Dadadadadam, dotarliśmy do tego momentu. Choć momentami miałam wątpliwości :D (Praszm, że o tym wspominam.)

Dziękuję wam serdecznie za wszystko, za bookmarki, za kudosy, no i przede wszystkim za komentarze. Komentarze czasem znaczą dla mnie zupełnie wszystko, więc serio, serdeczne dzięki za każde napisane zdanie i za wszystkie wymienione wiadomości :D Nigdy nie sądziłam, że tyle polskojęzycznych osób będzie zainteresowanych historią, która siedziała w moim mózgu na tyle długo i uporczywie o sobie przypominała, że aż ją napisałam!

Smacznego?

Coś się kończy, rzekł tedy wiedźmin. Użył przy tym tego swego przeintelektualizowanego głosu, który zawsze niechybnie świadczył, że wyjawia nam coś w swym mniemaniu stanowiącego myśl nową, odkryciem w dziedzinie filozofii będącą. Albowiem wiedźmin miał w zwyczaju lubić zadumać się smutno nad losem świata. Zazwyczaj, jak to prawdziwy myśliciel, przy gorzałce.

Może zresztą i miał rację wiedźmin, może coś rzeczywiście się kończyło. Koronacja, której byliśmy, nie chwaląc się tutaj nadmiernie, świadkami bez mała honorowymi, wyznaczała wszakoż zupełnie nowy rozdział historii nowożytnej. Ale też głupio prawił, bo wszelako coś się przecie także i zaczynało.

Zawżdy tak w życiu jest, że gdy widać koniec jednej rzeczy, to zaraz rozpoczyna się następna, koleje losu ciągle przybierają nowy obrót i nie wnijdziesz dwa razy do tego samego strumyka.

Jaskier, Pół wieku poezji

Gar'ean, Zirael, aecáemm te gláeddyv vatt'ghern

Stráede t'esse ceisio ean gamarwair

(Squass'me, luned, squass'me, luned)

Glys n'ess riam chéanna, ess invaerne

N'te vaer'trouv se elanie disglair

Niezatytułowana ballada odnaleziona wśród notatek Priscilli z Nowigradu, datowana na tzw. okres nilfgaardzki twórczości poetki

Ciri obudziła się zlana potem, przerażona i przez kilka chwil gwałtownie, łapczywie łapała powietrze w płuca. Leżała otoczona bielą i ciemnościami. Miała wrażenie, że przykrywająca ją po szyję pierzyna wypchana jest ołowiem, nie kaczym puchem, z takim mozołem musiała wykonywać najprostszy nawet ruch. Obmacała się od pasa w górę, natrafiając na opatrunki i bandaże szczelnie pokrywające ramię.

Nie wiedziała, gdzie jest. Na stojącym obok niej stoliku coś błysnęło w świetle księżyca raz i drugi. Miała nadzieję, że to woda, bo w gardle zamiast śliny zostały jej same wióry i trociny. Chciała krzyknąć, zawołać kogoś, ale nie zdążyła. Zasnęła ponownie.

Ściany namiotu falowały lekko przy podmuchach wiatru. Z zewnątrz dobiegało radosne ćwierkanie jakichś obdarzonych wyjątkowo nikłym zmysłem dramatycznym ptaków. Ciri zamrugała kilka razy i spróbowała przypomnieć sobie, jakim cudem trafiła do infirmerii, ale wspomnienia nie chciały z nią współpracować, rozmywały się w białe kłęby dymu i znikały.

Obróciła głowę z westchnieniem i zobaczyła siedzącego przy jej posłaniu Jaskra. Poeta pochrapywał spokojnie, a piórko przy jego fioletowym kapelusiku poruszało się miarowo. Ciri przez chwilę zastanawiała się, jak go obudzić, ale doszła do wniosku, że nie ma na to siły, więc tylko przekręciła się na bok na sienniku z głuchym jękiem. Powoli odkrywała, że boli ją nie tylko, jak poprzednio sądziła, głowa, ale dużo więcej części ciała. Być może wszystkie.

Bard poderwał się nagle, wyrwany ze snu, i przez chwilę rozglądał się wkoło nieprzytomnie.

– Ciri! – krzyknął w końcu. – Ciri, ty żyjesz! – Ciri rozkaszlała się tylko na tę wieść paskudnie, zupełnie jakby coś próbowało ją zmusić do wyplucia wnętrzności. Jaskier zaczął biegać wte i wewte po namiocie służącym za infirmerię, szukając pilnie czegoś do picia. W końcu poddał się i wypadł na zewnątrz, wyraźnie podenerwowany. Ale wrócił z kubkiem wody, więc Ciri wybaczyłaby mu wszystko. – Nawet nie wiesz, jak nas wszystkich nastraszyłaś! – oznajmił, wpatrując się w nią z pewnym wyrzutem.

Dziewczyna nie zwracała na to uwagi, była zbyt zajęta piciem wody drobnymi łyczkami. Przełykanie wiązało się z falą piekącego bólu i ulgi jednocześnie.

– Co… co się stało? – zapytała cicho. Miała wrażenie, jakby próbowała mówić z gardłem pokrytym warstwą rozgrzanego piasku.

Jaskier popatrzył na nią, szeroko rozdziawiając usta.

– O to samo chciałem cię zapytać! – oznajmił, co nie było dobrym znakiem w kwestii uzyskania odpowiedzi. – Wyjechałaś w środku nocy, nic nikomu nie mówiąc, została po tobie tylko szmaciana zabawka. Nawet z nami się nie pożegnałaś! – Jaskier założył ramiona na piersi i wydął policzki. Być może właśnie przypomniało mu się, że miał być na nią poważnie obrażony. Ciri powoli zaczęło się coś przypominać. Spieszyła się, żeby… – A potem ziemia zaczęła nam drżeć pod stopami, gdzieś w oddali poszedł w górę słup energii, widoczny aż z obozu i nagle oficer Hildewend zaczął skrzykiwać innych, żeby ruszyć w tamtą stronę co koń wyskoczy… – Jaskier zaciął się nagle, zupełnie nietypowo dla siebie. Po chwili Ciri zrozumiała dlaczego.

Klapa namiotu podniosła się powoli, jakby niechętnie, i do środka weszła niemal ostatnia osoba, którą dziewczyna spodziewała się zobaczyć.

