Wersja poprawiona .2012

Poprawiłam jedynie rażące błędy, nie zmieniałam nic odnośnie treści opowiadania.

Był raz pewien chłopiec, któremu podobała się pewna dziewczynka. Jak na razie wszystko ładnie i po staremu. Jedyne, co tu nie pasowało, to fakt, że dziewczynka nie lubiła chłopca. I to bardzo.

Gdy mały James Potter pierwszy raz zobaczył również małą Lily Evans płynęli wtedy w jednej łódce, w stronę oświetlonego zamku Hogwart, który majaczył na horyzoncie. Dziewczynka wydała mu się wtedy najpiękniejszym zjawiskiem, jakie kiedykolwiek widział.

Postanowił zwrócić na siebie jej uwagę. Złapał więc mocno jej gruby, rudy warkoczyk i szarpnął z całych sił. Aż dech mu zaparło, gdy ta piękna istota wydała z siebie równie piękny odgłos. Chyba najpiękniejszy jaki słyszał.

-Auuuu! Poskarżę na ciebie!

Spojrzała na niego ze złością. Och, jak wspaniale wyglądała, jak się złościła. Jej mały, piegowaty nosek marszczył się wtedy tak rozkosznie.

I to było właśnie pierwsze spotkanie Jamesa z piękną rudowłosą.

Zostali przydzieleni do tego samego domu, lecz najlepszy przyjaciel Jamesa, Syriusz stwierdził, że dziewczynki to ich wrogowie. W pierwszym roku nauki chłopiec nie rozmawiał więc z nią zbyt wiele.

Nadeszło lato.

James urósł parę centymetrów i ubyło mu trochę rozumu w głowie. Jak każdy normalny dwunastolatek zajmował się głównie figlami. Dnie zlatywały mu na beztroskiej zabawie z trójką przyjaciół: Syriuszem, Remusem i Peterem.

Wrócił do szkoły.

I wtedy nadszedł czas na drugie spotkanie. Lily Evans szła korytarzem. Sama. Z książką w ręce.

-Hej, Evans!-krzyknął James, pewny siebie i swojej mowy, którą ułożył specjalnie po to,żeby jej zaimponować.

Lily odwróciła się.

Wszystkie plany Jamesa uciekły, jak woda, nabierana sitkiem. Wystarczyło jedno spojrzenie w tą parę zielonych oczu.

-Tak?- spytała spokojnie.

Tyle jej miał do powiedzenia. Przecież tak wiele przygód miał podczas wakacji! Chciał jej też powiedzieć, że uważa, że jest bardzo ładna...

-But ci się rozwiązał!

Lily spojrzała na swoje stopy. Jej czerwone tenisówki zdobiły zgrabnie zawiązane kokardki. James zrozumiał, że to co powiedział jest nieprawdą.

-Marchewka! -krzyknął i pobiegł dalej korytarzem.

I tak już zostało. Gdy tylko któryś z czwórki przyjaciół zobaczył potajemną miłość Jamesa krzyczał „Marchewka!" lub „Pomidor", a czasem nawet „Burak". Dziewczynka nie była tym zachwycona.

I tak upłynął kolejny rok.

James znów trochę urósł, jego głos zniżył się o oktawę i nagle...zauważył, że tak naprawdę jest bardzo wiele dziewczyn. Usunął więc rudowłosą ze swej głowy, stwierdzając, że nie jest ona jednak najpiękniejsza.

Znalazł sobie dziewczynę, która mieszkała na tym samym osiedlu co on. Blondynkę, Mary Steward.

Wielbiła ona ziemię, po której James stąpał. To znacznie poprawiło jego mniemanie o samym sobie. Stał się bardziej pewny siebie. Wszystko nagle zaczęło mu przychodzić łatwo.

Po powrocie od szkoły jego stopnie, choć przy minimalnym czasie, jaki poświęcał na naukę, były nadal jednymi z lepszych w klasie. Dostał się także do drużyny Quidditcha. Stał się szkolną gwiazdą.

I wtedy ją zobaczył i po raz trzeci postanowił zwrócić uwagę Lily na siebie. Był zdeterminowany, żeby jej udowodnić, że nie zasługuje na niego.

Stanął więc przed nią, z miotłą w ręce.

