Środa

6 grudnia, 1976r.

7:44am

Niewysoka brunetka z burzą loków na głowie przemierzała spokojne i chłodne korytarze zamku. Jej delikatne, małe kroki odbijały się echem od pobliskich, kamiennych ścian. Ona sama szła przed siebie raz po raz poprawiając torbę, którą miała przewieszoną przez jedno ramię. Zbierała myśli oraz siły na cały, długi dzień, który rozpoczynać będzie lekcją z Septimą Vector.

Podczas swojej wędrówki nie spotkała wielu mieszkańców, właściwie nawet cieszyła się tymże faktem. Bowiem tak do końca nie potrafiła wciąż się odnaleźć pośród uczniów, których nigdy nie powinna poznać. Reperkusje jej przenosin do przeszłości ciągle gdzieś w odmętach umysłu nie dawały jej spokoju ducha. Bała się, naprawdę się bała. Czas natomiast był dla niej nieubłagalny, przeminął. Nadeszła zima, listopad się skończył, a ona i Malfoy nadal tkwili w tym samym miejscu. Choć dyrektor starał się im pomóc jak tylko potrafił, to wciąż było za mało.

Zatrzymała się, gdy doszła do drzwi wyjściowych Hogwartu. Pocierając hardo dłonie, otworzyła wrota, aby zaraz przez nie przejść. Kiedy tylko to uczyniła przywitał ją gwałtowny, zimny podmuch, który wprawił w ruch jej bujne loki. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, iż na dworze temperatura była ujemna, aczkolwiek nie przeszkadzało jej to. Kilka kroków później była w połowie drogi nad Czarne Jezioro, przy którym tak często spędzała swój wolny czas z Harrym i Ronem.

W tych czasach, zauważyła, tamto miejsce nie było tak często zajęte. Być może z powodu chłodnej pory roku, a być może nikt jeszcze nie odnalazł piękna tegoż zakątka. W każdym bądź razie z całą pewnością jej to odpowiadało, bowiem zawsze mogła tam pójść zaczerpnąć świeżego powietrza, czy choćby przemyśleć w spokoju pewne sprawy.

Podeszła do drzewa, które teraz stało nagie, a jego gałęzie uginały się pod wpływem zimowego wiatru. Swoimi bursztynowymi oczami objęła całą okolicę tylko po to, aby po chwili westchnąć smutno i oprzeć się o ośnieżoną korę. W tamtej jednej chwili nawet nie spostrzegła, kiedy mocniej opatuliła szalik dookoła szyi, czy też gorzkich łez w oczach. Brakowało jej ich, wszystkich – co do jednego. Będąc tutaj poznała, co to znaczy być samotnym.

O ironio, gdy była w pierwszej klasie myślała, że to, co czuła to była samotność. Jak bardzo się wtedy myliła.

Miesiąc, cały minął odkąd pojawiła się w roku '76. Nadal w to nie wierzyła, tym bardziej, iż poszukiwania drogi powrotnej do tej pory nie przyniosły skutku. Widać Ciemna Niezapominajka nie bez powodu okrzyknięta została mistycznym kwiatem. Jednak nie to okazywało się dla niej problemem nie do pokonania, ale sytuacja, w jakiej się znalazła. Martwiła się stokrotnie o przyszłość, o swoich przyjaciół. Gdyby mogła pstryknąć palcami i przeteleportować się do nich to z całą pewnością już dawno by to zrobiła.

Niestety nie potrafiła tak, a Dumbledore uspokajał ją, iż zebranie bardziej konkretnych wiadomości o sprawczyni ich przenosin może zająć więcej czasu. Nie mając innego wyboru, uwierzyła mu na słowo. Niejednokrotnie znowuż przytrafiło jej się rozmawiać – chociaż nie specjalnie – z innymi mieszkańcami zamku. Na szczęście te rozmowy nie wnosiły kompletnie nic szczególnego poza powielanym przez resztę powodem ich przybycia do Hogwartu w taki, a nie inny sposób.

Oddychała mocno z przymkniętymi powiekami, przy czym wypuszczała z ust kłęby pary. Jej policzki przybrały barwę czerwoną tak samo jak nos, którym machinalnie pociągnęła. W końcu po dłuższej chwili wsłuchiwania się w szelest gałęzi otworzyła oczy, aby ponownie się rozejrzeć. Nie zdziwiła się, gdy nie zobaczyła żadnej znajomej sylwetki kroczącej w jej stronę. Przypominając sobie, że nie ma, kto do niej podejść na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Dając sobie spokój z marznięciem na zimnie zaczęła wracać do zamku. Śnieg chrupał głośno pod jej butami z każdym krokiem. Oprócz niej o tej porze na dworze nie było nikogo.

Mało jednak wiedziała o tym, że grupka szóstoklasistów też już była na nogach i właśnie w tej chwili przyglądała się jej poczynaniom zza okiennic szkolnych.

8:58am

Jak zwykle bywała robić stała pod klasą powtarzając ostatni materiał lekcyjny. Skupiona nie zauważyła nawet, kiedy korytarz zaczął się zapełniać pozostałymi uczniami. Nie zwracała na nich uwagi, może na jedną osobę, którą był Malfoy. Nie wiedziała, dlaczego ale wolała mieć na niego oko, czy to mu się podobało, czy nie. Był w końcu Ślizgonem, a ona im nie ufała. Kątem oka, więc obserwowała go. Z kim rozmawia, co robi.

Musiała z niezadowoleniem przyznać, że Malton świetnie potrafił grać swoją rolę. O ile nigdy mu się tak naprawdę nie przyglądała, to teraz z niesmakiem stwierdziła, że przychodziło mu to z niespotykaną łatwością. Nie wydawał się być inny niż wszyscy, świetnie się maskował pośród nich. I gdyby nie to, iż przybył do przeszłości z nią byłaby w stanie uwierzyć, że on również jest z przeszłości.

Specjalnie też nie zmienił zbytnio swojego aroganckiego sposobu bycia. Nadal pozostawał gnębicielem szlam i wszystkiego niemagicznego. Oczywiście z nią samą na czele tej listy. Choć do jej uszu dotarły plotki jakoby ona z nim była. Z nim – Malfoy'em panem Patrz-Na-Mnie-I-Płaszcz-Się. Jak mogło coś tak durnego ludziom przyjść do głowy nie miała pojęcia, jednak całe szczęście – wszystko ucichło po paru dniach. Czego niestety nie mogła powiedzieć o innych plotkach i historiach, jakie jeszcze krążyły po zamku na ich temat.

W jednej dowiedziała się, iż jest córką samego diabła, a Malfoy synem Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wypowiadać.

Na ziemię sprowadził ją hałas, jaki potrafili zrobić tylko huncwoci. Wzdychając ciężko nieco bardziej skupiła swój wzrok na zapisanych pergaminach. W myśli zaczęła liczyć do dziesięciu, jednak nim skończyła przed nią pojawił się jeden z czwórki wspaniałych.

- Cześć – powiedział do niej. Ona jednak nie odpowiedziała, przewróciła stronę kompletnie go ignorując. Chłopak aczkolwiek nie miał zamiaru się poddawać. – Znowu powtarzasz ostatnie lekcje?

- Szlamy tak mają, tylko czytają – dołączył tak bardzo jej znany głos. Gdy go usłyszała zwróciła się do niego posyłając mu gniewne spojrzenie. Malfoy uniósł jedną arystokratyczną brew widząc jej oczy na swojej osobie. – Chyba nie zaprzeczysz, co? Granger?

Tym razem zacisnęła mocno usta w wąską linię.

- Malton, jeszcze raz powiesz słowo na sz to gwarantuję, że skończysz w SS – odezwał się Black, który zresztą jak większość uczniów słyszał komentarz Ślizgona.

- A ja z chęcią dołożę coś od siebie – wtrąciła się Evans, swoje długie rude włosy miała spięte w dwie niskie kitki, które groźnie falowały pod wpływem jej oddechów.

Malfoy jednak zignorował ich groźby, jedynie uśmiechając się wilczo w jej stronę. – No, co jest Granger? Zawsze miałaś tak dużo do powiedzenia, a teraz? – spytał niewinnie, po czym rozejrzał się dookoła. – Ach, tak zapomniałem. Bez Łasica i Bliznowatego…

- Zamknij się – warknął od siebie Remus, kątem oka dostrzegła, iż huncwoci przybrali postawę obronną. – Jakim prawem ją obrażasz?

Blondyn skrzyżował ręce na klatce piersiowej, po czym oparł się beztrosko o ścianę i zaczął oglądać swoje paznokcie. – Nie denerwuj się tak futrzaku, bo sierść zgubisz.

