Nie posiadam Bleacha ani żadnej rzeczy, która jego jest ;)

Oto początek opowiadania, o którym pisałam w notce do najnowszego oddziału "Klucza...". Zgubiłam pierwszą wersję, z czego jestem nawet zadowolona, ponieważ ta wyszła mi chyba o wiele lepiej. Ostatni raz w życiu mogłam dzisiaj pisać na lekcji ;( Starałam się to wykorzystać jak najlepiej, co mam nadzieję, że jest widoczne poniżej. Ostrzegam, że nie zdążyłam jeszcze skorektorować tego chaptera (skończyłam go jakies 5 minut temu), więc mogą pojawić się drobne błędy. W takim przypadku, jak zwykle proszę o wiadomość ;)

Co do tytułu, znaczy on mniej więcej "Księżycu, proszę, powiedz mi". Jest to tytuł jednej z piosenek z Rock Musical Bleach, które teraz nagminnie oglądam. Szczerze polecam!

Czekam na Wasze zdanie o nowym opowiadaniu :)


Uwaga Kuchiki Byakui, głowy największego z czterech arystokratycznych rodów Soul Society, i równocześnie kapitana szóstego oddziału, była w tej chwili całkowicie skupiona na leżącym przed nim pliku dokumentów. Zbliżał się koniec miesiąca, a wraz z nim termin oddania wszystkich wypełnionych papierów. Których ilość, wbrew wszelkiej logice, zamiast maleć, ciągle wzrastała. Ręka mężczyzny już od kilku godzin poruszała się monotonnie, stawiając kolejne podpisy. Na szczęście nikt nie zakłócał mu spokoju. Członkowie oddziału, zazwyczaj rozkrzyczani i hałaśliwi, na tych kilka dni uciszali się i starali się w żaden sposób nie wchodzić w drogę swojemu kapitanowi. Co prawda, to drugie nie było niczym nowym.

Niestety, nawet ten graniczący z cudem spokój musiał się kiedyś skończyć.

Rozległo się pukanie do drzwi, które po chwili rozsunęły się, wpuszczając shinigami z opaską vice-kapitana na ramieniu. Byakuya podniósł głowę, patrząc wyczekująco na podwładnego.

- Kuchiki-taicho, zasygnalizowano obecność grupy Hollowów w Rukongai. Nasz oddział wraz z jedenastym mają się zająć tym problemem – zameldował fukutaicho.

Kapitan spojrzał na wciąż duży stosik dokumentów i ledwie zauważalnie zmarszczył brwi.

- Mareko-fukutaicho, dobierz odpowiednie osoby i zajmij się tym problemem – zadecydował.

- Hai, taicho – odpowiedział porucznik, kłaniając się i wychodząc.

Byakuya ponownie podniósł pędzelek, ale jego myśli podążyły innym torem. Mareko Motoki był jego vice-kapitanem już od kilku lat, choć pozycję tę uzyskał głownie dzięki wpływom swojej rodziny, która należała do wyższej szlachty. Chociaż posiadał wystarczające do swojej rangi umiejętności, nie nadawał się na dowódcę. Tak samo jak kapitan pogardzał pospólstwem z Rukongai. Jednak istniała między nimi diametralna różnica. Byakuya nie dyskryminował nikogo w swoim oddziale, w czasie misji kierował się możliwościami podwładnego, a nie jego pochodzeniem. Dlatego otaczał go nie tylko strach i szacunek należny arystokracie, ale także jako zwierzchnikowi. Inaczej rzecz się miała z Mareko. Nie potrafił on oddzielić sytuacji, w których można się kierował swoimi poglądami, od tych awaryjnych, kiedy powinien istnieć tylko profesjonalizm. Z tego powodu shinigami pogardzali nim, przeciwstawiając się w każdy możliwy nie-łamiący regulaminu sposób. Z drugiej strony, porucznik zawsze okazywał aż zbytni respekt osobom społecznie od siebie wyższym, uzyskując skutek odwrotny do zamierzonego – nawet Byakuya, zwykle obojętny dla wszystkich, nie potrafił pozbyć się negatywnych uczuć. Jako kapitan nie szanował zdolności swojego zastępcy i im nie dowierzał, jako Kuchiki nie poniżał się do rozwijania z nim prywatnych relacji.

