Epilog zainspirowany fikiem "The Dyeing Detective" (do znalezienia na tym portalu) i faktem, że Benedict Cumberbatch wcale nie jest brunetem. ;)

Disclaimer: Postaci i miejsca pożyczone. Zostaną zwrócone właścicielom w stanie nienaruszonym.


Z wydarzeń kolejnych dni pamiętam tylko najważniejsze, żadnych mniejszych szczegółów. Pamiętam Szpital Św. Bartłomieja, nerwy pierwszych godzin po operacji, potem radość, że wszystko będzie w porządku, że nie stracę na dobre swojego ledwo co odzyskanego przyjaciela, i późniejsze odwiedziny znajomych Sherlocka. Wpadła Molly, która po starej aferze z Moriartym nadal nie potrafiła sobie znaleźć kolejnego kandydata do romansu. Lestrade odwiedzał Sherlocka właściwie codziennie i po raz pierwszy mogłem niemalże namacalnie stwierdzić, że nie tylko ja uważam szalonego, młodego detektywa za przyjaciela. Nawet Sally Donovan wpadła na kilka minut, by oświadczyć, że się stęskniła, nie zapomniała jednak o swoim typowym powitaniu („Cześć, świrze!"), aczkolwiek wygłosiła je z pewnym pozytywnym uczuciem. Mycroft też przyszedł. Sherlock zdobył się na trochę łagodności względem brata i wdzięcznie oddał uścisk dłoni. Ale telefonu z GPS i zastrzeżonym numerem (i ochroną przed namierzaniem, jak się dowiedziałem) nie zwrócił.

Dowiedziałem się, że przez ostatnie trzy lata brat Sherlocka opłacał jego czynsz na Baker Street. Tym samym mój przyjaciel miał dokąd wrócić. Z wdzięcznością przyjąłem propozycję ponownego zamieszkania razem.

Przy którejś wizycie Lestrade wyjaśnił mi, skąd się wziął pod mieszkaniem, gdzie odbyła się walka z Moranem. Oczywiście to on i jego ludzie siedzieli w wypatrzonym przeze mnie, ciemnym samochodzie. Strzał z pistoletu miał być sygnałem do wkroczenia do akcji. A o potrzebie wsparcia poinformował go sam Sherlock, przyznając się do swojego „zmartwychwstania" wczesnym rankiem w dniu, w którym ostatecznie doszło do konfrontacji z Moranem. Zwyczajnie włamał się do domu inspektora, cudem uniknął śmierci z rąk policjanta, śpiącego z bronią pod poduszką, i ograniczając się do podstawowych wyjaśnień, niemal zmusił go do przyłączenia się do intrygi. Lestrade nie był chętny do jakichkolwiek działań bez pełnego obrazu sytuacji, ale w końcu się poddał i nie zawiódł.

Rana Sherlocka nie spowodowała trwałego okaleczenia czy utraty jakichś narządów (poza fragmentem jelita), ale ze względu na swoją głębokość była bolesna i znacząco utrudniała mu przemieszczanie się. Młody detektyw, uwięziony w szpitalnym łóżku, zabijał czas marudzeniem, rozwiązywaniem zagadek z kronik kryminalnych i opowiadaniem mi swoich przygód z trzyletniego okresu nieobecności.

Moje życie znowu nabrało sensu.

W końcu miałem czas na myślenie o pewnym drobiazgu, który dla mnie stał się bardzo ciekawą zagadką...


Sherlock przefarbował swoje rudawe włosy na dobrze mi znany, czarny kolor w dniu, w którym wypisano go w końcu ze szpitala. Na typowe dla niego, wiecznie rozczochrane loki musieliśmy jednak poczekać jeszcze kilka tygodni – jego obecna fryzura, choć też niedbała, była znacznie krótsza od tej, którą miał przed swoją „śmiercią". Po udanym farbowaniu mój przyjaciel półleżał na kanapie, ubrany w spodnie od dresu i t-shirt, i z wielką satysfakcją czytał gazetę. Nadal miał zakaz (egzekwowany przeze mnie, wizyty Lestrade'a w celach innych, niż towarzyskie, były surowo zakazane) powrotu do dawnej, detektywistycznej służby, ale przynajmniej przestał jęczeć na przedłużający się pobyt w szpitalu. Był znów u siebie. W salonie panował stary bałagan. Nadal miewałem wrażenie abstrakcyjności całej sytuacji. Ot, tak po prostu, najpierw mój przyjaciel był uważany za zmarłego przez bardzo długie trzy lata, a teraz wrócił, był na wyciągnięcie ręki.

- Sherlock?

- Mhm?

- Czy ty naturalnie jesteś rudy? - spytałem, siadając na fotelu pod regałem z książkami.

- Nieee – zaczął, a w jego głosie przebijała się tak dobrze mi znana irytacja. - Musiałem zmienić kolor włosów, żeby się lepiej zamaskować.

- Dobrze, ale twoja bródka przy naszym pierwszym spotkaniu wyglądała na naturalną, a tak krótki zarost raczej nie dałby się zafarbować.

- Co ty nie powiesz... - mruknął, nie przerywając czytania gazety.

- Poza tym, większość znanych mi brunetów w twoim wieku zaczyna już siwieć, a ciebie nadal zwieńcza kruczoczarna czupryna. Teraz to normalne, skoro jesteś zafarbowany, ale...

- Może jestem jednym z tych szczęściarzy... - próbował mi przerwać, ale mu się to nie udało.

- Poza tym, brwi masz podejrzanie jasne jak na bruneta.

Wyczułem na sobie badawcze spojrzenie jego chłodnych oczu. Postanowiłem dalej brnąć. Czyniłem to specjalnie, oczywiście. Okazja do zwrócenia jego własnej broni przeciwko niemu była nie do przepuszczenia.

- Skoro nauczyłeś mnie włamywać się do mieszkań, a znając Mycrofta pewnie nie będzie chciał mi pomóc w rozwiązaniu tej zagadki, może powinienem go nieoficjalnie odwiedzić i poszukać jakichś albumów rodzinnych? Wygląda na takiego, co lubi czuć więź z bliskimi...

- Johnie, z całą pewnością wiesz, że jak chcę, mogę być groźnym przeciwnikiem w bezpośrednim starciu. Nie. Idź. W tę. Stronę – wycedził.

- Czy może powinienem odwiedzić którąś z twoich szkół? We wczesnych klasach raczej byś się nie farbował. W albumach pewnie będzie jakieś twoje zdjęcie...

Przerwała mi poduszka z kanapy, która wylądowała na mojej twarzy. Spojrzałem na swojego współlokatora, który powrócił do czytania gazety.

Tak. Sherlock Holmes naprawdę wrócił.


Koooniec. Za opinie zawsze wdzięcznam ;)