– Widzę, Jaskier, że postanowiłeś dotrzymać danego mi nie tak dawno temu słowa i od razu mnie zawołać, kiedy pacjentka się obudzi – oznajmiła Filippa z przekąsem, opierając rękę na biodrze i krzywiąc usta w sposób, który obiecywał poecie wiele nieprzyjemności w przyszłości. Nie tylko tej najbliższej.

– Ależ właśnie miałem iść i zakrzyknąć… – wydusił z siebie Jaskier, choć aż do tej pory nie miał nawet cienia takiego zamiaru.

Filippa Eilhart nie wyglądała na przekonaną.

– Przydaj się na coś i pomóż jej usiąść – zadysponowała tonem nieprzewidującym nawet możliwości dyskusji. Otworzyła stojący pod ścianą kufer i zaczęła wyjmować z niego buteleczki, potrząsając każdą. Jak do tej pory ignorowała istnienie Ciri z wystudiowaną obojętnością. A więc tak to będzie wyglądać, pomyślała dziewczyna. – Nie, nie tak, popraw jej poduszki, leniu patentowany. Może i jestem ślepa, ale doskonale słyszę, że nie może jej być wygodnie w tej pozycji. – Czarodziejka powąchała trzymany w ręce flakon i odstawiła go na bok, chwilę później jego los podzielił również słoiczek ze smarowidłem, pachnący jarzębiną i miętą. – Dwie łyżki wywaru. Nie, odłóż natychmiast ten flakon i weź ten szklany – rzuciła Filippa w przestrzeń. Jaskier niemal pogubił nogi, próbując spełnić jej rozkaz. – Wiedźminka musi mieć sprawną rękę od miecza, jest to absolutny priorytet. Nawet jeśli przypadkiem jest też cesarzową.

Ciri nie wiedziała, co wydarzyło się pomiędzy nimi w ciągu ostatniego dnia, ale poczuła nagle, że bardzo, bardzo chciała się tego dowiedzieć.

– Jaskier – syknęła, przełykając posłusznie łyżkę odwaru, smakującego dziwnie gorzko i słodko jednocześnie. – Skąd ona się tu wzięła? – zapytała najciszej, jak potrafiła.

Filippa podniosła głowę znad okutego metalem kufra. Było jasne, że usłyszała to pytanie.

Obróciła się w stronę Ciri po raz pierwszy od… Po raz pierwszy od ich ostatniej rozmowy. Dziewczyna miała wrażenie, że wydarzyło się to wiele lat temu. Nie poznawała tej Filippy, która zdawała się ze wszystkich sił udawać, że nigdy nic między nimi nie zaszło, że nigdy nie były sobie bliskie.

– Pacjentka potrzebuje spokoju – oznajmiła czarodziejka zjadliwym głosem, na dźwięk którego nawet samą pacjentkę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. – Jaskier. Czy zechciałbyś pójść i sprawdzić, czy oficer Hildewend nie ma nowych wieści od Jego Wysokości?

Jaskier wyglądał, jakby tylko czekał na tę sugestię, albowiem ulotnił się z namiotu w ułamku sekundy. Zostały same. Czarodziejka przez chwilę wyglądała, jakby nie przemyślała tego następstwa swojego rozkazu. Ale tylko przez chwilę, później na jej twarz wrócił wyraz zmęczonego opanowania. Ciri odchrząknęła.

– Fil. Filippa – poprawiła się szybko. – Co ty tutaj robisz?

Filippa podeszła do jej siennika z wyrazem twarzy kogoś, kto podjął pewną decyzję.

– A jak myślisz? – zapytała uszczypliwie, choć zmarszczyła przy tym brwi w sposób sugerujący, że jest czymś zmartwiona. – Ratuję ci życie, ty idiotko patentowana. Doprawdy, nie wiem, co ci strzeliło do tej wyjątkowo kształtnej głowy, że postanowiłaś sama wyzwać na pojedynek Ducha Lasu, istnieją przecież mniej skomplikowane sposoby na…

– Ale myślałam… – próbowała przerwać jej Ciri, której nie podobał się kierunek wypowiedzi czarodziejki. Filippa wyglądała, jakby miała spiorunować ją wzrokiem, gdyby tylko mogła.

– Da się bez cienia wątpienia stwierdzić, że nie myślałaś – oznajmiła lodowato. Przez chwilę mocowała się z zamknięciem słoiczka. Niemal nie było widać, jak drżą jej ręce. – Wyciągnij dłoń.

Ciri spełniła polecenie bez ociągania i nie komentowała, kiedy czarodziejka zaczęła rozsupływać jej bandaże drobnymi, oszczędnymi ruchami. Zacisnęła tylko usta, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo ręka ją nadal boli.

Dotyk Filippy nadal wywoływał uczucie, jakby po skórze przemknęła iskierka magii. Ciri zaskoczyło, że dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo za tym tęskniła. Mocniej zacisnęła usta.

– Walczyłam już z Wiedźmami wcześniej – wydusiła z siebie przez zęby. Maść, którą Filippa rozsmarowywała w spokojnych, precyzyjnych okręgach po jej przedramieniu, szczypała lekko od mięty i magii. – Trzema na raz. Zabiłam wtedy dwie z nich. I… – Urwała, bo Filippa nacisnęła właśnie na wyjątkowo obolały mięsień.

Czarodziejka pracowała przez chwilę w milczeniu.

– Tym razem dałaś się jej przygotować wcześniej – powiedziała w końcu. Nadal brzmiała na wściekłą. – Nie porównuj tych dwóch sytuacji.

Ciri nic na to nie odparła. Wiedziała, która z nich ma rację.

– Czy dzieci…

Czarodziejka westchnęła cicho. Przygryzła wargę.

– Żadnego z nich nie udało się uratować.

Wiedźminka usłyszała to, co nie zostało powiedziane na głos. Prządka nabrała sił, pożywiając się krwią młodych dziewczyn z wioski, a później zabrała się za dzieci. Nic dziwnego, że była dużo silniejsza, niż Ciri zakładała.

Resztę zabiegu przesiedziała bez słowa. Kiedy Filippa skończyła, nie odsunęła się od niej gwałtownie, jak Ciri się spodziewała. Palce czarodziejki przesunęły się po jej nadgarstku w niespieszny, pełen tęsknoty sposób.

– Na moczarach znalazłam medalion, którego sygnatura magiczna odpowiadała sygnaturom wiedźmińskich medalionów. – Uśmiechnęła się samymi kącikami warg, a jej wyraz twarzy złagodniał znacznie i cała jej postać uległa drobnej, ale zauważalnej przemianie. Ciri patrzyła znowu na kobietę, którą kochała i która kochała ją. – Pomyślałam, że może chciałabyś go odzyskać, więc zabrałam go ze sobą. Leży na stoliku. – Wskazała go dłonią, myląc się o kilka cali.

