The Real Meaning of Idioms
( archiveofourown org /works/342490/chapters/555348 )
feverishsea
Brak kontaktu z autorką.
Beta: myszyna
John/Sherlock
Rozdział 1
John postanawia odezwać się do Sherlocka dopiero po dwóch tygodniach nieobecności. Rozważał zrobienie tego wcześniej, ale dwaj kumple raczej nie wysyłają do siebie wiadomości bez żadnego powodu. Zastanawiał się też nad telefonem, ale co miałby powiedzieć? Pewnie nic, bo Sherlock i tak by nie odebrał. Nigdy tego nie robił, kiedy nie widział konkretnych korzyści, a aktualnie John był w Irlandii i nie mógł mu się na wiele przydać.
Ale w jeden z deszczowych wieczorów – na kilka dni przed planowanym końcem konferencji – John stwierdza, że jest wystarczająco znudzony, żeby spróbować; nawet, jeśli wyjdzie przez to na babę i/albo zostanie zignorowany. Poza tym, prawdę mówiąc, pod koniec pierwszego tygodnia zaczyna się już odrobinę martwić. Minęły całe miesiące, odkąd Sherlock w cudowny sposób powstał z martwych, a John zdążył mu mniej więcej wybaczyć; ale niepokój jeszcze nie do końca się rozwiał. Co jakiś czas łapie się na tym, że wpada do sypialni Sherlocka, żeby zbesztać go za jakiś fragment zwłok znaleziony w lodówce – nie dlatego, że naprawdę się tym przejął, ale nie widział detektywa przez cały dzień i chce się upewnić, że znajdzie go w jednym kawałku.
Więc wciska przycisk "wyślij", nieszczególnie spodziewając się odpowiedzi.
20.30: Jak leci? Zacząłeś już zabierać Andersona na sprawy?
Wzdryga się ze zdziwienia, kiedy słyszy dźwięk nadchodzącej wiadomości.
20.50: Widzę że poczucie humoru ci się nie poprawiło. Kiedy wracasz? SH
20.55: Środa
20.57: To jeszcze trzy dni. SH
20.59: Co za szczęście, że mam do pomocy jedynego na świecie detektywa-konsultanta. Inaczej mógłbym do tego nie dojść.
21.00: Przezabawne. Naprawdę musisz się nudzić. SH
21.03: Bo się nudzę. Jestem na pieprzonym końcu świata, a jedyny pub w mieście zamknęli z powodu wycieku wody.
21.04: Taka jest właśnie kara za pozostawienie mnie na pastwę Andersona. SH
21.05: Matko święta, znowu zaczynacie? Mam nadzieję, że Lestrade posadzi was w oślej ławce. To by dopiero było przezabawne.
21.10: Niczego nie zaczęliśmy. Po prostu pomogłem mu dostrzec kilka oczywistych punktów. SH
21.15: Czyli tak. Jesteś okropny w wymyślaniu wymówek. Tak nawiasem mówiąc, po co dodajesz swoje inicjały po każdym smsie? Przecież wiem, kto do mnie pisze.
21.16: Nigdy nie wiem, czego są świadomi ludzie w moim otoczeniu, więc piszę jak do idioty. SH
21.18: I kompletnie ci nie wychodzi obrażanie ludzi. Ale lepiej bądź miły, albo nie przywiozę ci prezentu.
21.19: Mycroft. SH
21.21: Owszem, bardzo możliwe, że szepnął mi słówko.
John czeka przez kilka minut. Nie dziwi się za bardzo, kiedy odpowiedź nie nadchodzi: cała wymiana zdań i tak była najdłuższą pogawędką o niczym, jaką kiedykolwiek przeprowadził z Sherlockiem. Przez godzinę wpatruje się w paskudnie nudny program telewizyjny, po czym idzie do łóżka.