W chwili, gdy z ust Ślizgona padło ostatnie słowo ją spetryfikował strach. Przez moment przyglądała mu się z uchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami, przy czym czuła jak krew odpłynęła całkowicie z jej twarzy. Wprawdzie nigdy z przyjaciółmi nie zastanawiała się nad tym, co Malfoy wiedział na temat ich i ich znajomych. Widać, wiedział dużo za dużo. Tudzież o ile ona była w szoku, to zauważyła, iż Remus strasznie pobladł – zresztą tak jak ona. Za to Potter, Black, Pettigrew oraz kilkoro innych Gryfonów wyciągnęło swoje różdżki w pogotowiu.

Blondyn ziewnął ostentacyjnie, znudzony. – Oczywiście – mruknął pod nosem, po czym utkwił swoje szare spojrzenie na huncwotach. – Potter jak zwykle pierwszy do pomocy potrzebującym – sarknął.

Ona przełknęła głośno ślinę, James natomiast wyprostował się posyłając blondynowi równie mrożące krew w żyłach spojrzenie. Nie spoglądała na szatyna wprost, ale wiedziała, że wyglądał przerażająco, kiedy chciał. Tak i było tym razem, bowiem zauważyła, że Malfoy zrobił krzywy grymas.

- Wiesz, co Malton? – spytał cichym tonem Potter, jego rozmówca uniósł kpiąco brew. Zmrużył, więc groźnie swoje piwne oczy. – Dopiero jesteś tu miesiąc, ale już teraz mogę ci zagwarantować, że zrobię ci piekło na ziemi.

Draco uniósł kąciki ust. – Naprawdę, Potty? I co? Mam się czuć zaszczycony z tego powodu? – zironizował.

Hermiona przyglądając się sytuacji z boku miała dziwne wrażenie, że James używa wszystkich swoich sił, aby nie użyć swojej różdżki na wypłowiałym Ślizgonie. Szczerze powiedziawszy była pod wrażeniem jego siły woli. Za to zauważyła również coraz to bardziej czerwoną ze złości twarz Lily i Petera.

Atmosfera przed klasą zagęściła się. Prawdopodobnie doszłoby do pojedynku gdyby nie nadejście profesorki od Numerologii. Rozpłoszyła ona, bowiem tłumy, które znalazły się przy drzwiach. Jednak nawet wtedy brunetka dostrzegła wyzywające spojrzenia, jakie sobie wzajemnie rzucali Gryfon i Ślizgon. Aczkolwiek gdyby bardziej się rozejrzała to wychwyciłaby też trzeźwy, kalkulujący wzrok innego mieszkańca domu Slytherin, który uważnie przyglądał się jej.

9:53am

Nigdy w życiu nie sądziła, iż kiedykolwiek przyjdzie jej tkwić przy boku Malfoy'a. Tego samego, który ją gnębił od najmłodszych lat i nic nie wskazywało na to, że to ma się wkrótce zmienić. Aczkolwiek właśnie w tej chwili kroczyła szybko w stronę Skrzydła Szpitalnego, bowiem ze wszystkich mieszkańców zamku właśnie ona została wezwana. I o ile nie zgadzała się z formą zaklęcia, której użyli huncwoci to cieszyła się, że trafiło ono właśnie tego Ślizgona.

Zasługiwał na to już od dłuższego czasu, ona aczkolwiek nigdy nie miała na tyle odwagi, aby w końcu użyć swojego patyka.

Truchtając oddychała szybko, a jej szata powiewała za nią niczym flaga na wietrze. Zatrzymała się dopiero, gdy była na miejscu. Wtedy też otworzyła drzwi, po czym przekroczyła próg. Natychmiast w oczy rzuciły się jej dwa zasłonięte kotarami łóżka. Nim zdążyła zamrugać u jej boku była już Pomfrey.

- Och dobrze, że pani już jest, panno Granger – powiedziała od razu.

Nieco zaskoczona sytuacją zmarszczyła czoło. – Czy mogę w czymś pomóc? – spytała prosto.

Pielęgniarka szkolna pokiwała głową zaciskając przy tym usta. – Tak. Chodź ze mną skarbie.

Wciąż nie wiedząc, o co chodzi, podążyła za kobietą. Przemierzyły połowę Sali, aby zatrzymać się przy pierwszym łóżku. Zasłonki były czysto białe, tak jak całe pomieszczenie. Dlatego też sprawiało ono wrażenie sterylnego, choć odrobinę odmiany wprowadzały tam kafelki, które były czarno-białe. Ostatecznie po kilku sekundach pielęgniarka weszła za zasłonę, chwilę później zapraszając ją do środka.

Z lekkim zawahaniem weszła za zasłonę. W pierwszym momencie nie zauważyła nic szczególnego, ale gdy jej wzrok trafił na twarz blondyna mało, co nie krzyknęła. Nie licząc faktu, iż wyglądał nieludzko i zbierało jej się na wymioty. Jednak przełykając ciężko ślinę, zachowała spokój.

Pomfrey kręciła głową spoglądając na śpiącego Ślizgona. – Ci dzisiejsi uczniowie nie mają za grosz serca – stwierdziła z grobową nutą w głosie. – Spójrz, do czego są zdolni.

Kobieta nie musiała jej dwa razy powtarzać, zrobiła jak jej kazano od razu. Teraz aczkolwiek nieco przygotowana psychicznie na widok przed sobą, tylko patrzyła. Twarz Malfoy'a wygięta była pod jakimś dziwnym kątem, nie wspominając o oczach, nosie i ustach, które nie dość, że były zdeformowane to jeszcze poprzesuwały się.

- Co mu się stało? – spytała zaciekawiona. Zaklęcie, którym został potraktowany na pewno było wytworem jednego z huncwotów.

Pielęgniarka wypuściła głośno powietrze. – Ktoś musi go bardzo nie lubić skoro użył na nim takiego zaklęcia – tu urwała. – Jednak poprosiłam ciebie do mnie z dwóch powodów. Po pierwsze znasz tych Ślizgonów, więc nie powinno ci to sprawić większego kłopotu. Po drugie Albus polecił ciebie zamiast panny Evans, stwierdził, że spokojnie dasz sobie radę im pomóc w nauce.

Zmieszana zamrugała. – Pomóc w nauce? – powtórzyła głucho po kobiecie.

- Tak, skarbie. Profesor Dumbledore wierzy w twoje zdolności. Poza tym wspomniał, że jesteś bardzo utalentowaną czarownicą i nie musisz całych dni spędzać przed książką. A jak widzisz, tych dwoje tutaj na razie nie będzie w stanie uczęszczać na zajęcia. Więc jak będzie, skarbie? Pomożesz?

- Skoro profesor tak powiedział…

- Cudownie! – wtrąciła radośnie pielęgniarka. – Więc kiedy możemy się ciebie spodziewać z notatkami?

Wzruszyła ramionami. – Mi jest to obojętne, o której mam przyjść to przyjdę.

- Co byś powiedziała, codziennie po lekcjach? Dasz sobie radę?

Tym razem skinęła głową. – Dobrze. Będę.

- W porządku, chodź skarbie – stwierdziła po chwili Pomfrey. Obie wyszły zza zasłony. – Dajmy odpocząć panu Maltonowi.

Nagle brunetka coś sobie przypomniała. – Pani Pomfrey? – spytała zanim tamta zdążyła ruszyć do gabinetu.

- Tak?

- Kim jest drugi Ślizgon?

- Pan Snape – zabrzmiała odpowiedź kobiety.

Ona słysząc nazwisko swojego przyszłego profesora otworzyła szerzej oczy. – Severus Snape?

Pielęgniarka przytaknęła smutno. – Niestety, często jest moim gościem tutaj – tu westchnęła. – Więc mogę się ciebie spodziewać jutro po zajęciach, tak?

- Tak – odparła przez ściśnięte gardło. Teraz nie miała już wyjścia, zgodziła się im pomóc.

- W takim razie możesz już iść, pewnie masz jeszcze masę zadań do zrobienia.

Pozwoliła sobie na blady uśmiech. – Właściwie wszystkie już odrobiłam – orzekła, aczkolwiek pokręciła nieznacznie głową. – To ja już pójdę, do widzenia.

- Do widzenia, skarbie.

Ruszyła, więc przed siebie z dudniącymi myślami. Nawet jeden, najmniejszy krok wydawał się jej odbijać echem od murów zamku. Wiedziała jednak jedno, musi poważnie porozmawiać z dyrektorem.

