To tak naprawdę miał być one-shot z Mycroftem i Sherlockiem, ale mi najwyraźniej nie wyszło. To ostatni rozdział, napisany trochę na fali weny, żeby jakoś zakończyć całość.

Tym razem nie będzie Mycrofta, chociaż przy planowaniu pisania chciałam go tu umieścić. Ten rozdział w oryginale został określony jako nieco ckliwy, ale nadal przeczytalny, więc zapraszam, chociaż po polsku moim zdaniem brzmi drętwo i nie jestem w stanie nic na to poradzić.

Miłego czytania i dzięki z góry za wszelkie opinie.


Rozdział 3 – Powrót

Cios cios cios, złowrogi pomruk, adrenalina pulsująca w uszach, nie pozwalająca ciału na upadek, wiedział, że musiał praktycznie przynajmniej prawie zabić tego mężczyznę, bo zaraz zemdleje i wszystko pójdzie na marne, bo potwór pod nim i tak go zabije.

Cios cios cios, ciężki oddech, cisza, mężczyzna, którego bił, przestał walczyć. Nie czuł nawet bólu w knykciach. Jego świat nieco poszarzał. Nie mógł normalnie oddychać. Koniec, to koniec, jest nieprzytomny, możesz wstać i uciec.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Wycofał się z miejsca, w którym klęczał i praktycznie upadł do tyłu, wylądował na plecach i próbował nie stracić przytomności. Usłyszał jakieś zamieszanie kilka pomieszczeń dalej, ale jego ciało powoli wyłączało się przez narkotyki, nie miał siły by wstać i się ukryć. I z każdą sekundą coraz mniej mu na tym zależało.

Ktoś krzyknął „czysto!", usłyszał dużo ciężkich kroków (pięciu mężczyzn, nie żołnierze, raczej ochrona, wojskowe buty), wtem ktoś z bardzo znajomym akcentem londyńskiej klasy średniej nakazał sprawdzić ciała. Ktoś do niego podszedł i zbadał mu puls.

- Ten nie żyje – rozległo się gdzieś niedaleko. Skoro nadal czuł się żywy, komentarz musiał odnosić się do człowieka, którego właśnie pobił. Na śmierć, jak się okazało.

- Sir? – zaczął mężczyzna nad nim. – Ten żyje.

Poruszył się.

- I jest półprzytomny – dodano.

- Chryste... – syknął dowódca z londyńskim akcentem. – Sherlock?

Sherlock otworzył oczy i spojrzał na dowódcę.

- Witam, Lestrade – wyszeptał, próbował się uśmiechnąć, po czym stracił przytomność.


Czuł, że się porusza. Jakby go położono na czymś twardym, w stylu wózka szpitalnego, po czym przewieziono. Potem poczuł ciepło. Nawet bezpieczeństwo. Już od dawna nie czuł się bezpieczny. To była dla niego nowość.

Ktoś trzymał jego dłoń.

Czy tak się czuje podczas umierania? Czy on umierał?

Znowu zasnął.


Kiedy znowu się obudził, był w stanie otworzyć oczy. Znajdował się w bardzo domowym, dużym, przytulnym pokoju, na podwójnym, prostym, drewnianym łóżku, przykryty ciepłą, białą, bawełnianą pościelą. Był ubrany w spodnie od piżamy i t-shirt. To wszystko byłoby zaskakująco normalne, gdyby nie czuł wenflonu do kroplówki w zgięciu lewego łokcia i bandaży dookoła knykci, nadgarstków, kostek i klatki piersiowej. Czuł się miło oddzielony od świata, prawdopodobnie dzięki środkom przeciwbólowym. Dobrze, że był w stanie myśleć, więc miał prawo do lekkiego zaskoczenia, kiedy zobaczył wchodzącą do pokoju Molly Hooper.

- Cześć! – wykrzyknęła, kiedy zauważyła, że się obudził.

- Gdzie ja jestem? – spytał zachrypniętym głosem.

- W jakimś bardzo tajnym miejscu, o którym wie tylko twój brat – odrzekła z wahaniem.