Wiedźminka sztywnymi, niechcącymi współpracować palcami jednej ręki podniosła medalion z głową wilka, który należał kiedyś do Vesemira. Na jej drugiej ręce wciąż spoczywała dłoń czarodziejki.

– Dziękuję – wykrztusiła z siebie. Przełknęła ślinę kilka razy, starając się pozbyć czegoś, co nieprzyjemnie uwierało ją w gardle i dławiło. – Dlaczego…?

Filippa westchnęła, przerywając jej pytanie.

– Ktoś musiał tam pójść spalić ciało – odparła beznamiętnie. Cofnęła rękę z ociąganiem, zaciskając palce w pięść, aż zbielały jej kłykcie. W jednej chwili opadła z niej cała łagodna czułość.

Dziewczyna chciała coś powiedzieć, poczuć jeszcze raz na sobie znajomy, uspokajający dotyk jej dłoni, ale nie potrafiła przerwać własnego bezruchu.

– Wrócę dzisiaj wieczorem – powiedziała Filippa chłodno w nabrzmiałą pomiędzy nimi, sztywną i bolesną ciszę. Ciri udało się rzucić wzrokiem na swoją rękę, zanim została ponownie szczelnie zabandażowana. – Wszystko na razie goi się dobrze, nie wdało się zakażenie. Szwy, które założył ci jeden z żołnierzy, nie wyglądają może pięknie, ale za parę miesięcy będziesz mu dziękować za porządnie wykonaną robotę. Miałaś ogromne szczęście, że wśród oddziału wysłanego, żeby zbadać sprawę tajemniczego trzęsienia ziemi, znalazł się ktoś z medycznym przeszkoleniem. – Standardowa procedura wśród agentów wywiadu, pomyślała dziewczyna. – Mogłam w teorii próbować zagoić twoje obrażenia magią, ale kiedy tu dotarłam, były w już na tyle dobrym stanie, że tylko by ci to zaszkodziło. – Zabrzmiało to, jakby czarodziejka chciała się usprawiedliwić.

– Rozumiem – odparła Ciri, choć nie rozumiała za wiele. Poczuła się nagle bardzo senna. Eliksir, którym napoił ją Jaskier, zaczynał najwidoczniej działać.

Kiedy się obudziła, była najwyraźniej pora na kolejną zmianę opatrunku, bo Filippa znów wydobyła pachnące kramem zielarki smarowidło i wklepała je w gojącą się pod bandażami skórę. Nie rozmawiały, jeśli nie liczyć wymiany kilku zdawkowych uwag. Medalion spoczywał niewzruszenie na stoliku obok głowy dziewczyny jak nieme przypomnienie.

Po wyjściu czarodziejki Ciri długo nie mogła zasnąć. Wkradająca się do namiotu Priscilla nie musiała nawet gwizdać, żeby zwrócić jej uwagę.

– Chciałam przyjść wcześniej, ale pani Eilhart zakazała nam wstępu do namiotu. Dla twojego dobra, rzecz jasna – wyszeptała w ramach wyjaśnienia bardka. – Strasznie się rządzi, zaraza jedna.

– Strasznie – przytaknęła Ciri z westchnieniem, które nie brzmiało wcale na pełne niezadowolenia. Priscilla wbiła w nią domyślne spojrzenie, ale nie skomentowała.

– Pewnie umierasz z ciekawości, co się stało, co, Ciri? Jaskier jest zajęty komponowaniem, czy też raczej nadal ma zimne dreszcze na myśl o powrocie do namiotu, więc padło na mnie. Na twoje szczęście! – Błysnęła w uśmiechu ślicznymi białymi ząbkami. – Pytałaś go o to, co tu robi pani Eilhart, prawda?

Myśli Ciri stały się nagle ciężkie jak kamienie, których użyto do postawienia Caer Mal'huide. I równie odległe.

– Mhm. Fil… jak ona…

Priscilla przyłożyła jej palec do ust.

– Nie wysilaj się nadmiernie, bo jeśli czarodziejka mnie tu przyoczy, też będę przez długi czas zajęta komponowaniem. Ale wracając do tematu! To było tak: oficer Hildewend, jak tylko zobaczył wielki słup gorejącego światła, idącego w górę gdzieś na bagnach, odgadł chyba, co się wydarzyło, bo w trymiga zebrał ludzi i pojechali po ciebie. – Ciri nadal nie wiedziała, skąd wziął się ten wybuch energii na Krzywuchowych moczarach, ale ta część historii interesowała ją w tej chwili najmniej. – Ale musiał wcześniej wysłać jakoś wiadomość do czarodziejki, bo zjawiła się tutaj zaraz po ich powrocie. Ach, Ciri, co to był za widok – westchnęła bardka, nie ukrywając zachwytu. – Żołnierze wjeżdżają do obozu, ty z nimi, nieprzytomna, musieli cię przywiązać pasami, żebyś nie spadała z siodła, wspaniałe wyczucie dramatyzmu, idealny materiał na balladę! Powstało wielkie zamieszanie, bo trzeba było przygotować infirmerię, odnaleźć medyka, ludzie biegali, jakby pogubili głowy. I wtem do tego wszystkiego pośrodku obozu otwiera się portal! Jakiś młodzik nawet wbiegł w niego z rozpędu, ale zaraz wybiegł z wrzaskiem. Jeden z oficerów zaczął krzyczeć, że podstępne czarodziejskie siły przypuszczają atak na obóz Jego Cesarskiej Mości i zamilkł naraz, bo z portalu wyszła mistrzyni Filippa Eilhart w cesarskich barwach, w randze cesarskiej czarodziejki, skupiona i opanowana. W obozie zrobiło się cicho jak makiem zasiał, każdy rzucił, co robił, i stanął w miejscu. Nikt się jej tutaj nie spodziewał. – Zupełnie jak Wielkiej Inkwizycji w Nowigradzie, pomyślała Ciri cierpko, ale nie powiedziała tego na głos. – I z tego całego zaskoczenia zaczęła rozstawiać ludzi po kątach. Nikt nie zaprotestował. Nawet dowódca obozu – dodała Priscilla z pewnym uznaniem w głosie.