Rozmyślania arystokraty przerwał dźwięk rozsuwanych drzwi i widok shinigami z następnym naręczem dokumentów do podpisania.


Mareko, prowadząc kilkunastoosobową grupę shinigami, dotarł do zachodniej bramy, gdzie czekały już na niego wytypowane osoby z jedenastego oddziału, na czele których stało trzech mężczyzn. Porucznik zacisnął szczękę, rozpoznając ich. „Nie dość, że muszę iść do śmierdzącego Rukongai, dowodzić tym plebsem, to jeszcze trafiło mi się trzech największych łajdaków", pomyślał. Trzeci oficer Madarame Ikkaku. Niedawno mianowany czwarty oficer Abarai Renji. Piąty oficer Ayasegawa Yumichika. Słysząc ich powitanie, fukutaicho zgrzytnął zębami.

- Yo! Gdybyśmy musieli jeszcze dłużej czekać, to byśmy poszli bez was – zagadnął Ikkaku, uśmiechając się złowieszczo.

Vice-kapitan uznał, że nie warto odpowiadać na zaczepkę prostaka i należy jak najszybciej wykonać misję i wrócić do gabinetu.

- Madarame-san-seki, proszę podążyć wraz ze swoją grupą za mną. Na miejscu postanowię, jaką obierzemy technikę – oznajmił kategorycznie.

Zacisnął pięści, powstrzymując się od wyciągnięcia katany, gdy odpowiedział mu głośny śmiech dwóch oficerów i jeden trochę bardziej nieśmiały chichot.

- Ha ha ha, Mareko, skąd ten pomysł, że tylko ty będziesz dowodził?

- Madarame-san-seki, to ja tu jestem najwyższy stopniem i to ja będę wydawać rozkazy. Nie interesują mnie stosunki panujące w twoim oddziale, gdzie niżsi rangą dowodzą wyższymi, i których kapitan nie potrafi zrobić z tym porządku. A teraz wykonamy misję. Zgodnie z regulaminem – powiedział porucznik, ledwie powściągając swoją wściekłość.

„Jak ci prostacy śmią! Już ja im pokażę, kto tu rządzi…", myślał, gdy w tym samym czasie reszta shinigami pomału otrząsała się z szoku spowodowanego jego słowami. Pierwszy doszedł do siebie Madarame. Równało się to z natychmiastowym wyciągnięciem katany.

- Odszczekaj to, co powiedziałeś o Zaraki-taicho – warknął, a znający go członkowie jedenastego oddziału nieznacznie się odsunęli.

Jednak, zanim zdążył zrobić kolejny ruch, Yumichika położył mu rękę na ramieniu.

- To wcale nie było piękne, Mareko-san. Następnym razem proszę, żebyś uważał na słowa, inaczej możemy zostać zmuszeni do zadbania o to sami – ostrzegł cicho swoim łagodnym głosem.

Wszyscy znieruchomieli, oczekując reakcji vice-kapitana, który zastygł w bezruchu. Nie mógł uwierzyć, że ten plebs, na dodatek niższy rangą, właśnie mu groził. Uznał jednak, że rozprawi się z nimi po misji, która pozostawała priorytetem nawet w takiej sytuacji. Odwrócił się do swojego składu, i rzucił krótko:

- Za mną.

Kątem oka zauważył, że Madarame chowa swoją katanę i wszyscy ruszają za nim. Udał, że nie słyszy, gdy Abarai pochylił się do swoich senpai, szepcząc z pogardą:

- Tchórz.

Gdy dotarli na miejsce, sytuacja nie przedstawiała się dobrze. Wśród w większości i zniszczonych chat stąpały Hollowy, krążąc w poszukiwaniu ocalałych po ataku dusz. Mareko szybko wydał rozkazy:

- Oddział jedenasty uderza frontalnie. My obejdziemy ich i spróbujemy otoczyć, żeby żadnemu nie udało się uciec.

