Uznajcie to za cud Bożonarodzeniowy. Niezbetowany, ale zawsze cud :D

Przed Wami ostatnia część „Serca Nietoperza"! Przepraszam was za wszystko, a zwłaszcza za to ile musieliście na to czekać. Mam nadzieję, że nikt nie oczekuje czegoś innego niż happy end. Proszę was, to ja pisałam w końcu i Święta idą, i w ogóle :D

Dzięki Wam wszystkim za czytanie i komentowanie! Pozdrawiam i Wesołych Świąt!

Xxx

Ja byłem ssakiem,

A chciałem latać;

Pisnąłem czując bezsiłę -

I stając blisko

Tajemnic świata,

Pragnieniem się modliłem.

I niespodzianie

Tkanką błon

Porosły moje żądze,

Niosąc mnie

W mroczny niebios skłon,

W chmury

Fioletem wrzące.

Ach, skrzydłem stała się tęsknota,

Spoistym, miękkim, czarnym…

…………………………………

Gdy beznadziejność

Was ogarnie -

Myślcie o moich lotach!

"Cud Nietoperza" Maria Pawlikowska – Jasnorzewska

Xxx

Wy trzej atakujcie od strony Zakazanego Lasu, Lastrange'owie i ich oddziały od strony jeziora. Ja dołączę do was wkrótce, muszę najpierw rozprawić się z pewnym nieproszonym gościem.

Śmierciożercy popatrzyli po sobie, nie do końca pewni co ich mistrz miał na myśli, mówiąc o nieproszonym gościu. Widząc jednak jego zniecierpliwione spojrzenie szybko aportowali się na wyznaczone pozycje. Niektórzy z nich nadal oczekiwali rozszczepienia lub innych, czasem nawet gorszych efektów działania zaklęć ochronnych Hogwartu, ale nic takiego się nie stało. Ciche pyknięcia dały się słyszeć na kilka sekund przed pojawieniem się kolejnego Śmierciożercy, bariery magiczne przepuszczały ich jakby nie były silniejsze niż mydlane bańki. Uznawały ich za pomocne oddziały Aurorów, za rannych, których trzeba ewakuować. Za wszystkie te uprzywilejowane grupy, dla których Rada postanowiła uchylić furtkę w systemie bezpieczeństwa na wypadek wyjątkowo trudnej sytuacji. Zaklęcia, które szpieg przekazał Lordowi działały. I uczyniły z Śmierciożerców kolejną grupę uprzywilejowaną.

Za mną! - krzyknęła Bellatriks, ruszając w stronę zamku.

Xxx

Spodziewałem się spotkać cię nieco później… i raczej w realnej walce, - zaczął chłodno Voldemort.

Mój umysł jest jak najbardziej realny, dziękuję bardzo. Co do twojego nie byłbym taki pewien, no ale… - Harry wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko. Widział jak Voldemort z trudem hamuje wściekłość i nie był pewien, czy bardziej go to przeraża, czy bawi.

W jednej chwili Tom znalazł się obok biurka i strząsnął z niego nogi Harry'ego, który rozsiadł się na fotelu. Specyfika świata umysłów pozwoliła mu nie spaść i uśmiechnął się tylko szerzej do swojego wroga.

Wybacz. Nie chciałem ci nabłocić na myślach. Kto wie co mogłoby się wtedy z tobą stać? Jak na mój gust jesteś wystarczająco popaprany.

Potter, twój brak szacunku jest przerażający. Szkoda tylko, że to nie twoja gryfońska odwaga jest zań odpowiedzialna, ale równie słynna i równie gryfońska – głupota.

Auć. Słowa mogą ranić wiesz? Swoją drogą, czy to nie jest smutne, że masz pięćdziesiąt-Merlin-wie-ile lat i nadal twoją najgorszą obelgą jest naśmiewanie się z przynależności domowej? Tom! Za kilka miesięcy kończę tą szkołę! Będę Aurorem albo urzędnikiem, albo zawodnikiem Quidditcha! A nie 'Gryfonem'!

Przez chwilę jedyną jego odpowiedzią był cichy, chłodny śmiech. Chwilę później Tom stał znacznie bliżej, pochylając się nad Harrym, który dopiero teraz doszedł do wniosku, że może dawanie przeciwnikowi możliwości patrzenia na niego z góry w ten sposób nie było najmądrzejszym posunięciem.

Choć okrutnie się mylisz, to w jednym masz rację Potter. Już niedługo nie będziesz Gryfonem. Z drugiej strony, będziesz Gryfonem do końca życia.