Dowódca obozu, Totger Neustein, był postawnym mężczyzną po czterdziestce, z dziada pradziada wojskowym. Wierzył tylko w dwie rzeczy: cesarstwo i świętość swojej służby dla Imperium. Zmuszenie go do zrobienia czegoś, co uważał za sprzeczne z interesem Nilfgaardu, uchodziło za niemożliwe. Równie dobrze można by przekonywać smoka, żeby przestał żreć owieczki i zajął się szczypaniem trawy, mówili żołnierze po cichu. Gdyby, rzecz jasna, smoki istniały.

– Moja ręka…? – zainteresowała się Ciri, wiercąc się na sienniku, bo zaczynały jej drętwieć palce u nóg.

Priscilla odgarnęła włosy z twarzy, po czym wydęła usta i zabrała się za kontynuację opowieści.

– Pani Eilhart popatrzyła na ciebie i pobladła pod całym tym swoim makijażem. Uwierz mi, wyglądałaś ze sto razy gorzej niż obecnie, pozszywali cię na miejscu, żebyś się nie wykrwawiła w drodze, ale nikt nie wpadł na to, żeby ci chociaż wytrzeć twarz z błota. Przez całą minutę myślałam, że już po tobie i przywieźli nam zwłoki. – Priscilla wzdrygnęła się, zamilkła na chwilę, zadumana. Ale pozostawanie za długo w bezruchu nie leżało w jej naturze. – Mistrzyni czarodziejka nakazała przenieść cię natychmiast do infirmerii, a chociaż ręce jej się bardzo trzęsły, mówiła to takim głosem, że usłuchali jej wszyscy bez gadania, nawet ja się prawie rzuciłam pomagać. Kazała położyć cię na sienniku i poczęła badać. – Priscilla zaczęła bawić się jednym ze swoich pierścionków, ważąc słowa w myślach. – Zajrzałam przez klapę namiotu, jak już wszyscy poszli. Chciałam zapytać panią Eilhart o… o coś zupełnie teraz nieistotnego. Stała nachylona nad tobą i wycierała twoją twarz z brudu i kurzu wilgotną szmatką.

Sprzeczne uczucia zlepiły się w Ciri tak mocno ze sobą, że zaczęły przypominać jedną wielką barwną kulę. Wzruszenie walczyło o lepsze z irytacją i smutkiem. Miała ochotę płakać, a jednocześnie, gdyby tylko dała radę wstać z siennika, poszłaby teraz do Filippy i wytknęła jej hipokryzję. Być może też spróbowałaby ją znowu pocałować.

– Dziękuję – wychrypiała do Priscilli i spróbowała się uśmiechnąć. Sądząc po reakcji bardki, nie wyszło jej to przekonująco.

– Powiedz, Ciri… – zaczęła poetka, ale wiedźminka uciszyła ją ruchem głową. – Ale czy… – Priscilla nie dawała za wygraną. Tupnęła nawet zgrabną nóżką i zadarła nosek do góry.

– Nie wiem – odparła dziewczyna, po czym przykryła twarz dłonią. Bo naprawdę sama już nie wiedziała.

Filippa pachniała nardem i cynamonem, i mentolem destylowanym przez alchemików z naręczy mięty. Na twarzy miała najbardziej surowy wyraz, jaki potrafiła przybrać, zarezerwowany dla rozwydrzonej szlachty i nieznośnych adeptek. Ciri widywała go w Nilfgaardzie wielokrotnie. Adeptek co prawda na dworze nie było, ale na brak rozwydrzonej szlachty nie mogli narzekać.

To jest to, pomyślała wiedźminka. To, jak się nade mną nachyla, jak jej drobne dłonie pracują sprawnymi, wypracowanymi ruchami. To, jak krzywi usta z niezadowoleniem, gdy wydaje jej się, że zabolał mnie zbyt mocny nacisk dłoni na spięte mięśnie, choć nie przyznałaby teraz na głos, że jej zależy. To, jak wchodzi do pokoju, jakby należał w całości do niej, jakby wszyscy powinni jeść jej z ręki, nawet jeśli tym pokojem jest tylko skromny namiot infirmerii w Velen, pośrodku niczego.

To jest to. Ten moment, w którym stwierdzam, że nie chcę nikogo innego. Że nigdy nie będę pragnąć nikogo innego tak gwałtownie, łapczywie i całą sobą, jak pragnę jej.

Bo nikt inny nie będzie tak władczy, tak przenikliwy i tak delikatny, próbując jednocześnie zachować pozory oschłości i oziębłości.

– Wiem, co zrobiłaś – rzuciła Ciri, wypowiadając starannie słowa. W otaczającej je ciszy zabrzmiało to nagle i prowokacyjnie.

– Zawsze przyjemnie wiedzieć, że ktoś, kogo uratowało się przed pewnym kalectwem, zdaje sobie sprawę z zaciągniętego długu wdzięczności – odparła Filippa ze złośliwym uśmieszkiem. Wyglądał dziwnie blado i nienaturalnie.

Ciri spróbowała obrócić się bardziej w jej stronę, ale powstrzymały ją przygniatające zwały pierzyny.

– Przestań, Fil. Wiem – powtórzyła. Wiem, jakimi czarami ochronnymi mnie otoczyłaś, żeby wiedzieć, czy nic mi nie grozi. Wiem, że wymagały podtrzymywania, inaczej by się rozpłynęły. Wiem, co musiałaś zostawić, żeby tu do mnie przybyć. Wiem, ile długich tygodni poszukiwań i badań musiałaś poświęcić. Wiem to, bo wyjaśniałaś mi nie tak dawno temu zagmatwaną procedurę eksperymentów z d'waraeijhtem. Pamiętam dobrze, że po rozpoczęciu hodowli tkanek musisz nieustannie nad nimi czuwać, doglądać każdego dnia. Więc wiem, że rzuciłaś to dla mnie w kąt, nie oglądając się nawet za siebie. To nie Emyr cię do tego zmusił; odmówiłabyś Emhyrowi w mgnieniu oka. Tylko ty mogłaś podjąć tę decyzję, Fil. Wiem to.

Filippa obróciła się do niej powoli, niechętnie. Na jej twarzy wściekłość mieszała się z upokorzeniem.

– I co z tego – zapytała twardym, nieustępliwym głosem. – I co z tego. Wszakże i tak owoców z tego drzewa nie będzie. Możesz przestać się obawiać. Nie planuję postawić cię ponownie w takiej sytuacji, za bardzo cię… – Czarodziejka ugryzła się w język, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że powiedziała już za wiele. – Nie zasługujesz na to w każdym razie.

