Czarodzieje mieli wrodzoną skłonność do przypinania ludziom łatek, nawet, jeżeli nie znali ich zbyt dobrze. Ocenianie rozmówcy po stroju, zawodzie czy domu w Hogwarcie lub szkole, do której uczęszczało się za młodu, było zjawiskiem powszechnym i uważanym za normę.
Stereotypów dotyczących Hogwartu było naprawdę wiele.
Puchoni to potulne sierotki, a sam Huffelpuff to zbiorowisko wszelkiego rodzaju niedorajd i ludzi nieprzystosowanych do życia w normalnej społeczności. Przemilczano, że najwierniejsi i najgroźniejsi Śmierciożercy pochodzili właśnie z tego domu.
Gryffindor uchodził za dom, z którego wychodzili sami wielcy i dobrzy. Nikt, tak naprawdę, nie zwracał uwagi na to, że wśród uczniów i absolwentów zdarzały się takie ziółka, jak Peter Pettigrew, James Potter czy Syriusz Black. Postacie nie tyle barwne, co nie odznaczające się niemal zupełnie przymiotami swojego domu.
Żeby trafić do Ravenclawu podobno należało być kujonem i spędzać cały wolny czas z nosem w książkach. Nie zwracano uwagi na "chlubne" wyjątki, którym ledwo udawało się zdać SUM'y, o OWTM'ach nawet nie wspominając.
O Ślizgonach mówiło się wiele. Zwłaszcza za czasów Voldemorta. Siedlisko wszelkiego zła, występku i rozpusty. Ostatnia forteca czystokrwistych czarodziejów. Wierutna bzdura, biorąc pod uwagę fakt, że sam Voldemort był półkrwi, a większość wychowanków Slytherinu trzymała się od wojny z daleka, woląc zawczasu zadbać o własny tyłek.
Oczywiście nie oznacza to wcale, że nic z tego nie było prawdą, jednak generalnie rzecz ujmując powszechna opinia na temat poszczególnych domów była krzywdząca i przerysowana.
Tak samo rzecz miała się do zawodów. Pracowników Ministerstwa Magii uważano za ludzi niezbyt ambitnych, którym po ukończeniu szkoły nie chciało się dalej kształcić i poszerzać horyzontów. Treserzy smoków uchodzili za spragnionych adrenaliny i brutalnych. Sklepikarzy uważano za kanciarzy, oszustów i piranie, czyhających na zawartość portfeli swoich klientów.
Natomiast Mistrzów w poszczególnych dziedzinach traktowano z wręcz nabożną czcią i przypisywano im cechy, które niekoniecznie musieli posiadać. Dla przykładu Mistrz Eliksirów - według znacznej części magicznego społeczeństwa - posiadał nos najlepszego myśliwskiego psa, długie, wiecznie upaprane palce i nieograniczoną wiedzę na temat wszystkich roślin i żyjątek, które egzystują na tym pięknym świecie. Powinni być świetnymi kucharzami, wyśmienitymi kochankami i Merlin-jeden-raczy-wiedzieć-kim-jeszcze.
Severus Snape, ile razy słyszał te bzdury, tyle razy miał ochotę puknąć się w czoło w akcie rozpaczy nad głupotą głosiciela tych kretyńskich teorii. Sam bowiem miał zawsze czyste ręce, był przekonany, że nie wie wszystkiego i z całą pewnością nie miał zadatków na dobrego kucharza. Jego ekscesy kulinarne (tak, w ekstremalnych przypadkach zdarzało mu się zbliżać do garnków i kuchenki na odległość mniejszą, niż długość przeciętnego kija od miotły) można było opisać jedynie jako "tragiczne" i "jeszcze bardziej tragiczne". Dlatego w domu państwa Snape to Hermiona zajmowała się gotowaniem, kategorycznie zabraniając mężowi jakichkolwiek prób w tym zakresie.
Na jej decyzję znaczący wpływ mógł mieć fakt, że raz w życiu zjadła przygotowaną przez Severusa zupę i przez następne kilka dni jej żołądek dogorywał w męczarniach.
Dlatego też Severus, postawiony przed obowiązkiem nakarmienia Grega, stał przed kuchenką w swojej kuchni, z garnkiem w jednej i pudełkiem kaszki w drugiej ręce, niezbyt przekonany, czy faktycznie powinien się za to zabierać. Mógł zafiukać do Malfoya, który borykał się z podobnym problemem natury dziecięcej, ale niespecjalnie uśmiechało mu się wzywanie chrześniaka tylko po to, by ten ugotował kaszkę mannę. Rozważając za i przeciw - przypalenie garnka kontra utrata męskiej dumy - doszedł do wniosku, że poradzi sobie bez niczyjej pomocy.
