Cz. 18.
Ostatnie, co Severus pamiętał, to skierowaną w siebie różdżkę i ból tak silny oraz gwałtowny, że było mu w tamtej chwili wszystko jedno. Potter zginął, a przyszłość nie malowała się w jasnych barwach. Bez niego nie miał najmniejszej szansy przetrwać gniewu Czarnego Pana.
A potem było światło. Jasne, niemal oślepiające, ale ciepłe. Ból zniknął w tym samym momencie. Zaraz potem miał wrażenie, że wydarzyło się coś, na co czekał od bardzo dawna.
— Takie nagłe wtargnięcie nie świadczy o dobrych manierach. — Severus usłyszał tuż nad sobą czyjś głęboki, syczący głos. Zdziwił się, że całkiem dobrze go rozumiał. Zmrużył oczy, usiłując zrozumieć, co się dzieje.
Czyżby ktoś nieudolnie starał się naśladować Czarnego Pana?
Uniósł łeb spod skrzydła i wyprostował się.
Chwileczkę!
Snape spojrzał na siebie, co długa szyja mu całkiem dobrze umożliwiała. Był smokiem, nie magiczną istotą w ciele człowieka, ale najprawdziwszym smokiem. Zamrugał, gdy dotarło do niego, gdzie się znajduje.
Z całą pewnością było to gniazdo pełne podobnych mu stworzeń. Ogromna jaskinia, której sklepienia nie mógł dojrzeć, bo było tak wysoko, przepełniona smokami różnego gatunku.
— Widzę też, że dopiero się przebudziłeś, więc tym razem wybaczę ci to wtargnięcie. Mam jednak nadzieję, że nie wprowadzisz tego zwyczaju w nawyk. Nie przepadam za takimi niespodziankami w moim gnieździe, synu. — Choć przenikliwe spojrzenie smoka było zdecydowanie karcące, to w jego głosie brzmiała nutka rozbawienia niezwykłą sytuacją. — Nawet jeśli czekaliśmy na ten moment od dawna.
Severus potrząsnął głową, choć w tej sytuacji bardziej pasowałoby powiedzieć: „łbem".
— Nie jesteś moją matką.
— I chwała wszystkim bogom. Mam wystarczająco dużo własnych dzieci.
— Przed chwilą powiedziałaś…
— To moje gniazdo. Zwracam się do wszystkich młodych tak, jak uważam w danej chwili za stosowne.
Smok – czarodziej odetchnął bezgłośnie. Miał i bez tego wystarczająco ubarwione życie.
— Co ja tutaj robię?
— Zmieniłeś się w smoka.
— To akurat byłem w stanie zauważyć — warknął sarkastycznie.
Smoczyca zaśmiała się, unosząc łeb do góry. Jej łuski mieniły się w świetle pojedynczych ognisk, przy których wylegiwały się inne smoki.
— Chciałbym wiedzieć, dlaczego się tutaj znalazłem.
— Rodzaj zaklęcia ochronnego. Podczas pierwszej przemiany smok pojawia się w najbliższym smoczym gnieździe. Mogłabym to nazwać przedszkolem, ale sądzę, że mógłbyś się obrazić.
Severus przemilczał komentarz, jaki cisnął mu się na język.
— Nie burmusz się tak, bo pękniesz. — Smoczyca ponownie się zaśmiała. — Zaklęcie to ma chronić dzieci, które nie panują nad przemianą i mogą sobie lub komuś zrobić przypadkowo krzywdę. Co prawda, od kilkudziesięciu lat nie pojawiło się tu smocze dziecko. Za to twoje przybycie było oczekiwane już od dawna. Trochę ci to zajęło.
Mistrz eliksirów odwrócił wzrok i syknął podirytowany:
— Nie prosiłem się o to.
— Wydawałeś mi się bardziej spokojną istotą.
— Obserwowałaś mnie? — oburzył się, unosząc pysk.
Cała ta sytuacja z nią oraz z Czarnym Panem dawała mu się coraz bardziej we znaki.
— Spokojnie. Czekamy na twojego jeźdźca i będziecie mogli przetrzepać temu waszemu złemu skórę.
— Jeźdźca. Nie mam zamiaru…
Nagłe pojawienie się tuż przy nim Pottera w nowej krasie spowodowało, że przysiadł.
— Severusie? — Harry z zaciekawieniem i zaskoczeniem przyglądał się jego nowemu wcieleniu. Nieśmiało wyciągnął dłoń, by dotknąć potężnej istoty. — Paskudo, to ty?
— Potter!
Ten natychmiast odskoczył, zataczając się pod łapy innego smoka, który jednak zdawał się mocno spać i nawet się nie poruszył. Odetchnął głęboko, rozglądając się i dopiero teraz zauważył, że nie są tutaj sami. Zamurowało go, kiedy zrozumiał, gdzie się znajduje.
— O żeż…
— Witaj, piekielne dziecię. Czekaliśmy na ciebie.
Harry podniósł się powoli i przesunął w stronę Snape'a.
— Mam nadzieję, że nie jest głodna i to „czekaliśmy" nie jest synonimem „uczty" — szepnął konspiracyjnie.
— Potter, to teraz nie jest nasz najważniejszy problem — zauważył jego smok z krótkim warknięciem.
Drugi smok, dotychczas jedynie przyglądający się tej krótkiej wymianie zdań, parsknął cichym, głębokim śmiechem i posłał Harry'emu przenikliwe spojrzenie. Inkub mimowolnie cofnął się jeszcze parę kroków w stronę Severusa.
**
Harry wiedział, że jeszcze nie czas się cieszyć. Może i Voldemort już nie był w stanie go zabić, ale poważnie uszkodzić zawsze mógł. Oczywiście był jeszcze Severus. Nawet w ciele smoka mógł zostać zraniony. Inkub miał świadomość, że ten pojedynek będzie decydujący dla przyszłości świata zarówno magicznego, jak i mugolskiego. Nie zapowiadało się też, żeby uniknięcie rozlewu krwi było możliwe. A do pozbycia się Toma zwykła Avada nie wystarczy. Chyba.