Serce Ciri zabiło szybciej, jakby próbowało wyrwać się z klatki piersiowej. Ogarnął ją błogi obłoczek nadziei.

– Jeśli nadal czujesz się winna – zaczęła ostrożnie, odwracając wzrok – to wiedz, że wybaczyłam ci już dawno, jeszcze przed…

Filippa prychnęła głośno.

– Jeszcze przed pilnym spotkaniem z pewną śmiercią? – zainteresowała się, a jej głos ociekał sarkazmem. – Jak pochlebiająco. Bądźmy szczere, chciałaś rozliczyć swoje życie, poczuć się lepiej sama ze sobą. I wobec tego ja powinnam uznać, że między nami wszystko załatwione? Że już wszystko w porządku?– Jej słowa padały jak ciosy, Ciri nie była tylko pewna, w kogo są wymierzone.

– To zupełnie nie tak – zaprotestowała słabo, czując, jak grunt odsuwa jej się spod stóp.

– Nie kłopocz się, dziewczyno – powiedziała czarodziejka szorstko. – Nic z tego nie będzie. Masz młode serce pełne dobroci i przebaczenia, ale nie będzie z tego nic.

Odłożyła smarowidło na miejsce i wyszła z namiotu bez słowa.

Gdy zjawiła się następnym razem, wydawała się dużo bardziej opanowana. Ciri wiedziała od Priscilli, że po ich ostatniej rozmowie Filippa zniknęła na długie godziny w okolicznych lasach, ogłaszając ostentacyjnie, że potrzebuje nowych składników do maści. Tego, że w wydzielonym specjalnie na jej potrzeby namiocie posiada całe naręcza ususzonych ziół, nikt nie odważył się jej przypomnieć.

– Wiesz przecież, że nie zmieniłabym się nigdy, nawet dla ciebie – powiedziała czarodziejka zamiast powitania, przystępując do zabiegu. Pracowała jak zawsze, metodycznie i spokojnie. – Jestem na to o wiele za stara i zbyt uparta. Nie zaakceptowałabyś tego.

Nikt rozsądny by tego nie zaakceptował, sugerował ton jej głosu. Bądź rozsądna, Cirillo. Bądź rozsądna ten jeden raz.

– Nie podejmuj za mnie tej decyzji – odparła Ciri porywczo, a w jej słowach pobrzmiewała cała duma i upór jej babki i odrobina spokoju i cichej pewności matki. – Nie wiesz, na co bym się zgodziła, a na co nie.

Na twarzy Filippy przez krótki moment pojawił się cień do złudzenia przypominający panikę, ale czarodziejka szybko obróciła się tyłem, poprawiając coś na stoliku nocnym, szukając być może kolejnego słoiczka z maścią. Ten, z którego korzystała do tej pory, był jeszcze do połowy pełen.

Tego wieczoru nie rozmawiały o pogodzie, nie wymieniały uwag na temat najlepszej pory, by zbierać i suszyć rośliny lecznicze ani nawet nie siedziały przez kilkanaście minut w dławiącej, dusznej ciszy. Po zakończonym zabiegu Filippa odłożyła maść na miejsce, założyła świeże bandaże i wyszła z namiotu pośpiesznym krokiem.

Relacjonujący to wydarzenie następnego dnia niezwykle ubawiony Jaskier użył dużo bardziej barwnego określenia. Jego zdaniem czarodziejka uciekła, jakby ścigały ją upiory Dzikiego Gonu.

Od tamtej pory Ciri nie rozmawiała z Filippą ani razu. Wiedziała, że czarodziejka nadal znajduje się w obozie, ale gdyby nie opowieści Jaskra i Priscilli, nigdy by tego nie odgadła. Z jej punktu widzenia Fil jakby rozpłynęła się we mgle; nie widziała jej nawet w przelocie, a jeśli przychodziła sprawdzić stan jej zdrowia i ręki, to tylko wtedy, kiedy wiedźminka spała twardo snem wywołanym eliksirami leczniczymi.

Ciri powoli dochodziła do siebie. Ruszanie dłonią nie sprawiało jej już większych trudności, palce miała w pełni sprawne, co było dobrą wiadomością. Sądząc po założonych szwach, rana zadana przez pazury Wiedźmy musiała być głęboka, a Ciri chyba tylko cudem uniknęła trwałego okaleczenia. Cud ten nie mógłby wydarzyć się bez smarowideł, wywarów oraz skomplikowanych masaży mięśni i prawdopodobnie zawdzięczała go wyłącznie Filippie Eilhart. Tym bardziej irytowało ją, że nie ma nawet jak czarodziejce podziękować.

Priscilla odwiedzała ją często, pozornie po to, żeby porozmawiać o tysiącu i jednej bzdurze, nakarmić Ciri po uszy pożywną, ale paskudną owsianką i dużo smaczniejszymi plotkami z obozu, ale – zdaniem wiedźminki – przede wszystkim po to, aby obserwować bacznie wyraz jej twarzy, gdy wspominało się w jej obecności o Filippie. Bardka czegoś się domyśliła i wrodzona ciekawość widać kazała jej dowiedzieć się całej reszty. Ciri w takich momentach generalnie starała się zmienić temat na możliwie jak najbardziej oddalony, wypytując o nastroje w okolicy i o poczynania żołnierzy. Dzięki temu dowiadywała się o wydarzeniach w obozie zdecydowanie więcej, niż potrzebowała. Usłyszała między innymi, że jednostka wywiadu znikła jak sen złoty i wszyscy zgodnie i karnie twierdzili, że nigdy nawet się w nim nie pojawiła, a dowódca obozu słał do stolicy Nilfgaardu coraz dłuższe listy z wyjaśnieniami, jeśli sądzić po grubości kopert, jakie przewozili gońcy. Prawdopodobnie miał szczerze dosyć przedłużającego się pobytu przyszłej cesarzowej w jego infirmerii.

W porównaniu z Priscillą Jaskier był niewinny niczym nieobsrana łączka. Głównie wędrował z głową gdzieś wysoko w chmurach lub nisko, w pięcioliniach z nutami. Nie zwracał szczególnej uwagi na markotność ani uszczypliwe uwagi Ciri i nic nie mogło go wyprowadzić z sennie rozmarzonego nastroju. Najczęściej pracował nad swoją nową balladą, sławiącą walkę Cirilli z ostatnią z Pań Lasu w sposób, zdaniem dziewczyny, niebezpiecznie naginający prawdę, a także granice ludzkich możliwości. Jaskier wszakoż gwizdał sobie radośnie na jedno i na drugie, powtarzając, że prawdziwe dzieło musi przede wszystkim wywoływać uczucia.

