bTitle/b iZłamana duma; Broken Pride; Haki-suru no Hokori /i
bPairing/b i----- /ibSeries/b iFullmetal Alchemist: Bluebird Illusion /i
- Świat to chyba najbardziej skomplikowana cząsteczka w ogromie wszechświata. A człowiek jest jego najbardziej złożonym, a zarazem najgłupszym składnikiem. Mam rację... Pride? – postać o długich, ciemnozielonych włosach uśmiechnęła się do chłopaka, który wsparty na ramionach, siedział na trawie wygięty do tyłu i obserwował upstrzone złocistymi gwiazdami, onyksowe niebo.
- ...un... – przytaknął i to było właściwie wszystko, czego można było się od niego spodziewać w tej sprawie.
Blondyna niewiele interesował towarzysz obok niego. Zawsze był zbyt nieobecny, czy może, dumny by zwrócić na niego uwagę. Och nie. Oczywiście zawsze go słuchał, ale często Envy nie zasługiwał na odpowiedź.
- Trochę się dzisiaj powłóczyłaś po mieście O'chibi-san. – zauważył ciemnowłosy uparcie kontynuując rozmowę – Coś ciekawego znalazłeś?
Zignorował. Centrala sama w sobie nie była niczym nadzwyczajnym. On natomiast szukał w niej odpowiedzi na swoje pytania. Te, zamierając, tworzyłyby kolejne, co złożyłoby się na sens jego istnienia.
Ichi wa zen. Zen wa ichi.
Idiotyczna, alchemiczna zasada tkwiła w jego głowie odkąd pamiętał. A pamiętał niewiele. Jego pierwszym wspomnieniem było przebudzenie się pośrodku dziwacznego kręgu przemiany. Przyjął wtedy za normalne, że obok niego pełno jest krwi. W końcu się narodził. Pomyślał wtedy też, iż jest dzieckiem, wiec teraz będzie powoli odkrywał świat. Jednak ze zdumieniem odkrył, że podstawowe informacje, i nie tylko, już miał. Nie posiadał niestety żadnych wspomnień.
Kim więc był i kim jest teraz?
Jedynie to przebijało się przez jego skotłowany umysł. Wtedy też poznał Zazdrość. Powitanie nie należało do tych najwspanialszych. Homunculus zwyczajnie kopnął go w twarz z zapytaniem: „I co? Nic ci nie jest Stalowy Kurduplu?"
Kiedy spytał się, kim jest owy Stalowy Kurdupel, nie otrzymał odpowiedzi. Z daleka obserwował wtedy, jak Envy i jeszcze kilka osób, naradza się z kimś, kto wyglądał mu na ich przełożonego. Nadano mu więc imię Pride i wytłumaczono, iż teraz jest homunculusem, czyli sztucznie stworzonym człowiekiem, i że należy do ich rodziny, a „przełożony" w rzeczywistości jest ich ojcem, czyli stwórcą. Zakazali mu się też przejmować przeszłością, gdyż niepotrzebnie gmatwałoby mu to w głowie.
Niestety to życie, które teraz prowadził zdawało mu się być nienaturalnym, a nawet nie mającym prawa bytu. Skądś wiedział, że tworzenie ludzkiego życia jest zakazane.
- Pride! Mówię do ciebie, kurduplu jeden! Zareagowałbyś jakoś może?!
Chłopak oderwał się wreszcie od nieba i łaskawie spojrzał na niego.
- Envy, czy ty masz duszę? – spytał cicho – A ja?
Zielonowłosy zrobił zaskoczoną minę.
- Nie wierzę w istnienie duszy, ale ja jestem chyba ostatnią osobą, którą można oskarżyć o jej posiadanie... – oparł po namyśle – Ty może kiedyś ją miałeś... Skąd takie pytanie?
Blondyn wstał bezszelestnie.
- Człowiek składa się z ciała, umysłu i duszy. Homuculus jest sztucznie stworzonym człowiekiem, więc musi mu czegoś brakować. – odpowiedział. Trudno w to uwierzyć, ale to była najdłuższa odpowiedź, jakiej udzielił chłopakowi (a może to była dziewczyna..?)
Ten przez chwilę myślał, po czym stwierdził:
- Dziwny jesteś. Moim zdaniem my, homunculusy, posiadamy więcej niż ludzie.