Podjąwszy tę męską decyzję, Severus usadził syna na dziecięcym krzesełku, zaopatrzył w kaczuszkowy kubeczek z soczkiem i odetchnął głęboko, psychicznie przygotowując do walki z kaszkowym żywiołem.
Instrukcja składała się z trzech prostych kroków: wlać mleko, dodać kaszki i mieszać aż zgęstnieje. Nic prostszego.
Po uporaniu się z problemem w postaci uruchomienia mugolskiej kuchenki gazowej, ustawił garnek nad płomieniem, nalał do niego mleka i nasypał kilka łyżek białego, obrzydliwie pachnącego proszku. Zaczął mieszać, czując, bardzo głęboko, rozpierającą go dumę. Wyglądało na to, że kaszka zalicza się do dań na poziomie jego możliwości w zakresie gastronomii stosowanej.
I właśnie w tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie.
Coś uderzyło w jego plecy z siłą, która powaliłaby na kolana nie jednego silniejszego człowieka, Ricky zaczął głośno wyć, Greg płakać, a nie pilnowana przez zaledwie kilka sekund kaszka wydostała się jakimś cudem poza garnek, rozlewając się artystycznie po całej powierzchni kuchenki. Severus natychmiast puścił uchwyt, cofnął się i wylądował na ziemi, uprzednio poślizgując się... Na niebieskim kubeczku w kolorowe kaczuszki.
Miał ochotę zacząć wrzeszczeć, a z całą pewnością uciec od tego wszystkiego jak najdalej, ale wiedział, że żadna z tych opcji nie jest teraz możliwa. Pierwsza dlatego, że i tak nie przekrzyczałby Grega, a druga, ponieważ szczątkowy instynkt ojcowski zakazywał mu pozostawiania dziecka samopas.
W związku z tym siedział na podłodze i patrzył nienawistnym wzrokiem na białą breję, która skapywała powoli na podłogę przy akompaniamencie wdzięcznego "Aaaaaaaaaaa!" Grega i jeszcze bardziej urodziwego "Auuuuuuuuuuuuuu!" Ricky'ego. Jednocześnie powoli dojrzewała w nim decyzja o wezwaniu wparcia, gdyż odnosił nieprzyjemne wrażenie, że jeszcze chwila, a ogłuchnie i zwariuje.
Pozbierał się z podłogi, dyskretnie rozmasowując stłuczone dolne partie ciała, po czym ocenił spojrzeniem zakres strat i doszedł do wniosku, że zawsze mogło być gorzej. Marne pocieszenie, ale zawsze.
W międzyczasie Greg zdążył nabawić się czkawki, a Ricky, najwyraźniej uspokojony, siedział przed dziecięcym krzesełkiem z otwartym pyskiem i merdał radośnie ogonem. Severusowi cisnęło się na usta pytanie "I co się szczerzysz, kretynie?", ale stwierdził, że zadawanie go jest raczej bezproduktywne.
- Api.. Yp! Api, tusiu... Yp! - jęknęło płaczliwie dziecko, a Severus z miną męczennika wziął chłopca na ręce i delikatnie kołysząc, skierował się do salonu.
Ze stojącej na gzymsie czarki wziął trochę proszku Fiuu, sypnął go do kominka i wszedł w powstały w ten sposób zielony płomień, mówiąc wyraźnie "Dom Dracona Malfoya". Chwilę później stał w staromodnej kuchni i był zmuszony szybko czmychnąć w bok, gdyż magiczne freezbie prawie pozbawiło go głowy.
- Draco, mogę wiedzieć, co ty, do cholery, wyprawiasz? - warknął, spoglądając wilkiem na swojego chrześniaka, który aktualnie dyszał ciężko, oparty o framugę drzwi.
- To nie ja... - mruknął, jednocześnie machnąwszy ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. - Tylko oni.
- Oni? - Brwi Severusa ułożyły się w charakterystyczny daszek.
- Mały, krwiożerczy pierworodny Pottera i moje nieszczęsne diablę... - Potarł palcami nasadę nosa, najwyraźniej starając się odgonić ból głowy.
- A co u ciebie robi dziecko Pottera? - zapytał ze zdziwieniem Severus.
