Seria bajkowa
Cz. 3. Śpiąca królewna
Beta: MichiruK
Severus nadal się zastanawiał, kto wpadł na ten durny pomysł. Już sam fakt, że zaatakowano jednego z profesorów, był niespotykany, a co za tym idzie – niepokojący w Hogwarcie. No, trochę rozumiał sprawcę całego zamieszania – zemsta zawsze była popularna, ale co takiego zrobił Potter, że to właśnie jemu się dostało?
To pozostaje zagadką.
Drugą sprawą było to, że znów on został do tego wplątany. Ktokolwiek załatwił w ten sposób nauczyciela obrony, chciał przy okazji zemścić się także na nim. Jakby miał mało roboty przy stadzie tępych gumochłonów, to jeszcze musiał szukać antidotum na truciznę, którą podano Chłopcu-Który-Przeżył-A-Teraz-Smacznie-Śpi.
Letarg, podobny do efektu zażycia Wywaru Żywej Śmierci, jednak nie mijał po podaniu remedium.
Severus już drugą dobę testował eliksir, którym nafaszerowano jabłko Pottera. Sam nawet nie zauważył, kiedy to jabłko znalazło się na stole. Nagle, tak po prostu, zobaczył, jak gorące wargi Pottera obejmują czerwoną krągłość, wysysając sok z owocu i wgryzając się mocniej. W kolejnej sekundzie jabłko toczy się na środek Wielkiej Sali, a Potter zsuwa się na podłogę nieprzytomny.
Żaden skrzat nie przyznał się do dostarczenia tego poranka owoców do stołu nauczycielskiego. W ten sposób ponad pięćset uczniów stało się podejrzanymi. Oczywiście znów rozgorzała walka pomiędzy domami, przy czym przedstawiciele każdego z nich twierdzili, że to ci drudzy są winni otrucia profesora. Po wlepieniu kilku szlabanów walki przeniesiono na terytoria pokoi wspólnych, uwalniając tym samym Severusa od rezonującego w korytarzach hałasu. I jeszcze nie będzie musiał sprzątać sali laboratoryjnej. Dobra książka umili mu pilnowanie sprzątających.
To było dwa dni temu. Książka leżała tam, gdzie ją zostawił przed feralnym porankiem. On natomiast głowił się, jak obudzić tego durnego Gryfona.
Nie miał się z kim kłócić przy posiłkach. Nie mógł rzucać złośliwymi uwagami, gdy mijali się na korytarzach. Był wściekły. Czuł się wręcz jak nałogowiec, któremu zabrano jego używkę.
Szedł właśnie do skrzydła szpitalnego, by wymówić się jakąś głupotą, ale móc na kilka minut spojrzeć na Pottera.
Wciąż nieprzytomny, leżał na jednym z łóżek, przykryty kocem. Wyglądał blado. Ten, kto podał mu truciznę, nie chciał go uśpić. On chciał zabić. Gdyby nie podawane wprost do żołądka pokarmy i napoje, byłoby fatalnie. Chłopak umarłby po kilku dniach z odwodnienia.
W szpitalu nie było nikogo poza nim i śpiącym. Pomfrey już z całą pewnością spała.
Stanął w nogach łóżka. Potter leżał niczym nieboszczyk. Bez ruchu, blady, a ten stan coraz bardziej Severusa denerwował.
— Mógłbyś się obudzić, Śpiąca Królewno — warknął cicho.
Oczywiście reakcji nie było żadnej. Burknął przekleństwo do samego siebie, skoro nie było nikogo, kto mógłby mu odpowiedzieć. Tak, ostatnio jego nerwy były napięte niczym postronki. Kończyły mu się możliwości. Eliksiry nie działały, a każdy kolejny mógł pogorszyć stan pacjenta. A to wcale mu się nie podobało. Podszedł bliżej, dotykając chłodnej ręki śpiącego.
— Nudzę się, Potter. Mógłbyś się łaskawie obudzić i coś z tym zrobić.
Policzki Pottera też były chłodne. Gdzie podziały się te rumieńce wstydu, gdy Severus wkraczał na tory, o których młody mężczyzna nie lubił mówić? Nawet włosy wydawały się jakieś oklapłe, a nie sterczące i śmiejące się jakby z własnego szczęścia, że mają taką wolność. Przegarnął je kilka razy, pozwalając kosmykom muskać skórę jego dłoni. Nawet usta nie pasowały. Gdzie było to nerwowe zagryzanie, gdy on karcił jakiegoś ucznia, a Potter albo chciał się odezwać, albo roześmiać, choć on sam nigdy nie dowiedział się dlaczego?
Kciukiem dotknął dolnej wargi. Jej miękka aksamitność kusiła niemiłosierne. Palcem wskazującym dotknął górnej. Usta rozwarły się minimalnie, odsłaniając zęby.
Severus pochylił się powoli. Nie wiedział, co go napadło, ale teraz już nie miał zamiaru się powstrzymywać. Początkowo ledwo dotykał swoimi ustami warg Pottera, ale to trwało tylko sekundę, może pięć. Dłoń zanurzyła się we włosach Harry'ego, unosząc w ten sposób głowę o kilka milimetrów. Posmakował jego ust językiem. Były słodkie i ciepłe, nie tak jak reszta ciała. Czuł, jak oddech mężczyzny muska jego usta.
Pocałował go. Wręcz pochłonął te wargi, unosząc twarz Gryfona jeszcze wyżej, tak że półleżał w jego ramionach. Bawił się nimi, a chwilę później bez namysłu wtargnął do środka.
Dobrą chwilę zajęło jego umysłowi skojarzenie, że coś jest nie tak. Czy to zachłanne ramiona, obejmujące go tak mocno? Czy może język i wargi, które tak ochoczo odpowiadały na jego własne?
Oderwał się od nich niechętnie i zaczerpnął tchu. Potter uśmiechał się do niego szelmowsko, nadal go nie puszczając.
— Obudziłeś się. — Próbował wstać, ale z wiadomego powodu nie mógł.
— Bo ktoś mnie wreszcie obudził. Trochę ci to zajęło.
— Słucham? — Coś w wypowiedzi Pottera mu się nie podobało.
Nie pasowało do sytuacji.
Profesor obrony chyba zrozumiał swój błąd, bo puścił Severusa i położył się na poduszce.
— Co chciałeś przez to powiedzieć, Potter? — Snape nie dał się tak łatwo.
Ten jednak milczał. Oblizywał usta, doprowadzający tym do pasji mistrza eliksirów, który śledził każdy jego ruch.
A co tam!
Pochylił się nad, zaskoczonym tak nagłą reakcją Severusa, Potterem i znów go pocałował. Początkowo bez opamiętania, z każdą chwilą jednak wolniej, dokładniej, namiętniej.
Jednocześnie umysł Snape'a uspokajał się i analizował fakty. Szybko i sprawnie, niczym zaawansowany mugolski komputer. Nie zajęło mu to dużo czasu. Oderwał się od cicho pojękującego z pożądania, ale za to jak słodko, Pottera i odsunął kawałek.
— Porozmawiamy sobie, panie Potter, jak stąd wyjdziesz. Oby trucie się nie weszło ci w nawyk, bo mogę akurat nie mieć ochoty na takie zabawy. Jeden raz mogę wybaczyć, skoro udało ci się osiągnąć swój cel. A teraz życzę niespokojnych snów.
I wyszedł, zostawiając Harry'ego z głupawym uśmiechem, który szybko spełzł mu z twarzy, gdy uniósł trochę koc i spojrzał niżej.