Lily podniosła na niego wzrok znad książki, którą właśnie czytała.

-Tak, John?

Chłopcu odebrało mowę.

Przecież to on, James Potter! TEN James Potter. Gwiazda drużyny Quidditcha! Jak mogła nie wiedzieć, jak się nazywał!

-Głowa ci się pali!

Lily spojrzała na niego jak na wyjątkowo paskudnego robaka. Bez słowa wzięła książki i odeszła.

James poczuł się na chwilę dziwnie mały. Ale tylko na chwilę.

Zaraz bowiem otoczyło go grono wielbicieli i jego głowa wróciła do poprzednich rozmiarów.

I znowu nadszedł okres, że zapomniał o Lily...No, może niezupełnie, ale zeszła ona na drugi plan.

Postanowił dowiedzieć się, co dzieje się z jednym z jego przyjaciół. Rozwiązanie, do którego doszedł wraz z Syriuszem po paru miesiącach siedzenia nad książkami było dosyć zaskakujące.

Remus Lupin był wilkołakiem. Trójka chłopców nie tylko go zaakceptowała, ale też uznała jego chorobę za coś zupełnie fantastycznego.

Biedny Remus nie musiał już zasłaniać się chorobą babci, cioci, taty, mamy, wujka, dziadka itp.

Potem do życia Jamesa wkroczył ktoś jeszcze. Właściwie, to osoba ta wślizgnęła się, nie chcąc na siebie zwracać uwagi. Niestety, nie udało jej się.

Severus Snape, czy też może Smarkerus. James po pewnym czasie nie był już pewny, jakie jest prawdziwe imię tego śmiesznego chłopca. Śmiesznego w innym jednak znaczeniu.

Gdy James po raz pierwszy zobaczył Snapea, jego serce, dobrze zakryte rosnącym ego, zadrżało lekko. Zrobiło mu się go żal. Siedział sam, w ostatniej ławce. Jego szata była wyraźnie nadgryziona zębem czasu. Blada cera wręcz krzyczała o promienie słońca, a tłuste włosy prawie skrzypiały, kiedy Snape ruszał głową. Wyglądał tak, jak ludzie siedzący zbyt długo w Azkabanie.

Zaraz jednak chłopiec otworzył usta i...litość ustąpiła miejsca złości. Tak oto zaczęły się potyczki Jamesa i Syriusza (Peter właściwie tylko się temu przyglądał, a Remus udawał, że tego nie dostrzega) z Smarkerusem...Severusem. Było to również wydarzenie przełomowe w innej kwestii.

Jakimś nieznanym sposobem (może nawet czarną magią, kto wie!) Snapeowi udało się zdobyć obrońcę. I to nie byle jakiego.

Lily Evans, rycerz w lśniącej zbroi. James nie umiał tego zrozumieć. Zamiast zachwycać się jego znajomością uroków, Lily zawsze potępiała jego potyczki z Severusem.

I tak minął trzeci rok nauki.

Kolejna konfrontacja Jamesa z Lily przypadła w ostatnim tygodniu wakacji, na ulicy Pokątnej.

-Cześć Evans! –zawołał James, gdy tylko namierzył obiekt swych westchnień, wychodzący właśnie z księgarni.

Lily, gdy tylko go zobaczyła, odwróciła się i zaczęła iść w przeciwnym kierunku. James nie dał jednak tak łatwo za wygraną. Podbiegł do niej i zrównał z nią kroku.

-Czego ode mnie chcesz, Potter!- jęknęła żałośnie rudowłosa.

-Pomyślałem sobie...że...że...może...wybrałabysiezemnadohogsmade- chłopiec przeklął się w duchu za swoją głupotę.

-Słucham?

-Czy-wybrałabyś-się-ze-mną-do-Hogsmade?- powtórzył, bezskutecznie próbując rozkleić szczęki, które zdawały się być w tej chwili zrośnięte.

Lily spojrzała na niego, zatrzymując się. Nagle, ku zgrozie Jamesa wybuchła śmiechem. Co w tym niby było śmiesznego?

-Prze-praszam- powiedziała w końcu, uspakajając się.

Wzięła głęboki oddech.

-Nie.

