Aj, aj, aj... Długo. Myślałam, że się zabiję za brak rozdziału przez ten czasu. Dwa lata. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie sprawy prywatne, więc je zachowajmy. Wpadłam jednak w trans pisarski, więc szybko dodam kolejne rozdziały. No cóż, muszę powoli zacząć wszystko wyjaśniać. Na pewno będzie jeszcze sporo akcji, mam plany na kolejne rozdziały, więc...

Pozdrawiam, kochani!


ROZDZIAŁ DWUNASTY


Tom zachowywał spokój przez całe spotkanie, patrząc niemal wyłącznie na Harry'ego. Ejszet i Machlat rozmawiały ze śmierciożercami. Zastanawiał się, co Potter chciał osiągnąć, porozumiewając się z nim, z jego poplecznikami. Przecież to raczej niemożliwe, aby się dogadali.

— Riddle, podejdź tu, natychmiast.

Spełnił „uroczą prośbę" Harry'ego i stanął przy jego boku.

— Jakie dajesz szanse, że pójdą za mną do piekła, żeby zabić pewną osobę?

— Duże — przyznał. — Twoje sojusznice pięknie ich urabiają.

Pokiwał głową w zadumie, zastanawiając się, jakie szanse mieli czarodzieje przeciwko demonom. On sam był z siebie dumny, nawet zbyt pewien siebie, jeśli chodziło o Razjela. Oblizał wargi, patrząc na zebranych w salce ludzi. Miał zamiar w niedługim czasie zejść do piekła i wreszcie zrobić porządek z całym syfem, jaki się tam zrobił. Skrzywił się wewnętrznie. Razjel musiał umrzeć.

Zniknął nagle, zostawiając wszystko Ejszet i Machlat. Wierzył, że demonice sobie poradzą ze zgrają czarodziei. On miał ważniejsze sprawy na głowie. Po pierwsze, wreszcie należało użyć Wywaru Żywej Śmierci. Chciał zrobić to powoli, metodycznie, aby mieć w ostatecznym rozrachunku czyste ręce. Wystarczyło wlać eliksiru do pucharu osoby… Zdecydowanie. Posiłek będzie odpowiednią porą na początek działań przeciwko wszystkim tym, którzy są w stanie mu w jakiś sposób zagrozić lub przeszkodzić w wykonywaniu planu. Wtedy będzie mógł wstawić odpowiednie osoby na stołek dyrektora.

Kiedy teren wreszcie będzie czysty, Harry dostanie możliwość działania na wyższym poziomie — nie będzie osoby, która miałaby możliwość wejść mu w paradę. To wiązało się również oczywiście z mocą, którą aktualnie dysponował. Westchnął. Dałby wiele, aby chociaż czytać myśli niezależnie od odległości. Cóż, nie ma rzeczy doskonałych, musiał się z tym pogodzić.

*Tom, dopilnuj, aby śmierciożercy się zgodzili*, przesłał mu myśl. *Zdaję sobie sprawę, iż to ciężkie zadanie, jednak ufam, że sobie poradzisz.* Po chwili zmienił odbiorcę myśli na Dracona i Severusa. *Pomóżcie Tomowi przekonywać śmierciożerców. A, Severusie, za kilka dni zostaniesz dyrektorem*, poinformował ich, zmierzając ku wyjściu z rezydencji.

Szedł dosyć szybkim krokiem, a szaty powiewały za nim niczym krucze skrzydła. Musiał wreszcie ustalić kolejność działania, biorąc pod uwagę to, co już wiedział o wszystkim. Wywar poda Dumbledore'owi, żeby zapewnić wolną posadę dyrektora, którą obejmie Severus. Dumbledore'a się przepyta. Tylko co z opiekunem Slytherinu? Cóż, Snape będzie musiał jakoś t pogodzić. Harry nie mógł dać nikogo innego na to stanowisko. Potem Wywar Żywej Śmierci zostanie podany McGonagall, jej stanowisko wicedyrektorki i opiekunki Gryfonów odda Ejszet — miał nadzieję, że demonica znała się na transmutacji. Skoro pozbędzie się najważniejszej dwójki, przyjdzie czas a jego byłych przyjaciół. Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Zakon Feniksa zwariuje bez swojego szefa, Weasleyowie przeżyją koszmar. Potem będzie musiał jakoś pozbyć się Mefisto. Zadanie to otrzyma Ejszet, która przecież pracowała dla Razjela. Niby to przypadkiem coś się jej wymsknie. Machlat tymczasem, która była healerką w piekle, postara się o osłabienie Razjela, aby mógł go pokonać. Zatarł ręce z uciechy. Później to już będzie proste — odda posadę władcy swoim sojusznikom, a wtedy wkroczy do Ministerstwa, obali Knota, po czym na chwilę zasiądzie na jego miejscu. Wyszedł z rezydencji. Później, już po szkole, odda posadę Draco, który o wiele lepiej pasował na to stanowisko. Albo Tomowi. Na pewno się ucieszą, mając władzę w rękach. Przecież do tego właśnie Riddle dążył.

