Dziękuję bardzo za komentarz. Tak, będzie więcej sprawy Snape'a, postanowiłam po prostu najpierw przedstawić trochę sytuację bohaterów, ich relację, żeby nie robić zbytniego zamieszania. Co do podwójnie wklejonego rozdziału, własnie zastąpiłam go właciwym, więc macie tak naprawde dwa nowe do przeczytania (ten i poprzedni). Zapraszam do pytania o wszystkie ewentuane nieścisłości w komentarzach, miło tez mi będzie przeczytac kilka szczerych słów krytyki lb pochwały w tym okresie uziemienia. Ktos mądry kiedys napisał, że komentarze karmią wena. To prawda ;) Ten rozdział dedykuję Meniscus.

Pozdrawiam.


VI Różne perspektywy

Wrócili do domu nieco wcześniej niż początkowo zamierzali. Tak, jak podejrzewała Hermiona, po jej wyznaniu zrobiło się jakoś niezręcznie. Wszyscy chcieli ją pocieszać, nawet Hanna Potter, z którą praktycznie się nie znały. Zaczęły się zatroskane spojrzenia, wyrzuty sumienia Ginny, dopytywanie o jej samopoczucie co kilka minut, jakby co najmniej umierała na raka, a nie została zakażona lykantropią. Fakt, nie było jej się łatwo odnaleźć w zaistniałej sytuacji, musiała porzucić swoje życiowe plany, ambicje, nadzieje. Straciła to, na co pracowała przez ostatnie dziewięć lat. Dlatego właśnie nie chciała nic nikomu mówić, dopóki nie poukłada wszystkiego na nowo.

Czemu więc się odezwała?

Powód był bardzo prosty. Wyczuwała niewidzialne macki ciekawości, które oplatały ją z Remusem odkąd pojawili się w Dolinie Godryka. Wiedziała, że przyjaciele będą drążyć, szukać szczelin i wdzierać się każdym otworem powstałym w ich obronie. Nie to, żeby mieli się czego wstydzić lub obawiać. Po prostu miała poczucie, i jak się okazało całkiem słuszne, że informacja o ich wspólnym mieszkaniu wzbudzi w towarzystwie mieszane uczucia. Nie potrzebne im były kolejne dąsy Ginewry, żarciki Jamesa a potem domysły, jak daleko zaszła ich znajomość. Nie w momencie, w którym obydwoje stali na życiowym i emocjonalnym rozdrożu.

Co miałaby im powiedzieć? Mieszkamy razem, bo wpadliśmy na taki pomysł. Nie nie jesteśmy parą. Zbyt dobrze pamiętała wzrok Harry'ego, gdy w swoim mniemaniu, nakrył ją wieczorową porą w domu Remusa. Nie potrzebowała kolejnych takich spojrzeń.

Tak samo nie odpowiadał jej wzrok pełen współczucia, źle skrywanego zażenowania i dyskomfortu. Bo jak się w sumie zachować obok kogoś, kto stracił swoje ciało raz na zawsze?

W swoim mniemaniu, kierując się dobrem Remusa, wybrała mniejsze zło.

Siedzieli teraz we dwoje z gorącą czekoladą w filiżankach, wpatrzeni w ogień trzaskający w kominku remusowego domku. Milczeli, skupieni na własnych przemyśleniach.

Wreszcie Hermiona pierwsza postanowiła przerwać ciszę.

─ Jesteś zły Remusie?

Chrząknął.

─ Powtórz proszę.

Hermiona westchnęła.

─ Pytałam, czy jesteś na mnie zły. Za to, co powiedziałam na obiedzie. Albo raczej, czego nie powiedziałam.

Uniósł brwi.

─ Nie do końca nadążam za tobą, Hermiono…

─ Zapomnij ─ powiedziała machając ręką.

─ Nie ─ Remus usiadł wygodniej i splótłszy ręce na podołku przyglądał się dziewczynie badawczo. ─ Skoro już zaczęłaś, chciałbym móc się odnieść do twojego pytania.

─ Powiedziałam u Potterów, że jestem wilkołakiem ─ przypomniała mu.

Skinął głową.

─ Zataiłam to, co się dzieje między nami ─ podjęła. ─ Ale chciałabym, żebyś wiedział, że zrobiłam to, bo nawet nie wiem, co mogłabym powiedzieć, jak nazwać naszą relację…

─ Jesteśmy przyjaciółmi ─ odrzekł Lupin.

Skinęła głową.

─ Tak, ale… musisz przyznać, że ostatnio nie wszystkie uczucia, które do siebie czujemy są, hmmm, typowo przyjacielskie…

─ Myślę, że nie mamy obowiązku spowiadać się przed nikim ─ odparł.