Środa

13 grudnia, 1976r.

5:16pm

Nie tak wyobrażała sobie rozmowę z profesorem Dumbledore, więc była zdziwiona, gdy starzec z uśmiechem zakomunikował jej, iż przyszykował dla niej plan pobytu tutaj. Tłumaczył jej swoje postępowanie wobec niej tym, że pokładał w niej wielkie nadzieje. Dowiedziała się wtedy między innymi powodu, dlaczego to ona została wybrana do pomocy pielęgniarce szkolnej, a nie jak przypuszczała – Lily Evans, prefekt Gryffindoru.

Oczywiście miała ogrom pytań do dyrektora, które padły z jej ust tamtego dnia. Jednakże odpowiedzi, których udzielił jej poczciwy, Albus Dumbledore tak jak przypuszczała były po prostu niezadawalające. Dlatego też nic dziwnego, że zaczęła zachodzić w głowę, co dyrektor zamierzał dalej. Bowiem dla niej jego plan był kompletnie, całkowicie bezużyteczny. Nie dość, że wystawiał on ją i Malfoy'a na światło dzienne to dodatkowo pchał ich do ludzi, których nie powinni w ogóle znać.

Jednak nawet, kiedy podzieliła się swoimi obawami z dyrektorem on tylko uśmiechnął się radośnie i stwierdził, aby się nie martwiła, bo on już się wszystkim zajmie. Tymczasem miała być sobą, nie bać się rozmawiać z rówieśnikami oraz brać udział w życiu klasowym, a nie jak do tej pory ukrywać się za warstwami opasłych tomów. Niestety nawet pomimo zapewnień Dumbledore'a nie potrafiła pojąć jego rozumowania.

Na dodatek pozostawała sprawa 'pomocy naukowej', którą nadal musiała zapewniać dwóm Ślizgonom szóstej klasy. I o ile Pomfrey dwa dni wcześniej potwierdziła jej, iż do piątku wyjdą z SS to ona jakoś nie przyjęła tej nowiny z entuzjazmem. Prawdę mówiąc była zaskoczona, gdy pierwszego dnia pojawiła się w Skrzydle Szpitalnym, a kotary przy łóżkach były odsłonięte.

Na śnieżnobiałych pościelach siedzieli oni, dwaj Ślizgoni – blondyn oraz szatyn. Podeszła wtedy do nich przygotowana na wszystko, jednak przywitała ją cisza. Ani Malfoy, ani Snape nie zaszczycili jej nawet spojrzeniem. Szczerze mówiąc z początku nie wiedziała czy się cieszyć z tego powodu, czy nie, ale ewentualnie po prostu również przestała zwracać na nich uwagę.

Właśnie w ten sposób minęły im pierwsze trzy dni, ona przynosiła im bez słowa notatki, a oni odwdzięczali się jej milczeniem. Aczkolwiek nawet taka sielanka musiała się kiedyś skończyć, jednak ku jej zdziwieniu czwartego dnia nie były to wyzwiska. Tylko zwykłe, puste pytanie Draco skierowane w jej stronę. Musiała przyznać, że zamurowało ją, kiedy usłyszała jego głos – ten, który wiecznie przesycony był sarkazmem i kpiną, zabrzmiał w tamtej chwili kompletnie bezemocjonalnie.

Patrzyła na niego z mieszaniną krzty gniewu, smutku i tej dzikiej satysfakcji, iż ktoś nareszcie utarł nosa temuż arystokracie. Z początku nie odezwała się, jedynie marszcząc brwi i zaciskając mocno usta w wąską linię. Już miała odwrócić się na pięcie i od tak odejść, tak jak to zrobił on, aczkolwiek blondyn powtórzył cicho swoje pytanie. Dopiero, gdy spojrzała na jego – już prawie normalne – oblicze, dostrzegła, że był nienaturalnie blady jak na niego, poza tym nie zauważyła w jego wzroku tej ukrytej złośliwości, która zawsze błyszczała w świetle.

Więc mu odpowiedziała spokojnie, a to okazało się dopiero początkiem lawiny, jaka nadeszła wkrótce potem. Dnia kolejnego, kiedy przyszła z nową porcją notatek obaj Ślizgoni pochylali się nad swoimi pergaminami pisząc coś zawzięcie, ona domyśliła się, że było to zadanie z Numerologii po ich wyciągniętych podręcznikach do tegoż to przedmiotu. Zbliżając się do nich dostrzegła jednak, iż o ile przyszły profesor Eliksirów był skupiony nad swoim esejem, to Malfoy… Cóż on miał z tym kłopoty.

Przytrafiło się jej to pierwszy raz, kiedy widziała blondyna ślęczącego nad swoim wypracowaniem, ale uśmiechnęła się pod nosem. Jakoś, gdy po raz kolejny skreślił jakąś linijkę na eseju, a zaraz potem potargał swoje włosy dłonią – łza jej się zakręciła w oku, na wspomnienie swojego ciemnowłosego przyjaciela. Sam Malfoy nigdy się nie dowiedział jak bardzo jej przypominał w tamtej chwili Harry'ego.

W każdym bądź razie podeszła do nich i jak zwykle bez przywitania położyła notatki na stoliku, który ich oddzielał. Miała zamiar od razu wyjść tudzież nie przeszkadzać im w pracy, kiedy to Malton po raz któryś z kolei fuknął coś rozeźlony pod nosem, aby chwilę potem utkwić swoje chłodne, szare oczy w jej osobie.

Wiedziała, że on ją wykorzystuje, ale nie potrafiła mu odmówić pomocy. Tym bardziej, gdyż wkrótce i Snape, zauważyła, przestał pisać na pergaminie. Ona wzięła podręcznik w dłonie, przekartkowała kilkakrotnie tudzież po minucie ciszy z triumfem podała go blondynowi. Oczywiście Malfoy skrzywił się nieco, gdy odebrał swoją własność z jej rąk, aczkolwiek oczami przeszukał daną stronę. Zanim na powrót zajął się swoim esejem, widziała, że nad czymś mocno się zastanawiał. Ostatecznie spojrzał na nią i uśmiechając się w ten swój arystokratyczny sposób powiedział, iż myślał nad tym tematem, ale nie był do końca pewny czy jest właściwy.

Ona wtedy wchodząc w swój tryb 'pomocy naukowej', którego nauczyła się będąc przez kilka lat przyjaciółką Harry'ego i Rona, wyczarowała sobie krzesło, po czym zaczęła wywód o temacie eseju. Wtedy nie zastanawiała się nad tym, czy zrobił to specjalnie, czy też nie, aczkolwiek zauważyła jego smirk, kiedy po raz kolejny przekartkowała jego podręcznik.

To, co było później, właściwie sama nie wiedziała jak do tego doszło, iż nawet Snape dołączył się do rozmowy. Była przy tym mile zaskoczona, kiedy zauważyła, że on ją sprawdzał. Musiała naprawdę dorównać mu intelektem, bowiem z jego ust nie usłyszała żadnego kąśliwego komentarza. Dostrzegła za to, iż z uporem maniaka przyglądał się jej i Malfoy'owi.

Wychodząc tamtego dnia ze Skrzydła Szpitalnego odniosła wrażenie, że coś się szykowało. I to ze strony Ślizgona, z którym rozmawiała aż raz. Przebywając w '76 roku tylko utwierdziła się w przekonaniu, iż profesor Snape wcale nie był taki zły. Właściwie przypominał jej trochę Draco. Tudzież zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę skrywał pod powłoką oschłego i cynicznego arystokraty.

Sobota

16 grudnia, 1976r.

1:13pm

Dzień ten tak kilka ostatnich nie zapowiadał żadnych większych zmian, czy też niespodzianek. Nic, więc dziwnego, iż Hermiona odwiedziła szkolną bibliotekę, aby poczytać. Przy czym wybierała lekturę, która choćby w najmniejszym stopniu mogłaby pomóc jej i Malfoy'owi. Jednakże tak jak się spodziewała, podręczniki szkolne nie posiadały ani krzty informacji na temat Ciemnych Niezapominajek.

Machając różdżką odłożyła księgi na swoje prawowite miejsce, tylko po to, aby zaraz westchnąć pod nosem. Lubiła przesiadywać w skarbnicy wiedzy tudzież pomagać rozwiązywać zagadki Harry'emu, jednak, kiedy to ona miała problem okazywał się on zazwyczaj nie do przeskoczenia. Tak jak właśnie ten, który usilnie próbowała rozwikłać. Niestety bez pożądanego efektu.

