Autor: Aucta Sinistra
Link do oryginału: .
Zgoda na tłumaczenie: jest
Rodzaj: romans, PWP
Beta: sandwich (chupa-Chak)
Ostrzeżenia: NC — 17, wulgaryzmy, sceny erotyczne

„Bottoms Up"

— Cholerny Harry Potter.

Harry, schylony nad barem, zesztywniał.

Nie panikuj.

— Gdziekolwiek nie pójdę...

Cholera, cholera, cholera. Ktoś, mimo włożonego wysiłku, rozpoznał jego czar maskujący.

Nie panikuj.

— ...nie mogę się od sukinsyna uwolnić.

Sparaliżowany ze strachu przesunął rękę w kierunku różdżki. Kiedy to ostatnio musiał komuś wyczyścić pamięć? Nie mógł sobie przypomnieć. Tłumiąc nerwowy chichot, słuchał, jak najpierw jeden, a później kolejny stołek szura po podłodze baru „Bottoms Up", którego był właścicielem.

— Przecież nie musisz go oglądać — powiedział ktoś inny — a Harry zadrżał, rozpoznając ponury i lekceważący ton. Snape. Severus Seksowny Skurwysyn Snape we własnej osobie. — Dlaczego tak cię to drażni?

Szelest gazety rzuconej na kontuar i parsknięcie — Harry zdał sobie sprawę, że wywołano jego imię tylko ze względu na notkę w prasie codziennej. Czując się bezpieczniej w nieswojej skórze, zaryzykował ostrożne spojrzenie w kierunku baru tylko po to, by zobaczyć, jak Draco Malfoy, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przypominający swego ojca (cholerną primadonnę), usiadł na wysokim krześle i poprawił ubranie przesycone czernią i zmysłową czerwienią burgunda.
Obok niego siedział Snape, taki sam jak zawsze, blady w swoich ciemnych, zniszczonych szatach, z wyprostowanymi plecami i przenikliwym, zdegustowanym spojrzeniem, który ślizgał się po wnętrzu.

Harry wzdrygnął się widząc krytykę — włożył mnóstwo galeonów, by nadać temu miejscu trochę klasycznego blichtru i z jego nieobiektywnej perspektywy udało mu się to najlepiej na całej Przekątnej.
Chwytając mocno w obie ręce kufel, ścierkę i swoją osławioną odwagę, wyprostował się i skinął głową w kierunku obu mężczyzn, spoglądając im w oczy tylko przez chwilę, wykorzystując przywileje barmana. Rzucił okiem na gazetę. Wytłuszczonym drukiem było napisane:

Miejsce pobytu Harry'ego Pottera — osiem miesięcy od zabicia Voldemorta — nadal nieznane.

Święta, kurwa, prawda,pomyślał i zwrócił się do swoich klientów:

— Czym mogę panom służyć?

— Zegarkiem do cofania czasu — Draco nawet mówił jak swój własny ojciec.
Jeden kącik ust Snape'a uniósł się lekko, ale mężczyzna milczał. Wyglądał blado, miał jak zwykle tłuste włosy i — jak zwykle — był niezadowolony.

Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią,pomyślał Harry czule.

Pozwolił sobie uśmiechnąć się pod nosem. Jeśli mogliby go widzieć mimo czaru, zareagowaliby natychmiast. To, że go ignorowali, świadczyło o tym, że nadal wyglądał, jak niczym nie wyróżniający się młody mężczyzna, który w najmniejszym stopniu nie przypominał Chłopca, Który Przeżył, Zabił Jakiegośtam Pana, A Potem Znikł Z Powierzchni Czarodziejskiego Świata.

— Przykro mi — powiedział, wycierając szklankę. — Ostatni sprzedałem jakąś godzinę temu.

Draco westchnął. Harry zauważył, że Malfoy zapuścił włosy; były teraz tak długie jak ojca. Błysnęły, gdy arystokrata obrócił głowę, by spojrzeć na trochę zaskoczonego Snape'a.

— Na mój koszt, proszę pana — wychylił do Snape'a — albo… czy mógłbym nazywać cię… Sev? — jego głos spadł o oktawę, niemal jak szklanka, którą trzymał Harry.

