Nie gadaj bzdur. Nie po to oświadczałeś, że się z kimś widujesz, żeby później pokazywać się publicznie bez towarzystwa. Znów wyszedłbyś na pomylonego fantastę, a ostatnim razem, gdy cię za takiego uznano, sporo kosztowało udowodnienie twojej racji.
— Cudownie. — Potter gwałtownie objął Dracona i ostro podkurczył nogi, przewracając go na łóżko. — A teraz powiedz, czy śniadanie jest warte wstawania i co my tak w zasadzie mamy dziś w planach?
Draco poprawił mu okulary.
— Hmm, na początku muszę w delikatny sposób poinformować Smythe'a, że najprawdopodobniej trafi nam się Teddington jako nowy sekretarz, skoro ty wybrałeś karierę satyryka. Następnie muszę wydać trochę pieniędzy, bo, jak wiesz, mam spory dług u signore Gambary. Gdyby nie wyciągnął wtedy żony na zakupy, być może nie leżałbyś tu teraz. Zaczynam podejrzewać, że szczęście nareszcie raczyło mi dopisać.
— Trzymaj się tej myśli — powiedział Potter, odgarniając Draconowi grzywkę z oczu. — Ron i Hermiona zjawią się za jakieś dziesięć godzin, a wtedy będziemy potrzebowali całego szczęścia, jakie mamy do dyspozycji.
Draco oparł głowę o ramię Pottera i westchnął.
— Mam nieodparte wrażenie, że najrozsądniej byłoby, gdybyśmy najbliższe dwadzieścia cztery godziny spędzili po prostu w łóżku. Matka nie posiadałaby się z radości, że trafia się jej okazja do dwuznacznych komentarzy, gdyby ktoś o nas zapytał.
— Musisz uruchomić swoje machinacje — przypomniał mu Potter.
— Nie mogę się doczekać — zapewnił go Draco.
— Nie pozwól, by ktoś dał ci bobu — zachichotał Potter. — Chyba czuję do ciebie miętę. Może pan się o mnie oprze, pan tak mięknie, panie koprze?
Draco obawiał się, że Potter skończy bardzo źle, ale na szczęście wciąż miał pod ręką poduszki. A ponieważ raczej go lubił, zrezygnował z opcji rozsmarowania go na ścianie. Przynajmniej na razie.
KONIEC
* Mityczne stworzenia opisane przez Pliniusza Starszego. Z wyglądu przypominają tura z zakręconymi do wewnątrz rogami, które jako broń spełniają się na tyle kiepsko, że zaatakowana bestia woli odwrócić się do napastnika tyłem i celnym strzałem spod ogona pokryć go od stóp do głów sami-wiecie-czym.