Aportował się w Londynie przed King's Cross. Potrzebował chwili, aby pomyśleć intensywnie, jednocześnie idąc w kierunku Pokątnej. Wolał nie aportować się bezpośrednio, aby mieć czas na myślenie. Po odwiedzeniu kilku czarodziejskich sklepów oraz Banku Gringotta, miał zamiar wybrać się do Ministerstwa Magii i wybadać, jak tam mają się sprawy. To było kluczowym zadaniem, skoro śmierciożercy i demony zostali pod opieką zaufanych, odpowiednich do tego ludzi. Uśmiechnął się do siebie, mrużąc oczy, które uważnie skanowały okolicę. To dobrze, że miał kogoś, kto załatwi dla niego brudną robotę — miał czas, żeby załatwić resztę.

Powoli zmieniał swój wygląd, gdy szedł pustą alejką. Włosy były teraz po chłopięcemu długie, sięgały ledwo uszu, do tego miały taki nijaki kolor. Oczy z zielonych stały się piwne, a skóra o wiele bardziej opalona. Nie mógł wyróżniać się z tłumu. Musiał się w niego wtopić. Przecież gdyby wszyscy zobaczyli Harry'ego Pottera spacerującego sobie nocą po Pokątnej, od razu media by o tym napisały, a nauczyciele w Hogwarcie nabraliby dystansu. A co, jeśli ktoś by odkrył, że Dumbledore został zaczarowany? Musiałby wszystko odkręcać, chociaż nie miał za wiele czasu.

Kto może robić problem w Hogwarcie… Zastanowił się. Ślizgoni z automatu staną za nim, jeśli obieca im bezpieczeństwo podczas wojny. Zdecydowanie. Zrobią to też dla swoich rodzin, które w większości popierały Czarnego Pana. Gryfoni z kolei automatycznie mu się przeciwstawią, jeśli się ujawni. Jedynie garstka będzie miała wątpliwości, po której stronie stanąć. Puchoni pójdą za głosem serca, a Krukoni spojrzą na to wszystko racjonalnie, żeby wybrać stronę zwycięską. Oczywiście wystarczyło kilka gróźb z jego strony, aby wybrali mądrze, jednak nie sądził, aby musiał posuwać się do czegoś tak nużącego oraz przewidywalnego. Przecież nie był Tomem.

Inną sprawą byli profesorowie, tak ślepo zapatrzeni w Dumbledore'a. Oblizał usta, wchodząc w pomarańczowy krąg światła latarni, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy. A jeśli pokazać im, że Dumbledore wcale nie był taki dobry? Gdyby wyciągnął wszystkie grzeszki dyrektora? No tak, ale pozostaje McGonagall… Cóż, ona też na pewno święta nie była, wystarczyło ją jedynie zdyskredytować w oczach wszystkich. Zatarł ręce z uciechy. Nawet wiedział, kto mu w tym wszystkim pomoże.

Media były potęgą. Nawet w świecie magii. I chociaż w jakiś sposób kontrolowało je Ministerstwo (przynajmniej w większości), Prorok Codzienny nie miał oporów, aby napisać wiele przykrych słów nawet na samego Ministra Magii. To dlatego był tak często prenumerowaną i czytaną gazetą. Jak wiadomo, im bardziej poczytna prasa, tym większe miał szanse na zdobycie wiele poparcia wśród czarodziei pracujących. Rita z dziecięcą radością zgodzi się napisać artykuł o dwójce staruszków, jeśli tylko pozwoli jej włożyć w to ogromne ilości jadu. Harry liczył na to, że dzięki jej pomocy Dumbledore i McGonagall stracą poparcie wielu, a przez to on dostanie wolną rękę do działania i spore pole do popisu. Wtedy tylko umieścić właściwych ludzi na właściwych stanowiskach…

Uśmiechnął się do siebie szeroko, gdy wpadł na wspaniały pomysł. Będzie musiał go przedyskutować z Severusem, Draco, Molochem i Lucjuszem, jednak… Tak, to było to. Lucjusz pójdzie na miejsce Molocha jako nowy nauczyciel obrony przed czarną magią. Harry będzie potrzebował demona do innych zadań, a jednocześnie na stanowisku nauczyciela będzie ktoś, komu ufa. To po prostu cudownie się ze wszystkim splatało. Musiał jedynie sprawić, aby Lucjusz się zgodził, zaufał mu. Przecież nie miał zamiaru krzywdzić Dracona.