Mając chwilę wolną, rozejrzała się po pomieszczeniu. Biblioteka nie była często odwiedzana przez huncwotów, choć zdarzyło jej się dostrzec Remusa, czy Petera. Zauważyła jednak, że James i Syriusz omijali ten rejon zamku szerokim łukiem, przez co zaczęła się nawet zastanawiać jak oni to robili, iż mieli tak dobre oceny nie zaglądając nawet do podręcznika. Oczywiście Potter i Black, zawsze wychodzili jakimś cudem z największych tarapatów bez szwanku – to mogła potwierdzić, bowiem miała kilka okazji ich widzieć w niezbyt przyjemnej sytuacji.

Mimochodem swoje bursztynowe oczy utkwiła gdzieś w głębi pomieszczenia, pomiędzy półkami gdzie zajęte były ze dwa stoliki. Przy jednym z nich siedziała Lily coś uważnie przepisując z podręcznika od Eliksirów. Na wspomnienie o ów lekcji na jej twarzy pojawił się nieznaczny grymas. Prawdę powiedziawszy nie podobały się jej te zajęcia prowadzone przez tego nauczyciela, jakoś nie potrafiła się przyzwyczaić do faktu, iż w tych czasach tą lekcję prowadził Horacy Slughorn. Do samego przedmiotu nie miała nic, kompletnie nic, ale profesor… I jeszcze ten klub ślimaka.

Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek stwierdzi, iż nie lubi któregoś nauczyciela. A jednak, będąc w tych czasach z ręką na sercu musiała przyznać, że nie przepadała zbytnio za łysiejącym profesorem, ani tym bardziej spotkaniami jego klubu ulubieńców. Do którego na nieszczęście również należała.

Gdyby wcześniej wiedziała, na co się pisze zgadzając się na to małe party to w życiu by się nie zgodziła. Jednak profesor chytrze ją podszedł i poprosił ją z zaskoczenia o przyłączenie się do imprezy. Cóż miała począć, zgodziła się. I teraz szczerze żałowała swojej decyzji, bowiem na ów spotkaniach pojawiała się tylko śmietanka towarzyska tudzież dostrzegła w tłumie także Evans czy Pottera.

Ruda skończyła swój esej, zaczęła się pakować. Ona przyglądała się jej poczynaniom jeszcze przez chwilę, po czym wróciła do swoich tomów. Aczkolwiek przejrzała jeszcze cztery i stwierdziła, że na dziś – koniec. Zamykając, więc z hukiem ostatni, machnęła różdżką i zebrała swoje rzeczy. Rozglądając się na moment utkwiła na dłużej swój wzrok w oknie. Było przyozdobione świątecznymi duperelkami, nawet lampki leniwie świeciły na zielony kolor, a za szybą puchaty śnieg mozolnie osiadał tworząc to kolejne warstwy.

Przyjemna, świąteczna atmosfera panowała w zamku, choć tak samo jak w ich czasach WS była przyozdobiona, a pośrodku znajdowała się olbrzymia choinka. Aczkolwiek tutaj wszyscy radowali się na tą porę, bez względu czy to Ślizgon, czy Gryfon. Oczywiście byli jeszcze huncwoci, których czasem nie potrafiła zrozumieć. Co gorsza zaczęło ją to trochę denerwować, że specjalnie podjudzają choćby Snape'a aby wkrótce potem przywiesić go do sufitu za kostkę. Raz nawet była świadkiem takiego ich zachowania, jednak najbardziej zbulwersowało ją to, iż Ślizgon nic im nie zrobił. Widziała, że chciał po prostu przejść obok nich, nie zwracając na siebie uwagi. Niestety spostrzegawcze oczy Łapy i Rogacza dostrzegły jej przyszłego profesora.

Jeszcze kilkakrotnie trafiła na takie sytuacje. Prawdę mówiąc zaczęła rozumieć, dlaczego przyszły profesor Eliksirów był taki, a nie inny. W takich chwilach miała ochotę podejść do huncwotów i wygarnąć im wszystko. Może była tu miesiąc, ale zdążyła ich już na tyle poznać, aby dotrzeć do prawdy, która wcale nie była taka jak w opowieściach.

Mrugając szybko oczami poprawiła torbę na ramieniu, po czym skierowała się do wyjścia. Pozwoliła sobie na nikły uśmiech do bibliotekarki i chwilę później kroczyła powoli korytarzami zamku. Nie wiedziała tak do końca gdzie idzie, po prostu szła. Nigdzie się nie spieszyła, a czasy, gdy musiała pilnować Harry'ego i Rona teraz wydawały się być nierealnym snem, który jej się przytrafił. Momentami sama się gubiła, nie do końca wiedząc czy to, co było kiedyś powinno być jej przyszłością, czy to, co jest teraz – w przeszłości.

A Ciemna Niezapominajka wcale jej tego nie ułatwiała będąc kwiatem mistycznym.

Postanowiła udać się do Wielkiej Sali na posiłek. Nie była zbytnio głodna, ale z drugiej strony nie miała nic innego do roboty. Wzdychając, więc mijała obojętnie kolejne portrety i uczniów. Kątem oka widziała jak inni się bawili, przekomarzali. Ale oni mieli, z kim. Ona nie. Odrzucając ponure myśli zacisnęła nieco usta, wyprostowała się. Prawda była taka, że strasznie jej brakowało zaskakujących pomysłów Harry'ego, wiecznie trącającego wszystko Neville'a, skupionego nad grą w szachy Rona, zawsze zabieganej Ginny czy choćby nawet Lavender i Parvati plotkujących o wszystkim, o czym się tylko dało.

Na wspomnienie o swoim poprzednim życiu łza zakręciła się jej w oku. Ta sama, którą chwilę później spróbowała odgonić. Ciągle aczkolwiek po głowie chodziły jej wspomnienia swoich poprzednich lat w Hogwarcie, szczególnie sytuacje te, które spędziła z dwójką swoich najlepszych przyjaciół. Momentami zastanawiała się, będąc tutaj jak oni sobie radzą bez niej. Czy ją jeszcze pamiętają, czy o niej myślą? Myślała również nad tym, co ona sama pocznie, jeśli wróci do swoich czasów, ale okaże się…

- Hermiona?

Ona zatrzymała się w połowie kroku, odwróciła się. Musiała wyglądać naprawdę źle, bowiem chłopak o piwnych oczach stojący przed nią zmarszczył zaniepokojony brwi.

- Her… - zaczął, lecz urwał. – Dobrze się czujesz? – spytał w zamian.

Kiwnęła nieznacznie głową w odpowiedzi.

Ciemny blondyn przyjrzał się jej uważnie kątem oka, ostatecznie przetarł skroń dłonią. – Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – powtórzył zmartwiony. Poprawił swoje przydługie włosy za uszy.

Tym razem wypuściła głośno powietrze przytakując.

- Skoro tak twierdzisz – mruknął jej rozmówca pod nosem, chwilę potem znalazł się u jej boku z uśmiechem na twarzy. – Wiem, że nie przepadasz za ludźmi – zaczął widząc jej spłoszone, zaalarmowane spojrzenie. – Ale z góry zaznaczam, że truję ci… Ekhem… Znaczy się profesor McGonagall rozmawiała z dyrektorem Dumbledore, bo cóż… Przyznam się szczerze kiepsko mi idzie w Transmutacji i…

- I dyrektor polecił mnie abym ci pomogła w nauce – dokończyła za niego smętnie, opuściła twarz i zaśmiała szorstko pod nosem.

Chłopak nieco się zmieszał na jej reakcję. – Er… Tak.

- Oczywiście – burknęła cicho. Spojrzała na Gryfona stojącego obok niej. – Dobrze – stwierdziła załamując ręce. Dyrektor za wszelką cenę wypychał ją do ludzi, kiedy jej by bardziej odpowiadało skrycie się w bibliotece szkolnej. – Jeśli profesor Dumbledore mnie polecił, chyba miał swoje powody.

- Mnie to wcale nie dziwi – wtrącił od siebie blondyn, uśmiechając się szerzej ujawnił swoje większe przednie zęby. – Ze wszystkiego masz Wybitne.

Widziała, że Gryfon starał się być miły, aczkolwiek ona nie była w tamtej chwili zdolna do rozmowy. – Dzięki ciężkiej pracy – odsarknęła mu. - W każdym bądź razie, wybacz, ale teraz jestem trochę zajęta. Na pierwszą lekcję przyjdź jutro o dziewiątej do biblioteki. – Z tym odwróciła się na pięcie, z zamiarem ruszenia przed siebie. Zatrzymało ją jednak ciche pytanie Gryfona, które zdziwiona dosłyszała.

