Dodatek specjalny do rozdziału 9

Dla M, bo od kilku lat ględzi, że chce opis bitwy.

OOO

Harry stał pośrodku błoni, mając przed sobą wierzbę bijącą. Pierwszy śnieg gdzieniegdzie leżał pośród ostatnich traw. Dzięki jego planowi nie było nigdzie żadnych ciał. Jeśli nie uda mu się powstrzymać Toma, może się to jednak zmienić.

Na razie musiał uratować Severusa.

Był dosłownie dwa kroki przed nim i zmierzał w stronę Wewnętrznego Kręgu, jakby coś go tam ciągnęło. Już widział jak Riddle unosi bladą rękę, trzymającą sztylet.

― Natychmiast, Zgredku! ― krzyknął wręcz przerażony na skrzata.

W tym samym momencie Tom rzucił sztyletem, starając się trafić w Snape'a.

Całe szczęście skrzat okazał się dużo szybszy. Broń nie zatrzymana przez obrany cel, poleciała dalej. Harry syknął z bólu, gdy zbyt późno dostrzegł ten błąd. Wyszarpnął ostrze z uda, odrzucając go w bok.

Krąg otoczył go w niesamowitej ciszy, jak w jego śnie. Gdyby nie dźwięk własnego oddechu, pomyślałaby, że ogłuchł. Było po prostu nadzwyczajnie cicho. Żaden ptak nie śpiewał, nawet drzewa jakby zamarły w bezruchu.

― Zastanawiam się, kto bardziej pragnie swojej śmierci, aby zakończyć wreszcie tę farsę? - odezwał się Potter, przełamując ciszę.

― Zbyt długo stoisz mi na drodze.

― Taki już mój los. Sam mnie na niego skazałeś. Gdyby ci to wyleciało z głowy, Tom.

Czuł jak krew spływa mu po nodze, mocząc spodnie, pomimo tego, że uciskał ranę. Voldemort, tak jak i on sam, nadal stał w miejscu. Wyglądało na to, że na coś czekał. Albo na jego ruch, lub na coś innego.

Harry wiedział, że musi zbliżyć się do Riddle'a. Wystarczyłoby na odległość ramienia, ale to spowoduje na pewno reakcję zgromadzonych śmierciożerców, no i oczywiście samego Czarnego Pana.

Nie był do końca pewien, czy to zadziała.

Eliksir nie był ukończony w stu procentach, miał moc, by wyeliminować Toma na bardzo długi czas. Może nawet dziesięciolecia.

Quetz z całą pewnością wzmocniłby moc eliksiru, ale nie wiedział, gdzie obecnie przebywał, a jak widać, na podróż już nie miał czasu. Przecież Tom łaskawie nie poczeka aż on wróci, uzbrojony w ostateczną broń przeciw niemu.

Gdyby chociaż mógł go przyzwać, jak kiedyś udało się z Fawkesem. Miecz akurat też byłby teraz przydatny. Feniks jednak nie przybył. W końcu nikt nie obrażał Dumbledore'a.

Tom także nie ruszał do żadnego ataku. Obserwował przeciwnika, uśmiechając się lodowato. Czekał cierpliwie. To było podejrzane.

Sam Harry zaczynał się denerwować, Nie śnił co dalej się stało. Zwykle śmierć Severusa była katalizatorem do pobudki. Uratował go, więc wszystko wskoczyło na drogę alternatywnej przyszłości.

― Jak widzę nie musieliśmy czekać. Zdrajcy sami dołączą do zabawy. ― Teatralny gest wroga nakazał mu się odwrócić w stronę wrót Hogwartu.

Ciarki przerażenia przebiegły mu po plecach. Z różdżkami w dłoniach, zbliżali się szybko Draco z Severusem.

― Czyś ty do końca już zidiociał?! ― warknął wściekle Malfoy, całkowicie ignorując otaczających ich śmierciożerców i ich Pana.