Wszedł do Dziurawego Kotła, a po przywitaniu się z barmanem, przeszedł na Pokątną, zastukawszy w magiczne cegiełki na podwórku baru. Odetchnął o wiele czystszym powietrzem. Londyńskie było fatalne przez wszędobylskie samochody, motory, autobusy i inne zanieczyszczenia, jakie emitowali mugole poprzez swoje urządzenia.

Najpierw udał się do apteki po składniki swoich eksperymentalnych eliksirów. To miały być też zapasy do laboratorium Severusa, które mu obiecał. Miał zamiar wyposażyć je tak dobrze, że nawet Snape straci z zaskoczenia swoją najlepszą maskę beznamiętnego, zimnego dupka. Uśmiechnął się w myślach, powoli wcielając obietnicę w życie. Potem będzie musiał jeszcze zakupić bilety na podróż dla Toma, do tego planował podarować mu jakieś lunety do obserwacji ptactwa czy czego tam potrzebował — Harry nigdy nie interesował się ornitologią, obserwacją ptaków, więc nie wiedział, czego Riddle musiał użyć do swoich badań. Najwyżej zapyta w sklepie lub poczyta o tym w księgach ornitologicznych.

Kiedy szedł do Gringotta po kolejne pieniądze, byłby obładowany torbami ze wszystkim, co już zdążył zakupić. Na szczęście — błogosław, Merlinie, zmyślnych czarowników — zmniejszył wszystko za pomocą zaklęcia, po czym wpakował do kieszeni pod szatą. Wszedł po marmurowych schodkach, minął strażników, po czym przeszedł ogromną salę, by stanąć przed dyrektorem banku. Chrząknął, sprowadzając na siebie jego uwagę. Goblin spojrzał na niego z paskudnym wyrazem twarzy.

— Chcę porozmawiać w cztery oczy — powiedział Harry poważnie, po czym spojrzał wyczekująco na sędziwe stworzenie.

Dyrektor mierzył go jeszcze przez chwilę oceniająco, aż wreszcie skinął głową, po czym kazał za sobą podążać. Harry wykonał polecenie bez szemrania — goblin musiał wiedzieć, że to było jedynie przebranie, przecież gdyby jakikolwiek czarodziej był tak potężny jak on, od razu pisaliby o nim w gazetach. Pewnie przez ową wiedzę, kto go odwiedził, w ogóle zgodził się poprowadzić Harry'ego do gabinetu.

W samym gabinecie, kwadratowym i prosto urządzonym, usiadł za biurkiem. Wskazał Harry'emu wygodny fotel naprzeciwko, po czym zaplótł palce, kładąc ręce na blacie. Spojrzał wyczekująco na gościa, po czym chrząknął, gdy ten się nie odezwał.

— Wiem, iż zdajesz sobie sprawę z tego, kim jestem — zaczął cicho Harry, patrząc goblinowi prosto w oczy. Po chwili uśmiechnął się łagodnie. — Ta modyfikacja po prostu mi obecnie służy w pewnym celu… — Spojrzał za okno na niemalże pustą Pokątną. Widział sklep bliźniaków, który dalej działał, zamkniętą lodziarnię Floriana Fortescue, aptekę, którą niedawno opuścił, Esy Floresy, centrum handlowe Eeylopa, sklep z szatami Madam Malkin i wiele innych witryn sklepowych. Po chwili, gdy wrócił spojrzeniem do goblina, podjął: — Chcę wypłacić pieniądze. Na początek potrzebuję… Niech będzie pięćset galeonów. Kolejne pięćset poproszę dać na lokatę, konto oszczędnościowe, coś takiego. Potrzebuję, aby pieniądze się mnożyły — poinformował stworzenie poważnie, patrząc na nie twardo.

— Pieniądze u nas mnożą się same, już będąc w skrytce. Oprocentowanie roczne wynosi sześć procent — poinformował goblin, zaraz sięgając po pergamin, żeby Harry mógł wziąć pięćset galeonów w sakiewce jeszcze dziś.