- ... – ponownie odpowiedź była zbędna. Jego towarzysz za bardzo nienawidził rasę ludzką, by twierdzić, że jest inaczej.
Pride zerknął jeszcze na niebo, po czym uznał, że na mieście może być ciekawiej i ruszył w stronę centrum.
- Te, a ty gdzie?! – Envy zerwał się na nogi, nie po raz pierwszy wściekając się na to, że złotowłosy uprawia sobie samowolkę gdzie chce i kiedy chce. Ten szczeniak nikogo nie słuchał. Nawet ojca, o reszcie homunculusów nie wspominając.
- Jeśli uważasz się za moją niańkę, możesz iść ze mną – padła krótka odpowiedź.
Kim był i dokąd zmierzał?Jaki sens ma jego egzystencja? Kiedy to wszystko się skończy?
- Ja?! Niańką?! Na za dużo sobie pozwalasz, wredny kurduplu! Jak cię tylko ponownie spotkam to...
„Kogo nazwałeś kurduplem, kretyńskie homo-niewiadomo?!" Duma nie miała innego wyboru, jak się zatrzymać. Złote, pozbawione jakiegokolwiek życia, tęczówki zadrżały. Znowu „TO" się zaczynało. Przyśpieszył kroku, zupełnie olewając ciemnowłosego.
Na pierwszej uliczce, przed oczami mignęła mu czyjaś twarz, a później już cała postać uśmiechniętego szatyna, dziwnie podobnego do niego.
- „Nii-san! Chodź do mnie!
Uparcie zignorował. Czekał aż widmo się rozpłynie. Przecież, nawet gdyby chciał, nie może iść za czymś, co nie istnieje.
By się czymś zająć, ponownie obdarzył spojrzeniem granatowe sklepienie, teraz po przerzedzane niewielkimi chmurami.
To było niezwykle frustrującym i przyprawiającym go o ból głowy zjawiskiem, na które cierpiał tylko i wyłącznie on. Momentalnie i znienacka w jego umyśle pojawiały się nieznane mu postacie, wspomnienia, a nawet głosy. Niekiedy potrafiło oszukać jego zmysły i widział te osoby tuż przed sobą i zawsze kuszące go by z nimi gdzieś poszedł. Raz o mało nie wylądował przez to na jakimś ulicznym słupie. Wiedział jak ludzie nazywają ten stan. Schizofrenia, lecz on człowiekiem przecież nie był.
Nagle coś klepnęło go w plecy. Odwrócił się powoli. Przed nim stał o wiele wyższy od niego czarnowłosy mężczyzna w mundurze wojskowym.
-„Strzała Stalowy!" – rzucił z dziwnie złośliwym uśmieszkiem. Pride skinął jedynie głową, nie wiedząc do kogo było owe „Stalowy".
- „Dawno się nie widzieliśmy. Zdaje się, czy już nie pracujesz dla armii, co? Dawno nikt nie przyniósł mi herbaty..." - mężczyzna zaśmiał się, a nieszczęsny homunculus zastanawiał się, czy i to może być jego iluzją.
Brunet natomiast zdawał się być zaskoczony tym, że chłopak nie zareagował na jego wypowiedź.
-„To jak, Hagane no?" - spytał - „Czemu już nie zaglądasz do sztabu?"
- Nie wiem kim jest Stalowy, o którym mówisz – odpowiedział wreszcie Pride, uznając, że raz należy jej udzielić – Nie jesteś pierwszą osobą, która mnie z nim pomyliła.
Generał wzruszył ramionami.
- „No i do kogo ten żart, Hagane no? Takie rzeczy możesz swojemu bratu wmawiać."
Zacisnął dłonie w pięści. Miał już tego serdecznie dosyć. Nie był niczym stalowym, a tym bardziej nie miał żadnego brata. To samo powiedział temu facetowi z taką obojętnością, na jaką mu pozwalały mu mocno skotłowane nerwy, co jak co, był przecież Pride'em, a to do czegoś zobowiązywało.
- „Nie, Hagane no. Kiedyś byłeś sobą, Pride-san. - postać odwróciła się i ruszyła przez ulicę.
„Sobą..." przecież to właśnie chciał wiedzieć. A jeśli już więcej nie będzie miał okazji się tego dowiedzieć? No, ale przecież nie będzie go gonił, co?! Co on, Envy jest?! Nie. On jest Pride i żadnego wojskowego gonić nie będzie.