Zdarzało mu się przy tym przekazywać sensowne informacje na temat pani Eilhart. Nie ufał jej chyba najmocniej spośród wszystkich przebywających w najbliższej okolicy osób, w związku z czym w jej pobliżu aż nazbyt często pakował się ze swoim nosem tam, gdzie drzwi (bądź klapa namiotu) mogły mu go przytrzasnąć. Z tego też względu i jednocześnie z powodu absolutnego przypadku jako jedna z pierwszych osób dowiedział się o najnowszym postanowieniu Emhyra var Emreisa odnośnie powrotu Ciri do stolicy. W przeciwieństwie jednak do pozostałych osób wypaplał jej zaraz wszystko, co usłyszał.

Jeszcze tego samego dnia w namiocie zajmowanym przez wiedźminkę zjawiła się Filippa, żeby zdjąć jej szwy przed podróżą. Ciri podejrzewała, że czarodziejka robi to wyłącznie z konieczności; obecnie była w obozie jedyną znającą się na leczeniu osobą.

– Nigdy nie posądzałam cię o tchórzostwo – rzuciła dziewczyna lekkim, pogodnym tonem, jakby zwracała uwagę na polepszającą się pogodę.

Filippa zamarła na chwilę z ostrzem zakrzywionego nożatuż nad jej bladą, poznaczoną siecią niebieskich naczynek skórą, po czym przecięła jeden z niepotrzebnych już szwów.

– Wszystko zagoiło się niespotykanie dobrze – odparła chłodno, siląc się na obojętność i wyciągając pieczołowicie skrawki wzmacnianej nici. – Należy przez najbliższe tygodnie gimnastykować rękę ostrożnie, żeby nie utracić sprawności ruchów. W razie jakichkolwiek niepokojących objawów wskazane jest zasięgnąć rady uzdrowiciela.

– Więc tak teraz będą wyglądać nasze rozmowy, co? – zapytała Ciri z hardym spojrzeniem. – Będziesz udawać, że wcale mnie tu nie ma? Że nie istnieję?– Filippa zacisnęła dłonie w pięści. Nie odpowiedziała – Będę dla ciebie nikim i będziesz mnie traktować jak powietrze, tak?

Filippa miała wyraz twarzy kogoś otoczonego zewsząd chaosem, kto mimo to próbuje trzymać się rozpaczliwie ostatniej rozsądnej myśli, jaką ma. Ale Ciri czuła, że niedługo się złamie. Czekała na to z mocno bijącym sercem.

– Pani Eilhart! – dobiegło z zewnątrz namiotu.

Moment prysł.

Ciri, zgodnie z wyraźnym i nieodwołalnym poleceniem Emhyra, wróciła do Imperium z obstawą wojska i z pełną pompą godną przyszłej następczyni tronu cesarskiego. Wracała z trofeum, głową Wiedźmy przytroczoną do boku konia, jako pogromczyni z Velen, a we wszystkich miastach, przez jakie przejeżdżała, witały ją radosne okrzyki i wiwaty. Wieści o jej bohaterskiej wyprawie rozniosły się po cesarstwie w mgnieniu oka, za co tylko częściowo mogła winić niechybnie do tego zaangażowaną machinę wywiadu.

Winnymi tego stanu rzeczy byli również trubadurzy, którzy przyłączyli się do orszaku i w każdej napotkanej karczmie zapamiętale grali swoje pieśni na cześć cesarzowej Cirilli, jakby się o coś założyli. I prawdopodobnie tak też było. Okoliczna ludność nie zawsze władała dobrze wspólnym, ale to, czego nie zrozumieli, dopowiadali sobie sami, przez co w dniu wjazdu do stolicy Ciri mogła uczciwie powiedzieć, że usłyszała już dobre dwa tuziny różnych wersji tych samych dwóch ballad.

W Nilfgaardzie powitały ich pełne patosu oficjalne uroczystości miejskie. Orszak przyszłej cesarzowejmijał po kolei scenki teatralne rozstawione na wyłożonych kocimi łbami uliczkach, obrazujące jej zwycięstwo nad Złem, obserwowane przez ciekawskie tłumy mieszkańców. Każdy z takich przystanków wychwalał jedną z jej mniej lub bardziej wyimaginowanych cnót, a całość próbowała dowieść, że będzie idealną władczynią dla mieszkańców Imperium.

Ciri nienawidziła każdej chwili całego tego przejazdu. Nie czuła sensu bycia sławioną za zdarzenie, w trakcie którego z własnej głupoty otarła się o śmierć. Ale przeczytała ostatni list Emhyra trzykrotnie, znajdując cały ukryty między wierszami przekaz.

Dobra cesarzowa musi umieć zdobyć serca ludu. Sądząc po reakcjach mieszkańców miast, w których się zatrzymywali, wiedziała już, że to prawda. Ci ludzie musieli wiedzieć, na cześć kogo wiwatują, musieli wierzyć, że przyniesie im wszystkim nową, lepszą epokę. Bez tego nie mogła zajść daleko. Stałaby się władczynią stolicy i niczego więcej.

Cesarzową było się całościowo, nie w kawałkach, pozostawało się nią w dzień i w nocy, nawet we śnie i nawet w trakcie odpoczynku. Zupełnie jak wiedźminką. Wiedźmin chroni ludzi przed Złem, a Zło przecież nie zasypia nigdy.

I nawet w Nilfgaardzie ludzie potrzebowali przed nim obrony.

Wnętrze zamku promieniowało przyjemnym chłodem, w przeciwieństwie do rozgrzanego traktu gościńca. Emhyr var Emreis siedział przy biurku pochylony nad edyktami. Pierwszy Urzędnik Cesarstwa.

– Ojcze? – rzuciła Ciri, bardziej sygnalizując swoją obecność niż pytając.

– Tak? – Teraz już potrafiła usłyszeć w jego głosie tony ciepła i troski. Nie uwierzyłaby, gdyby ktoś jej powiedział, że Emhyr nie ma serca. Wiedziała swoje.

Miała do poruszenia temat, który ciążył jej jak kamień już od dłuższego czasu, ale wcześniej nie potrafiła zdobyć się na odwagę.

– Jaka była moja matka?