Nie miał zamiaru pozwolić na to, żeby z kolei Wężowaty potraktował któregoś z nich tym szczególnym zaklęciem.
Smok spokojnie czekał, choć z całą pewnością nie był zadowolony, że służy jako wierzchowiec, ale przynajmniej go nie zrzucił. Harry przeczuwał, że Severus mu nie da potem spokoju za ten wybryk.
Voldemort w końcu otrząsnął się z pierwszego szoku. Po samej jego postawie Harry już wiedział, że to nie będzie zwykła walka. Tom nie zamierzał przegrać.
Potter nawet nie przypuszczał jak bardzo.
Po pierwszych dziesięciu minutach smok przestał latać, gdyż błony w jego pokaźnych skrzydłach zostały przebite odbitymi zaklęciami, przed którymi starał się ich chronić. Były Gryfon też nosił kilka ran, ale nie mogły one już mu zagrozić, choć niestety znacznie spowolniły jego reakcje.
Kolejny kwadrans przypominał przepychankę, a nie walkę. Tarcze błyskały od wchłanianych słabszych, ale nadal niebezpiecznych czarów. Żadna ze stron nie odniosła cięższych obrażeń, które mogłyby przeważyć szalę. Sytuacja zaczynała być kłopotliwa. Severus wiedział, że jeszcze trochę i Potter zacznie popełniać błędy. Był zbyt impulsywny i, choć nie został przyparty do muru, może wpaść na jakiś idiotyczny, całkowicie w jego stylu, pomysł. Naprawdę miał ochotę wrócić do swego ludzkiego ciała i coś zdziałać, a nie tylko odbijać smoczą magią czary Czarnego Pana. Nie potrafił nic innego, bo nie było mu dane nauczyć się czegokolwiek z nowych umiejętności. A nawet tę umiejętność odkrył przypadkiem, przy pierwszym ataku Toma. Minusem były rykoszety, które jak na złość sam sobie zadał, gdy czar odbity od łusek leciał wprost w stronę skrzydeł.
Nie mogli tak walczyć bez końca. Magia, nawet dla inkuba, także miała pewien limit. Nie była nieograniczona.
Harry musiał szybko coś wymyślić, inaczej dla Severusa skończyłoby się to bardzo nieciekawie. W końcu smoka, nawet tego magicznego, można zabić. W chwili, gdy kolejne czary tnące zostały odbite przez smoka, Potter warknął:
— Przestań! Potrafię się obronić!
Krótkiej, ryczącej odpowiedzi i to dalekiej od słownictwa, jakiego mistrz eliksirów zazwyczaj używał, Harry zdecydował się nie komentować. Severus naprawdę bardzo rzadko był tak dosadnie wulgarny. Sytuacja musiała go denerwować. Rozumiał go. W nieznanym sobie ciele nie mógł za wiele zdziałać. Dla niego nie było tak źle, urosło mu coś tu, coś tam, ale w niczym mu to nie przeszkadzało. Umiejętności nie uległy zmianie. Smok natomiast mógł nadrabiać jedynie zręcznością, choć niewiele to w tym momencie pomagało, bo znajdowali się teraz w zamkniętym pomieszczeniu. Ogromnym, to fakt, ale nadal zamkniętym. Severus bez przerwy wyhamowywał łapami na ścianach. Jego lot był bardziej szybowaniem od ściany do ściany, bo mógł tylko rozprostować skrzydła. Teraz nie mógł zrobić już nawet tego, bo błony nie nadawały się już do niczego. W tej chwili jedynie zwinne uskoki ratowały im obu skórę.
Nagle jedna z reakcji Snape'a spowodowała, że Harry wpadł na pewien pomysł. I tak innego nie miał.
Smok bowiem zionął ogniem w stronę Toma, raniąc go przy tym. Tylko odrobinę. Ledwo co osmalił mu nogę, ale jednak. Smoczy ogień był niezwykły i co ważniejsze, nie dało się go od tak ugasić. To mogło być właśnie to. Musiał tylko zwiększyć siłę Severusowego ognia.
Pochylił się w stronę łba i zaczął tłumaczyć swój pomysł. Musieli jednocześnie uważać na ciągłe ataki, bo Voldemort chyba domyślił się ich zamiarów.
Już kilka minut wcześniej Potter zauważył, że Riddle parokrotnie rzuca jakieś zaklęcie, ale nie było ono skierowane w ich stronę, przypuszczalnie miało na celu wezwać zwolenników. Ci jednak nie nadchodzili, co Harry'ego i Severusa było dobrym znakiem, nawet jeśli dziwili się opieszałości śmierciożerców. Naprawdę musiał być jakiś ważny powód, przez który nie przybywali. Ten fakt denerwował i Toma.
Jednak teraz mieli plan i zdecydowali się go zrealizować jak najszybciej.
Chwilę zajęło Severusowi przygotowanie się do zionięcia. Harry nie chciał znać szczegółów skąd smoki brały ogień. Choć i tak przypuszczał, że Severus robi to bardziej odruchowo niż świadomie. Przecież nie miał kiedy się nauczyć. On sam zajmował się teraz osłanianiem ich obu przed coraz bardziej intensywnym atakiem Voldemorta.