- Nie wiesz. – To nie było pytanie.

- Nie do końca – odrzekła z nieśmiałym uśmiechem. Podała mu szklankę z wodą i słomkę. Popił powoli i przełknął. Boże, ale to było dobre.

- Co tu robisz? – spytał.

- Powiedziano mi, że jestem najbliższa opisowi „ktoś zaufany z wykształceniem medycznym, ale nie John Watson" – odpowiedziała, wyraźnie czując się nieswojo. – Nie byłeś poważnie ranny, więc nie zdołałam cię za bardzo uszkodzić. – Znów się uśmiechnęła.

- Ładnie wyglądasz – usłyszał swój głos. Skąd to się wzięło?

Cóż, to była prawda. A tak bardzo tęsknił za znajomymi twarzami...

- A ty jesteś naćpany, omójBożeprzepraszam! – pisnęła, ale Sherlock spróbował się uśmiechnąć i chyba mu nie wyszło.

- Jestem – przyznał, lekko zmieniając pozycję na łóżku.

- Cóż, pośpij jeszcze. Wkrótce poczujesz się lepiej.

Odpowiedział jej krótkim „mhm" i zamknął oczy.

Nadal czuł się bezpieczny.


Leżał na lewym boku, z lewą ręką (nadal z wenflonem) wyciągniętą do przodu. Czuł się nieco silniejszy. Może dawano mu coś więcej, niż tylko środki przeciwbólowe, bo nie wierzył, że zwykły odpoczynek jest w stanie zdziałać takie cuda. Otworzył oczy, zobaczył osobę siedzącą przy łóżku i czytającą ekran komórki, i westchnął.

- Więc mam teraz spotkanie po latach ze wszystkimi przyjaciółmi? – spytał.

- Tylko z naszą dwójką – odparł Lestrade, nie podnosząc wzroku. – John pozostaje radośnie nieświadomy.

- Albo mam szczęście. Prawdopodobnie by mnie zastrzelił – rzekł Sherlock, zamykając oczy.

- Prawdopodobnie. – Lestrade brzmiał neutralnie.

Sherlock czuł na sobie jego spojrzenie.

- Więc Molly Hooper wiedziała od początku – zaczął Greg. – Potem poprosiłeś Mycrofta, by oczyścił twoje imię. Potem Mycroft podpowiedział, że „nasz świat wróci kiedyś do normy" i zacząłem się zastanawiać, o co mu chodziło. Potem kazał mi przysiąc, że dochowam tajemnicy i wysłał mnie do starego magazynu, gdzie znalazłem cię pobitego i naćpanego, leżącego na facecie, który najwyraźniej był odpowiedzialny za twój stan. Chciałbym tylko wiedzieć...

- Mężczyzna w magazynie miał cię zastrzelić w dniu, w którym skoczyłem – wyjaśnił Sherlock nie otwierając oczu.

- A ty masz cholerne szczęście, że nie zabił ciebie.

Sherlock tylko skinął głową.

Wiedział to. Byłby martwy, gdyby Moran nie wyszedł. Nie był w stanie walczyć z nimi dwoma, ale jego przeciwnik nie docenił woli życia Sherlocka. Nie było to trudne. Po tym, jak go znaleźli i schwytali, powiesili go za jego związane nadgarstki, ale mógł dotknąć podłogi stopami, również związanymi w kostkach. Pobili go, spowodowali pęknięcie przynajmniej dwóch żeber próbując wymusić z niego jakieś informacje, bez sukcesu. Moran wyszedł. Jego kolega wstrzyknął mu narkotyki i odwrócił się, pozostając blisko. To był jego błąd.

Sherlock wzdrygnął się na to wspomnienie.