Emhyr podniósł głowę znad dokumentów, po chwili milczenia odsunął papiery na przeciwny skraj biurka i przyjrzał jej się długo, badawczo. Przekrzywił głowę z namysłem.

– Bezkompromisowa, jeśli tego chciała – odparł, powoli dobierając słowa. – Zazwyczaj nie raczyła chcieć. Spokojna. Wytrwała. Skryta.

Cirilla wyjrzała przez okno, spojrzała na chylące się ku zachodowi szkarłatno-pomarańczowe słońce. Trzeba będzie niedługo rozstawić świece, pomyślała. Inaczej zatoniemy w ciemnościach.

– Dlaczego z nią byłeś? – dodała, przeczesując kapryśne włosy dłonią.

Dawno, dawno temu to pytanie stanowiłoby dla niej szczyt zuchwałości i arogancji. Dzisiaj po prostu pragnęła wiedzieć więcej o swoich rodzicach. Być może, w gruncie rzeczy, nie istniała różnica między jednym i drugim.

– Gdy wchodziła do komnaty, nie potrafiłem patrzeć na nic innego. – Emhyr pochylił głowę i wbił wzrok w posadzkę, ale jego słowa były głośne i wyraźne. Kryło się w nich coś łatwego do spłoszenia.

Ciri podeszła do ojca i położyła mu dłoń na ramieniu, ścisnęła. Nie wiedziała, jak zasypać słowami dzielącą ich przestrzeń, którą można by liczyć tylko w latach.

Ale najwyraźniej nie musiała. Emhyr przykrył jej rękę własną. Stali tak przez dłuższą chwilę, połączeni wspólnym milczeniem.

Ciri przez kilka dni uparcie próbowała dostać się do komnat Filippy. Nie pomogło pukanie, stukanie, prośby i groźby ani jedna dość desperacka próba wyważenia drzwi. Zestaw wytrychów dostarczony jej przez Jaskra również zawiódł, ale dziewczyna nie była pewna, czy z racji jakości narzędzi, czy też braku umiejętności po jej stronie.

Koniec końców postanowiła wykorzystać metodę w swojej opinii subtelniejszą. Opróżniła słoiczek z maści leczniczej, którą miała stosować na blizny trzy do czterech razy dziennie, po czym nabazgrała krótką i celowo przedramatyzowaną wiadomość na arkuszu pergaminu. Jedno i drugie zostawiła pod drzwiami czarodziejki w porze popołudniowej.

Pozostawało jej tylko czekać.

Filippa nie wytrzymała dłużej niż do wieczora. W powietrzu unosiła się słodka woń pomarańczy, kurzu i kończącego się dnia, gdy czarodziejka zapukała raz, krótko, do komnat Ciri, po czym otworzyła drzwi, nie czekając na odpowiedź.

– Pokaż ramię – poleciła niecierpliwie. Dłonie miała schowane w połach sukni. Ciri bez słowa wyciągnęła w jej kierunku pokrytą bliznami rękę i czekała na koniec badania, czując otulającą ją Moc. – Tak jak podejrzewałam. Oszukałaś mnie – prychnęła Filippa z irytacją, marszcząc brwi.

– A jednak przyszłaś – zauważyła Ciri z półuśmiechem.

– Istniała pewna, bliska zerowej, ale jednak, szansa, że naprawdę wdało się wtórne zakażenie – odparła Filippa zjadliwym tonem kogoś, komu brakuje czasu i siły, aby prowadzić tę dyskusję. Ciri miała dziwne wrażenie, że najchętniej pomasowałaby teraz czoło, żeby przegonić zbliżający się ból głowy. – Widzę jednak, że wcale nie potrzebujesz mojej pomocy.

Zanim Filippa zdążyła obrócić się w stronę drzwi, wiedźminka złapała ją za rękę.

– Naprawdę nie mam już smarowidła – powiedziała szybko.

– Naprawdę mało mnie to obecnie obchodzi. Dałam ci zapas na dobre kilka miesięcy. – Filippa wyglądała, jakby rozważała otworzenie tu i teraz portalu prowadzącego w jakieś bardzo odległe miejsce. Im dalej, tym lepiej. – Gdybyś miała choć odrobinę rozsądku, trzymałabyś się ode mnie z daleka, głupia, uparta dziewczyno. – Ciri nic nie odparła. Wydawało jej się, że gdzieś już to słyszała, ale nie było to teraz istotne. Dłonie jej dziwnie drżały, a serce biło, jakby chciało wyskoczyć spomiędzy żeber. – Pochłonę cię, całą i bez litości. Nie zostanie z ciebie nic, co nie będzie nosiło na sobie mojego piętna.

Ciri przełknęła z trudem ślinę. Gardło miała dziwnie suche i ściśnięte.

– Czy to obietnica? – zapytała cicho.

– Sama nie wiesz, o co prosisz – powiedziała Filippa, ale nie włożyła w te słowa ani odrobiny przekonania.

Ciri niemal się roześmiała.

– Wiem to teraz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej – odparła. Nawet nie próbowała ukryć bijącej z tego zdania pewności siebie. – Wiem, na co się decyduję. I wiem też, czego chcesz – dodała po chwili.

Przez moment miała wrażenie, że Filippa naprawdę zdecyduje się uciec i już więcej jej nie zobaczy. Ale potem usta czarodziejki rozciągnęły się w szerokim, złośliwym uśmiechu. Wiedźmince ulżyło tak bardzo, że niemal ugięły się pod nią nogi.

– Och, czyżby? – zapytała Filippa z przekąsem.

Ciri wzięła głęboki oddech i odkryła, że zna odpowiedź na to pytanie.

– Chcesz stać się legendą – odparła niespiesznie, jakby zaczynała opowiadać historię o wydarzeniach sprzed wielu wieków. – Pragniesz pozycji i statusu, ale tylko tak długo, jak długo będą oznaczać dla ciebie bezpieczeństwo, same w sobie są w twoich oczach wydmuszkami, ślicznymi z zewnątrz, ale pustymi w środku. – Bardziej poczuła, niż usłyszała, że czarodziejka wstrzymuje oddech. – Chcesz stać u mojego boku i patrzeć, jak nasi wspólni wrogowie i przeciwnicy polityczni obracają się w pył. Chcesz znowu stać się siłą, z którą wszyscy będą się liczyć. – Przez twarz Filippy przemknęło zaskoczenie, tęsknota, zadowolenie i jeszcze kilka innych emocji, nienazwanych i nierozpoznanych.