─ Po prostu nie chciałam, żebyś odniósł wrażenie, że się wstydzę ─ wyjaśniła. ─ Ale nie wiem, na czym stoję, Remusie. Ty przysuwasz się i za chwilę cofasz. Wczoraj pocałowałeś mnie, ale potem uciekłeś i teraz nie chcesz przestać ─ wyrzuciła z siebie na jednym oddechu, jakby bała się, że za chwilę może jej zabraknąć śmiałości.

─ Przecież nigdzie nie zniknąłem ─ uśmiech Remusa był nieco nerwowy.

Przymknęła oczy.

─ Dobrze wiesz, o czym mówię. Tak samo było z Tonks. Ja nie chcę, żebyś mnie zwodził przez kilka lat, nie chcę, żebyś dręczył mnie i samego siebie. Nie zrozum mnie źle… Ja cię nie popędzam. Ani nie popędzam siebie. Sama nie wiem, gdzie zaprowadzi mnie życie.

─ Moje ramiona nie są najodpowiedniejszym miejscem ─ mruknął Lupin.

─ I tu się mylisz ─ Hermiona pokręciła głową. ─ Cały czas rościsz sobie prawo, do wyrokowania o tym, co jest dla innych dobre w relacji z tobą. Nie przysięgnę ci tu i teraz dozgonnej miłości, nie oczekuję też tego od ciebie. Ale powiedz mi, dlaczego nie chcesz dać sobie szansy?

Lupin westchnął. Zacisnął usta. Hermiona widziała, że czarodziej czuje się przyciśnięty do ściany. Trudno.

─ Nie oczekuje deklaracji, Remusie, żadnych, poza tą jedną, że jeśli obydwojgu nam będzie ze sobą dobrze, to nie odsuniesz się nagle ode mnie, tak, jak to zrobiłeś z Andromedą.

Milczał wpatrzony we własne dłonie.

─ Remusie?

─ Hmmm?

─ Powiedz coś proszę.

Spojrzał na nią ostrożnie.

─ Nie chcę ci zniszczyć życia, Hermiono.

─ Nie masz takiej mocy ─ prychnęła. ─ Zniszczył mi je ten zębaty gnojek. ─ Wskazała palcem swój lewy bok.

Lupin pokiwał głową.

─ Nie jestem dla ciebie odpowiednim kandydatem ─ powiedział po kolejnej chwili ciszy.

Przewróciła oczami.

─ Jesteś stary, już to słyszałam. Jesteś wilkołakiem. Mógłbyś być moim ojcem. I jesteś biedny, brzydki i bez perspektyw. Już to wszystko przerabiałyśmy z Andromedą w pubach.

─ Serio?

Zaśmiała się gorzko.

─ A co myślałeś? Że skarżyła się na twoje wycie i włóczenie po lasach kilka dni w miesiącu? Że narzekała na twoje obolałe stawy i nędzne zarobki? Popukaj się w czoło, Remusie.

Upiła łyk słodkiego napoju.

─ Nie jesteś najprzystojniejszym mężczyzna w Anglii, to fakt ─ przyznała rzeczowo.

Uniósł brew.

Hermiona wzruszyła ramionami.

─ Ale to, że nie jesteś klasycznie przystojny nie czyni cię nieatrakcyjnym. Nie w moich oczach.

Patrzyła na niego, czekając na komentarz, ale Lupin uparcie milczał, badając wzrokiem właściwości morfologiczne gorącej czekolady. ─ Nie jesteś bogaty, nie czeka cię błyskawiczna kariera, to oczywiste ─ kontynuowała więc. ─ Ciąży na tobie klątwa. Która daje ci popalić. To wszystko prawda. Ale popatrz na mnie.

Lupin zerknął na nią spode łba.

─ Jestem dwudziestosześcioletnią czarownicą, która nie będzie mogła urodzić nikomu dziecka, bo zabiłaby je przemiana już pierwszego miesiąca ciąży. Nigdy nie osiągnę już niczego, na czym mi zależało, więc prawdopodobnie zgorzknieję jeszcze przed trzydziestką. Mnie również czeka postępująca degeneracja tkanek i comiesięczne przyjemności ─ patrzyła na niego intensywnie. ─ Ale nie myśl sobie, że rzucam się na ciebie, bo jesteś moim jedynym wyjściem, jedyną opcją. Po prostu…

Westchnęła.