**
Lądowanie nie należało do przyjemnych i Draco ledwo utrzymał się na nogach, gdy pod stopami poczuł śliską posadzkę. Znalazł się w miejscu, do którego nie zamierzał wracać już nigdy. Był w pobliżu Czarnego Pana. Zdecydowanie za blisko. Podejrzliwie rozejrzał się dookoła, jednak nie pojawił się nikt zaniepokojony niespodziewanym przybyciem intruzów. Niewielki świstoklik znikł, jak tylko się pojawili, zapewne wracając na swoje miejsce w specjalnym pomieszczeniu Malfoy Manor. Po krótkiej chwili zorientował się, że nie może się ruszyć, ani odezwać. Nic nie słyszał, ani nie widział. Pogrążony był w ciepłej, absolutnie cichej pustce. Nie wiedział, ile to trwało, ale to z pewnością nie było miłe uczucie.
— Draco! — Czyjeś ciche, ale uporczywe wołanie przywołało młodego arystokratę do rzeczywistości. — Ocknij się wreszcie!
Drgnął i rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem, stojąc pod jedną ze ścian, podtrzymywany przez kogoś.
Lupin.
Młody czarodziej skinął nieznacznie głową, dając wilkołakowi do zrozumienia, że już wszystko w porządku.
— Idziemy, nie możemy tu dłużej zostać, choć nie wyczuwam wielu śmierciożerców. Zaledwie dwóch, góra trzech, dwie kondygnacje powyżej nas. Dziwne — mruknął Remus, przymykając oczy i węsząc.
Podobna myśl pojawiła się w umysłach pozostałych; to było niezwykłe, żeby w momencie, kiedy w kryjówce Czarnego Pana pojawił się jego wróg numer jeden — Harry Potter, nie zarządzono walnego spotkania wszystkich jego popleczników oraz sympatyków, aby każdy z nich mógł nacieszyć się rychłym triumfem nad Jasną Stroną.
A jednak tak się nie stało. Nawet Wewnętrzny Krąg nie został wezwany, aby uczestniczyć w chwili, na którą każdy wierny śmierciożerca czekał z utęsknieniem.
Zachowując ostrożność w najwyższym stopniu, cała grupa wyszła z niewielkiej komnaty bez okien, do której sprowadził ich świstoklik. Ruszyli szerokim i dość ciemnym korytarzem prowadzeni przez Draco i Lupina.
Nagle wszyscy dostrzegli, że wilkołak z niedowierzaniem odwrócił się w stronę pomieszczenia, z którego wszyscy niedawno wyszli.
— Mamy ogon? — zapytała Amelia Bones, zerkając z niepokojem to na Remusa, to w stronę przymkniętych jeszcze drzwi.
— Najprawdopodobniej. Jesteśmy na terytorium wroga, pamiętajcie więc…
— Nieustanna czujność! — dopowiedzieli bliźniacy jednocześnie i zachichotali, widząc jak Remus przewraca oczami, słysząc te słowa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu slogan Moody'ego nabrał dla niego sensu. O ironio, tu, w kryjówce Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Minerva McGonagall spojrzała na braci Weasley i potrząsnęła głową, wzdychając.
— Panowie, odrobinę powagi, bardzo proszę.
Młodzi czarodzieje w odpowiedzi błysnęli jedynie zębami, poważniejąc niemal natychmiast. Jak na niewypowiedzianą komendę wszyscy unieśli swoje różdżki i ustawili się gotowi odeprzeć atak. Remus po raz kolejny nieznacznie wciągnął powietrze nosem, po czym wyraźnie się skrzywił. W jego nozdrza uderzył zadziwiająco znajomy zapach i chwilę potem jego wyczulony słuch wychwycił odgłos powolnych kroków.
Co on tu robi? Przecież po starciu u Malfoyów…
Profesor McGonagall również wydawała się być kompletnie zaskoczona. Faktycznie, po tylu latach posługiwania się swoją animagiczną postacią w rożnych sytuacjach potrafiła bez trudu rozpoznać nadchodzącego.
— Albus?!
Gdy uchylił oczy, zobaczył młodego Weasleya krążącego niespokojnie pomiędzy nim, a leżącymi nieopodal ogłuszonymi Malfoyami. Skrzywił się, próbując usiąść. Lucjusz nie był przeciwnikiem walczącym uczciwie, ale czego można było oczekiwać po Ślizgonie, który jednocześnie był prawą ręką Voldemorta? Cóż, fakt, umiejętności miał całkiem niezłe, jednak on walczył w o wiele większej liczbie magicznych pojedynków, by ktoś tego pokroju mógł mu zbytnio zaszkodzić. Odniósł rany, jednak obrażenia nie były tak poważne, jak myśleli ci głupcy, którym teraz zdawał się przewodzić Lupin.
Znalazł się samiec alfa, też coś, prychnął lekceważąco i zignorował kolejną falę bólu, jaka go zaatakowała ze wzmożoną siłą, kiedy powoli wstawał, ku ogromnemu zaskoczeniu Billa.
Żałośni głupcy, narażają swoje życie. W imię czego?! Chęci pomocy tym kreaturom, które powinny były zdechnąć w chwili przebudzenia. Wtedy wszystko byłoby dużo prostsze.
Spojrzał na Billa Weasleya z nieukrywaną niechęcią. Młody czarodziej nie znał Pottera tak dobrze jak młodsi bracia, a mimo to gotów był za niego ginąć. Idiota.
— Profesorze, nie powinien pan…
— Nie mów mi, co powinienem, a czego nie, Weasley! — przerwał mu w pół słowa i zmierzył go lodowatym wzrokiem. — Dawno użyli świstoklika?
— Nie, ale musimy poczekać na…
Ponownie nie zwrócił uwagi na to, co miał do powiedzenia Weasley. Nie zatrzymywany przez zaskoczonego rozwojem wypadków chłopaka z trudem dotarł do świstoklika, zanim ktokolwiek z pojawiających się w tej samej chwili aurorów mógł go powstrzymać. Przy odrobinie wysiłku, aktywował niewielki, ozdobny przycisk do papieru.
— Albus?!