Draco zmierzył go spojrzeniem, w którym kryła się żądza mordu i oznajmił chłodnym tonem:
- Jest.
- Samo?
- Nie, rozmnożone - warknął młodszy mężczyzna, przewracając oczami.
- Malfoy, gdzieś polazł? - Po domu rozniósł się wrzask, przepełniony paniką i wściekłością jednocześnie, który mógł należeć tylko do jednej osoby...
- Co tu robi Potter? - Severus zastanawiał się przez chwilę, ile dziwnych i z pewnością anormalnych rzeczy wydarzy się jeszcze tego dnia, ale szybko doszedł do wniosku, że nie chce znać odpowiedzi na to pytanie.
- Usiłuje mnie dobić. - Draco skrzywił się malowniczo, po czym odwrócił się i odkrzyknął: - Jestem w kuchni! Czyżbyś miał jakiś problem, Potter?
- Pomijając fakt, że staram się rozdzielić naszych synów, żeby przypadkiem nie rozszarpali się na strzępy, to nie! - padła odpowiedź (teraz stanowczo przepełniona li i wyłącznie wściekłością).
- Co z ciebie za auror, Potter?
- Malfoy!
- Salazarze, za co? - warknął posępnie, rzucając Snape'owi spojrzenie jasno mówiące "Tylko spróbuj!", po czym odwrócił się i ruszył powoli w stronę, z której dobiegał chór wrzasków i bojowych okrzyków.
Severus został w kuchni sam z zapłakanym i zapewne głodnym synem na rękach. W pierwszym odruchu chciał iść za Draco, ale dość szybko doszedł do wniosku, że im dłużej nie widzi Pottera, tym lepiej dla dobra ogółu. W związku z tym odsunął jedno z krzeseł i usiadł, sadzając sobie Grega na kolanach. Chłopiec popatrzył na niego i czknął, podskakując lekko, po czym chlipnął żałośnie i wtulił zarumienioną buzię w jego sweter. Snape westchnął ciężko, gładząc malca po plecach.
To był jakiś koszmarny sen. Rzeczywistość z całą pewnością nie wygląda jak sceny z horroru, w którym dzieci terroryzują swoich rodziców, doprowadzając ich na skraj załamania nerwowego. Severus dochodził do wniosku, że wahania nastrojów, których doświadczył w przeciągu ostatnich kilku godzin, wpływają na niego stanowczo niekorzystnie.
Na całe (nie)szczęście nie miał czasu dalej się nad tym zastanawiać, ponieważ do kuchni weszli Potter i Draco razem z dwójką dzieci. Dwóch zarumienionych, spoconych i bardzo niezadowolonych chłopców niechętnie wdrapało się na krzesła. Spojrzenia utkwili w porysowanym blacie stołu, najwyraźniej nie mając ochoty się odzywać do ojców. W końcu powstrzymanie krwawego mordu to zbrodnia najwyższej wagi.
- Miałem nadzieję, że żartujesz, Malfoy - mruknął Potter, łypiąc posępnie na Severusa.
- Zapamiętaj sobie, Potter - ja nigdy nie żartuję - skwitował Draco, po czym podszedł do lodówki, otworzył ją i zajrzał do środka.
- Rosół, pudding, sałata z niedzielnego obiadu... O, dżem chyba zaczął chodzić... Pulpety założyły własne plemię i okupują półmisek...
- Malfoy, możesz zaprzestać dialogu z jedzeniem? - zapytał Potter, opierając się o kuchenny blat i zerkając w stronę lodówki. - Dzieci są głodne.
- To je nakarm, jak jesteś taki mądry - padła przytłumiona odpowiedź.
- Nie mam zamiaru zbliżać się do twojej lodówki na odległość mniejszą, niż metr. Sądząc po twoich pomrukach, jej zawartość może się na kogoś w każdej chwili rzucić - stwierdził mężczyzna, krzywiąc się.
- Jasne, Potter... Najlepszy auror Ministerstwa Magii boi się krwiożerczych pulpetów cielęcych - sarknął, wychylając się zza drzwi ze sporych rozmiarów garnkiem w rękach. - Pozazdrościć odwagi.
- Daj ten garnek i pilnuj syna, bo właśnie dobiera się do zastawy. - Potter machnięciem różdżki odebrał mu naczynie z zupą i ustawił je na piecu. W tym czasie Draco rzucił się w stronę Scorpiusa, który stał przy kredensie z anielskim wyrazem twarzy, dzierżąc w rączkach ogromny nóż.