Nie...Nie...Nie...Te słowa brzmiały w uszach Jamesa, jak jakieś straszliwe echo. Potrząsnął lekko głową, odpędzając owo „Nie" i spróbował raz jeszcze.

Rozejrzał się i uśmiechnął nieznacznie, na widok Ślizgona z drugiej klasy.

-Patrz teraz- powiedział, rzucając mu jeden z gadżetów ze sklepu Zonka, z którym się nie rozstawał. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać. Chłopiec zrobił krok i runął jak długi, z głośnym dudnieniem, rozrzucając dookoła siebie książki i rozbijając fiolki z miksturami.

James zaniósł się śmiechem, prawie kładąc na chodniku. Jednak uśmiech spłynął mu z twarzy, jak woda z szyby, na widok miny Lily. Wyprostował się.

-Potter, czyś ty zwariował? Myślisz, że mnie to rozbawi? Jesteś najgłupszym chłopakiem, jakiego znam!- odwróciła się na pięcie i odbiegła.

Tym razem nasz niemądry bohater nawet nie próbował jej zatrzymywać.

-Nie martw się, jest dużo ryb w wodzie- powiedział beztrosko Syriusz Black, gdy James zwierzył mu się z tego wszystkiego, co przez te trzy lata przeżywał.

Syriusz miał oczywiście rację. Co zaskoczyło Jamesa, to fakt, że okazał się doskonałym rybakiem. Dziewczyny, które podziwiały go jako chudego chłopca, za to, że świetnie grał w Quidditcha nagle zaczęły patrzeć na niego inaczej. Nie miał oczywiście takiego powodzenia, jak jego najlepszy przyjaciel, ale to nie zmieniało faktu, że dziewczyny kleiły się do niego jak mucha do miodu. Na pewien czas pozwoliło mu to zapomnieć o Lily.

Jak zwykle nie trwało to jednak zbyt długo.

Na piątym roku w Hogwarcie James jeszcze trochę urósł, a na jego ciele tu i ówdzie pojawiły się mięśnie, spowodowane oczywiście treningami jego ulubionej gry miotlarskiej. Jeden puchar Quidditcha później i parę dziewczyn dalej, jego ego osiągnęło rozmiary wręcz gigantyczne.

W coraz to częstszych kłótniach z Lily (po których zazwyczaj odreagowywał mszcząc się na Smarkerusie) dowiedział się, że jego głowa jest tak wielka, że na pewno nie wzbije się w powietrze. Potem znowu usłyszał, że nie ma miejsca dla nikogo innego w pokoju, do którego wchodzi...Takich uwag było zbyt wiele, by je tu przytaczać.

Rozpoczął się również nowy etap w jego życiu. Razem z Syriuszem i Peterem postanowili, że opanują sztukę zmieniania się w zwierzęta i zostaną animagami. Wszystko to oczywiście, by móc towarzyszyć swemu przyjacielowi, wilkołakowi.

Był to też okres SUM'ów. Czwórka chłopców przyrzekła sobie, że zostaną wielkimi Aurorami i dokonają jeszcze większych czynów. Godzinami siedzieli i wymyślali swoje przygody w dorosłym życiu.

-...i wrócę do domu, do swojej kochającej żony, Lily – tak zazwyczaj kończyły się opowieści Jamesa, na co jego przyjaciele zgodnie wzdychali, lub kręcili głowami, albo jeszcze przewracali oczami, wiedząc, że jest to tak realne, jak Mugol posługujący się różdżką.

James jednak nie dawał za wygraną.

Dniami i nocami układał mowy, które miały rzucić Lily na kolana tak, by wreszcie zrozumiała, że są sobie przeznaczeni.

-Nie.

-Spadaj Potter.

-Nie słyszę co mówisz...To pewnie twoje ego wszystko zagłusza.

-Prędzej umówię się z Aragogiem.

A to tylko niektóre z odpowiedzi.

Po tych wyznaniach, dnie zazwyczaj mijały Jamesowi na wymyślaniu powodów, z których Lily Evans jest go niegodna. Nigdy nie starczało ich jednak na tyle, żeby go zniechęcić do niej na długo.

Fascynowało go wszystko, co jej dotyczyło. Dla przykładu, zauważył, że Lily ma małą bliznę na łokciu. Spędzał całe tygodnie, na rozmyślaniu skąd ona się tam wzięła. Wiedział, że kiedyś ją o to zapyta, a historia, którą usłyszy, będzie jedną z najciekawszych w jego życiu.

