Marian otworzyła okno na ościerz, wpuszczając do pokoju świeże powietrze. Stanęła przy nim na chwilę, patrząc na drogocenną obrączkę na palcu. Nadal nie była do niej przyzwyczajona, a wydawałoby się, że miesiąc to wystarczająco dużo czasu na przyswojenie sobie takiej informacji. Jak widać, nie. Za każdym razem, gdy na nią spoglądała, przepełniała ją radość. Jeszcze niedawno była tu tylko gospodynią. A teraz była żoną jednego z najpotężniejszych i najbogatszych mężczyzn. I, co najważniejsze, była szczęśliwa.

To prawda, nie miała dużej mocy. I to się nigdy nie zmieni. Jednak tutaj, pośród tych potężnych ludzi wcale nie czuła się słaba i nic nie warta. To właśnie oni nauczyli ją, że siła to nie wszystko. To oni pokazali jej jej mocne strony i nauczycli ją je doceniać. Ludzie, których obawiało się całe Królestwo. I do których należał jej mąż. Lucivar Yaslana, Książe Wojowników o szaro-czarnym kamieniu. Władca Ebon Rih.

Po raz pierwszy w życiu miała prawdziwą rodzinę. Była kochana i szanowana. A jednak, nie potrafiła cieszyć się w pełni. Ponieważ gdzieś tam, w Tereille, żyła nadal jej rodzina. Ale co się stało, nigdy się nie odstanie. Ojciec sprzedał ja za swoje długi, zgodził się, by ją złamano, a zapewne i zamordowano. A mimo to... Tęskniła za swoją matką. Matką, która nią pogardzała i, która może nawet wiedziała, jaki los miał spotkać jej córkę. A może nie? Może ojciec niczego jej nie powiedział, a matko opłakiwała straconą córkę? W końcu, kobieta też była szantażowana i bita przez swojego męża... A może jednak postawiłaby mu się, gdyby wiedziała, na co skazał ich, może i bezuyżyteczną, ale córkę?

Poczuła, jak ktoś obejmuje ją w talii. Zaskoczona, pogrążona we wspomnieniach, spięła się, gotowa do obrony. Ale chwilę później rozpoznała ten delikatny dotyk, i odprężyła się w ramionach ukochanego mężczyzny.

- Marian, coś się stało? – zapytał troskliwie Lucivar.

- Nie, tylko... myślałam – powiedziała cicho.

Lucivar przyjrzał się jej uważnie, nic więcej nie mówiąc.

Marian, domowa czarownica, jego żona. Kobieta, którą kochał i oddałby za nią wszystko. Nie wiedział, co spowodowało jej nagłu smutek. Czy jednak nie była z nim szczęśliwa? Czy żałowała swojej decyzji? Jeśli tak... Choć złamałoby mu to serce, pozwoliłby jej odejść. Jego instynkty Księcia Wojowników walczyłyby, lecz zmusiłby się. Ponieważ ją kochał.

- Lucivar? – Marian przerwała ciszę.

- Tak?

- Czy kiedykolwiek zbiżyłeś się do kogoś w Tereille? – zapytała po chwili wahania.

Rzadko poruszała temat czasów, gdy był niewolnikiem. Wiedziała, że miał blizny, które nigdy nie przestaną boleć. Ale miała prawo wiedzieć o jego wcześniejszym życiu. Miała prawo znać człowieka, którego poślubiła.

- Miałem... przyjaciół. Kilku innych niewolników, którzy nie dali się złamać. Ale nigdy nie mogliśmy sobie w pełni zaufać, dla dobra nas wszystkich. No i zawsze gdzieś tam był Daemon – powiedział w końcu.

Marian nie odpowiedziała nic, nadal wpatrując sie w jakiś punkt za oknem, opierając się o stojącego za nią mężczyznę. Gdy odwróciła się, patrzyła mu prosto w oczy, zanim wspięła suę na palce, by delikatnie go pocałować.

Yaslana, zaskoczony, oddał pocałunek, obejmując kobietę mocniej. Gdy przerwali, Marian cofnęła się i wyszła z pokoju. W jej oczach Lucivar zobaczył smutek, jakiego nigdy nie chciał tam widzieć. Czy to była jego wina? Zrobił coś, by ją zasmucić?

Powoli wyszedł za nią, znajdując ją w kuchni.

- Kochanie? Coś się stało? – ośmielił się powtórzyć pytanie, pozwalając, by w jego głosie słyszalne było poczucie winy. W ten sposób, pytanie tak naprawdę brzmiało: „Czy coś zrobiłem?".

Marian spojrzała na niego, po czym westchnęła. Mogła się domyślić, że Eyrienczyk weźmie jej nostalgię do siebie.

- Po prostu... Zastanawiam się, co się dzieje z moją rodziną – wyznała.

Nie wysłali im zaproszeń na ślub. Nikt z Tereille nie mógł dostać się do Kaeleer nie przechodząc przez Targi, nawet gdyby chcieli się pojawić na przyjęciu. Wtedy niewiele o tym myślała. Zbyt szczęśliwa, przyjęta i zaakceptowana przez arystokratyczną rodzinę SaDiablo. Ale teraz... Nie, nigdy nie chciała widzieć ponownie ojca. Ale może matka byłaby z niej teraz dumna, może chciałaby tu zamieszkać, z dala od tego okrutnego mężczyzny?

Nawet nie zorientowała się, gdy Lucivar posadził ją przy stole, sam zajmując krzesło obok. Jego twarz pełna była niedowierzania.

- Po tym, co ci zrobili? Nadal się nimi przejmujesz?

- Ja... Tęsknię za matką – szepnęła.

Nie chciała ranić Lucivara. Nie chciała być niewdzięczna. Dał jej wszystko, co miał najlepszego, oddał jej samego siebie, a ona nadal nie była zadowolona. Jak mogła być tak okrutna? A jednak... Nie umiała zapomnieć u ludzach pozostawionych po drugiej stronie granicy.

Nie musiała nic więcej mówić. Eyrienczyk umiał wyczytać te wszystkie emocje z jej twarzy.

- Czy... Chciałabyś, żebyśmy spróbowali ją odszukać? – zapytał po jakimś czasie.

Marian uniosła głowę, patrząc na niego. Wiedziała, ile ta propozycja go kosztowała. Ale mimo własnej tęsknoty i nadziei, nie mogła go o to prosić. Nie mogła pozwolić, zmusić go, żeby powrócił do miejsca gdzie go torturowania dla odszukania ludzi, którzy może wcale nie chcieli być odszukani. Za to...

- Czy... ktoś mógłby pilnować Targów? Gdyby się tam pojawili... – poprosiła, zwracając uwagę na reakcję mężczyzny.

Poczuła równocześnie jego ulgę i miłość do niej. Gdyby poprosiła o odszukanie ich w Tereille, zrobiłby to dla niej. Ale ich stosunki nigdy już nie byłyby takie same.

- Jutro wyślę posłańca do Daemona – obiecał, nieukrywając wdzięczności w głosie.

To wystarczyło, wiedziała o tym. Oboje zdawali sobie sprawę, że Sadi nie przeoczy nikogo, jeśli przyłoży do tego serce.