─ Ujmę to tak. Gdyby ten drań mnie nie dopadł, ale z jakiegoś powodu nasze drogi zeszłyby się tak, jak stało się to teraz, gdybym miała okazję przypomnieć sobie, jakim jesteś miłym, czarującym człowiekiem, poznać twoje upodobania, zainteresowania, dowiedzieć się, jak bardzo oczytany jesteś… Spędzić z tobą tyle czasu, ile było nam dane przez ostatnie półtora miesiąca, poczuć twój dotyk, zobaczyć w twoich oczach odbicie moich własnych emocji, to, kurczę, Remusie, myślisz, że nie chciałabym spróbować? Myślisz, że jedynym, co może przygnać do ciebie kobietę jest desperacja? Myślisz, że nie masz nic do zaoferowania?

Lupin uśmiechał się lekko.

─ Trochę dużo komplementów jak na jeden wieczór…

─ Może zamiast narzekać, po prostu się odwdzięcz chociaż jednym i odpowiedz mi na pytanie.

─ Na które pytanie?

─ Czy zamierzasz dać nam szansę.

Patrzyli na siebie w milczeniu. Remus chrząknął i odezwał się cicho.

─ Uważam, Hermiono, że zasługujesz na wszystko, co najlepsze. A ja z całą pewnością nie wpisuję się w definicję.

Roześmiała się.

─ Dobrze na start, ale musisz poćwiczyć nieco mniej poniżające samego siebie komplementy.

Lupin odpowiedział jej bladym uśmiechem.

─ Chyba pójdę się położyć ─ skwitował sytuację.

─ Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie…

─ Potrzebuję czasu ─ westchnął.

─ Tego mamy pod dostatkiem ─ uśmiechnęła się do niego.

Wstali.

Podeszła do mężczyzny i pocałowała go delikatnie w policzek.

─ Dobranoc Remusie.

─ Dobranoc Hermiono. Powodzenia na jutrzejszym spotkaniu. Wiem, że sobie poradzisz ─ rzekł z łagodnym uśmiechem i złożył na jej czole czuły pocałunek.

Severus Snape nie spał zbyt dobrze tej nocy, tak jak i we wszystkie poprzednie w swoim nędznym życiu. Był zmęczony i zniechęcony, co również było dla niego normą. Siedział na obmierzłej pryczy przykrytej starym, nadpleśniałym kocem i czekał. Powiadomiono go o kolejnej wizycie tej denerwującej Gryfonki. Więźniowie nie mieli zegarków, nie wiedział więc ile minęło czasu. Starał się skoncentrować na celu. Miał stąd wyjść. Prędzej, czy później, by móc dalej wykonywać powierzone mu zadanie. Tylko w jaki sposób ta wkurzająca Wiem-To-Wszystko miała mu w tym pomóc? Była bystra, nie mógł jej tego odmówić przynajmniej sam przed sobą. Jednak, z tego co wiedział, nie miała żadnego doświadczenia z sądownictwem. Mogła mu tylko zaszkodzić.

Pomijając wszystko inne, Severus Snape nie miał ochoty na współpracę, ani z Panną-Wiem-To-Wszystko-Granger, ani z nikim innym. Miał nadzieje, że przeklęta Gryfonka zrobi dla niego to, czego sam nie mógł, czyli odnajdzie listy Dumbledore'a, a potem zejdzie mu z oczu na zawsze.

Chociaż zawsze był świadom jej inteligencji i ogromnych zdolności magicznych, nigdy nie podzielał entuzjazmu innych nauczycieli tą przemądrzałą pannicą. Nie miało z tym nic do czynienia jej mugolskie pochodzenie, ani płeć. Niewielki wpływ miała nawet przynależność do znienawidzonego domu. Hermiona Jane Granger działała na niego niczym płachta na byka poprzez swój wszystkowiedzący ton głosu oraz świadomość własnej nieomylności. Tak świadomość. Mistrza Eliksirów drażniło to, że dziewczyna nie tylko prezentowała się światu, jako nieomylna, ale też zasadniczo taką była. Posiadała niezgłębione zasoby wiedzy zarówno o magicznym, jak i niemagicznym świecie. Z biegiem lat przestała wstydzić się tego, jak wiele wie, a zaczęła to jeszcze dobitniej eksponować. Należała przecież do Złotego Trio i chociaż sama nie była nazbyt popularna wśród uczniów, wystarczała jej łatka Encyklopedii Pottera, jak niektórzy zwykli na nią mówić w szkole. Ciekaw był, czy jej przyjaźnie przetrwały próbę czasu i dorosłego życia. Ze swojej strony szczerze w to wątpił. Młodszy Potter zawsze był dziecinny, jak jego ojciec, a Ronald Weasley, który grał ogony we wszystkich dziedzinach życia, nie dorastał Gryfonce do pięt.

Gdy tak siedział, powoli, z monotonnych już dla niego dźwięków Azkabanu, wynurzył się nowy, którego oczekiwał. Odgłos niesionych echem zdecydowanych, wręcz buńczucznych kroków.