Harry zdążył rzucić zaklęcie, ale nie przed tym, jak zaklęcie rzucone przez Toma rzuciło nim o ścianę. Usiłował skupić się na fakcie, że w świecie umysłów można być na tyle skrzywdzonym przez fizyczne działania, na ile się samemu pozwoli. Im bardziej był tego pewny, tym mniej jego plecy bolały. Miał wręcz wrażenie jakby jego żebra zasklepiały się w miejscach złamania. Był to raczej niezły wynik jak na początkującego Oklumentę. Harry uśmiechnął się lekko i spojrzał na swojego wroga, który wpatrywał się w cienką, złotą nitkę pomiędzy nimi.

Zaklęcie łączące? Masz jakiś plan w tym pokręconym umyśle, czy to był spontaniczny akt szaleństwa?

W *tym* pokręconym umyśle? Nie. Ale w innych? Czemu nie? Wypiłem wystarczająco dużo eliksiru snu, którego używał twój kochany szpieg, żeby nie móc być wyrzuconym ze świata umysłów przez dość długi czas – wyjaśnił Harry i zerknął na łączącą ich nić. – A teraz wygląda na to, że ty też utknąłeś.

I co? Masz zamiar zmuszać mnie do podróży przez umysły wszystkich swoich przyjaciół? Powtarzam: i co?

I nie będziesz mógł tego znieść. Większość ludzkich umysłów jest dla ciebie zbyt normalna i przepełniona uczuciami, żebyś mógł tam wytrzymać. Owszem, Śmierciożercy i ich umysły nie mogą cię skrzywdzić, ale wyobrażasz sobie ile bólu zadadzą ci umysły ludzi, którzy mnie kochają?

Jedyną reakcją jaką Harry uzyskał był wybuch głośnego śmiechu.

Miłość? Wiedziałem, że przestaniesz być zagrożeniem, jeśli tylko spędzisz wystarczająco dużo czasu w towarzystwie Dumbledore'a.

Wiedziałem, że będziesz za głupi i za bardzo zadufany w sobie, żeby przewidzieć tę opcję i dodatkowo jakoś jej przeciwdziałać – odparł szybko Harry i - zanim Voldemort wypowiedział kolejne zaklęcie – otworzył drzwi od gabinetu.

Xxx

Tom spojrzał na niewielki pokój i na regały pełne książek, na duże łóżko i nocny stolik ginący pod stosem woluminów. Zobaczył jak wszystko jaśnieje, a ogień w kominku zdaje się palić z większym wigorem na widok Harry'ego. I wtedy on to też poczuł. Wszechogarniające ciepło i ciężkie, stęchłe powietrze. Ze świstem wciągał hausty powietrza, ale nie przynosiło to porządnych efektów. Dyszał ciężko, dusząc się w tym pokoju.

Harry uśmiechnął się do niego i otworzył kolejne drzwi.

X

I tym razem Tom nie był w stanie rozpoznać pokoju w którym się znalazł, umysłu, do którego Potter go wciągnął. Pokój był niewielki, również pełen ksiąg. I wykresów, i notatek, i najdziwniejszych szpargałów. I papierków po słodyczach i samych słodkości także. W tym umyśle panował chaos jakiego Tom nigdy sobie nie wyobrażał. Miał wrażenie, że właściciel tego miejsca je rozumie. Ale za pewne tylko on.

Cały pokój zdawał się napierać na Pottera. Jakby trzymał się w tak cudnym stanie jedynie dlatego, że Potter jest zdolny go utrzymać. Ten umysł obarczał Harry'ego czymś ogromnym, przytłaczającą odpowiedzialnością. I utrzymywał się w swojej świetności jedynie dzięki temu, że Potter był w stanie go utrzymać. To sprawiało, że pokój stawał się jeszcze piękniejszy.

Tom poczuł ten nacisk na sobie. Tę umysłową siłę opartą na oczekiwaniach, odpowiedzialności i dumie. Czuł jak miażdży mu barki i jęczał z bólu, padając na kolana pod tym ciężarem.

Z uśmiechem dumy i satysfakcji, Harry otworzył kolejne drzwi.

X

Ten pokój był znacznie bardziej znajomy. Choć chwilę zajęło Tomowi ustalenie dokładnie, gdzie się znajdują to fakt iż są gdzieś w dworze Malfoyów był oczywisty. Na zdobionych w delikatne roślinne motywy ścianach wisiało kilka portretów przodków Malfoyów. Miejsce w którym byli było tak nieszczególne, że jedynie mniej ważni lub ci, którzy mieli zbyt wiele portretów byli tu widoczni. Duże okna z widokiem na ogród i te niedorzeczne pawie, wiele byle jak poukładanych skrzyń i kufrów, setki mniej lub bardziej bezwartościowych przedmiotów… Tom był pewien, że są w umysłowym odpowiedniku ogrodowego domku Malfoyów, który on zapamiętał jedynie dlatego, że niegdyś młody Lucjusz często się tu ukrywał przed swoimi rodzicami. Ale to nie był umysł Lucjusza i Tom zaczął się zastanawiać, czy to nie była jakaś rodzinna tradycja. Większość działań Malfoyów nią było.