- Gdzie cię szukać?

Nie odwracając się do chłopaka, odpowiedziała mu. – Kto pyta nie błądzi, Peter.

Niedziela

17 grudnia, 1976r.

1:44pm

Gryfonka o burzy brązowych loków siedziała w bibliotece uważnie skrobiąc coś na pergamine. Dla niej nie było to nic nadzwyczajnego nawet pomimo faktu, iż dnia uprzedniego większość mieszkańców zamku opuściło go. Zbliżały się święta, które każdy człowiek spędzał wśród swoich bliskich. Jednakże pośród wielu uczniów byli również i tacy, którzy nie mieli gdzie wracać.

Tak też było z nią czy Malfoy'em. Jednak ani ona ani Ślizgon nie przyjęli tej wiadomości z zaskoczeniem, oboje dobrze zdawali sobie sprawę z tego, iż oprócz pomocy profesora Dumbledore nie posiadają kompletnie nic. Pieniędzy, domu, rodziny…

W tym świecie byli całkiem sami tudzież nie mogli zbytnio zbliżać się do ludzi tych czasów. Chociaż stary, poczciwy dyrektor opowiedział się po swojej stronie, aby spróbowali żyć normalnie. Mieli nie bać się konsekwencji swych czynów, słów. Jakkolwiek Draco mogłaby powiedzieć przystosował się do oferty profesora Dumbledore, ona jakoś nie potrafiła się przełamać. Bariera czasowa była zbyt odległa, zbyt wiele miała do stracenia. A wspomnienia dwójki niesfornych przyjaciół nadal krążyły jej po głowie.

Dziewczyna westchnęła pod nosem przewracając kartkę, na moment zatrzymała się. Zamrugała mocno swoimi bursztynowymi oczami, które chwilę później przymrużyła. Wytężyła wzrok na zapisanym pergaminie, aby następnie przetrzeć skroń dłonią. Czuła się zmęczona, aczkolwiek nie było to zmęczenie fizyczne. Jej nastrój ją wykańczał, nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego 'dołka', jakiego posiadała teraz. Było jej źle, ale nie potrafiła tego zmienić. Na nic zdawały się jej próby wspominania zabawnych sytuacji, jakich doświadczyła w swoim życiu.

Gdy tylko przez myśl jej przemknęło Harry, Ron – od razu w oczach czuła wzbierające łzy. Prawda ją przytłaczała, a fakt, że naprawdę tu nie miała nikogo…

Brunetka spojrzała kątem oka za okno, przy którym zasiadała. Stos ksiąg, których używała leżał równo ułożony, jedna była otworzona, przy czym kartki zaszeleściły złośliwie na moment. Zdziwiona, dlaczego skupiła wzrok na tomie, ten jednak nie ponowił już swojego drygu. Nagle zacisnęła mocniej usta, siedząc dniami w bibliotece zaczęła zastanawiać się nad życiem.

W tych czasach miała na to mnóstwo czasu, od chwili, gdy dyrektor stwierdził, iż on zajmie się ich sprawą. Więc rozmyślała nad wszystkim i niczym. Przeglądając przeróżne księgi, od czasu do czasu nawiedzał ją Malfoy, choć przytrafiło się jej również trafić na Lupina, Evans, a nawet jej przyszłego profesora od Eliksirów. Nie były to aczkolwiek wizyty długie.

Przez sekundę rozglądała się po pomieszczeniu, poprawiając dodatkowo swoją w miarę utemperowaną fryzurę. Biblioteka była opustoszała, prawie wymarła. Właściwie tylko ona i pani Pince były jedynymi okupującymi tą komnatę. Zwykle przebywało tu więcej uczniów, czy to z Ravenclawu czy Huffelpuffu. Niestety teraz wszyscy już dawno spakowani wrócili do swoich domów.

- Domów – westchnęła cicho pod nosem. Pokręciła nieznacznie głową wracając do swoich prac. Miała zamiar napisać esej na Transmutację dla profesor McGonagall, choć zbierać go będzie dopiero za trzy miesiące. Ona aczkolwiek wzięła się za niego już teraz.

- No wiesz ty, co – dobiegł jej uszu znany głos. Zignorowała go. – Wiedziałem, że jesteś dziwna, ale żeby gadać sama do siebie. Tu już pobiłaś chyba wszystkie rekordy…

- I co ci do tego? – spytała nie spoglądając na rozmówcę. – Myślisz, że dostaniesz za swoją spostrzegawczość oklaski uznania?

Osoba podeszła bliżej niej, zatrzymała się na stopę przed jej stanowiskiem. – Wątpię abym dostał za coś takiego cokolwiek – sarknął. – Stwierdzam jedynie kolejny fakt, dlaczego to właśnie ty, Bliznowaty i Biedak byliście wiecznie na celowniku – tu zasiadł naprzeciwko niej. – Po prostu zbiór najbardziej dziwnych okazów, jakie chodziły po ziemi. Mól książkowy, wąż i łasic.

Kiedy skończył mówić, podniosła powoli twarz, aby posłać mu gniewne spojrzenie. Aczkolwiek widząc jego klasyczny smirk oraz idealnie ułożoną, blond fryzurę jedynie pokręciła głową wracając do eseju.

- Nigdy nie przestaniesz, prawda? – spytała nie oczekując na odpowiedź, zresztą Ślizgonowi nie spieszyło się z ową. Prychnęła przerzucając kartkę, zamoczyła pióro w kałamarzu, a następnie zaczęła pisać. – Nie masz nic lepszego do roboty, że zaspokajasz swoje potrzeby kontaktów międzyludzkich towarzystwem szlamy?

Chłopak westchnął ciężko, aby zaraz rozsiąść się na swoim krześle. Nie odpowiedział jej od razu, słysząc, więc jego bierność spojrzała na niego kątem oka. Malfoy nie patrzył na nią, spoglądał na jakiś bliżej nieokreślony punkt na niebie tudzież horyzont, który skomponował się z taflą morza w jedną gęstą, szarość. Dopiero wtedy zobaczyła to, czego przez kilka ostatnich miesięcy nie potrafiła – on również był samotny.

Tak jak ona. Też był zmęczony i nawet tego nie ukrywał. Przynajmniej nie teraz ani nie tutaj. Siedział przed nią zupełnie nie przejmując się tym, iż właśnie pokazał jej swoje prawdziwe ja. Być może zrobił to umyślnie możliwe, że nawet o tym nie wiedział.

Po kilku sekundach na obliczu blondyna pojawił się grymas, a zaraz potem zwrócił swój wzrok na nią. – Niestety wszyscy normalni ludzie wyjechali na święta. Chyba, że przespałaś cały ostatni tydzień, kiedy to na prawo i lewo usłyszeć można było, kto gdzie jedzie.

Tym razem wzięła głęboki uspokajający oddech, zacisnęła mocniej dłoń na piórze. – Czy ty naprawdę… - zaczęła mówić spoglądając w górę, ale widząc kamienną postawę Ślizgona skapitulowała. – Dlaczego tu przyszedłeś? – spytała w zamian mrużąc przy tym swoje bursztynowe spojrzenie.

Blondyn uniósł kpiąco kąciki ust, co wywołało dziwnie makabryczny uśmiech. – A jak ci się wydaje, co Granger?

- Przysłał cię profesor Dumbledore? – spytała, choć bardziej stwierdziła rzecz oczywistą. – Znalazł coś?

Malfoy wykrzywił się w jeszcze paskudniejszym grymasie. – Nie, nadal nie znalazł nic ponad to, co nam podał do tej pory.

W jego głosie wyczuła nutę zdenerwowania, więc zmarszczyła lekko brwi. – Ale?

- Zawsze wszystko wiesz, prawda? – sarknął potrząsając swoją płową czupryną, zaśmiał się gorzko. – Z przykrością muszę cię powiadomić, że moim zdaniem nie mamy szans na powrót do przyszłości – oznajmił wzdychając ciężko.

Słysząc jego wypowiedź zrobiło się jej gorąco. – Uważasz, że profesor Dumbledore nam nie pomoże? – syknęła z wyrzutem, zmarszczyła groźnie nos.

- Nie wiem czy zauważyłaś, ale tkwimy tu już dwa miesiące, Granger – sapnął stwierdzając fakt. – Zbliżają się święta, które powinienem spędzać z dala od tego przeklętego zamku i takich jak ty. Tymczasem zamiast wracać do domu siedzę w bibliotece z irytującą wiem-to-wszystko, która tak naprawdę nie ma pojęcia o połowie rzeczy. Włącznie z naszym niewyjaśnionym powrotem do przeszłości!