„ Tylko debil zmarnowałby taką szansę, kretyński homunculusie! I ty się nadczłowiekiem nazywasz?!" ten denerwujący głos odezwał się z całą natarczywością i niemal przyprawił go o ból głowy. I miał racje do cholery! Chrzanić dumę, serio może już nie mieć żadnej szansy.
- Te, czekaj..! – wbiegł na ulicę i wtedy dostrzegł coś, co sprawiło, że z jego oczy wyparowało jakiekolwiek życie. To była jego kolejna iluzja, gdyż brunet nie rzucał żadnego cienia. Zatrzymał się. Nigdy nikt tak okrutnie sobie z niego nie zakpił, jak jego własny umysł. Zatem to on był jego największym wrogiem i zarazem jedyną... osobą? Tak. Tym z pewnością był i tylko on potrafił mu pomóc. Chociaż troszeczkę.
Usłyszał pisk opon. Zerknął w prawo by dostrzec samochód, który wyhamował niecałe dwadzieścia centymetrów od niego.
- Nosz kurde, kolego... – wysiadł z niego kolejny wojskowy, ale tym razem niższy rangą – Żeby po robocie dawać mi jeszcze taką dawkę nerwów?
Pride obdarzył go obojętnym spojrzeniem. Mężczyzna był wysokim blondynem z papierosem w ustach i miną, jakby niczego mu się w życie nie chciało.
- To jak? Nic ci nie jest kol... – złotooki uniósł brwi widząc, że owy człowiek najwyraźniej go poznaje, choć właściwie to patrzał na niego jak na ducha – Ee... Ed- Edward?!
Pokręcił głową. Zbierało mu się już tych osób, z którymi był mylony. Stalowy, teraz jakiś Edward... ciekawe kto jeszcze?
- Co mówisz, że nie jak widzę! – podpułkownik dop. SS: Jeśli dobrze pamiętam, to w BBI był majorem, zatem Havoc nam awansował podszedł do niego – Ale żeś się zmienił! Prawie cię nie poznałem! Ha... A wszyscy myśleli, że nie żyjesz, wiesz?
Po chwili, chłopak mógł śmiało stwierdzić, że jest otoczony przez tego faceta i dym papierosowy. Cierpliwie znosił uwagi typu: „Niewieleś urósł!", „He! Włosy rozpuściłeś! Nie powiem, ładnie Ci tak!"
- Podpułkowniku – zaczął w końcu mając tego dosyć.
- Mów mi Jean, chłopie. Ale te... – Jean Havoc trącił palcem jego lewe ramie – Łaszki i znaczek to ty masz jak homunculus jakiś, wiesz?
- Bynajmniej. – wycedził chłodno Pride- Jean. Zawieź mnie do domu Ed... do mojego domu.
Nawet ktoś tak średnio rozgarnięty, jak Havoc zaczął się w końcu domyślać, ze coś jest nie tak z rzeczonym Edem, gdyż przyjrzał mu się uważniej.
- Nie ma sprawy. W końcu o mało cię nie przejechałem. Tylko wiesz, że aktualnie to on świeci pustkami, nie?
Skinął i bez żadnych zaproszeń usiadł na tylnym siedzeniu w pojeździe.
- Strasznie się zmieniłeś, wiesz? – Jean zerknął na niego w lusterku, gdy jechali już autem – A twoje oczy takie jakieś... puste się zrobiły.
Puste..? Nigdy tak o nich nie myślał. Ba! On nigdy nie myślał o swoich oczach. Przydatny narząd, dzięki któremu widział i tyle.
Zwrócił spojrzenie na swoje odbicie w szybie. Miał duże, złote tęczówki, delikatnie przesłonięte złocistą grzywką. Patrzały na niego martwo, pozbawione choćby odrobiny blasku, a zarazem życia.
- A kiedyś inne były? – spytał cicho. Dziwnie udawało się Edwarda, który prawdopodobnie nie żył. Narobi jeszcze ludziom nadziei, później okaże się, że się mylili i będzie załamanie. A trudno. Co się będzie przejmował.