Zduszony okrzyk czarownicy sprawił, że wszyscy pozostali znieruchomieli, przyglądając się zbliżającej się sylwetce starego czarodzieja.
Remus potrząsnął głową i zmierzył Dumbledore'a ostrym spojrzeniem.
Wyczulonym zmysłem powonienia mógł wyczuć zapach krwi, mieszający się z jego zapachem. Mimo ran, Albus najwyraźniej nie miał zamiaru posłuchać nikogo, kto próbowałby go przekonać, aby zaprzestał walczyć. Nie wiedział, co starzec tak naprawdę planował, jednak nie podobało mu się to. Zazwyczaj ingerencja dyrektora podczas podobnych sytuacji wiązała się z kolejnymi, dużo większymi kłopotami bądź komplikacjami. Choć tym razem chciał się mylić, dla bezpieczeństwa reszty.
Pierwsza z szoku otrząsnęła się opiekunka Gryfonów i to właśnie ona przerwała niezręczną ciszę:
— Na Merlina, Albusie, co ty tu robisz? Powinieneś trafić pod opiekę uzdrowicieli, a nie…
— Jak to co? Zrobię to, co powinienem był zrobić już wiele lat temu!
Czarownica spojrzała na niego z niedowierzaniem i, wyraźnie niezadowolona z tej deklaracji, zacisnęła wąskie wargi.
Dumbledore, ignorując protesty pozostałych, rzucił zaklęcie Czterech Stron Świata, chcąc samodzielnie znaleźć miejsce, gdzie znajdował się Tom.
Jednak nie uszedł daleko, gdy coś kazało mu się odwrócić. Młody Malfoy stał oparty o najbliższą ścianę i przyciskał do siebie lewe przedramię, jakby to miało powstrzymać naglące, palące wezwanie jego Pana. Spomiędzy jego zaciśniętych do białości warg wyrwał się zdławiony, mimowolny krzyk bólu, a wkrótce padło rozgorączkowane ostrzeżenie, którego prędzej czy później wszyscy się musieli spodziewać:
— W-wzywa nas! Z-zaraz tu będą!
Stary czarodziej prychnął gniewnie. Kolejna przeszkoda, spowalniająca go w drodze do zwycięstwa. Postanowił zostawić ją przyjaciołom Pottera, niech się pomęczą odrobinę, gdy on będzie uwalniał magiczny świat od dręczącego go zagrożenia. Nie zdążył się oddalić tak szybko, jak chciał, jego rany były zbyt świeże i bolesne, mimo paru zaklęć uzdrawiających, rzuconych mimochodem.
W mgnieniu oka zarówno on, jak i pozostali zostali otoczeni przez kilkunastu śmierciożerców w pełnym rynsztunku bojowym.
Draco rozejrzał się, szukając najsłabszego ogniwa wśród przeciwników. Zawsze był ktoś taki, kto zwyczajnie nie wytrzymywał napięcia i padały pierwsze klątwy. Kątem oka dostrzegł, że pozostali również zdawali się oceniać nowoprzybyłych. On sam przyjrzał się uważniej zamaskowanym sylwetkom. Pamiętał niektórych śmierciożerców z ich sposobu chodzenia, postawy. Po pewnych drobiazgach już wcześniej potrafił ich rozpoznać. Avery i Rowle konkurowali między sobą o przywództwo. Jak zwykle korzystali z faktu, że wśród wezwanych nie pojawił się Lucjusz.
Naprzeciw niego stał Nott i choć jego twarz była zakryta, bez trudu mógł sobie wyobrazić rozbiegane, chytre oczka, gdy tamten rozglądał się za drogą ucieczki. Cóż, Nott nie grzeszył inteligencją, ale potrafił być zadziwiająco niebezpiecznym przeciwnikiem. Choć większość ze śmierciożerców odczuwało wezwanie Pana i jak najprędzej starało się dotrzeć do niego, to jednak schwytanie kilku czarodziejów bliskich Potterowi stanowiło pokusę nie do odparcia. No i dochodziła do tego możliwość doprowadzenia przed oblicze Czarnego Pana i ukarania jednego ze zdrajców.
Walka nie była równa, ale zaciekła i bezwzględna. W półmroku korytarza długie, kolorowe smugi rozmaitych zaklęć ofensywnych wystrzeliwały z różdżek, aby z głośnym trzaskiem zderzyć się z barierą ochronną lub przeciwzaklęciem. Nierzadko jednak trafiały w cel, wywołując krzyk ofiary i nawoływanie jej towarzyszy. Draco, walcząc z dwoma przeciwnikami na raz, nie miał szans dostrzec klątwy, jaką za jego plecami wystrzelił Thorfinn Rowle.
— Walcz jak facet, Rowle, a nie tchórz! — warknął Lupin, odbijając zaklęcie ruchem nadgarstka i atakując go ciosem w głowę. Muskularny mężczyzna zatoczył się na ścianę, jednak nie zdążył odpowiedzieć, bo Remus ponownie go zaatakował, bez wahania zabijając na miejscu.
Niewielka grupka, mniej lub bardziej skutecznie, starała się odeprzeć atak przybywających coraz to nowych śmierciożerców, którzy widząc walkę, bez namysłu się do niej włączali.
Nagle większość z nich padła na podłogę, co zaintrygowało Draco i pozostałych, którzy ostrożnie się zbliżyli i podejrzliwie przyglądali leżącym ciałom. Najmniej poszkodowana Amelia Bones niepewnie rzuciła czar diagnostyczny na dwie najbliższe zamaskowane postaci i widząc rezultat, otworzyła oczy ze zdumienia.
— Praktycznie są już na tamtym świecie. — wyszeptała. — Ale pan Malfoy…
Draco zamrugał, zdezorientowany i równie zszokowany co ona. Nie miał siły teraz roztrząsać, czemu wciąż stał i oddychał, żył, skoro reszta śmierciożerców wyższego szczebla leżała bez ducha.