Usłyszał, że Greg odłożył komórkę i obrócił się w jego stronę. Sherlock otworzył oczy i wpatrzył się w znajomą, zdrową (wypoczętą: jego życie ostatnio było całkiem proste i satysfakcjonujące, mimo sfinalizowanego rozwodu), zmartwioną twarz osoby najbliższej określeniu jako przyjaciel zanim poznał Johna. Widział swoje odbicie w dużych, brązowych oczach godnego zaufania, teraz-byłego policjanta o otwartym umyśle. Pamiętał to zmartwione spojrzenie ze starych czasów, czasów, które już nie wrócą. Smutnych czasów.

Bycie pobitym i osłabionym czyniło go bardziej podatnym na emocje, ale Sherlock jakoś zdołał powstrzymać się przed rozklejeniem się i przyznaniem, że tęsknił za Lestradem.

Oczyścił gardło.

- Baker Street jest nadal w niebezpieczeństwie – powiedział. – Tam właśnie pójdę, jak mnie stąd wypuścicie.

- Cóż, to się nie uda przez najbliższych kilka dni. Jesteś półprzytomny i ważysz jakieś piętnaście kilo za mało, więc twoja misja ocalenia pani Hudson i Johna będzie musiała zaczekać – odparł Greg, nadal pochylając się ku niemu, oparty łokciami o kolana i dłonie trzymając razem. – Mycroft umieścił tam już kilka osób ze swojej ochrony.

Patrzyli na siebie przez kilka minut.

- Nie jesteś w tym sam, już nie – powiedział Lestrade. – Mycroft wie, że to ty musisz pokonać ostatniego strzelca, ale pozwól nam pomóc.

- Potrzebuję do tego Johna – szepnął Sherlock, obniżając wzrok.

- Wiem. Ale nadal tu jesteśmy, pamiętasz?

Sherlock uniósł wzrok z powrotem. Oczy Lestrade'a były nadal ciepłe, pełne troski i przyjazne.

- Lestrade, ja... – zaczął Sherlock, ale Greg mu przerwał.

- Nic nie musisz mówić, znam cię. – Uśmiechnął się. – Daj sobie kilka dni. Zawieziemy cię do Londynu.

Wstał.

- Prześpij się, poszukam czegoś do jedzenia. Wszyscy nienawidzą kroplówki.

Wyszedł.

Jak to się stało, że Sherlock zdał sobie sprawę, ilu ma przyjaciół dopiero tuż przed swoją „śmiercią"?


Podróż do Londynu była długa i cicha. Prowadził Lestrade. Sherlock i Molly siedzieli z tyłu, oddzieleni od świata i ciekawskich oczu przyciemnianymi oknami. Sherlock wpatrywał się w przestrzeń gdzieś za szybą, Molly wpatrywała się w niego.

- Sherlock... – zaczęła. Sherlock praktycznie podskoczył. – Zaplanowanie całego wydarzenia nie czyni twojego poświęcenia mniej szlachetnym.

- Co? – spytał, odwrócił się do niej i zwęził oczy.

- Martwiłeś się tym, pamiętasz? – próbowała wyjaśnić. Sherlock rzucił okiem na Lestrade'a. Greg udawał, że nie zauważył ani nie podsłuchał. – Byłeś przygotowany do nagrania całej rozmowy z Jimem – kontynuowała. – Poprosiłeś mnie... wiesz... o... – ucichła.

- O pomoc w sfingowaniu własnej śmierci – pomógł Sherlock. – Miałem nadzieję, że nie będzie to konieczne.

- Wiem, ale...

- Molly, nie wierz we wszystko, co czytasz w gazetach – rzekł Sherlock, nie patrząc na nią. – Zawsze będą mieli wątpliwości wobec mnie po sprawie Richa Brooka, nieważne, co powiemy. Może i uwierzyli w nagranie, ale wątpliwość zawsze będzie obecna gdzieś pod powierzchnią. Przyzwyczaiłem się i mnie to nie obchodzi.

Lestrade się nie odzywał. Wiedział, o czym rozmawiali. Kiedy opublikowano nagranie z telefonu Sherlocka, kilka gazet zwróciło uwagę, że detektyw był dobrze przygotowany na oczyszczenie własnego imienia, przez co fakt, że później skoczył, oznaczał mniej dla sprawy. Przyjaciele podejrzewali, że po powrocie Sherlocka te głosy staną się wyraźniejsze. Sherlock zaznaczył, że nienawidził swoją „sławę" i miał zamiar zwracać na siebie jak najmniej uwagi.