Odpowiedziało mu chóralne „Hai, fukutaicho" z własnego składu, podczas gdy inni skierowali swój wzrok na Madarame, oczekując jego przyzwolenia. Gdy ten skinął głową, natychmiast uderzyli. Mareko nie mógł pojąć, jak szeregowi shinigami śmieli kwestionować jego rozkazy, lecz postanowił skupić się na razie na eliminacji potworów. Podążył w ślad za innymi, którzy zaczęli już wykonywać polecenie. Po chwili zdał sobie sprawę, że jest jedynym, który zauważył największe niebezpieczeństwo. Wysunięty najbardziej na lewo, prawie całkowicie zasłonięty innymi Hollowami, stał Menos Grande. Po chwili skierowało się ku niemu kilku shinigami z jedenastego oddziału, którzy wbrew rozkazom ataku frontalnego, uderzyli od skrzydła. Wydawało się, że nie zorientowali się jeszcze w sile przeciwnika, traktując go jak bardziej wyrośniętego Hollowa. Porucznik, początkowo przerażony, nagle uśmiechnął się pod nosem. „Świetnie. To powinno dać im nauczkę, żeby nie łamać rozkazów", pomyślał, odwracając się tyłem i z łatwością rozcinając maskę najbliższego Hollowa.

Jednak vice-kapitan mylił się. Walczący niedaleko Renji widział całą scenę. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Nigdy nie sądził, że zwykłe, wydawałoby się, koleżeńskie, wymiana zdań, nawet jeśli szorstka, mogłaby doprowadzić do tak jawnego zlekceważenia obowiązków. A co dopiero tak bezmyślnego szastania ludzkim życiem! Po chwili przypomniał sobie spojrzenie porucznika przy pierwszym spotkaniu. Pełne nienawiści i pogardy, pływających pośród morza kompleksów. To był człowiek, który dla udowodnienia własnej, nieistniejącej w rzeczywistości wyższości, gotów byłby poświęcić wszystko wokół siebie. Renji z przerażeniem obserwował, jak Menos Grande w ciągu kilku sekund powala na ziemię shinigami, którzy go zaatakowali, po czym wystrzeliwuje cero w niczego nieświadomego vice-kapitana.

- Mare…! – Abarai nie zdążył nawet ostrzec porucznika, zanim dosięgła go czerwona energia, rzucając go nieprzytomnego parę metrów dalej.

Menos Grande natychmiast skierował się do pokonanego przeciwnika, chcąc zadać ostateczny cios. Jednak jego ręka została powstrzymana przez zanpaktou.

- Hoero, Zabimaru! – wykrzyknął Renji, blokując cios potwora.

Mareko, uchylając powieki, zobaczył, jak Abarai wraz z Yumichiką, który pojawił się zaraz po przywołaniu przez czwartego oficera shikai, zmuszają potwora do odwrotu, podczas gdy inni shinigami zabijają ostatnie pozostałe Hollowy. Zanim ktokolwiek zdążył do niego podbiec, znowu stracił przytomność.


Gdy trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch godzin przeszkodzono mu w pracy, Byakuya poczuł wzbierającą w nim wściekłość. Nie tylko papierów nie ubywało, ale nie mógł się nawet odpowiednio skupić na ich wypełnianiu! Jego myśli wciąż błądziły, tym razem zatrzymując się na wspomnieniach związanych z Hisaną. To tylko jeszcze bardziej zepsuło jego i tak już tragiczny humor.

- Proszę – warknął, słysząc znienawidzony dzisiaj dźwięk pukania do drzwi.

Widząc przerażoną minę shinigami, który zapewne został wysłany przez jakiegoś niechcącego brać na siebie gniewu dowódcy oficera, od razu wiedział, że wieści nie poprawią jego nastroju.

- Rozumiem, że chciałeś mi coś powiedzieć? – zapytał zimno.

- H… Hai, taicho – wyjąkał tym razem już nie tyle przerażony, ile przeraźliwie przerażony mężczyzna. – Podczas misji, w której uczestniczył Mareko-fukutaicho zdarzył się wypadek i Unohana-taicho prosi, żebyś przyszedł do czwartego oddziału, sir.

- Rozumiem. Możesz odejść – odpowiedział spokojnie Byakuya.

Shinigami ukłonił się i jak najszybciej wyszedł z gabinetu.

Kapitan ponownie spojrzał na leżący na biurku stos papierów, po czym wstał i, używając shunpo, przeniósł się na teren czwartej dywizji.