Słońce nagle zaświeciło mocniej, promienie przebijały się przez szkło wysokich okien, znacznie oświetlając przynajmniej część pomieszczenia. Wszystko nagle miało cieplejsze barwy, a powietrze było świeższe niż powinno być w zatęchłej rupieciarni. Gdzieś w rogu zaczęła grać pozytywka.

Tom czuł jak ta melodyjka świdruje mu mózg, przerażająca, pseudo-słodka, metaliczna kołysanka… Harry wydawał się lekko zdziwiony, ale i zadowolony, jakby ta melodyjka była dla niego i podświadomie kojarzyła mu się z czymś dobrym. I Tom zauważył jak wszystko wokół Harry'ego stara się do niego podporządkować. Unoszący się wokoło kurz przy Harrym nawet nie drgnął z ziemi. Kufry o które się potykał Tom, jakby same usuwały się od Pottera by mu przypadkiem nie przeszkodzić. Słoneczne promienie padały tak by go oświetlić, ale by go nie oślepiać. Wszystko układało się pod niego, wszystko chciało go tu zatrzymać. Na zawsze. Na jeszcze chwilę.

Metaliczna melodia świdrowała mózg Toma. Miał wrażenie, że roślinne ornamenty chcą się wokół niego opleść, że kufry chcą go przewrócić i zatrzymać, że ten pokój chce go tu uwięzić na zawsze. Usłyszał westchnienie Pottera, który z lekkim żalem otworzył kolejne drzwi.

X

Tom zawył z bólu.

Zwijał się w cierpieniu, chcąc się od tego uwolnić, ale nie mógł. Zaklęcie wiążące trzymało go mocno przy Harrym, a on nie zdawał się być skłonnym do ucieczki. Byli w jego umyśle, a tam koncentrowały się uczucia wszystkich dotyczące Harry'ego. Ale Tom już nie dostrzegał tu swojej nienawiści, zawiści mniej sławnych, czy niechęci niektórych Ślizgonów.

Tom czuł tylko duszącą, opiekuńczą, przytłaczającą, pełną dumy, więżącą i oddaną miłość z umysłów, przez które Potter go przeprowadził. I to sprawiało, że wył z bólu i przerażenia.

Xxx

Nieludzkie i karykaturalne ciało Lorda Voldemorta padło bez życia na ziemię. Śmierciożercy rozesłani do walki nagle zauważali brak piętna, które przyjęli na siebie. Bellatriks krzyknęła z bezsilnej wściekłości i zaczęła walczyć z jeszcze większą zaciętością. Niewielu jednak poszło w jej ślady.

Brak piętna oznaczał brak odpowiedzialności. Wielu Śmierciożerców aportowało się jak najdalej od Hogwartu i już bez masek, czy peleryn, odwiedzało wszelakie miejsca publiczne by mniejszą lub większą sakiewką ze złotem okupić sobie zapewnienie, że cały dzień tam właśnie spędzili. Okupywali swoją świeżo odzyskaną wolność.

Xxx

Na podłodze w pokoju, który był też umysłem Harry'ego, widoczna była kupka pyłu, przy odrobinie wyobraźni przypominająca kształtem sylwetkę człowieka. Potter westchnął cicho, patrząc na nią w zamyśleniu.

W takich chwilach przydałaby ci się w umyśle jakaś miotła – rzucił Draco, stając w drzwiach.

Rozważałem zmieść go Błyskawicą – stwierdził Potter po chwili, stwierdzając z pewnym zdumieniem, że chyba będzie się w stanie przyzwyczaić do tego umysłowego wizerunku Draco.

Proszszsz, Potter. Pewnych rzeczy po prostu się nie godzi robić! – oznajmił Malfoy i wyciągnął różdżkę.

Jedno zaklęcie czyszczące i resztki Voldemorta znikły z umysłu Harry'ego. Mimo to uznał, że Malfoy trochę przesadził z entuzjazmem i z pewną dozą nieco histerycznej radości patrzył na mydlane bańki unoszące się w powietrzu.

Przegiąłeś – oznajmił.

Daj mi spokój, byłem nieco zestresowany całą tą walką ostateczną.

Xxx

Hogwart się obronił, w co Harry – być może naiwnie – nigdy nie wątpił. Armia Dumbledore'a i ich najmłodsi naśladowcy walczyli ramię w ramię z Aurorami i członkami Zakonu Feniksa. I na szczęście większość Śmierciożerców aportowała się zanim walka rozpętała się na dobre. Kilku ostatnich zapaleńców zostało szybko powstrzymanych, choć udało im się wcześniej odesłać wielu przeciwników do Skrzydła Szpitalnego lub wręcz na cmentarz.

