Tytuł: Podchody
Autor: CocoSlash
Ostrzeżenia: NC-17, slash, wulgaryzmy
Oświadczenie: Harry Potter należy do JKR.
Prolog
— Och, Harry! Jesteś mój chłopcze! Dropsa? Herbaty? Jest wspaniała, nie krępuj się!
Znowu ten ton, zawsze te cholerne iskierki w oczach.
— Cieszę się, że znalazłeś dla mnie trochę czasu. Jestem pewien, że długo będziecie świętować w pokoju wspólnym, jednakże…
Albus Dumbledore nie zdołał dokończyć swej myśli.
— Dyrektorze…
Pewnie, że staram się cieszyć. Przecież wszyscy to robią, Puchar Domów powrócił do Gryfonów .Och! Ach! Co z tego, że za murami szkoły toczy się wojna? Może w „Proroku codziennym" dużo o tym nie pisali, ale dobrze wiem, że giną ludzie, rodziny cierpią. A ja? Oni na mnie liczyli, a ja nie mogłem nic zrobić! No może oprócz otrzymywania wspaniałych wizji… „W Hogwardzie jesteś bezpieczny, Harry!".
— Nie ma czego świętować!
— Chłopcze…
Nawet nie próbuj mnie pocieszać.
Starszy czarodziej wstał i położył rękę na ramieniu Harry'go, ten jednak szybko ją strącił.
Nie wytrącony ze swojego wątku wrócił na swoje miejsce.
— Harry. Powiem Ci tylko jedno: Jest co świętować! Sam jestem w nastroju do celebracji tego, że udało nam się zakończyć ten rok. Nie byłem do końca przekonany, czy to nastąpi. Wiem, że te niespokojne czasy są dla ciebie przykre. Muszę cie jednak zapewnić, że wszystko robisz dobrze!
Co do cholery możesz wiedzieć, o tym jakie to wszystko dla mnie jest! Wszyscy zawsze decydowali co mam robić. A teraz nawet o tym co mam czuć? Ach tak, przykro mi!
— Nic nie robię i w tym problem! Nie mam ochoty na żadne celebracje! Całe rodziny pogrążone są w żałobie. Przez cały pieprzony rok nawet nie raczyłeś ze mną porozmawiać, a teraz wezwałeś mnie do siebie z jakże nic nie znaczącego powodu! – Harry był wściekły, na jego twarzy wylewały się wszystkie emocje, które tłumił w sobie od dłuższego czasu. Starał się zrozumieć, ze musi się uczyć, że na dzień dzisiejszy nie zrobiłby wiele dla czarodziejskiego świata, ale…
Dobra, spokojnie.
— Profesorze, tak nie może być. Straciłem cały rok. Teraz to do mnie dotarło. Nie. Odczuwałem to już od dłuższego czasu. Voldermort rośnie w siłę, a ja stoję w miejscu — powiedział to nieco spokojniej, aby znów wybuchnąć — Psia krew!
Cholera, znowu to samo, moja magia…
Energia chłopaka zawisła w powietrzu, by uwolnić swoją siłę rozbijając porcelanowy dzbanek wypełniony Earl Greyem.
Na krótką chwilę w gabinecie nastała cisza, by następnie Dumbledore ignorując wybuch młodego czarodzieja, zaczął swoją profesorską przemowę:
— Harry, chyba dobrze wiesz, dlaczego siedzisz w szkole? Żeby rosnąc w siłę! I znam twoje wyniki i wiem, że tak się dzieje. Idziesz do przodu, chłopcze!
Daj sobie spokój z wykładami!
— O tak, nauka historii i numerologii na pewno zaskoczy Voldemorta. Haaa! Na pewno zamuruje go jak zobaczę psa w jego pieprzonych fusach od herbaty, którą może sam nam zaparzysz!
— …
— Mógłbyś, prawda? — Na twarzy Chłopca-Który-Przeżył uformował się najbardziej ironiczny uśmieszek jaki tylko mógł tam zagościć. Taki, jakiego sam Severus Snape by się nie powstydził.