Pokiwał głową z zadowoleniem. Świetnie. Sześć procent rocznie, więc teraz był spokojny, jeśli chodziło o majątek. Potrzebował pieniędzy ze względu na niektóre kwestie swojego planu. Oczywiście stanowiły również zabezpieczenie na przyszłość, gdy skończy szkołę, zamieszka gdzieś i dalej będzie kontynuował dążenie do celu.

Pomyślał, że skoro miał pieniądze oraz plany na przyszłość, mógłby odbudować dom w Dolinie Godryka. Wedle testamentu był jego, więc należałoby go jedynie wyremontować. Podczas swojego zniknięcia zdążył tam być, aby zobaczyć, jak wyglądałby jego dom, gdyby Voldemort nigdy nie zabiłby mu rodziców. Był na tyle duży, że mógłby co niektóre ściany wyburzyć i przerobić tak zrobiony ogromny pokój na laboratorium. Zadbałby o odpowiednie zabezpieczenia, samą posiadłość obłożyłby zaklęciami nienanoszalności, ochronnymi, przeciw mugolom.

Po krótkiej chwili milczenia złożył podpis na pergaminie podsuniętym przez goblina, po czym wstał i uścisnął dłoń dyrektora. Zachował sobie kopię pergaminu, który i tak przeczytał, jednak wolał zrobić to raz jeszcze w komnatach w Hogwarcie, żeby upewnić się, iż goblin niczego nie kombinował. Doskonale wiedział, jak zmyślnymi, przebiegłymi istotami gobliny były. Nie mógł dać się zwieść, a kłopotów miał wystarczająco do tego czasu.

Dłuższą chwilę później siedział w wagoniku, który wiózł go do jego skrytki. Wybrał stamtąd pięćset galeonów, po czym wrócili z dyrektorem banku na powierzchnię. W jego sakwie spoczywały bezpiecznie pieniądze. Potrząsnął nią, uśmiechając się, gdy galeony brzęknęły wesoło. Opuścił Gringotta, po czym udał się prosto do Ministerstwa, żeby móc zbadać, jak mają się sprawy w centrum władzy magicznego świata Wielkiej Brytanii. Miał nadzieję na szybką inwigilację środowiska Knota, znalezienie jego potknięcia, a potem zepchnięcie go z piedestału władzy.

Przeszedł przez całą Pokątną, po czym wyszedł na ulicę w mugolskim Londynie. Twarz miał beznamiętną, oczy ponure, chociaż skanowały z uwagą otoczenie, wypatrując potencjalnego zagrożenia. Nie mógł ufać ruszającym się cieniom, plamom światła czy granicy między nimi. Wszystko mogło być jedynie kłamstwem, w które miał uwierzyć poprzez zmyślne czary.

— …naprawdę, Eliso, mogłabyś bardziej uważać — usłyszał cichy głos jakiegoś mężczyzny, gdy powoli mijał jakąś ciemną uliczkę.

— Przepraszam, Timothy — odparła dziewczyna ze skruchą.

Harry zaśmiał się pod nosem. Ludzie byli zabawni. Ich wyrzuty sumienia… On od dawna nie pamiętał, co to znaczy. Nie pamiętał poczucia winy, jakie czuł kiedyś, gdy zrobił źle. Na żal było za późno, zmienił się. Diametralnie. Nie było mu przykro z tego powodu. Zdecydowanie wolał tak postępować, aby później nie pluć sobie w brodę, iż coś się nie udało.

Skręcił w dosyć ruchliwą jak na obecną porę ulicę, po czym skrył się w cieniu jednej z bram, aby móc spokojnie dostać się do Ministerstwa przez studzienkę kanalizacyjną, która była nieopodal. Delikatnie uniósł właz za pomocą magii, pilnując, by nikt go nie przyłapał, po czym szybko wślizgnął się do środka. Chciał jak najszybciej pokonać śmierdzący ściekami korytarz — już nawet nie chodziło o czas, a o smród, jaki tam panował. Harry aż zatkał z obrzydzenia nos, krzywiąc się niemiłosiernie. Rzucił się biegiem w stronę końca korytarza, aby jak najszybciej uciec od nieprzyjemnego zapachu — przy jego prędkości „odziedziczonej" po demonie zajęło mu to ledwie sekundę.