Co do cholery?

— Oczywiście. Jeśli tylko zamierzasz spotkać się ze swoim rodzicielem, po którym nikt nie płakał, w siódmym kręgu piekła prędzej niż byś się spodziewał — warknął Snape przez swoje wilcze zęby. — Poza tym, dlaczego tu jesteśmy? Ten mały rozejm na pewno mógłby odbyć się w bardziej odpowiednim miejscu, w Hogwarcie lub choćby w Hogsmeade.

Draco przysunął swoje krzesło trochę bliżej mężczyzny, a Harry, obserwując półprzymknięte powieki w niezręcznej próbie uwodzenia, zdał sobie sprawę, że przynajmniej jeden z nich jest świadomy reputacji jego baru.

Więc mały Draco ma ochotę na swego wstrętnego, byłego nauczyciela.

I Harry nie byłby sobą — nie, żeby w tym momencie sobą był — gdyby nie pokrzyżował mu planów.

— Yhm, wybaczcie mi, panowie — zaczął delikatnie — ale wiecie… jaki to jest rodzaj… miejsca, prawda?

— Co masz na myśli? — zapytał Snape pośpiesznie.

Draco poderwał głowę i powiedział:

— Nienawidzę tej piosenki.

Zaczarowany automat ze złotymi przebojami grał: „Czy twoja matka nie mówiła ci, abyś nie bawił się swoją różdżką?" Jęczących Wiedźm.

Harry, który szczerze mówiąc również jej nie lubił, oparł się o bar. Czarne spojrzenie Snape'a podejrzliwie powędrowało po nim w górę i w dół, choć reszta jego ciała pozostała bez ruchu; sztywna i spięta, przyklejona do krzesła.

— To… — Harry znacząco wskazał na boksy wzdłuż ściany, z których kilka było zajętych mimo wczesnego popołudnia — eee… miejsce spotkań dla… czarodziei i czarownic o… — poczekał aż Snape zauważy, że wszystkie pary w knajpie były albo żeńsko-żeńskie, albo męsko-męskie. Co prawda w rogu siedziała trójka składająca się z czarodzieja, czarownicy i wilkołaka, ale Harry nie miał zamiaru zwracać na nią uwagi Snape'a. — … niezwykłych inklinacjach, sir. — Harry prawie odgryzł sobie język na formalnościach.

Nie masz prawa znać tych mężczyzn, idioto.

Choć wydawało się to niemożliwe, Mistrz Eliksirów zesztywniał jeszcze bardziej, spojrzał raz na Harry'ego raz na Draco, który właśnie odstawiał wielkie przedstawienie ostrożnego usuwania nieistniejących kłaczków ze swojej wytwornej wierzchniej szaty, zanim podniósł na Snape'a jasne jak kryształ oczy w nieco omdlewającym geście.

— Malfoy… — zaczął.

— Tak, profesorze? — Z tonu jego głosu można było wywnioskować, że chciał powiedzieć coś w rodzaju „to możesz już mnie teraz wypieprzyć? Albo coś?"

Harry prawie przegryzł sobie język na pół, widząc, jak Malfoy trzepoce rzęsami.

Snape przybrał kolor, i zapewne temperaturę, lodu.

— Ujmę to najprościej jak się da. Co, w imię wszystkich czterech założycieli i ich nic nie wartych maskotek, kazało ci myśleć, że uznam za odpowiednie umówić się z tobą w — wypluł te słowa — gejowskim barze?

Harry odłożył szklankę i powrócił do szorowania błyszczącego drewna blatu, odsuwając się na tyle, by mężczyźni nie pomyśleli, że ich podsłuchuje.

Głos Draco obniżył się, jeszcze bardziej ociekając miodem.

— Wiesz, już od dawna uważałem cię za wyjątkowo seksownego, Severusie. Sądzę, że już czas, abyśmy darowali sobie udawanie, iż to uczucie nie jest odwzajemnione...