Dyrektor zaczął prawić o sprawach, które miały nastąpić w najbliższym czasie. Harry nie miał ochoty słuchać tego, jak ciągle wszyscy traktują go jak dziecko, jak jakieś cholerne delikatne jajo, które trzeba chronić przed prawdziwym światem: tym poza murami szkoły. Wiedział, że teraz czekają go wakacje. Cóż, jak można tak nazwać czas spędzony u Dursley'ów.
Przynajmniej nie traktują mnie jak bachora. Przynajmniej są szczerzy i nie kryją się ze swoją nienawiścią.
— Harry! — Chłopak poczuł lekkie ciarki na swoim ciele, tak gdyby ktoś poraził go lekko prądem. Uniósł swój wzrok i zobaczył różdżkę w dłoni dyrektora skierowaną prosto na niego.
Ja pierdolę…
— Słucham? — Był już bardzo zmęczony tą całą paplaniną.
— Czy słyszałeś jak mówię, że na czas przerwy wakacyjnej zamieszkasz w rodzinnym domu Black'ów? Naturalnie jest on odpowiednio zabezpieczony, a towarzystwa dotrzymywać ci będą od czasu do czasu aurorzy. Syriusz jak tylko znajdzie czas na pewno też wpadnie do waszego lokum. Och i oczywiście przez cały czas będzie z tobą Zgredek! — Na twarzy starca zagościł kojący uśmiech.
Harry był w szoku. Pierwsze wakacje z dala od wujostwa i bandy kuzyna. Przeklinał sam siebie, ze przed momentem ich „towarzystwo" niemalże doceniał. Oczywiście, znowu będzie pod kontrola, ale będzie mógł spędzić czas jak mu się tylko podoba. Dobra, bądźmy szczerzy:
Będę zdany na łaskę Dumbledora i aurorów. Może ci z Zakonu przynajmniej czegoś pożytecznego mnie nauczą? A jak nie to pamiętam obszerna bibliotekę Syriusza…
Fala wspomnień napłynęła na niego z ogromna siłą, przyprawiając o drgawki.
Cholera! Syriusz żyje, wyszedł już z Munga… Tak, ale przez twoją głupotę prawie zginął. Wysłałeś Zakon do pieprzonego ministerstwa na śmierć! Nie, nie, nie. Nikt nie zginął, Harry. Nie tym razem… Cedrik…
— Harry, dobrze się czujesz? Myślałem o tym długo i zdecydowałem, że to najlepsze rozwiązanie. Będziesz tam bezpieczny, obiecuje Ci to.
— Nie! To znaczy… Tak! Cieszę się. Ummm… dziękuję, profesorze.
— Och, nie ma sprawy, oczywiście wszystko jest już przygotowane, jutro wprowadzisz się na Grimmauld Place.
Jeżeli dyrektor spodziewał się niepohamowanego wybuchu radości młodego czarodzieja, to z pewnością się zawiódł. A przecież chłopak co roku nie wyglądał na podekscytowanego, gdy miał opuszczać Hogwart na rzecz Privet Drive.
— Czy, mogę już wracać do dormitoriów? — Harry wstał nawet nie czekając na odpowiedź.
— Tak, oczywiście. Baw się dobrze. — Dumblerdore również powstał i odprowadził wzrokiem plecy chłopaka, który w ciszy wyszedł za drzwi.
Rozdział I
To jest zdecydowanie najlepszy pojedynek w tym sezonie jaki mam okazje komentować! Mecz powoli dobiega końca, wynik nadal remisowy, gracze potwornie zmęczeni: Gdzie jest znicz? Gdzie jest złoty znicz? Ochh tak! W samą porę, tylko czy któremuś z zawodników uda się go pochwycić przed końcowym gwizdkiem… Na brodę Merlina, oni zaraz się zderzą, proszę państwa, co za emocje… Galvin Gudgeon i Wiktor Krum ostatkiem sił napierają na swoje miotły i zmierzają ku zwycięstwu, zaraz jeden z nich dosięgnie szczęścia, by pogrążyć przeciwnika… Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak! Gudgeaon ma w dłoni znicz! Wyyygrali! Szukający Armat podnosi dłoń w geście wiktorii, ale… Zaraz, zaraz. Skąd za nim, na jednej miotle wziął się sam Harry Potter? Czy to dozwolone?
Do sypialni Harry'ego wkroczył głośno i zdecydowanie Kingsley Shacklebolt.