Kiedy jednak Harry ocknął się w końcu i z lekkim westchnieniem, zauważając w tym pewną regularność, zorientował się, że jest Skrzydle Szpitalnym, w Hogwarcie trwało już wielkie świętowanie. Draco siedział przy jego łóżku z jedną zabandażowaną ręką, co przykuło uwagę Pottera.

Zaklęcie oparzające, do jutra będę zdrów – wyjaśnił Malfoy spokojnie i Harry tylko kiwnął głową. Skrzywił się lekko czując ból uderzający go w skronie.

Źle z tobą? Pomfrey mówiła, że może dać ci ewentualnie coś przeciwbólowego, ale dopiero jak się ockniesz.

Głowa… boli – wydukał Harry i Malfoy poszedł ponaglić szkolną pielęgniarkę.

Z pewną niezręcznością Gryfon zauważył łzy w oczach Pani Pomfrey, gdy ta podawała mu leki. Wydawało się, że jedynie medyczne wykształcenie powstrzymuje ją od wyściskania go z całych sił. Bardzo go to ucieszyło, jakoś nie był pewien, czy jest już gotowy na taką wylewność uczuć.

Eliksir zadziałał wyjątkowo szybko i Harry aż sapnął z nagłego cudownego uczucia, jakim jest odejście dotkliwego bólu. Teraz czuł się już tylko zmęczony i powieki ciążyły mu niesamowicie. Spojrzał na Draco i uśmiechnął się.

Byłem w twoim umyśle.

Wiem, zauważyłem – mruknął Draco, nagle patrząc gdzieś w bok. – I?

I podobało mi się tam – mruknął Harry z uśmiechem. – Możemy sobie darować dyskusje i po prostu znów być razem? Jestem zbyt padnięty na poważne rozmowy i zbyt niecierpliwy by czekać do jutra.

Draco parsknął śmiechem.

Podoba mi się twoje odpowiedzialne podejście, Potter – szydził blondyn, ale pochylił się szybko i bardzo delikatnie pocałował swojego chłopaka. - Jestem za.

Świetnie – mruknął Potter i nagle obaj usłyszeli czyjś radosny pisk dochodzący z innych części zamku. – Powiedz mi, co się tam dzieje.

Ach wiesz, zwyczajowe. Wszyscy się radują, tańczą, tulą i mówią jaki to jesteś cudowny i jak zawsze w ciebie wierzyli. – Harry parsknął, choć brzmiało to jak wiarygodne podsumowanie zwyczajowego świętowania w Hogwarcie. – Weasleyowie cierpią po stracie syna, a Monica wiernie cierpi razem z nimi. I mam ci przekazać, że to nie twoja wina, że to ten… eee…

Percy.

Percy był łajzą, a nie ty. No, a przynajmniej coś o podobnym sensie mówili. I tak, rozmawiali ze mną Weasleyowie, też mnie to boli.

Harry z uśmiechem patrzył na Ślizgona, zastanawiając się, czemu właściwie spodziewał się innej relacji. I ciesząc, że jednak otrzymuje taką w typowym stylu Draco. Chyba jednak tęsknił za tym aroganckim i narcystycznym sposobem bycia kogoś, kto nie będzie mu bił pokłonów nawet jeśli właśnie ocalił magiczny świat.

Co z Hermioną?

Och, wiesz. Jak zwykle. Snape stoi obok niej, ona stoi obok niego. Dzieli ich może ze trzy centymetry i gapią się na siebie co jakieś trzy sekundy, a ona uśmiecha się jakby jej ktoś podarował całą bibliotekę. I udają, że nic się nie stało. A Dumbledore chyba nie jest pewny, czy bardziej go cieszy zwycięstwo nad Voldemortem, czy wyswatanie się jego Mistrza Eliksirów, i chodzi cały szczęśliwy i rozdaje słodycze. Dom wariatów totalny.

Uroki Hogwartu.

Ewidentnie. Będziemy musieli to miejsce czasem odwiedzać.

Koniecznie – zgodził się Harry z uśmiechem, bo w tej chwili właściwie wszystko co dotyczyło przyszłości i zawierało w sobie 'my' w pełni go satysfakcjonowało.

Idź spać, bo bredzisz.

Jeśli powiedział to na głos to faktycznie potrzebował snu. Uśmiechnął się jeszcze lekko do Draco, który najwyraźniej jeszcze nie miał zamiaru nigdzie się ruszać z niewygodnego, szpitalnego stołka, a potem pozwolił swoim powiekom opaść. Z martwieniem się o wszystko inne gotów był poczekać do rana.

Xxx

Koniec.

Xxx