— Tutaj! Szybko! — Z głębi korytarza doszło do nich wołanie któregoś z bliźniaków. Draco jak w transie podążył za innymi. — Chyba się spóźniliśmy…
Gdy wreszcie stanął i jego spojrzenie skoncentrowało się na widoku przed nim… Dostrzegł półotwarte, niebieskie oczy patrzące przed siebie pustym, nieprzytomnym wzrokiem i rozpoznał tę krwawą, drgającą miazgę jako konającego czarodzieja, Albusa Dumbledore'a, który musiał uruchomić jedną z wielu pułapek Czarnego Pana. Chyba, że to był efekt jakiegoś czarnomagicznego zaklęcia, nie był tego pewien. Nie interesowało go to. Nagle wszystko się skumulowało i nie potrafił dłużej zachować zimnej krwi. Na drżących nogach odwrócił się i ledwo dotarł do wąskiego świetlika kilka metrów od zabitego. Nie zdążył go otworzyć, gdy jego ciałem szarpnęły gwałtowne torsje. Nie słyszał nic prócz łomotu własnej krwi w uszach i nie widział nic prócz tego, co chciał wymazać z pamięci. Jednak wiedział, że mu się to nie uda.
Do końca życia nie zapomni ciała przebitego na wylot wieloma drewnianymi kołkami wyrastającymi z podłogi i ściany.
To była ich jedyna szansa. Musieli wykorzystać ją w odpowiednim momencie, by powalić przeciwnika.
— Daj znać, kiedy będziesz gotowy — szepnął demon nad smoczym uchem, a cichy pomruk oznaczał zgodę.
Przypomnienie sobie zaklęcia wzmacniającego ogień było najłatwiejszą częścią. Teraz musiał je rzucić dokładnie w tej samej chwili, w której Severus zacznie ziać w stronę ich wroga.
Voldemort przeszedł do cięższej artylerii. Już wcześniej jego zaklęcia były silne, ale teraz stały się potężne. A skoro Tom zaczął używać zaklęć w języku węży, dlaczego więc i on nie miałby tego zrobić?
Harry w ostatniej chwili uskoczył przed klątwą tnącą w wężomowie, która spowodowałaby naprawdę bolesną ranę i zaraz potem ponownie przed Sectumsemprą.
— Pośpiesz się, Paskudo!
Inkub uznał, że zeskoczenie ze smoka i tym samym przejęcie roli przynęty było jednym z lepszych pomysłów taktycznych. Podczas gdy on odwracał uwagę Wężowatego, Snape miał czas przygotować się do zebrania jak największej siły ognia. Voldemort chyba nie uważał go za godnego przeciwnika. Niedoceniając go, popełnił zasadniczy błąd, który mógł kosztować go nieco więcej niż utrata powłoki cielesnej.
Krótki ryk smoka ostrzegł Harry'ego, by się przygotował. Mocniej ścisnął różdżkę, stając u boku Severusa.
— Teraz!
Ogień rozjaśnił salę niczym pożar, gdy oplótł go dodatkowo czar inkuba i gorąco stało się nie do wytrzymania. Tom zamarł i ta krótka chwila zaskoczenia drogo go kosztowała.
Wrzask, smród i czarny dym wybuchły w tej samej chwili, gdy ogień otoczył ciało Voldemorta. Smok zaczął w tej samej chwili ryczeć, próbując jednocześnie rozdrapać sobie łapę.
I nagle wszystko ustało.
Krzyk urwał się, dym rozwiał i w sali pozostał dziwny zapach starych skarpet i zdechłych dawno ryb.
Harry, wstrzymując oddech, ostrożnie podszedł do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał Tom, ale poza wypaloną dziurą nic nie znalazł. Nawet skrawka nadpalonego materiału, czy popiołu. Wężowaty dosłownie wyparował z powierzchni ziemi.
Jęk za plecami natychmiast przypomniał mu, że nie był sam. Obrócił się na pięcie i w mgnieniu oka znalazł przy mistrzu eliksirów.
— Severus?!
Na podłodze nie leżał smok, a człowiek. Harry ostrożnie uniósł i przytulił nieprzytomnego mężczyznę, który nie drgnął nawet w jego ramionach.
— Severusie? Paskudo?
Głos demona zadrżał z emocji. To, co czuł, kotłowało się w nim i walczyło o pierwszeństwo. Rosnący niepokój o zdrowie smoka zmieszany z nieokiełznaną radością.
Teraz, gdy nikt nie zagrażał czarodziejskiemu światu, on był wolny. Severus też.
Snape po przemianie był całkowicie nagi i można było bez trudu dostrzec wszystkie odniesione przez niego rany. Inkub nie potrzebował żadnej zachęty, by zrobić to, co zwykle robił. Uwolnił swoją magię, którą organizm smoka chłonął jak gąbka. W krótkim czasie obrażenia zabliźniały się, by powoli zniknąć całkiem.
Harry odetchnął głębiej, zadowolony z rezultatu, jaki mu się udało osiągnąć. Spojrzał na twarz mistrza eliksirów i mruknął cicho:
— Jak mnie potem nie nakarmicie, to…
— To co? — Severus otworzył powoli oczy.
Jego głos był trochę zachrypnięty, jakby długo krzyczał, ale po interwencji magii inkuba nic już mu nie dolegało.
— Harry! Severus! — Obaj nagle usłyszeli wołanie Draco, który pojawił się w progu zniszczonej komnaty. Głos młodego czarodzieja pobrzmiewał bardziej zdziwieniem niż przestrachem.— Co wy wyrabiacie?
Harry spojrzał na Severusa, potem na resztę wchodzących i uśmiechnął się szeroko.
— A co, nie widać? Oddajemy się rozpuście. Należy nam się po pokonaniu Voldemorta.