W między czasie Greg odsunął się od Severusa. Najwyraźniej zamieszanie sprawiło, że zapomniał o powodzie swojej wcześniejszej histerii. Teraz z zainteresowaniem przyglądał się młodemu Malfoyowi, któremu ojciec z całym spokojem, na jaki było go w tym momencie stać, tłumaczył, że nie wolno się bawić ostrymi przedmiotami.
- Nawet o tym nie myśl - mruknął ostrzegawczo Severus, na co Greg obdarzył go najbardziej niewinnym spojrzeniem na świecie i uśmiechnął się, odsłaniając swoją dumę i chlubę - osiem pierwszych ząbków. - I z czego się cieszysz?
- Ujek Koko ici, Tusiu - stwierdził chłopiec z powagą, na co Severus parsknął śmiechem.
Gdy Greg miał mniej więcej półtora roku, Hermiona usiłowała nauczyć go mówić. Dziecko słuchało uważnie tego, co matka miała mu do przekazania, po czym powtarzało, marszcząc czółko w zamyśleniu. Stąd właśnie Draco został mianowany "ujek Koko", Potter "ujek Ry", Ginewra "cią Ninny", a żona Pottera "cią Ulą". Na mamę wołał odtąd "Ama", a na Severusa "Tuś". Za nic w świecie nie chciał wymawiać całych imion i słów.
Severus był szczęśliwy, choć życie w mugolskim Hampton nie należało do najłatwiejszych. Jednak od momentu, w którym on i Hermiona zdecydowali się na małżeństwo, wiedzieli, że nie mogą mieszkać w Londynie. Miasto, samo w sobie, było piękne, jednak zbyt gwarne, pełne życia. Wojna zabiła w nich potrzebę przebywania w towarzystwie. Każdy, kto przeszedł przez to piekło, stał się bardziej zamknięty w sobie, milczący, nerwowy... Dlatego właśnie postanowili zamieszkać w Hampton - cichym, średniej wielkości mieście.
Powoli udawało im się odbudowywać wszystko po kolei, ale obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że już nigdy nic nie będzie takie, jak przed wojną.
Wciąż pamiętał, jakim szokiem było dla niego to, że Hermiona powiedziała "Tak!" i rzuciła mu się na szyję ze łzami w oczach, powtarzając w koło jak bardzo go kocha. Uśmiechnął się lekko. Nigdy wcześniej i później nie czuł się tak otumaniony szczęściem, jak w tamtym momencie. Porównywalne emocje targały nim jedynie wtedy, gdy po raz pierwszy wziął na ręce Grega.
Zerknął na chłopca, który przechylił się przez jego ramię i leżał plackiem na stole, puszczając z ust bańki śliny, wyraźnie naśladując w tym małego Pottera (żadna siła na niebie i ziemi nie byłaby wstanie zmusić Severusa do nazwania chłopca po imieniu - James).
- Potter, czy twój syn ma wściekliznę? - warknął, odciągając Grega od stołu i wycierając mu usta rękawem swetra.
Wybawca Magicznego Świata odwrócił się od garnka z rosołem i spojrzał w kierunku swojego dziedzica, po czym skrzywił się malowniczo i pospieszył w jego stronę ze ścierką w ręce.
- Jim, ile razy matka ci mówiła, że tak nie wolno? - zapytał, wycierając dziecku buzię. - To, że psy w parku tak robią, nie oznacza, że ty też powinieneś.
- Ale Gleg tes tak lobi! - stwierdził chłopiec buntowniczo, patrząc na ojca z oburzeniem.
- Ale ty nie będziesz się zniżał do pewnego poziomu - oznajmił Potter, zerkając na Severusa z wyjątkowo złośliwym wyrazem twarzy.
Świat mógł iść na przód, Snape mógł ożenić się z Granger, ale z Potterem nadal łączyła go li i wyłącznie czysta nienawiść. Na wszystkich rocznicowych spotkaniach lub przy okazjach takich, jak ta, obydwaj panowie dopiekali sobie do żywego, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Na całe szczęście zdarzały się momenty, w których siła wyższa zmuszała ich do bardziej cywilizowanego zachowania.
Tym razem tą tajemniczą siłą byli ich synowie, którzy jednogłośnie zażądali rosołu. To ucięło wszelkie kłótnie, gdyż tłumaczenie chłopcom, dlaczego nie wolno rzucać w siebie nawzajem kluskami, całkowicie zaabsorbowało ich uwagę.