Greg zareagował na powrót Sherlocka z wielkim zrozumieniem. Był przyjazny i wspierający, obiecał wsparcie na spotkanie Sherlocka z Moranem i nawet chciał służyć za rzecznika przy różnych okazjach, włącznie z nieuniknionym spotkaniem z oficerami Yardu. Sherlock się tym nie martwił. W tej chwili myślał o Johnie. Jego Doktor był, jak się wydawało, prosty do odczytania. Był miły, pomocny, miał lekko pokręcone poczucie humoru, był jedną z najodważniejszych osób, jakie Sherlock kiedykolwiek poznał, akceptował swojego współlokatora ze wszystkimi jego dziwactwami i nigdy w niego nie wątpił. Z drugiej strony potrafił być naprawdę nieprzewidywalny. Sherlock mógł się spodziewać przynajmniej silnego ciosu w twarz jako pierwszej rzeczy, którą zrobiłby John po zobaczeniu go żywym, jeśli nie zwyczajnej próby uduszenia go. Stąd byłoby bezpieczniej zobaczyć się z nim w pracy, nie w mieszkaniu na Baker Street, gdzie były żołnierz miał łatwy dostęp do broni i gdzie nie byłoby świadków.

Wszystko zależało od tego, jak bardzo John go znienawidzi za utrzymywanie go przez ponad rok w przekonaniu, że Sherlock nie żyje.

Jego czas w ukryciu dobiegał końca, ale życie wcale nie miało stać się wiele łatwiejsze.

Kiedy dotarli do Londynu, było wczesne popołudnie, nadal godziny pracy. Lestrade podrzucił Molly do jej mieszkania (ledwo była w stanie wejść po schodach po odebraniu krótkiego buziaka w policzek na do-widzenia-i-dziękuję od Sherlocka) i skierował się w okolice miejsca pracy Johna. Sherlock milczał, ale zauważył zmartwione spojrzenia Lestrade'a w lusterku wstecznym.

- Jesteś na to gotowy? – spytał w końcu Greg. Zatrzymał się w cichej alejce dwie ulice od przychodni Johna.

- Nie do końca – przyznał Sherlock z niepewnym uśmiechem. Potarł dłonie. Knykcie nadal miał posiniaczone, lekkie ślady otarć po linie były nadal widoczne. Było mu ciężko ostatnio i to nie był koniec. Nie był nawet pewny, czy przeżyje ten wieczór. Wszystko było zaplanowane, ale jego przeciwnik był inteligentny i łatwo by się nie poddał. Sherlock nie chciał nikogo zabić. To John był przyzwyczajony do zabijania. Sherlockowi robiło się niedobrze na każde wspomnienie pobitego na śmierć mężczyzny w magazynie. Samoobrona, jasne, ale to nadal było odebranie życie.

Sherlock wziął głęboki wdech i zamknął oczy.

- Teraz albo nigdy – mruknął. Nie widział, jak Lestrade skinął głową.

- Będę na ciebie czekał na Baker Street, jak planowaliśmy. Jeśli coś się zmieni, daj mi znać.

Sherlock otworzył oczy.

- Greg... – zaczął. Lestrade odwrócił się do niego. Sherlock znów wpatrzył się w te duże, znajome, ciepłe oczy. – Dziękuję.

- Nie ma za co – odparł poważnie Lestrade. – Idź. Do zobaczenia później.

Sherlock wysiadł z samochodu, założył na głowę kaptur swojej bluzy i ruszył w kierunku przychodni.

- Trzymam kciuki – mruknął do siebie Greg, obserwując go.

Znał plan i mógł sobie wyobrazić tytuł nowego wpisu na blogu Johna, nazwę sprawy, którą prawdopodobnie opisze.

„Pusty dom".


Koniec.