Chwilę później drzwi jego celi otworzyły się z przeraźliwym skrzypieniem i zgrzytem zawiasów.

Automatycznie wstał z pryczy i wyprostował się jak struna.

─ Witam profesorze ─ powiedziała cicho.

Skinął milcząco głową. Przypatrywał się jej badawczo. Rzadko teraz widywał ludzi. Była blada, oczy miała podkrążone, cerę poszarzałą. Wyglądała na zmęczoną lub… chorą? Wzdrygnęła się pod jego intensywnym, świdrującym spojrzeniem.

─ Mógłby pan sobie darować te szkolne metody ─ skwitowała go chłodno. Uniósł brwi. No proszę. Do całkiem sprawnego umysłu dołączył jeszcze ostry język. Zaczynał być zaintrygowany.

Może ─ pomyślał, krzywiąc się cierpko, ─ jej obecność da mi chociaż odrobinę intelektualnej rozrywki w tej cholernej dziurze.

─ Najmocniej przepraszam, panno Granger ─ zadrwił. ─ Gdzie moje maniery? Kawy? Herbaty? A może po prostu znajdziesz te listy Granger i dasz mi wreszcie święty spokój?

Hermiona oparła dłonie na biodrach i popatrzyła na niego ze spokojnym, pobłażliwym niemal wyrazem twarzy.

─ Profesorze Snape ─ powiedziała upominającym tonie, co wywołało u niego zupełne osłupienie, ─ jeśli pan nie chce pomocy i odpowiada panu ten urlop w gronie dementorów, mogę teraz stąd wyjść i więcej nie wracać ─ oznajmiła stanowczo. Teraz osłupienie Mistrza Eliksirów przerodziło się w irytację.

─ Ostrzegam cię, dziewczyno…

Pokręciła głową.

─ Proszę mi lepiej powiedzieć o tych listach, profesorze. Cokolwiek ─ dodała widząc jego kwaśną minę. ─ Na razie wiem tylko, że podobno takie istnieją. Co jeszcze powiedział panu dyrektor?

─ Nic ─ wycedził mężczyzna. ─ Nic więcej, Granger. Albus Dumbledore wcale nie był tak nieskazitelnym człowiekiem, za jakiego większość z was go ma.

Pokiwała głową.

─ Ale teraz nie zajmujemy się grzeszkami Dumbledore'a, tylko pańskim oskarżeniem o jego zabicie.

─ To są dwie powiązane ze sobą sprawy, Granger ─ odparł szeptem.

Uniosła brwi.

─ Brzmi pan tak, profesorze Snape, jakby chciał pan powiedzieć, że dyrektor wrobił pana w to morderstwo ale zostawił panu na przyszłość tajemniczą, ukryta furtkę.

Wzrok, jakim obdarzył ja jej były nauczyciel, pozbawiła Hermionę wszelkich złudzeń.

─ Naprawdę? ─ zdziwiła się.

Pokiwał głową.

─ Jak już wspomniałem wcześniej, panno Granger, dyrektor nie był tym człowiekiem, za jakiego go mieliście.

Westchnęła.

─ Czy mogę tę tezę potraktować, jako nasze oficjalne stanowisko w sądzie? ─ zapytała spokojnie.

Snape popatrzył na nią, jakby właśnie zobaczył jedno ze zmyślonych stworzeń Luny Lovegood.

─ Czy ty Granger postradałaś rozum?

Uniosła brew.

─ Nie rozumiem.

Roześmiał się zimno.

─ Dokładnie, Granger, nie rozumie pani.

Splotła ręce na piersi.

─ Niby czego, profesorze?

─ Wszystkiego ─ burknął.

Patrzyła na niego wyczekująco z głowa lekko przekrzywioną na bok.

─ Rzucanie w mojej obronie oskarżeń w kierunku ukochanego przez wszystkich maga nie poprawi mojej sytuacji ─ wyjaśnił niechętnie.

Przewróciła oczami.

─ Myli się pan ─ prychnęła.

Gdyby powiedział mu to dziesięć lat wstecz, nigdy więcej nie wpuściłby ja do swojej klasy. Ale to nie była jego klasa, tylko cela. A on miał tu gówno do powiedzenia. Krew się w nim zagotowała na sama myśl o tym, jak bardzo zdany jest na jej łaskę.

─ Rób więc, jak uważasz, Granger ─ warknął. ─ Mam nadzieję, że przyjdziesz popatrzyć, jak w efekcie twojej niekompetencji i oślego uporu odbieram upragniony przez cały czarodziejski świat pocałunek dementora.

Uśmiechnęła się.

─ Z pewnością przyjdę panu potowarzyszyć zapewniła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.