— Ale dlaczego tylko Snape jest nagi?
— I co ty masz na głowie?
— I co ci wystaje ze spodni?
Te wszystkie pytanie padły prawie jednocześnie, a inkub tylko się uśmiechał.
— Skoro rozporek mam zapięty to pewnie ogon.
Harry naprawdę czuł się szczęśliwy. Zmęczony jak diabli, w końcu był jednym z nich, ale nieziemsko szczęśliwy. Wiedział, że teraz już będzie dobrze. Miał w końcu swoje miejsce.
KONIEC.
NAPRAWDĘ? A MOŻE NIE TAK CAŁKIEM…
— Możesz już otworzyć oczy, Harry.
Inkub zamruczał z lubością, gdy usłyszał znajomy, cichy głos Severusa, a ciepłe wargi musnęły jego szyję, pocałunkiem podkreślając każde wypowiedziane słowo. Jednak nie uniósł powiek, za to pochylił nieznacznie głowę, umożliwiając kochankowi lepszy dostęp.
Silne ręce oplotły go pasie i przyciągnęły mocniej, jednocześnie przytrzymując go w miejscu, powstrzymując delikatny ruch bioder.
— Nie chcesz wiedzieć, co przyszykowałem dla ciebie?
Coś w głosie Severusa sprawiło, że Harry błyskawicznie otworzył oczy, a następnie zamarł z wrażenia. Z początku demon nie wiedział, z czym mu się kojarzy to, co miał przed oczami, ale po chwili zrozumiał. Inkub parsknął cicho i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Nie przypuszczał, że smok będzie pamiętał to, co mu powiedział na uroczystości pogrzebowej Dumbledore'a, o swoich umiejętnościach tanecznych, lub może bardziej ich braku. Nie były mu potrzebne ani wcześniej ani teraz, ale Snape zdawał się myśleć inaczej.
Stali w progu jasnej przestronnej sali oświetlonej delikatnym światłem świec. Mistrz eliksirów pstryknął palcami i do ich uszu zaczęła się sączyć muzyka. Weszli do pomieszczenia, gdzie Severus, skłoniwszy się lekko i wyciągając dłoń w jego kierunku, zapytał:
— Czy mogę prosić o ten taniec, panie Potter?
Harry uśmiechnął się szeroko, patrząc mu prosto w oczy i bez wahania podał mu rękę.
— Jeśli się pan nie boi o swoje stopy, bardzo chętnie, profesorze.
Inkub pocieszał się, że na szczęście dysponuje wrodzonym wyczuciem przestrzeni i niezłym słuchem. Jednak te talenty niewiele mu pomogły przy nauce tańca na czwartym roku, zdecydowanie zbyt wiele się wtedy działo. Teraz nie czuł zbyt dużej presji i miał tyle czasu, ile potrzebował, aby opanować do perfekcji to, czego smok postanowił go nauczyć.
Z drugiej strony chciał mu do pewnego stopnia udowodnić, że potrafi go jeszcze zaskoczyć , choć zdawał sobie sprawę, że mistrz eliksirów zna go lepiej niż własną kieszeń.
Nie wiedział, czemu nagle ścisnęło go w dołku. Jednak nieprzyjemne uczucie zostało zastąpione przez inne. Dałby sobie rogi odpiłować, że się zarumienił i zaczął cicho mruczeć pod wpływem niezwykle kojącego, a zarazem pobudzającego dotyku zręcznych palców Severusa nieśpiesznie przesuwających się po jego nerwowo drgającym ogonie. Smok był wyraźnie rozbawiony tą mimowolną reakcją i aż zanadto widocznym rozczarowaniem demona, gdy po chwili cofnął dłoń. Snape odetchnął głębiej, z nieukrywaną przyjemnością wyczuwając delikatną jeszcze woń magii inkuba.
— Na to jeszcze przyjdzie czas, Potter.
Na mroki piekielne, co za humorzasty smok mi się trafił!
Odetchnął, starając się skupić na tym, co mówił jego kochanek.
— Stań przede mną. — Severus objął go, przyciągając lekko do siebie. — Na mój znak prawa noga do przodu, potem lewą na chwilę dołączasz do prawej i stawiasz stopę obok. Następnie dołączasz prawą. Lewa do przodu, prawa na moment do niej i stawiasz obok, potem dołączasz lewą. Poddaj się muzyce i zdaj się na mnie, poprowadzę cię, Harry.
— „Poprowadzę, poprowadzę…". Chyba do łóżka — mruknął demon z łobuzerskim uśmiechem.
— Tobie to tylko jedno w głowie, niewyżyty inkubie. Pamiętaj, najważniejsza jest płynność ruchów.
— W tańcu i nie tylko — zachichotał, ale zaraz spoważniał, gdy dostrzegł karcące spojrzenie Severusa. — No, dobra. Już nic nie mówię.
Prawa noga do przodu, potem lewą na chwilę dołączyć do prawej i postawić stopę obok. Dołączyć prawą. Lewa do przodu, prawa na moment do niej i na bok, potem dołączyć lewą, powtarzał sobie Harry w myślach, powoli poruszając się za mistrzem eliksirów. Już się zaczynam powoli plątać, a nawet nie zaczęliśmy tak naprawdę tańczyć. Prawa noga do przodu…
Nagle usłyszał rozbawiony głos partnera, co go na chwilę wybiło z koncentracji.
— Wolałbym, abyś nie przebijał mnie swoimi różkami, Potter.
— Dobrze, że nie mam na sobie szaty wyjściowej, ani, o zgrozo, sukni balowej — mruknął młody cicho, unosząc głowę i uśmiechając się przepraszająco. Otrząsnął się z tych myśl i przyznał: — I bez tego nogi mi się plączą.
— Jeśli masz ochotę na przebieranki, Harry, żaden problem. O ile będę zadowolony z twoich postępów w tańcu.