- Dyrektor powiedział, że znalezienie drogi powrotnej do naszych czasów może potrwać – orzekła przemądrzałym tonem, którego używała na lekcjach. – Ty też przy tym byłeś. Poza tym to wszystko twoja wina, Malfoy – dodała po namyśle.

Draco zacisnął pięści na ławce. – Moja wina?

- Tak – odparła po raz kolejny wracając do swojej pracy, zamoczyła pióro w kałamarzu. – Gdybyś nie pomylił pyłku Niezapominajki ze Sproszkowanym Rogiem Jednorożca – tu kropla atramentu kapnęła na pergamin rozchlapując się. – Cholera…

Malfoy uniósł brew. – Nie pogrążaj się jeszcze bardziej, Granger.

Ona zignorowała komentarz Ślizgona. – Chłośczyc. Jak już mówiłam, gdybyś nie pomylił składników w ogóle nas by tutaj teraz nie było.

- Ale jesteśmy i to nie z mojej winy, tylko twojej – sapnął rozeźlony.

- Ja wykonałam swoją część wywaru prawidłowo! – broniła się, spojrzała ze złością na niego. – To ty pomyliłeś składnik!

- Powtarzasz się, szlamo – warknął. – Poza tym to przez ciebie się pomyliłem! Więc to twoja wina, nie moja!

Hermiona otworzyła usta, a na jej bladych policzkach pojawiły się czerwone wypieki. – Moja? Wrr… Masz ty tupet Malfoy. Myślałam, że posiadasz, chociaż odrobinę oleju w głowie i samokrytycyzmu, ale nie! Wszystko, co ty robisz jest najwyższych lotów, a kiedy coś nie pójdzie zwalisz na kogoś innego… Wiesz niżej już upaść nie mogłeś. Nawet jak na zadufanego w sobie arystokratę.

Nim dokończyła ostatnie słowo już spakowane miała swoje przybory, a księgi po odsyłała na swoje miejsca. Ewentualnie posłała gardzące spojrzenie blondynowi, po czym opuściła jego towarzystwo. Aczkolwiek nie przemierzyła wielkiej odległości, kiedy to skręcając między regały wpadła na kogoś.

- Whoa! – mruknął zaskoczony chłopak.

Unosząc głowę, aby przeprosić zobaczyła ciemnego blondyna o piwnych oczach, nieco większych przednich zębach i oliwkowej cerze. Gryfon przywitał ją nieśmiałym uśmiechem, kiedy odsunęła się od niego.

- Przepraszam – powiedziała spokojnie. Poprawiła swoją torbę i szaty, blondyn zrobił to samo ze swoim ubiorem.

- Nie szkodzi – orzekł, uśmiechnął się blado. – Musimy przestać tak na siebie wpadać – zażartował.

Jej policzki zapłonęły czerwienią na wspomnienie ich pierwszego spotkania. – Wypadałoby – osądziła płytko.

- Raczej – dodał od siebie. – Spotkanie nadal aktualne?

Zastanowiła się chwilę, przytaknęła. – Tak.

- W porządku, to ci nie będę przeszkadzać – stwierdził zaciskając nieco usta, przejechał dłonią po włosach. – To idę.

Ona przytaknęła. – W takim razie do zobaczenia – powiedziała pozwalając sobie na delikatny uśmiech.

Gryfon odwzajemnił jej uśmiech, lecz po krótkiej chwili milczenia klasnął w dłonie. Na odchodne pomachał jej, po czym znikł za zakrętem. Brunetka mimowolnie uśmiechnęła się szeroko pod nosem. Peter był zabawnym chłopcem, wcale nie głupim i miał swoje zasady – tyle mogła o nim powiedzieć. Nie znała go zbyt dobrze, ale mimo wszystko od początku ich małych lekcji była zmuszona z nim przebywać.

Posiadając przyzwolenie dyrektora, była ciekawa charakteru huncwota. Rozmowa nikomu jeszcze nie zaszkodziła, więc coś wydukała. Z nauką w tle, lepiej się jej nawiązało kontakt z Pettigrewem. Prawdę powiedziawszy lubiła te ich krótkie lekcje. Miała dzięki nim okazję poznać go, dowiedzieć się czegoś więcej niż to, co snute było w opowiastkach. Stało się to jej mini śledztwem, jaki był i ewentualnie, co go zmusiło do odwrócenia się od swoich przyjaciół.

Jeżeli naprawdę udałoby się jej go na tyle poznać, to byłby przewrót. Istna rewolucja w szczególności, kiedy wróciłaby z tą wiedzą do swoich czasów. Postanowiła, więc dociekać póki miała czas, bowiem nie miała bladego pojęcia, kiedy dyrektor oznajmi, iż znalazł CN. O ile ją odnajdzie, bo po tym, co powiedział Malfoy cóż…

Po części zgadzała się z nim, dwa miesiące już minęły, a oni nadal byli tutaj w przeszłości. Dyrektor milczał, ona nic nie znalazła na temat innych możliwości przenoszenia się do przyszłości. Wzdychając ciężko zacisnęła dłoń na ramieniu od torby. Wciąż czując przyspieszone bicie serca ruszyła przed siebie z myślą oby Ślizgon nie miał całkowitej racji.

3:56pm

W cichym i opustoszałym dormitorium w wieży zachodniej powoli tykał zegar. Leżący na łóżku chłopak podążał wzrokiem za wskazówką. Jego zazwyczaj uśmiechnięta w miły sposób twarz teraz nie posiadała ani krzty tej huncwockiej iskierki. Mimochodem rozejrzał się po pokoju, łóżka zajmowane przez jego najlepszych przyjaciół były puste, a pościele idealnie zaścielone. W pomieszczeniu po głębszym wdechu, stwierdził nawet pachniało inaczej, niż kiedy jeszcze wczorajszego dnia tu byli. Zapach, który roznosił się po dormitorium przypominał mu bardziej sterylne Skrzydło Szpitalne, a nie sypialnię huncwotów.

Wzdychając nieznacznie założył ręce za głowę tylko po to, aby ponownie spojrzeć na wiszący zegar, który ruszył się wskazówką tylko o minutę. Po kilku kolejnych sekundach cisza, jaka opanowała to miejsce zaczęła go niepokoić. Usiadł się, więc na łóżku, które zaskrzypiało pod wpływem jego ciężaru. Po namyśle wstał, zarzucił na siebie niedbale szatę i wyszedł.

Gdy dotarł do Pokoju Wspólnego, zatrzymał się na moment przyglądając się pomieszczeniu. W kominku wesoło trzaskał ogień, który nadawał złotą poświatę pobliskim meblom. Nieopodal paleniska stała wysoka, kolorowo przystrojona choinka. Ta sama, zauważył, którą widział, co roku w Hogwarcie. Mimochodem posępniał nieznacznie, uczniowie od ponad tygodnia cieszyli się na powrót do domu, on aczkolwiek podzielił los Hermiony i Ślizgona – nie miał gdzie wracać.

Wzrokiem powędrował na zegar wiszący nad kominkiem, po czym podszedł do fotela by zasiąść w nim. Nie dbał w tym jednym momencie jak wyglądał z powyciąganą koszulą, na wpół zarzuconym na siebie swetrem i pogniecionych spodniach czy choćby rozpiętą szatą. O tej porze roku szkolnego w zamku nie było prawie nikogo, a większość uczniów, którzy zostawali na święta w Hogwarcie to byli Krukoni. Ślizgoni i Puchoni zazwyczaj wszyscy opuszczali to miejsce, chociaż w tym roku to się zmieniło z powodu tego nowego. Pozostawali jeszcze Gryfoni, choć oni w większej mierze też wracali do domów, a z roku na rok w szkole zostawał tylko on i bliźniaczki Brown z młodszego rocznika.

Jednak teraz ich 'małe' grono powiększyło się o jeszcze jedną Gryfonkę, tą z burzą loków na głowie. Tą samą, która wpadła prosto w jego ramiona z nikąd. Ot tak po prostu nagle pojawiła się w Hogwarcie z tym perfidnym, wrednym Ślizgonem, który ją gnębi. Właściwie wraz ze swoją paczką zastanawiał się nad tym dziwnym zjawiskiem, jakie było pomiędzy nią, a blondasem. Nie była to przyjaźń – tego byli pewni, miłość? Nie, na pewno nie. Więc, co ich trzymało przy sobie? Jaką to posiadali wzajemną tajemnicę, którą tak skrzętnie ukrywali przed resztą?