I tak, na wiecznym przechwalaniu się, dużych wzlotach i małych upadkach przepłynął spokojnie rok piąty.

Jamesowi znudziła się jego wakacyjna dziewczyna, Mary Steward i bez owijania w bawełnę, zapominając, że chichoczące, niezbyt inteligentne panienki, które dają się wykorzystywać też mają uczucia, powiedział jej, że jest nudna i na tym kończy ich znajomość. Jakby te parę wakacyjnych tygodni nie istniało, nazwisko Steward przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie.

Syriusz Black, przystojny nastolatek, bożyszcze dziewczyn, przypominający gwiazdę rocka: uwielbiany przez małolatów, niecierpiany przez ich rodziców, nagle oznajmił, że ma dość wysłuchiwaniu o walorach Lily Evans. Podarował za to Jamesowi mały, czarny notesik, w którym poradził przyjacielowi notować wszystko, co dla niego ważne na temat rudowłosej dziewczyny.

James zaczął od pierwszego dnia przedostatniego roku w szkole magii i czarodziejstwa.

1 września

6:30 –Lily idzie na śniadanie; je kanapkę z tuńczykiem i popija sokiem z dyni

13:15 –Lily je obiad : naleśniki z serem, oraz miętusy, popija sokiem z dyni

15:00 –Lily siedzi z koleżankami w bibliotece : czyta „Jak pozbyć się natręta: proste zaklęcia"

17:00 – Lily idzie na spotkanie prefektów

Zauważyłem również, że jej włosy trochę urosły i ściemniały.

Dzięki tym niedorzecznym zapiskom James mógł śmiało stwierdzić, że zna obiekt swych westchnień jak własną kieszeń. Wiedział, jakie są jej ulubione potrawy, co najchętniej robi, kim są jej najlepsze przyjaciółki. Z dniem na dzień wiedział więcej.

Mimo, ze przyjaciele często śmiali się z małego, czarnego notesiku, James nie przejmował się tym.

Oczywiście tak długo, jak nie wpadnie on w niepowołane ręce.

Mimo, że wiedział teraz znacznie więcej na temat Lily Evans, dalej nie potrafił zrozumieć jej niechęci do własnej osoby.

Przecież nic takiego nie robił...No, może czasem się z nią droczył...i za często pytał o to, czy się z nim umówi... i może trochę za ostro traktował Snapea...czasem też się przechwalał...Ale to przecież nic! Grosze rzeczy się zdarzają!

O problemach codzienności pomagały mu zapomnieć ich wyprawy podczas pełni. Syriusz, zawsze wierny przyjaciołom, a także nieokiełznany i z pewną dzikością w oczach na te parę godzin stawał się psem. James jeleniem, a Peter, mały, jeżdżący na wózku popularności swoich przyjaciół przemienił się w szczura. I tak mijał okres wielkiego szaleństwa i szczęścia, jakie panowało w życiu czterech przyjaciół od piątego roku nauki.

Co pełnię księżyca wymykali się razem z wilkołakiem z wrzeszczącej chaty i przeżywali niesamowite przygody, błąkając się po Hogsmade.

Szósty rok również upłynął na kłótniach i wielkiej pewności własnej wielkości.

Aż do czasu.

-Wiesz co, stary...Myślę, że problem polega na tym, że za bardzo się starasz. –ziewnął Syriusz, kładąc się na trawie przed domem Jamesa.

-A ja uważam, jeżeli oczywiście ktoś mnie jest łaskaw wysłuchać, że problem wcale na tym nie polega. Problem leży w twoim zachowaniu James! –Remus usiadł koło niego, opierając się o drzewo. Jego spokojny głos nie podniósł się nawet o ton -Po prostu...spróbuj być bardziej skromny James, jeśli w ogóle znasz to słowo.

I nagle James zrozumiał, że to co mówi jego przyjaciel, to prawda. W myślach usłyszał syk, powietrza wylatującego z niewidzialnego balonu pychy, który otaczał jego głowę.