Ten jednak miał już dość czekania.

Niewielki gest i przeciwnicy jednomyślnie unieśli barierę wokół nich.

Snape zagarnął obu chłopaków za siebie, samemu stając naprzeciw Voldemortowi.

― Nie jesteś w stanie nic mi zrobić, Severusie Snape. Jesteś pyłem u mych stóp.

― Twoja pyszałkowatość zawsze mnie irytowała. Dziś nic tego nie zmieniło.

Nie atakowano ich. Tarcza powodowała, że tym razem nie mogli się aportować, ani zwyczajnie uciec, nawet gdyby jakimś cudem przebili się przez śmierciożerców.

― Mieliście zostać w zamku ― oburzył się Potter.

― I pozwolić ci tu zginąć w samotności?! Wytępię z ciebie tego Gryfiaka.

― Tak. Dokładnie tak miało się stać! ― rzucił ostro.

― Wiele osób pragnie byś żył, Harry Potterze ― wtrącił się do ich rozmowy Tom. ― Jak szkoda, że nie zaliczam się do nich.

― Umrzesz w chwili, gdy zginę ― przypomniał mu Gryfon.

― Zaczynam w to wątpić. Od jakiegoś czasu podejrzewam, że całą ta przepowiednia, to tylko pomysł Albusa. Sam pomyśl. Tyle razy byłeś już na granicy śmierci i niczego nie odczułem. Czy nie powinno być wręcz odwrotnie, gdy byłeś zagrożony, skoro „podobno" nasze życia są powiązane? Nawet teraz? Jesteś ranny. Mocno krwawisz, a mnie nic nie dolega. Czujesz się słabszy z każdą chwilą, a ja nie.

Malfoy rzucił spanikowanym wzrokiem na Pottera, dopiero po uwadze Toma dostrzegając krew na jego ręce, zaciśniętej na udzie.

Harry słuchał spokojnie słów Toma. Mógł mieć rację, albo i nie, starając się zyskać na czasie, lub obniżając jego morale, by się zwyczajnie poddał. Wierzył jednak w słowa ostatniej Śniącej. Przepowiednie zawsze się spełniały.

― To na co czekasz, Tom? ― zapytał wprost Harry, nie odpowiadając na wcześniejsze pytanie.

Zbił go tym wyraźnie z pantałyku.

― Na nic. ― Wzruszył ramionami chwilę później. ― Bawi mnie ta sytuacja. Zdrajcy i Wybraniec, stoją przede mną bez szans na zwycięstwo. Nawet Dumbledore nie wysunął nosa za drzwi. Tylko wy. Oczekiwałem spektakularnej bitwy. Bitwy o Hogwart. Błonia usiane jęczącymi lub martwymi ofiarami. Dym, ogień, błyski zaklęć. A tu popatrzmy… ― Objął ręką pobliski teren. ― Cisza i spokój. Wiatr szumi bezgłośnie wśród drzew. Czuję się tym mocno rozczarowany. Bardzo.

― Największe bitwy często rozgrywano w ciszy. Dyktatorzy zostawali usuwani z tronów w ciszy i bez rozgłosu.

Harry wykorzystał chwilę i przysunął się kilka kroków w stronę Toma.

― Nie jestem dyktatorem ― zauważył spokojnie Riddle.

― Uzurpatorem, dyktatorem, mrocznym czarodziejem, Czarnym Panem, zwij sobie jak chcesz, cel zwykle ten sam. Podporządkowanie sobie każdego strachem i kłamstwami. Tym właśnie jesteś. Wielkim kłamstwem.

Podchodził powoli i małymi krokami coraz bliżej, aż stanął tuż przed Tomem. Na wyciągnięcie ręki. Riddle tylko słuchał i patrzył, jakby zahipnotyzowany tym zielonymi spojrzeniem, utkwionym w jego oczach barwy krwi.