Nic dziwnego, więc że był ciekawy, zresztą nie on jeden. Zauważył, że większość uczniów uważnie przyglądała się poczynaniom tej Gryfonki i Ślizgona. Podczas ich dwu miesięcznego pobytu tutaj ani jemu, ani reszcie huncwotów nie udało się do niej zbliżyć, choć odrobinę poznać. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale jakimś nieuzasadnionym sposobem za każdym razem, kiedy on, Remus czy nawet James próbowali z nią porozmawiać – nic z tego nie wychodziło. O ile z Lupinem, Evans czy nim przeprowadziła ewentualną konwersację na temat nauki to, gdy starali się ją poznać, to ona kończyła rozmowę, zbierała się i wychodziła. A później omijała ich niczym plagę egipską przez długie tygodnie, bywały też momenty, kiedy potrafiła zniknąć im z oczu, chociaż była tuż przed ich nosem.

Jak to robiła, nie miał bladego pojęcia. Lecz z czasem ich zainteresowanie tą dziewczyną z burzą loków zmalało. Remus wolał przeglądać kolejne to księgi, czy pomagać rozwiązywać problemy, na jakie natrafiali podczas planowania nowych dowcipów. Syriusz jak to on, nie potrafił odwrócić wzroku, od co ładniejszych to panien tudzież większość żartów było jego pomysłami. James natomiast przycichł nieznacznie, stwierdził. Jakkolwiek za każdym razem, gdy na niego spoglądał mógłby przysiąc, że nad czymś mocno się główkował.

Szczerze mówiąc dziwiła go postawa lidera ich trupy, zawsze rozgadany i roztrzepany teraz wyglądał prawie jak jego największy wróg – Snape. Jakiś tydzień wcześniej spytał go nawet czy wszystko w porządku, ale Potter jak zwykle odpowiedział, że tak. On aczkolwiek nie dał się zmylić, widział, iż z Jamesem coś się stało. Jako pierwszy powód tak marnego humoru szatyna nasuwała mu się klęska z Evans. Możliwe, że dopiero teraz Potter przyjął do świadomości fakt, iż ruda Gryfonka wcale nie 'uciekała' przed nim specjalnie tylko po prostu ona… Nie chciała go.

James nigdy nie lubił przegrywać zresztą, kto lubił? Jednak tutaj chodziło o coś więcej niżeli mecz Quidditcha. Ta spawa sięgała dużo głębiej niż tymczasową euforię po wygranym meczu i wydawać by mu się mogło, iż najważniejszą bitwę – tą o serce Lily – James przegrał z kretesem. Dlatego więc pewnie Potter chodził dziwnie przybity od czasu ich 'powrotu, jako huncwoci', choć nigdy nie mógł być do końca pewien. Nie wliczając w to wszystko zakończenia ich balu, które było tak dobrze zaplanowane, a jednak… Wszystko poszło nie tak.

Na szczęście Hermiona wydawała się zapomnieć o tamtym wydarzeniu, gdzie on nie wiedział czy się z tego faktu bardziej cieszyć czy płakać. Jednak zdawał sobie sprawę z tego, iż co się stało to się nie odstanie. Nie zamierzał płakać nad rozlanym mlekiem, mówiło się trudno. Aczkolwiek przyglądając się Jamesowi – wiedział, że coś się stało. Potter niestety nigdy nie należał do wylewnych typów, no może tylko, kiedy był podekscytowany. W każdym bądź razie nad czymś mocno myślał często nie słuchając tego, co do niego mówili.

Syriusz na to tylko machnął ręką, kiedy mu o tym powiedział. Remus stwierdził, że James potrzebuje chwili samotności, aby móc wszystko sobie przemyśleć i poukładać. Jednak on miał nieco inne spojrzenie na ich przyjaciela, po prostu widział, że Potter wcale nie unikał ewentualnych rozmów czy beztroskich żarcików – tylko czasami wędrował myślami gdzieś ponad wszystkich.

Bywały także momenty, kiedy on – Peter – musiał przygryzać wargę, aby nie roześmiać się na widok okularnika samotnie siedzącego przy posiłku i mruczącego coś pod nosem. W takich chwilach jego instynkt podpowiadał mu, że huncwot miewa się dobrze, ale nad czymś się mocno zastanawia – nad czymś, o czym nie chciał powiedzieć pozostałym. Możliwe, że chciał to zachować tylko i wyłącznie dla siebie, każdy miał swoje tajemnice to oczywiste. Jednakże Potter nigdy nie był dobry w ukrywaniu czegokolwiek, a swoje naturalne roztrzepanie idealnie maskował mieszanką humoru i arogancji.

Wzdychając nieznacznie Peter ziewnął. W jego głowie ostatnimi czasy zaczęło panoszyć się mnóstwo niewypowiedzianych myśli, które sprawiały, że czuł się nieco przytłoczony. Przetarł dłońmi oczy, do których napłynęły mu łzy, aby chwilę później ponownie zatopić spojrzenie w zegarze. Na jego siedzącą postać padał złoty blask bijący z kominka, w którym wesoło trzaskał ogień. Sprawiał on wrażenie nie człowieka siedzącego przed paleniskiem tylko posągu odlanego ze szczerego złota. Nie ruszał się, niemalże nie oddychał.

W pomieszczeniu rozległo się tępe, zagłuszone już echo hogwarckiego zegara. Wybiła czwarta. Huncwot wyprostował się nieznacznie w fotelu, po czym zaczął poprawiać swój wygląd, nie zwracając kompletnie uwagi na swoje rozczochrane, dłuższe włosy. Wiedział, iż lada chwila do PW wejdzie Gryfonka z burzą loków. W końcu tak byli umówieni.

I nie pomylił się. Ledwie, jako tako zdążył powkładać koszulę do spodni, a portret otworzył się. Wkrótce weszła ona, Hermiona. Z torbą na ramieniu przeszła przez pomieszczenie, aby zatrzymać się metr przed nim. Uśmiechnęła się kącikami ust na jego widok, nie był pewny czy to dobrze, czy nie. Dziewczyna ta wydawało mu się, była dziwna. Nigdy nie rozmawiała z resztą klasy, a jej płynny nieco przemądrzały – zauważył – głos usłyszeć mógł tylko podczas lekcji, kiedy odpowiadała na pytania.

- Cześć – powiedział na przywitanie. Ona uśmiechnęła się nieco szerzej, po czym zasiadła na kanapie obok.

- Już się widzieliśmy, Peter – orzekła nie spoglądając na niego, zaczęła szperać po swojej torbie. – Więc dzisiaj następny rozdział, jaki masz do zdania.

On przytaknął przyglądając się jej. – Tak, następny – powiedział smętnie, zatopił spojrzenie w ogniu.

Hermiona w międzyczasie patrzyła na niego kątem oka. Wyjmując opasły podręcznik, spytała. – Peter mogę o coś cię spytać?

On wzruszył bezwiednie ramionami, wiedział, że z niej nic nie wyciągnie. – Strzelaj – odparł nadal patrząc w płomienie.

Gryfonka przez moment się zawahała. – Dlaczego nie pojechałeś do domu na święta? – wykrztusiła w końcu z siebie.

Jego twarz posępniała nieco, a wzrok mocniej wbił w palenisko. – Ja nie mam domu – stwierdził szorstko. W tej jednej sekundzie jego myśli zaczęły krążyć dookoła jego dzieciństwa. Próbując, więc porzucić ten nieprzyjemny temat przeniósł swoje piwne spojrzenie na brunetkę siedzącą obok. Otworzył usta, aby coś jej powiedzieć, lecz je zamknął, gdy ją zobaczył.

Hermiona siedziała sztywno jakby bojąc się ruszyć o milimetr, w jej oczach lśniły zaczątki łez, a swoje różane usta miała lekko uchylone. Nawet przy złotym blasku bijącym od kominka dostrzegł, że zbladła nieco.

- Ja przepraszam, Peter – odezwała się po chwili cicho, opuściła swoje bursztynowe oczy na dłonie. – Nie wiedziałam – dodała równie powoli.

Nie chcąc budzić w niej jej własnych – nadal świeżych – koszmarnych wspomnień ucieczki przed Voldym, uśmiechnął się blado. – Nie szkodzi, tak byś się dowiedziała prędzej czy później. – Popatrzył na nią jeszcze chwilę. – Więc jak będzie z tą Transmutacją? Dasz radę wbić mi do makówki jeszcze jeden rozdział, czy marne na to szanse?