Wszedł do budynku, po czym rozpoczął swoją podróż, nasłuchując wszystkiego, co uznał za użyteczne. Świetnym było, iż Ministerstwo Magii pracowało całą dobę — czarodzieje mieli zmiany nocne oraz dzienne. Harry nie wątpił, iż była to również zasługa ich umiejętności oraz przeróżnych eliksirów wspomagających.

Podszedł do niego jakiś mężczyzna, najpewniej ochroniarz — sądząc po uniformie — po czym spytał, jaki był jego cel wizyty w przybytku w środku nocy. Harry uśmiechnął się przymilnie, po czym rzekł, że szuka departamentu odpowiadającego za magiczne stworzenia, ponieważ zauważył złamanie prawa. Mężczyzna natychmiast pokazał mu drogę. Chłopak podziękował i udał się we wskazanym przez ochroniarza kierunku, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. Miał zamiar podsłuchać wszystko, co tylko się dało. Przecież nocą ludzie w zamknięciu czują się bezpieczniej. Czują się bezkarni pod osłoną ciemności i czujnym okiem księżyca, który znikał z nieba co dwadzieścia osiem dni.


Hermiona, Ron i Ginny poszli do komnat profesora Snape'a koło trzeciej nad ranem. Niepokoiła ich nieobecność Harry'ego w dormitorium. Zwłaszcza że to nie był pierwszy raz. Do Dumbledore'a nawet nie chcieli iść, skoro istniało prawdopodobieństwo, jakoby został zaklęty i nie przejmował się tym nowym Harrym.

Gryfoni, stojąc pod drzwiami komnat mistrza eliksirów, spojrzeli po sobie niepewnie, aby po chwili kiwnąć głową. Hermiona wzięła głębszy oddech, po czym zapukała do drzwi. Odpowiedziała jej głucha cisza. Pomyśleli, że profesor śpi, więc zapukali raz jeszcze, jednak i tym razem bez rezultatów. Zrezygnowani wrócili do Wieży Gryffindoru, rozwodząc się nad nieobecnością profesora.

— Jak myślicie — zagadnęła cicho Ginny, gdy ostrożnie przemierzali korytarze Hogwartu — Snape jest z Harrym?

Granger zastanowiła się.

— Chyba tak — mruknęła wreszcie. — Zauważyliście, że ostatnio on i Malfoy kręcą się koło Harry'ego? — Weasleyowie skinęli głowami. — No właśnie. Mam wrażenie, że ten zniknął wraz z profesorem

Siostra Rona, główkując chwilę nad słowami Hermiony, po czym zrobiła nietęgą minę. Starsi Gryfoni spojrzeli na nią pytająco, więc zaczęła mówić szeptem, żeby w razie czego nikt nie mógł ich usłyszeć:

— Skoro Snape… To co z Malfoyem? Przecież mimo wszystko on chodzi do szkoły… Gdzie by zniknęli? We trójkę, to mam na myśli. — Przełknęła ciężko ślinę, nie potrafiąc ująć w słowa swoich wątpliwości oraz podejrzeń.

— Co Harry ma wspólnego ze Ślizgonami? — Ron zadał na głos pytanie, które dręczyło w szczególności ich trójkę.

Wiadomym było, iż Harry się zmienił, tu nie mieli żadnych wątpliwości. Pierwszą niewiadomą stanowiło jego zniknięcie, które miało bardzo dużo wspólnego z ową zmianą właśnie. Drugą stała się jego nagła relacja o innym podłożu z Malfoyem i Snape'em. To już nie była nienawiść Ślizgonów do konkretnego Gryfona. Dwójką mężczyzn kierował strach, Hermiona i jej towarzysze byli tego pewni. Jak tak pomyśleć… Gdzie zniknął Sami-Wiecie-Kto? Czyżby Harry już się go pozbył?

Postanowili jednak odłożyć przemyślenia na kolejny dzień, zbyt zmęczeni obecnym. Nauczyciele, mimo dziwnej sytuacji i atmosfery w szkole, wciąż dawali im porządny wycisk umysłowy. Dlatego po całym dniu zajęć byli padnięci, z utęsknieniem wyczekując weekendu.

Porozchodzili się do dormitoriów, gdy byli w Wieży Gryffindoru. Hermiona pomyślała, że rano mogliby porozmawiać z profesor McGonagall, skoro nikt inny nie mógł udzielić im informacji. Uważała opiekunkę za najbardziej zaufaną osobę w zamku, skoro Snape milczał, natomiast Dumbledore jakimś cudem został zaczarowany. Że też nikt tego nie zauważył…


KONIEC ROZDZIAŁU DWUNASTEGO