- No, ba! Sam świętej pamięci generał Mustang mówił, że w twoich oczach ukryty jest ogień, którego on nigdy nie zdoła wykrzesać – podpułkownik zaśmiał się krótko – Pewno dlatego tak cię lubił. – zapadła niezręczna cisza – A wiesz... Kiedy zaginąłeś, on i twój brat ciebie szukali i również nikt ich nie widział. Wiesz może, czy żyją?
- Nie wiem. Nic nie wiem. – ten Ed miał brata, a przecież jego iluzja mówiła mu, że rzekomo też go miał – Miałem przydomek Stalowy , prawda?
- Ta. – mężczyzna wolną ręką sięgnął do kieszeni po kolejnego papierosa – Mała amnezyjka, co mały? Pomyśleć, że tylko trochę ponad rok minął od tego wszystkiego...
A on od ponad roku był homunculusem, a przynajmniej tyle pamiętał. Jak to się wszystko pięknie układało. „I co? Zatkało nadludzia, co?" zaskoczony dostrzegł, że przez chwilę jego oczy były zupełnie inne, jednak gdy ponownie spojrzał na szybę, czuł na sobie jedynie pusty wzrok własnych oczu.
- No, pułkowniku Elric. Jesteśmy. Wysiadka, trzymajta się i wpadnijcie może czasem do sztabu głównodowodzącego, co? Nawet jako cywil.
- Un... – wysiadł, a złote gwiazdy nad ładnym domkiem z niezbyt zadbanym ogrodem, zamigotały zza coraz większych chmur. W ten sposób witał się z nim dom Edwarda i Alphonse'a Elriców.
W pierwszej chwili przemknęło mu przez głowę, ze już kiedyś tu był, ale że miało to miejsce w innym życiu, które teraz się o niego upominało.
Jego ciche stąpnięcia budziły małych lokatorów budynku. Po każdym „szur, szur" wznosiły się kolejne, ogromne tumany kurzu. Nikt tu chyba nie był przez cały rok, jeśli nie dłużej. Wrażenie, że kiedyś tu był, wzrastało po minięciu każdych drzwi. Zdawał się znać cały układ na pamięć. Po środku holu były schody, które prowadziły na górę do innego pokoju, który posiadał wejście na niewielki balkon. Pod schodami stała komoda, a na niej... Tknięty nagłym przeczuciem, poderwał się do biegu i wyhamował tuż przy szafce.
Dobrze pamiętał. Znajdowało się na nim zdjęcie, teraz mocno zakurzone, jednak wystarczyło mocniej dmuchnąć, by roczna praca kurzu i roztoczy poszła na marne i ukazało mu się dwóch chłopców, właścicieli tego domu.
- Co to do diabła..?! – chwycił je i uważnie przyjrzał się blondynowi w mundurze wojskowym – Co to do diabła ma znaczyć?!
W życiu nie był tak rozdygotany i wściekły. Powtarzanie, że przecież jest Pride'em nie miało najmniejszego sensu. Gdyby Envy był w pobliżu, wyśmiałby go a brak opanowania, dumy, i za ten nadmiar życia. Choć możliwe, że nie zdążyłby odezwać się nawet słowem, tak bowiem wściekły był teraz Pride.
Wszystkie jego pohamowane do tej pory emocje, wreszcie znalazły ujście, a przyczyną, która wywołała istną burzę w tak spokojnej szklance wody, jak Pride, była jedna, niewinna fotografia przedstawiająca właścicieli tego mieszkania.
Z całej siły rzucił nim o podłogę. Kawałki szkła wbiły mu się w skórę na nogach, jednak ból fizyczny nie miał teraz porównania z tym psychicznym.
Wreszcie rozumiał swoją chorobę. Wiedział co każda zjawa chciała mu przekazać. Wyglądał identycznie, co ten martwy Ed i wszystko wskazywało na to, że to on nim był.
- K-kto... kto tu jest? – homunculus uniósł głowę by dostrzec stojącą u szczytu schodów dziewczynę. Syknął wściekle, ale nie ruszył się z miejsca.
Jeszcze nie był tego świadom, ale zupełnie inne życie zaczynało się o niego upominać, zostawiając mu na piękny początek pytanie:
,Kim był Edward Elric?"
To był dopiero początek, a kolejne rodzące się pytania, tworzyć będą kolejne, składając się na sens jego istnienia. Nazywamy to nurtem i wierzymy, że jest to zasada rządząca tym światem.
Ichi wa zen. Zen wa ichi.