Brunetka poprzez smutek, zmarszczyła nos. – No wiesz, Peter – powiedziała spoglądając na niego z dezaprobatą, na co on uśmiechnął się. – Jesteś zdolny, ale leniwy – oświadczyła kręcąc lekko głową. – Gdybyś chciał mógłbyś wszystkich bić na głowę włącznie ze… z Lily.

- Wiesz, że nie jestem typem pracusia – wtrącił beztrosko. – Poza tym myślenie na dłuższą metę mnie przytłacza.

Dziewczyna westchnęła z bladym uśmiechem. Pokręciła nieznacznie czupryną, po czym otworzyła opasły tom od Transmutacji. – W porządku, to zabierajmy się do pracy…

Niedziela

24 grudnia, 1976r.

8:49pm

Przeglądając się po raz trzeci w lustrze, Hermiona szykowała się na uroczystą kolację świąteczną. Stojąc ubraną w nieco wytarte jeansy, które miała spięte paskiem i różowej bluzie z kapturem miała dziwne odczucie, że już kiedyś miała podobny strój. Aczkolwiek nie zastanawiając się nad tym dłużej chwyciła swoje związane w kitkę włosy, po czym rozpuściła je sprawiając, iż opadły one na jej barki.

Po raz kolejny oglądając swoje odbicie w lustrze, zamarła w miejscu. Mrugając swoimi bursztynowymi oczami jedną dłonią powędrowała do policzka, na którym niegdyś znajdowało się rozcięcie. Machinalnie również przyjrzała się swojej dłoni, aczkolwiek teraz nie posiadała na niej bandażu tak jak trzy lata wstecz. Czy to mogło być deja vu? Mogłaby przysiąc, że właśnie w ten świąteczny dzień prawie wyglądała jak trzy lata wcześniej, kiedy wraz z Harrym ratowali Syriusza.

Podobny strój, ta sama twarz… ba, nawet włosy jak na złość podkręciły się nieco mocniej na końcach tak jak wtedy. Czy to był jakiś znak? Jeśli tak to, co on miał oznaczać? Aczkolwiek bardziej możliwy był fakt, iż dyrektor nie miał pojęcia o strojach noszonych w przyszłości, dlatego zupełnie przypadkiem akurat taki dobrał dla niej. Choć po części była to jej wina, taką bluzę dobrała do jeansów.

Kręcąc nieznacznie głowę, spojrzała na zegar wiszący u niej w dormitorium. W pokoju było pusto i cicho, a spowodowane to było tym, iż mieszkańcy zamku wyjechali z niego tydzień wstecz. Jej to nie przeszkadzało, bowiem miała w tych dniach więcej swobody niż zazwyczaj, no i przede wszystkim nie musiała udawać przed swoimi współlokatorkami.

Wzdychając ponuro pod nosem opuściła na moment twarz, aby po chwili jeszcze raz spojrzeć na taflę lustra. Wiedziała, że lada chwila będzie musiała opuścić swoje ciepłe dormitorium, w końcu dyrektor i nauczyciele będą czekać, jednak… Czuła się zdenerwowana, nie tylko faktem, iż to będą jej pierwsze święta z dala od domu oraz rodziny, ale samym wspomnieniem o Peterze. Prawdę mówiąc trochę się bała, że za bardzo się do niego zaczęła zbliżać. Jakie będą tego konsekwencje w przyszłości?

Czy Glizdogon, którego ona widziała ją poznał? Jednak przede wszystkim martwiła się o siebie, bo zaczynała go lubić. I tak traktowała go jak zwykłego ucznia, których były w samym Hogwarcie setki. Wiedziała, że Peter, którego poznała tutaj nie zrobił nic złego. Poza tym nie miała pojęcia, dlaczego, ale ciągnęło ją do niego. Tak jak do nikogo innego, może oprócz Harry'ego i Rona. Musiała przyznać, że huncwot miał w sobie coś takiego miłego, co przyciągało ludzi do niego. Szczerze zaczynała odkrywać to, co widzieli w nim pozostali huncwoci pod powłoką nieco zawstydzonego chłopca.

Wielkim zaskoczeniem dla niej był aczkolwiek fakt, że Peter został w Hogwarcie na święta. Dodatkowo dowiedziała się także o wiele więcej niżeli powinna wiedzieć na jego temat. Bardzo możliwe było, że to przez podobieństwo do Harry'ego chciała mu pomagać, być w jego pobliżu. Zostać jego przyjaciółką – ta myśl była tak irracjonalna, że aż śmieszna. Aczkolwiek zagnieździła się w odmętach jej umysłu i nie chciała odejść.

Myśląc o Peterze i Harrym… Czy jej przyjaciela czekał ten sam los, co szczura? I jak do tego doszło, iż Pettigrew przeszedł na stronę zła skoro był zaciekłym wrogiem Ślizgonów? Wciąż posiadała tyle pytań bez odpowiedzi. Mrugając swoimi bursztynowymi oczami, westchnęła pod nosem spoglądając na zegar. Ostatni raz przeglądając się w lustrze, wyszła. Z myślą, iż sprawa Petera bardziej ją zaintrygowała niż sądziła.

9:00pm

Kiedy weszła do Wielkiej Sali od razu w oczy rzucił jej się długi stół, przy którym zasiadał dyrektor. Jednak ku jej zdziwieniu oprócz profesora Dumbledore w zamku pozostała pani Pince oraz Pomfrey, reszty nauczycieli nie było. Niepewnie zaczęła kroczyć w kierunku bufetu. Różnorakie potrawy zdobiły biały obrus długiego stołu, przy którym zasiadał stary poczciwy dyrektor wraz z uczniami, którzy zostali w zamku na święta.

Jej bursztynowe oczy wyłapały płową czuprynę Malfoy'a jak i również ciemniejszą Petera. Gryfona, który uśmiechnął się na jej widok. Przez ułamek sekundy zawahała się, gdzie usiąść. Posyłając nieme pytanie dyrektorowi, czekała na jego odpowiedź. Profesor uśmiechnął się blado, po czym skinął nieznacznie głową, na co ona odetchnęła z ulgą. Zauważyła także wredne spojrzenie Ślizgona, który zasalutował jej znad swojego talerza z perfidnym uśmieszkiem.

Ona udała, że tego nie dostrzegła i z gracją podążyła w stronę Pettigrewa. Tak się złożyło, iż miejsce obok niego było wolne, a od płowego blondyna dzieliły ją prawie dwa metry. Podeszła, więc do Gryfona z lekkim uśmiechem.

- Mogę? – spytała niepewnie.

Blondyn uśmiechnął się szerzej. – Dumbel zajął ci to miejsce – stwierdził nieco zaskoczony. – Powiedział, że będziesz chciała tu usiąść – dodał.

Ona spojrzała kątem oka na poczciwego dyrektora równie zmieszana, co Pettigrew. Kręcąc delikatnie głową usiadła na miejsce. – Miał rację – powiedziała spoglądając na huncwota.

Tamten zdziwił się tak prostą odpowiedzią, uniósł brwi. – Kim jesteś i co zrobiłaś z Hermioną Granger? – zażartował.

Brunetka wzruszyła nonszalancko ramionami. – Dobrze wiesz, że jestem jedną i tą samą Hermioną, którą znasz.

- Tak, tylko zwykle unikasz mojego towarzystwa, a dziś…

- Drodzy uczniowie – wtrącił się w zdanie Peterowi, dyrektor – wybiła właśnie dziewiąta, święta są za pasem, więc czas na życzenia oraz poczęstunek – tu wstał z uśmiechem. W chwili następnej podszedł do pani Pince, która również wstała.

Złożył jej życzenia, po czym każdy wzajemnie zaczął składać życzenia. Później ponownie wszyscy zasiedli za stołem, zaczęli jeść świąteczną kolację rozmawiając przy okazji o wszystkim i niczym. Nawet ona sama jakimś cudem dała się wciągnąć w beztroską konwersację między nią, Peterem, a dwójką Krukonów niższego rocznika na temat zastosowania Śluzu Gumochłonów.

To był pierwszy dzień w roku, '76 kiedy czuła się jak u siebie, bez stresu. Po prostu była i brała czynny udział w tym świątecznym posiłku. Nie bojąc się o nic, nie martwiąc się o jutro. Dyskutując, przekomarzając się nawet nie zauważyła zadowolonej miny dyrektora, ani dzikich ogników w jego oczach, gdy się jej przyglądał.

Nie dostrzegła także fleszy aparatu fotograficznego, który zatrzymał na kliszy tych kilka radosnych chwil.