― Usunę to kłamstwo.

Harry zgniótł małą fiolkę w dłoni, samoistnie mieszając jej zawartość ze swoją krwią. Następnie uderzył Toma w twarz. Tak najzwyczajniej w świecie dając mu z „liścia". Chyba nikt dotąd nie widział na tej beznosej twarzy tak wielkiego szoku i zaskoczenia. Tom dotknął trzema palcami policzka i spojrzał na nie. Umazane krwią, która nawet nie była jego.

Roześmiał się chłodno.

Nikt się nie poruszył. Śmierciożercy utrzymywali barierę i zza masek obserwowali akcję w ciszy. To był pojedynek pomiędzy ich Panem a Wybrańcem.

Malfoy chciał podbiec do Pottera, ale silny uścisk Severusa na ramieniu utrzymał go w miejscu. Spojrzał na niego zdziwiony. Snape zmarszczył czoło. Wydawało mu się, że jedynie on dostrzegł małą zmianę w postawie Harry'ego, jakby się rozluźnił. Jakby już wiedział, że odniósł zwycięstwo, w chwili spoliczkowania przeciwnika.

Co ten chłopak wymyślił?

Potter nie rozluźnił się tak do końca. Czekał. Nie wiedział jak dokładnie zadziała eliksir. Miał „usunąć zło", ale co kryło się za tymi słowami, nie odkrył w księgach. „Zło narodzi dobro" tym bardziej było zagmatwanym sformułowaniem.

Czekał.

― To twoja bitwa, Harry Potterze? Żal mi podnosić na ciebie różdżkę. Będę wyśmiewany, nawet gdy zwyciężę. Bo cóż warte jest zwycięstwo nad dzieciakiem, który nawet nie próbuje walczyć? Gdzie twój duch walki? Na cmentarzu okazałeś go dużo więcej.

― Nie będę z tobą walczył, Tom ― odparł Harry. ― To nigdy nie przyniosło efektów.

Przez błonia przemknął wilgotny wiatr od jeziora, szarpiąc ich ubraniami. Niósł ze sobą gorąco, niespotykane w Anglii nawet w lecie. Zbyt gorącą wilgoć. Ogromnego, wodnego wiru na niebie także nikt się nie spodziewał. Ani tym bardziej uskrzydlonego węża, unoszącego się w jednej sekundzie nad zgromadzonymi. W następnej paszcza węża zamknęła się, połykając Toma wraz z niewielkim kawałkiem trawy spod jego stóp.

Harry otworzył usta i zamrugał oszołomiony.

Cześć" ― zasyczał wąż. ― „Dzięki za poczęstunek, czarodzieju. Już dawno nikt nie podarował mi takiego smacznego daru."

Quetz? To ty? Niesamowicie urosłeś!" ― Oprzytomniał odrobinę Gryfon, zastanawiając się o czym dokładnie mówi wąż.

Przeszkadza ci to?"

W ułamku sekundy zmienił wielkość, unosząc się teraz nad Harrym na wysokości twarzy.

Nie specjalnie."

Rozejrzał się, przypominając sobie w jakim był położeniu. Śmierciożercy jednak właśnie jednogłośnie zdecydowali się na szybki odwrót, znikając jeden po drugim.

Wszelkie emocje natychmiast opadły z chłopaka i osunął się na ziemię, gdy noga dała o sobie znów znać.

― Harry!

Severus i Draco znaleźli się przy nim.

― To nic.

― Cal dalej i przebiłby tętnicę. Dopiąłby celu małym ostrzem ― burczał Severus, zamykając ranę zaklęciem. ― Naprawdę miałeś zamiar walczyć z nim sam?

Harry chciał coś odpowiedzieć, ale oddech ugrzązł mu w gardle. Coś ciężkiego osiadło mu na piersi i nie pozwoliło odetchnąć. Wzrok zamglił się, gdy uniósł niesamowicie wolno głowę i spojrzał na Severusa, osuwając się w stronę ziemi. Usłyszał jeszcze ich spanikowany okrzyk i wszystko pogrążyło się w błogiej ciemności.