— Potter, leniu! Wstawaj, za sześć dni Hogwart, a ty umówiłeś się z przyjaciółmi na zakupy na Pokątnej, nie pamiętasz? Ruszaj zad z łóżka!
— Eee… Zaraz… Ja… Jeszcze pięć minut… — wyjęczał chłopak i przewrócił się na drugi bok, ignorując mężczyznę.
Kingsley wyprostował się, przyjął na twarzy wielki uśmiech i skierował swoją różdżkę na Harry'ego.
— Wstajesz, czy nie? – Nie otrzymawszy odpowiedzi nie wahał się ani chwili. — *Gilgotki!* — Z różdżki wyłonił się biały promień, który trafił w zaspanego Pottera.
— Hahahaha, błag-ahaha-am! Przestań proszęęęę. — Harry wił się na łóżku, nie mogąc wytrzymać, łzy zaczęły mu spływać po policzku, wszystkie mięśnie napinały się ze śmiechu. Kingsley też głośnio rechotał, tak jakby torturowanie młodego czarodzieja było najwspanialszą z przyjemności.
Wtedy Harry zrzucił z siebie koc.
— Już wsta-ahaha-je, obiecuje ja-ahhh-się-obudziłem — wyrzucił z siebie resztką sił.
Kingsley zamilkł. Harry, nadal pod wpływem zaklęcia spojrzał na swoją bieliznę, z której odznaczała się poranna erekcja. Chociaż nadal czuł niesamowite łaskotki, przestał się śmiać, a jego twarz zalała fala gorącej czerwieni. Kingsley wycofał zaklęcie i w pokoju nastała niezręczna cisza. Harry był cholernie zawstydzony faktem, że dorosły czarodziej - AUROR, którego podziwiał, zobaczył go w tak krępującym wydaniu.
— Harry, przepraszam. To znaczy, nie przejmuj się. To jest normalne, zapewniam Cię. Widziałem to już nie raz… — Harry zrobił się już purpurowy. — Ahh. Zamykam się. Zaraz zejdź na śniadanie. — Kingsley wyszedł z sypialni i słychać było odgłosy schodzenia po schodach.
Nie wierzę! Na Merlina, czy to zawsze musi brać się z nikąd? Cholera, dlaczego nikt nie wymyślił zaklęcia opadającego, czy coś. Jaki wstyd… Teraz będę Chłopcem-który-ma-poranną-erekcję. Ten pieprzony gaduła, Kingsley, pewnie wszystko wypapla i długo mi tego nie zapomną. „Harry i jego nowa różdżka." , „Harry, mężczyzno!" — tak, to bardzo w ich stylu.
Harry, chociaż nadal zawstydzony, wiedział, że musi zająć się swoim stanem. Już dawno odkrył, że przeglądanie magazynu „Twój Quidditch" jest niezastąpione.
Szybka poranna toaleta i Złoty Chłopiec był gotowy do zejścia na śniadanie.
Gotowy? Ta jasne. Mam nadzieję, że moje przypuszczenia co do nieskończonych żartów Kingsleya na „ten" temat jednak są mylne. Bo w sumie dla niego to też musiało być: Dziwne? Zawstydzające? Nie, nie. W książce pisali, że takie reakcje są normalne. Tak, on też coś takiego powiedział. Dobra. Jestem Gryfonem, głowa do góry i… Nigdy o tym nie wspominaj. Zapomnij, że sytuacja miała miejsce.
Nasz dzielny przedstawiciel Domu Lwa powolnym krokiem zmierzał ku konfrontacji, gdy usłyszał znajomy głos.
— Harry, no ileż można czekać! Żeby ojciec chrzestny musiał podtrzymywać temperaturę jajek, które sam Ci przygotował?
Syriusz! Gdzie King? Nie ma go! Uffff.
— Syriusz! — Oboje skończyli w uścisku.
Tak mocno się o niego martwiłem. Miał mnie odwiedzić, a przez całe wakacje tylko sporadycznie wymienialiśmy się listami. Wysłał także życzenia urodzinowe wraz z nową parą okularów. Tak przy okazji: Nie miałem pojęcia jak kiepsko widziałem w tych starych.