Demon spojrzał z niedowierzaniem na Severusa, mrużąc oczy. Do tej pory wydawało mu się, że dobrze zna jego preferencje i słabostki.
Zaraz, zaraz. Przecież podobne „dodatki" i zabawy nigdy nie były specjalnie potrzebne, aby było im dobrze ze sobą. Owszem, obaj lubili eksperymentować od czasu do czasu, ale…
W ciemnych, bezdennych oczach dostrzegł umiejętnie skrywaną wesołość i nagle zrozumiał.
— Paskudo! Nie rozpraszaj mnie! Robisz to specjalnie, smocza wredoto!
W odpowiedzi usłyszał rzadki u smoka śmiech, który jednak od czasu pokonania Toma rozbrzmiewał coraz częściej i Severus musnął palcami jego policzek.
— Może tak, Harry, a może wcale nie.
Młody potrząsnął głową, prychając i jego nagła irytacja zachowaniem kochanka znikła, gdy tylko usłyszał jego śmiech i spojrzał na twarz mężczyzny. Była rozluźniona, a ciemne oczy, zazwyczaj chłodne i kalkulujące, promieniowały przedziwnym ciepłem. Smok w tym momencie zdawał się emanować potęgą nie tylko magiczną, co sprawiło, że demon miał ochotę zerwać z niego odzienie i zatańczyć, ale nieco inaczej.
Nie chodziło o zaspokojenie głodu, a przynajmniej nie tylko o to. Gdy stał się pełnokrwistym demonem miał większy apetyt, a zarazem nauczył się w dużej mierze lepiej kontrolować swoje potrzeby.
Przyszło mu to z dużym trudem, ale powściągnął szalejące libido i musiał po chwili przyznać, że Snape był naprawdę dobrym tancerzem. W ciągu tych minionych paru chwil inkub miał wrażenie, jakby tańczył walca od lat. Nie, to była przesada, oczywiście. Wciąż nie czuł się zbyt pewnie, ale sama obecność smoka dodawała mu otuchy i wiary w siebie. Może to wpływ jego magii, otoczenia, nastroju…
Raczej dość romantycznego, choć o to nigdy by nie posądzał Severusa, niemniej to było odpowiednie do tej chwili. Bo Harry nigdy wcześniej nie miał okazji sunąć po posadzce w migoczącym blasku świec. A na dodatek być w ramionach mężczyzny, któremu zawdzięczał tak wiele.
Potter, bujasz w obłokach.
Westchnął do swoich myśli i uśmiechnął się. Patrząc przez ramię Snape'a miał okazję się przyjrzeć wnętrzu pomieszczenia. Stworzone magią smoka, jasne, przestronne i skąpane w delikatnym świetle sprawiało wrażenia przytulnego i dziwnie znajomego. Podobny, choć mniejszy i zdecydowanie gęściej umeblowany był „salon" na ich stryszku. Uświadamiając to sobie, Harry omal znów nie pomylił kroków, ale zdołał tego uniknąć z właściwą sobie gracją dawnego szukającego.
Wtedy też dostrzegł całkiem przytulny kącik w głębi sali. Stolik, skórzana kanapa i fotele pojawiły się niemal w tej samej chwili, co drobne przekąski, które niebawem powinny przyciągnąć uwagę smoka.
Jednak ten miał inne zamiary.
Minęło dobrych kilka minut, zanim muzyka stopniowo zaczęła przycichać i zmieniać się. To nie był już walc, a melodia, która ledwie szemrała na granicy słyszalności.
Snape nachylił się nad uchem partnera i przyznał z uśmiechem:
— Jak chcesz, to potrafisz, Harry. Chyba jednak zasłużyłeś na nagrodę.
W tym głosie można było usłyszeć coś więcej niż tylko zadowolenie i dumę. Inkub w tym samym momencie wyczuł smugi smoczej magii, delikatnie go drażniące, a zarazem wręcz zachęcające, aby pozwolił się im otulić. Jednocześnie Severus pocałował go. Namiętnie i zaborczo. Zręczne dłonie mistrza eliksirów zaczęły nieśpiesznie błądzić po ciele młodego, przyciągając go jak najbliżej.
Demon nie pozostawał bierny i z równym zapamiętaniem oddawał pieszczoty i zachłanne pocałunki. Zdecydowanie nie mieli nastroju na delikatność. Obaj starali się jak najprędzej zatracić w odczuwanych doznaniach. Wkrótce wokół obu mężczyzn utworzył się gęstniejący z każdą następną chwilą obłok magii, a spomiędzy ich warg raz po raz wyrywały się zdławione westchnienia i pomruki.
Magia zgęstniała, a Harry'emu się zdało, że stracił grunt pod nogami. Zanim pomyślał, co robi, instynktownie zaczął chłonąć tę energię. W pewnym momencie strumień magii zmniejszył się do tego stopnia, że nie mógł jej dosięgnąć. Inkub na parę sekund zamknął oczy, starając się opanować frustrację i chwilowy niepokój. Zdawał sobie sprawę, że Severus, stopniowo odcinając go od swojej magii, chciał zapewne pobudzić jego apetyt. Jak zawsze Paskuda znał go o wiele lepiej niż on sam.
— Nienasycony obżartuch! — wysyczał smok oskarżycielsko, ledwie odrywając wargi od ust inkuba, kiedy zmuszony był wreszcie nabrać powietrze.
Młody parsknął cicho, odchylając głowę i pozwalając mistrzowi eliksirów, by ten oznaczył go sporymi, wyraźnymi malinkami.
— Zaborczy smok! —syknął głośno w chwili, gdy został ugryziony ponownie, tym razem w ramię. Zabolało, jasne, że go zabolało, ale w jakiś przedziwnie przyjemny sposób.