― Harry!

Severus trzymał w ramionach chłopaka szybko oceniając, co się mogło stać.

― Zrób coś, on nie oddycha! ― krzyczał spanikowany Draco.

Anapneo!

Zaklęcie oddechu nie podziałało.

― Nie ma na sobie żadnego zaklęcia ani rany. Nie wiem co się dzieje.

― Umarł ― odpowiedział spokojnie Quetz ludzkim językiem, unosząc się nad nimi.

― Nieprawda! ― wrzasnął na niego Draco. ― To nie mogło się stać!

― Ciążyło nad nim zaklęcie, które połączone było z życiem tamtego czarodzieja. ― Urósł do większej formy i osiadł na ziemi tuż przed nimi. ― W chwili, gdy mi go ofiarował, zapłacił za to wysoką cenę. Własnym życiem. Myślę, że doskonale o tym wiedział.

Severus przytulił nieruchome ciało chłopaka do piersi.

― Czyli przepowiednia mówiła prawdę…

― Przepowiednie zawsze mówią prawdę, trzeba tylko umieć ją poprawnie odczytać. ― Wąż nie okazał się wcale przejęty śmiercią człowieka.

― Dlaczego to zrobiłeś, skoro wiedziałeś, ze go to zabije?! ― krzyknął zdesperowany Malfoy.

― Bo mogłem – odparł po prostu.

― Nienawidzę cię!

Wąż zaśmiał się.

― I co ty mały człowieczku możesz mi zrobić? Jestem bogiem wiatru, powietrza, dziennego nieba i dobrobytu. Żywię się powietrzem przesiąkniętym magią, której ty nie potrafisz wykorzystać.

Pochylił się nad Draco oplatając go swym ciepłym oddechem.

― Oddaj mi Harry'ego ― załkał Draco przez łzy.

― Tę prośbę potrafię spełnić.

Długi, rozdwojony język przesunął się po ciele bruneta i w tej samej chwili ten wziął głeboki oddech.

― Kieł przestań mnie lizać, to ohydne ― zamruczał zamroczony.

Quetz zaśmiał się ponownie.

Draco chciał objąć Harry'ego, ale zaborcze ramiona Severusa ograniczyły mu dostęp. Pozwolił mu na to, wstając.

― Wybacz mi moje zachowanie. Jestem ogromne wdzięczny za uratowanie Harry'ego. Czego żądasz w zamian? ― Pokłonił się przed bóstwem.

― Dogadam się z moim czarodziejem, a teraz wybaczcie, muszę coś zrobić.

Ku kolejnemu zaszokowaniu wąż odsunął się od nich by… skorzystać z ustronnego miejsca. Draco zemdliło, gdy koło wierzby pojawiła się niska góra czegoś wiadomego, biologicznego pochodzenia, co jeszcze, z całą pewnością, nie tak dawno było Czarnym Panem.

― Czy Quetz właśnie strzelił dwójkę? ― zapytał Harry, próbując usiąść.

Severus wstał, podając mu dłoń i podciągając do góry.

― Takiego końca raczej się nie spodziewał. Tom po wsze czasy będzie wyśmiewany. To najlepsza kara dla niego.

Quetz całkowicie przestał zwracać na nich uwagę, znikając w Zakazanym Lesie.

― Chodźmy obudzić wszystkich. Dziś będziemy świętować ― rzucił Draco.

― Ja się upiję ― stwierdził Snape. ― I nie wyjdę na błonia, póki to nie zniknie.

Harry roześmiał się szczęśliwy. Nawet pozostanie Śniącym już nie wydawało się takie straszne. Musi jeszcze przeżyć złość Hermiony, ale teraz to już nic nie było mu straszne.

Koniec.