— Wszystko w porządku? — Twarz Harry'ego przechodziła masę różnych ekspresji: od zaskoczenia, przez minę szczęśliwego szczeniaka, po wyraz pełnej troski względem swego ojca chrzestnego.
— Przepraszam, że nie było mnie tu przy tobie. Tak bardzo chciałem… Ale teraz jestem, no! Te sześć dni, aż do początku roku szkolnego, tylko ty i ja? Dobra, dzisiaj jeszcze Ron i Hermiona, ale to chyba dobrze, co nie? Teraz jedz i lecimy!
— Tak się cieszę Syriuszu! Ja…
Mam ci tyle do powiedzenia.
— Syriuszu…
— Och, jedz już, nadal wyglądasz jak chucherko, chociaż… cholera Harry, urosłeś, co nie? Teraz tylko przytyj trochę, nie jesteś już u tych cholernych mugoli, jedz ile wlezie!
— Ja…
— Pogadamy jak wrócimy, dobra? Obiecuję. Z resztą znalazłem swój album szkolny. Poopowiadam ci wszystko! O twoich rodzicach, młodym Remusie… O naszych wspaniałych czasach. — Syriusz machnął ręką wskazując talerz z jajkami, by ponaglić Harry'ego do szybkiego skonsumowania.
Czasem mam wrażenie, że to właśnie te wspomnienia sprawiły, że Łapa nie zwariował w Azkabanie, gdy o tym mówi - promienieje. Wygląda na to, że wszystko z nim w porządku, ale ja wiem, że to może być tylko gra. Ile razy sam taką prowadziłem?
Wypad na Pokątną okazał się być przyjemny. Harry był za to wdzięczny głównie ojcu chrzestnemu, gdyż bez jego mógłby czuć się odrobinę samotny w obecności Rona i Hermiony. Tych dwoje w większości czasu zdawali się być w swoim własnym świecie, do którego nikt inny nie miał wstępu.
No cóż, cieszę się ich szczęściem. Chyba. Oczywiście nie powiedzieli nic w stylu „Chodzimy ze sobą", ale jest to oczywiste nawet dla tak niedoświadczonego w tych sprawach mnie. Wszyscy w Wieży będą mówić: „No nareszcie, przecież mieli się ku sobie już od dawna". Widać jak bardzo się lubią, a może nawet… tak, czy siak zasługują na szczęście w tych ponurych czasach. A ja? Może przeżyję to szaleństwo i sam znajdę to coś. Ech. Może miałbym więcej szans, gdyby ktoś mnie w końcu zaczął nauczać konkretów! Miałem nadzieje, że z Aurorami pilnującymi mojego tyłka czegoś się nauczę. Te gnojki mnie olały i została mi tylko biblioteka. Nie żebym narzekał na zbiór rodziny Blacków. Gdybym miał ochotę na zabawę z czarną magią, byłbym bardziej niż usatysfakcjonowany. Cóż, Hermiona (gdyby wiedziała) byłaby dumna. W sumie sam siebie zaskoczyłem, tylko, że teoria to nie to samo co praktyka! A ćwiczenie w samotności… ech… Syriusza nie poproszę, wiem, że by mi nie odmówił, ale wolę nie ryzykować jego zdrowia. Już nigdy! Teraz spędzę z nim czas, tak jak całe życie pragnąłem - jak z ojcem chrzestnym. Album i szalone opowieści Huncwota! Mam tylko nadzieję, że odpuści sobie wspominanie o Snapie… To jest coś, czego nigdy nie zrozumiem. W porządku, teraz ten tłusty nietoperz może i zasługiwał na takie traktowanie — cholera, nawet nie! To było na poziomie bandy Dudleya, a nawet Malfoy'a. Boże! W tych wspomnieniach miałem ochotę pomóc temu samotnemu chłopakowi, ba, nawet ostro przywalić Huncwotom. Wszystkie zapewnienia jakim to wspaniałym człowiekiem był James Potter szlag trafił. Niby się zmienił, ale czy na pewno? Snape był ofiarą – ha, jakże teraz to brzmi. A jak był dzieckiem… czy w ogóle miał prawdziwe dzieciństwo? Tak jak ja, czy je miałem? Nie. Przynajmniej nie takie jakie powinno być.
Dobra, nie będę się wpędzać w depresje. Szybka toaleta i idę do Syriusza!