Nawet nie wiedział, jak i kiedy znaleźli się na posłaniu, w miejscu, gdzie wcześniej widział elegancką, jasną kanapę. Zatraceni we wzajemnych pieszczotach i pocałunkach bardzo szybko pozbyli się zbędnego odzienia, które przeszkadzało im w tym, do czego dążyli z takim zapałem.
Gdy Harry uchylił powieki, ujrzał nad sobą swojego kochanka, który dosłownie pożerał go wzrokiem. Widząc to, uśmiechnął się drapieżnie i po raz kolejny przetoczyli się na łóżku, a w efekcie tego inkub klęczał nad Severusem. Mężczyzna jedną ręką przyciągnął go do namiętnego i długiego pocałunku, a drugą przesunął w dół pleców, lekko ściskając pośladki. Od czasu do czasu pociągłymi ruchami głaskał ruchliwy, wrażliwy ogon, wywołując tym samym cichy, przeciągły pomruk.
Dłoń Harry'ego wsunęła się pomiędzy ich ciała, ale nim dotknęła domagającego się uwagi członka, została odsunięta. Nim inkub zdążył zaprotestować, leżał na brzuchu, a zręczne palca mistrza eliksirów powoli w niego wnikały, niemal doprowadzając na skraj rozkoszy. Odpowiedni czar byłby zupełnie wystarczający, ale demon zauważył, że ostatnio przy podobnych okazjach smok nie potrafił się powstrzymać i łączył magię ze swoim dotykiem. Nie miał mu tego za złe, skądże znowu. Wręcz przeciwnie.
Silne dłonie uniosły jego biodra i jęknął cicho, gdy mistrz eliksirów jednym, płynnym ruchem bioder wsunął się cały. Gibki ogon Harry'ego owinął się wokół pasa jego kochanka, przyciągając go jak najbliżej. Wspólnie wypracowali dość szybkie tempo, które współgrało z mocnymi i wyjątkowo celnymi pchnięciami Severusa. Czas stanął, nie miał już dla nich znaczenia, liczyła się jedynie chwila obecna i wzajemna bliskość. Obaj nie chcieli, aby się szybko skończyła, choć mieli świadomość, że nie wytrzymają długo.
Severus przyspieszył ruchy bioder, rozkoszując się idealną ciasnotą niesfornego inkuba i coraz mniej składnymi słowami płynącymi z jego ust. Nieznacznie zmienił kąt pchnięć i uśmiechnął się zadowolony z głośnej reakcji demona, stłumionej nieco przez zmiętą pościel. Pochylił się i wtulił twarz w zmierzwione kosmyki włosów Harry'ego. Nie mógł się powstrzymać, by go nie ugryźć ponownie w ramię, choć dużo delikatniej niż wcześniej. W tym samym czasie doszli niemal równocześnie i mistrz eliksirów przygarnął młodego, który odwrócił głowę w jego kierunku i odetchnął głęboko, wciągając jego zapach. Smok powoli wysunął się i potrząsnął głową, kiedy zorientował się, że biodra Pottera na nowo zaczęły się łagodnie ocierać o niego. Już miał odsunąć inkuba i zbesztać go, ale nie potrafił sobie odmówić tej niesamowitej przyjemności. Harry westchnął głośniej i zachichotał, nie zaprzestając tego, co robił. W końcu Snape odezwał się cicho, kąsając jego kształtne ucho:
— Jeszcze ci mało, durny inkubie?!
Wbrew pewnej szorstkości w głosie, uśmiechnął się nieznacznie, czując jak nieśpieszne działania Harry'ego odnoszą oczekiwany przez niego skutek. W jego oczach dostrzegł radosny, łobuzerski błysk i prychnął. Nie był tak zmęczony, jak mógłby być dawniej, ale nawet teraz nie dysponował nieograniczonymi zasobami energii.
Jeśli nienasycony diablik myślał, że pozwoli się osuszyć do cna, to się pomylił. Jednym ruchem przewrócił go na plecy i docisnął do łóżka swoim ciężarem, mocno całując te nabrzmiałe od wcześniejszych pocałunków wargi. Niemal w tym samym czasie nogi inkuba oplotły go w pasie, zachęcając i przyciągając. Tym razem kochali się wolniej, choć równie intensywnie, co poprzednio.
Minęło sporo czasu, zanim smok pozwolił zarówno demonowi, jak sobie na dotarcie na szczyt. Wysuwając się, odetchnął głęboko, położył się obok i z ukontentowaniem spojrzał na nie całkiem przytomnego inkuba. Półprzymknięte, piękne, zielone oczy. Rozchylone, miękkie usta, z których jeszcze przed krótką chwilą wyrywały się głośne okrzyki i jęki. Młody z cichym westchnieniem instynktownie wtulił się w objęcia smoka, którego ciemne oczy błysnęły w półmroku, kiedy rzucił na inkuba bezróżdżkowy, łagodny czar oczyszczający. Mistrz eliksirów uśmiechnął się do swoich myśli. Zmęczenie niesfornego demona nie było łatwym zadaniem, ale jak najbardziej wykonalnym przy skutecznym odwróceniu uwagi, a także stopniowym i ostrożnym podbieraniu magii. Leniwie machnął dłonią i pomieszczenie zmieniło się w ich przestronną sypialnię, którą zawsze było. Płonące świece przygasły w chwili, gdy otulił Harry'ego i siebie lekkim okryciem.
— Normalne inkuby nie śpią — wymamrotał demon, kładąc głowę na piersi smoka i wsłuchując się w regularne, mocne bicie jego serca. Był tak potwornie zmęczony…
— Nie — przyznał mistrz eliksirów, przeczesując powoli gęste kosmyki i muskając niewielkie rogi. — Ale ty nigdy nie przejmowałeś sie czymś tak pospolitym jak normalność, Harry.
KONIEC.