Pierwszego września, ostatniego roku szkolnego powrócił do szkoły mniejszy psychicznie o dobre parę centymetrów, oraz cięższy o kilka gram, za sprawą przypinki, z wielkim napisem „PREFEKT NACZELNY", dopiętej do kołnierzyka jego szaty.

Nie przeszkadzało mu to oczywiście w pokłóceniu się ze Snapem już podczas pierwszej jazdy pociągiem. Jego kontakty, z również „PREFECKO NACZELNĄ" Lily nie poprawiły się od samego początku, ale James uzbroił się w pancerz cierpliwości.

W tym roku, albo nigdy – takie było jego nowe motto.

I wtedy stała się rzecz zarazem straszna i przełomowo-radosna w skutkach. James zgubił swój czarny notatnik, który zawierał już mnóstwo doklejonych kartek. To straszna strona tego zdarzenia.

Przełomowo-radosne jest to, kto odnalazł owy brudnopis. Osoba najbardziej niepowołana do tego, a zarazem najbardziej upragniona. Lily Evans.

Rudzielec (której włosy powoli przybierały barwę lekko kasztanową, jak to zgrabnie ujął James w ostatniej zapisanej kartce nieszczęsnej książeczki), gdy tylko przeczytała pierwszą stronicę, zapisaną niestarannym pismem, od razu poczuła, jak coś zwala ją z nóg. Dotarło do niej, że chłopiec, który, jak jej się wydawało, próbował ją zdobyć dla jakiejś dzikiej zachcianki, zakładu, czy po prostu przekory, tak naprawdę miał czyste intencje.

Im bardziej pogłębiała się w lekturze, tym bardziej zstępowało na nią zrozumienie. Po przeczytaniu ostatniej strony postanowiła skonsultować się z autorem i podzielić się z nim swoimi doznaniami.

James Potter, który od tygodnia gorączkowo przeszukiwał dormitorium, pełen najgorszych obaw, nagle usłyszał pukanie do drzwi. Gdy otworzył, ujrzał widok najbardziej nieprawdopodobny. Bardziej nawet dziwny niż ten, gdy zastał swojego przyjaciela, Syriusza płaczącego swoim progu, po tym jak ten uciekł z domu.

Lily Evans stała w wejściu do jego pokoju. Nie pochmurna, zła i zniecierpliwiona jego obecnością, ale lekko zawstydzona, na wpół uśmiechnięta, przestępująca ze zdenerwowania z nogi na nogę.

-Cześć...James- powiedziała w końcu, gdy uświadomiła sobie, że to ona powinna zacząć rozmowę.

I to był kolejny szok. Nie John, nie Potter, nie Wielkogłowy...ale James.

-Cześć.

Zapadła cisza.

-Może wejdziesz?- James postanowił, że to on dokona następnego ruchu.

Pospiesznie zgarnął brudne skarpetki z łóżka i wskazał dziewczynie miejsce, na którym mogła usiąść.

-James...ja...Po pierwsze, to chciałam powiedzieć, że przepraszam. Naprawdę.

Znów chwila ciszy.

-Po drugie...to...oh James!- prawie krzyknęła, nagle zrywając się z łóżka i podchodząc do okna- Przepraszam, za to, że przeczytałam twój...pamiętnik.

Włosy na głowie chłopaka podniosły się do góry, ze strachu przed nagłym wybuchem, którego się spodziewał. Lily wzięła głęboki oddech i usiadła z powrotem, zaciskając nerwowo ręce.

-Przepraszam też, za te wszystkie lata- dodała ciszej.

-Lily ja...naprawdę nie chciałem...- zaczął James, dalej nie rozumiejąc i starając się wytłumaczyć swoje głupie zapiski.

-Tak- te trzy litery utworzyły w pokoju nagle taką ciszę, że można było bez problemu usłyszeć gwar, panujący w pokoju wspólnym.

-Co...?

-Tak, zgadzam się, żebyśmy poszli na randkę- Lily uśmiechnęła się, a na jej piegowate policzki wstąpił rumieniec emocji.

Randkę...Tak...Zgadzam się...Przetwarzał co chwilę otępiały mózg Jamesa.

Lily objęła go za szyję, pocałowała w policzek i wybiegła z pokoju. Chwilę zajęło Jamesowi dojście do siebie.

A był to oczywiście dopiero początek końca.