PanieMalfoy... — Jakkolwiek te słowa dalekie były od krzyku nawet Harry zadrżał. Rzucił okiem, by zobaczyć, jak Snape pochyla się w stronę Draco, spoglądając w dół swego ogromnego nosa na byłego ucznia. — Jedyne rzeczy, jakie dzielimy, to lata kadencji w Hogwarcie i wspólna niechęć do stale spragnionej władzy królowej-matki, którą zwykł być twój ojciec.

Draco utrzymał chłodny wyraz twarzy.

— Skoro tak mówisz…

— Prędzej rzuciłbym Crucio na swoje jaja... — Źrenice chłopaka rozszerzyły się na przerażającą wizję; Harry również się wzdrygnął, choć słowo „jaja"w ustach Snape'a trochę wynagrodziło przykre uczucia związane z makabrycznym obrazkiem, który nakreślił mężczyzna. — ...niż zaangażował się w jakiekolwiek intymne relacje z kimkolwiek z twojej rodziny, a szczególnie z takim kapryśnym, małym tchórzem jak ty.

— Tchórzem... — jęknął Draco.

— Myślisz, że nie wiem, gdzie byłeś, kiedy reszta z nas walczyła z Czarnym Panem i jego sojusznikami? — Snape zbliżył się, a jego głos obniżył się do szeptu. Jeśli Draco nie wyjdzie z tej słownej potyczki pokryty cętkami śliny, będzie mógł zawdzięczać to tylko niebywałemu szczęściu. — Ja wiem, Malfoy. Twój ojciec ostrzegł cię i wymknąłeś się w środku nocy z Hogwartu, by schować się w mauzoleum, które nazywasz domem. Kiedy reszta z nas walczyła, kiedy niektórzy z nas umierali, ty chowałeś się pod swoim łóżkiem, trzęsąc się w swoich robionych na zamówienie butach. Sikając w swoje ciasne portki z wężowej skóry. — Jego pełne wzgardy spojrzenie przeszyło ciało blondyna i Malfoy zaczerwienił się. — Jesteś pozbawionym kręgosłupa, rozpuszczonym sybarytą i przynosisz wstyd domowi Slytherina. Nie dotknąłbym cię nawet po to, żeby wyrzucić na śmietnik.

Harry z trudem oparł się pokusie, by nie zaklaskać.

Draco zsunął się ze swojego krzesła, niezdarnie próbując pozostać w pozycji pionowej, mimo ciężaru swoich szat i przemowy Snape'a. Zszokowany, gapił się na mężczyznę w ciszy, dopóki jedna brew Mistrza Eliksirów nie uniosła się.

— Której części odmowy nie potrafisz zrozumieć, Malfoy?

Usta Draco otworzyły się. Potem zamknęły. Obrócił się, stracił równowagę i przez moment wsparł się na barze, po czym wściekle zatrzasnął za sobą drzwi.

Harry patrząc za nim, a nie patrząc na Snape'a, powiedział:

— Hmm. Rozumiem, że nie był w twoim typie, tak? — Zaryzykował dłuższe spojrzenie i zobaczył, jak twarz Snape'a zmienia się z zimnej i wściekłej w zimną i zrezygnowaną. Po czym — niespodziewanie — westchnął:

— Nie, żebym miał coś przeciwko samej idei, po prostu nie…

Harry nie pozwolił, by wyraz jego twarzy się zmienił i skończył temat, wskazując brodą kierunek, w którym zniknął Draco.

— Po prostu nie z tym wypolerowanym do połysku, małym dupkiem? — Schylił się, wyjął butelkę swojej najlepszej szkockiej whisky Laphroaig spod baru i rzucił od niechcenia: — Wygląda, jakby płakał przy każdym złamanym paznokciu.

Snape zaśmiał się krótko i spojrzał łagodniej na Harry'ego.

Chłopak spiął się — on patrzy na ciebie, a nie patrzy na ciebie— i przesunął szklankę w jego kierunku.

— Mogę postawić ci drinka?

Mężczyzna skinął głową w krótkim, eleganckim geście, a Harry zdjął z półki dwie szklanki nalewając im obu po jednej porcji. Muzyczny gnom wybrał właśnie ten moment, żeby puścić piosenkę Pokręconych Kuglarzy „Wszystkie jaja w górę".