Następnego poranka wyjmuje z kieszeni wibrujący telefon, zastanawiając się przelotnie, kto może do niego pisać. Nie Lestrade – nawet jeśli Sherlock nie pamięta, że John jest poza Londynem, Greg z pewnością nie zapomniał. Nie Harry – od ostatniej kłótni nadal z nim nie rozmawia. Nie Rachel – rozstali się. Chyba, że zmieniła zdanie?
10.01: Prezent. Czy to była metafora? SH
10.03: To takie coś, co dostajesz zapakowane w kolorowy papier, o ile nie zapomnę go kupić. Mogę dołączyć śpiewającą kartkę.
10.04: Co to jest? SH
10.05: Wiesz, jak działają prezenty, prawda?
10.05: Zaczekaj. Nie pisz mi. Sam wywnioskuję. SH
10.08: Proszę, powiedz mi, że nie robisz z tego zagadki do rozwiązania.
10.09: Powinieneś dać mi jakąś podpowiedź. Na razie nie mam prawie żadnych danych. SH
10.10: Wykluczone. Prezenty urodzinowe powinny być niespodzianką.
10.11: Urodziny to kretynizm. Fakt moich narodzin jest równie znaczący w każdy inny dzień roku.
10.12: Czyli nie chcesz prezentu?
Cisza.
Siedem godzin później John siedzi na wykładzie, słuchając go jednym uchem. Ta malutka konferencja – jeśli w ogóle można ją tak nazwać – staje się mniej zabawna niż ostatnie porwanie, w którym brał udział. (Nie licząc tych z Mycroftem; w nich chociaż można było liczyć na ciastka i herbatę). Jako zakładnik nie miał przynajmniej czasu na nudę.
Bip!
Och, dzięki Bogu.
17.35: Jeśli Lestrade nie przestanie mnie wzywać do rozwiązywania żenująco oczywistych spraw, wrobię go w morderstwo. SH
17.36: Możesz mnie ogłosić jego ofiarą. Za chwilę i tak zdechnę z nudów.
17.37: Och, i jeśli masz zamiar zrealizować swój pomysł, może nie zostawiaj dowodów na piśmie?
17.39: Zdecydowanie przeceniasz możliwości policji w zdobyciu informacji, których nie chcę im udostępnić. SH
17.42: Podejrzanie dużo o tym myślisz.
17.45: Zakładam, że bezmyślność jest tak przyjemna, że postanowiłeś stosować ją w każdej dziedzinie życia. SH
John marszczy brwi. Sherlock jest szorstki i sarkastyczny właściwie przez cały czas, ale zwykle nie przekracza granicy bycia zwyczajnie złośliwym. Przesadził. John odkłada telefon i próbuje skupić się na wykładzie.
Bip!
Zerka krótko na ekran. Bębni palcami w biurko i przenosi wzrok na wykładowcę.
Bip!
Tym razem naprawdę wlepia spojrzenie w komórkę. Sherlock przeprasza? I to dwa razy? Bo nieważne, co mu teraz napisał, to na pewno jakiś rodzaj przeprosin.
18.03: Twoje poczucie własnej wartości powinno bazować na czymś więcej niż moja aprobata. SH
18.13: Twój ulubiony sweter spłonął. SH
18.15: Skąd wiesz, który to mój ulubiony?
Cisza. John nie wie, co powinien zrobić: roześmiać się, zmartwić wizją mieszkania w ogniu, czy być zadowolony, że Sherlock nie wykasował z umysłu tak trywialnej informacji, jak ulubione ubrania współlokatora. Zakładając oczywiście, że mówi prawdę.
Wykład wreszcie dobiega końca i John wraca do hotelu. Kładzie na kolanach powieść Dana Browna i po jakichś dwudziestu minutach dociera do niego, że książka leży do góry nogami. Prawdopodobnie jego uwagę nieco rozproszyło sprawdzanie telefonu co trzydzieści sekund. Żadna wiadomość nie nadchodzi, a John nie wie, co mógłby napisać. Idzie spać.