Snape przysunął swój stołek bliżej baru i chwycił oferowany alkohol. Spróbował szkockiej, a Harry chciwie przyglądał się jego grdyce.

Połknij. Tak jest… połknij wszystko.

Prawie nie zauważył, kiedy Snape znów się odezwał.

— …ostatnim razem, kiedy tu byłem, mieli zamknąć to miejsce.

Harry zapiał z zachwytu gdzieś w głębi swojej duszy. Ten niepojęty instynkt, który posiadał od swojego piątego roku nauki w Hogwarcie, który mówił mu, że Snape jest bardziej homo niż serek, znów go nie zawiódł. Mężczyzna był tutaj wcześniej, a oburzenie, które okazał Draco, było udawane.

— Kupiłem to miejsce sześć miesięcy temu — powiedział. — Otworzyliśmy je na nowo w zeszłym miesiącu.

Spojrzenie Snape'a powędrowało na schody:

— Pokoje na godziny?

— Obecnie pobieramy opłaty od minuty. — Harry uśmiechnął się głupkowato. Mężczyzna rzucił mu TO spojrzenie, więc dąsając się trochę, odpuścił. — Ale dla ciebie... — chłopak uśmiechnął się, ale kiedy Snape się zmarszczył, zapewnił: — ...żartowałem. To nie jest burdel, panie…

— Snape.

— ...Snape. To tylko miejsce spotkań. Co moi klienci robią potem, zależy tylko od nich, a pub nie czerpie żadnych zysków, które mogłyby być zdobywane na rzeczach nie mających nic wspólnego z miłością.

— Jest pan romantykiem, panie…?

— Możesz nazywać mnie Jimmy — powiedział Harry.

— Jimmy — powtórzył Snape z ledwie powstrzymanym niesmakiem, sącząc swoją szkocką.

— Może nie romantykiem… ale też nie alfonsem.

— Sposób, w jaki się ubierasz nie pozostawia w tej kwestii miejsca na wątpliwości — orzekł Snape, dając radę zrobić z tego zarzut.

— A ty gdzie zdobyłeś doświadczenie związane z odpowiednim ubiorem dla alfonsów? — Harry zapytał słodko.

— Moje kontakty z Malfoyami trwają już wystarczająco długo — powiedział czarodziej, tak jakby prawie — prawie — nie odpowiadał na pytanie.

Harry zaśmiał się i skinął w kierunku butelki.

— Jeszcze jedną kolejkę, panie Snape? — Jeszcze jedną szklaneczkę, a może trzy, obiad? Małe, ale intensywne bzykanko?

Snape potrząsnął głową. Harry nie miał czasu, by zdecydować, czy powinien czuć się urażony, że Snape nie zostaje z powodu szkockiej czy jego towarzystwa, zanim mężczyzna odłożył szklankę. Grupa krzykliwie ubranych czarodziejów i czarownic wpadła przez drzwi i zajęła kilka stolików — zapowiadała się pracowita noc.

— Nie mogę dłużej zostać, naprawdę — zdecydował Snape — Dziękuję za drinka, Jimmy.

— Mówisz tak, jakby cię to bolało.

— Podziękowanie czy drink? — odpowiedział mężczyzna, ześlizgując się ze swojego krzesła.

Uśmiech przeciął twarz Harry'ego w pół.

— Jedno i drugie. Nie ma za co dziękować. Wpadnij jeszcze kiedyś. Postawię ci następnego.

Snape po raz kolejny zmierzył go spojrzeniem, tym razem trochę mniej lodowatym. Harry nie przestawał się uśmiechać.

Nie trzęś się. Nie rumień się. Nie przechylaj się przez bar, aby chwycić go za klapy marynarki i wylizać aż zacznie krzyczeć…

— Być może — powiedział Snape i wymknął się z baru, nie oglądając za siebie.

Harry wrócił do pracy, uśmiechając się głupkowato.

Być może — to, jak na Snape'a, prawie flirt.