Czy to jej kolejna mistrzowska manipulacja?, zapytała samą siebie Ciri. Czy znowu wchodzę wprost w jej pułapkę? I co to o mnie mówi, że nawet jeśli tak jest, to nie widzę w tym nic niedobrego?

– Pozwól, że uczynię coś bardzo jasnym – powiedziała Filippa, zaciskając dłonie na materiale sukni. – Nie stanę się twoją podwładną. Nigdy. Zawsze będę miała swoje własne zdanie. Często może się ono okazać inne od twojego. A mam już serdecznie dosyć spędzania czasu w więziennych lochach czy posępnych jaskiniach. Przeciągi strasznie psują mi cerę. – W jej uniesieniu podbródka kryło się wyzwanie.

Ciri miała ochotę zapytać: i to tyle? To wszystko? Miała ochotę wybuchnąć śmiechem i już nigdy nie przestać się śmiać. Gdyby mogła, wypadłaby teraz na taras w kilku akrobatycznych skokach i ogłosiła całemu światu, a przynajmniej tej części Nilfgaardu, która raczyła słuchać, że kocha Filippę Eilhart.

– Nikt nie nakazuje ci działać w interesie kogokolwiek poza tobą – odparła dziewczyna, z trudem powstrzymując cisnący się na usta szeroki uśmiech. Miała wrażenie, że wyglądałaby z nim wyjątkowo głupio. – Będziesz postępować tak, jak zapragniesz. Jedyna zdrada, jakiej nie będę ci w stanie przebaczyć i przed następstwami jakiej nie mogę nikogo ochronić, to zdrada interesu państwowego. Ale myślę też – kiedy to mówiła, w jej oczach zapłonęły figlarne iskierki – że uszczęśliwianie cesarzowej największego Imperium na świecie zdecydowanie powinno być ci po drodze. A jeśli się okaże, że to zbyt nikła obietnica nagrody, postaram się do tego dołożyć jeszcze inną motywację.

Dotknęła policzka czarodziejki ostrożnie, pytająco. Filippa wyglądała na rozdartą, jednocześnie wściekłą i wzruszoną. Ciri była w stanie dokładnie określić moment, w którym w umyśle czarodziejki zapadła decyzja. Opadło z niej napięcie i przywarła do wiedźminki całym ciałem.

– Nigdy sobie tego nie wybaczę – mruknęła do siebie naburmuszonym głosem, ale nie brzmiała, jakby zamierzała zmienić zdanie. Wprost przeciwnie. – Nie wchodzi się do tej samej rzeki.

Ciri gdzieś już to słyszała. Chciała zapytać, czy naprawdę kiedykolwiek rzeka jest ciągle tą samą rzeką, ale nie zdążyła. Miękkie, ciepłe wargi Filippy przykryły jej usta i Ciri zrozumiała, że do tej pory, do tego właśnie momentu, wcale za nią nie tęskniła. Że tylko wydawało jej się, że to tęsknota, i dopiero ten pocałunek uświadomił jej, jak bardzo i jak głęboko potrzebuje czarodziejki w swoim życiu, żeby funkcjonować; jej pełnych satysfakcji uśmiechów, przeznaczonych tylko dla jednej pary oczu, miękkości jej skóry i ciepła ciała, które zawsze odurzało bliskością i zapachem.

Tak smakował pierwszy łyk wody na pustyni i tak pachniała wolność w czasie śmigania na łyżwach po zamarzniętym jeziorze.

Po przejściu przez portal Metinna uderzyła ją zapachem koni, które przebywały trochę za długo na słońcu, wonią przypraw i pomrukiem wydawanym przez tłum w dzień targowy. Ciri uśmiechnęła się do siebie. Przez chwilę poczuła się tu jak w domu.

Miasto wyraźnie odżyło od ostatniego razu, kiedy biegła jego uliczkami. Straż powróciła do regularnych patroli (z pewną dozą niechęci), kamienice zmienione w szpitale tymczasowe opustoszały z pacjentów, a słońce świeciło mocno i jasno, jakby próbowało przekonać, że tamte kilka tygodni było tylko złym snem.

Ciri znalazła Mairead zachwycająco szybko. Dziewczyna zaraz po dojściu do siebie i uwolnieniu się z ramion medyków, do których zresztą nie żywiła zbyt wielkiej sympatii, rozstawiła w swojej skromnej izdebce nad apteką prowizoryczne laboratorium. Z czasem rozrosło się ono i zajęło również większość pomieszczeń aptecznych i kilka z nimi sąsiadujących dzięki dyskretnemu wsparciu Emhyra. Mairead spędzała w nim większość swojego czasu, próbując otrzymać substancję umożliwiającą uzależnionym łatwiejszy powrót do rzeczywistości. W szpitalach miejskich nie brakowało co prawda ludzi z połamanymi kończynami ani ranami do zszycia, ale wciąż przybywało w nich osób, którym narkotyk namieszał w życiu. Na tę chwilę medycy nie mieli zbyt wiele pomysłów, co z nimi zrobić, jeśli nie liczyć zalecania lekkiej diety i trzymania w cieple.

Wszystko to Ciri wiedziała dzięki niestrudzonej pracy cesarskiego wywiadu, któremu najwyraźniej czasem udawało się zebrać rzeczywiście istotne informacje.

– Jak postępy? – zapytała, wchodząc do apteki tylnymi drzwiami, przejściem przeznaczonym wyłącznie dla służby.

Coś metalowego i ciężkiego upadło na podłogę.

– Powoli do przodu – odparła Mairead, pojawiając się przy niej zupełnie znikąd. Możliwe, że na to już wynalazła eliksir. Jej włosy rozsypały się w artystycznym nieładzie na stroju roboczym, a na policzku pyszniła się pomarańczowawa smuga. Wyglądała bardziej jak adeptka alchemii niż aptekarstwa. – Doszłam do etapu testów na zwierzętach, w następnej fazie badania wywar będziemy podawać ochotnikom. Jeśli nasz gołąb, szczur i ropucha dobrze zniosą pojenie dekoktem, to już w przyszłym tygodniu.

Ciri uśmiechnęła się z pewnym rozrzewnieniem. Pamiętała, jak Mairead trzęsła się ze strachu na placu pełnym ludzi, bo ktoś ukradł jej mieszek. A teraz planowała ocalić świat. Była z niej dziwnie dumna.

– Będę czekać na wyniki ze wstrzymanym oddechem – obiecała. – Co planujesz dalej? Jeśli wywar okaże się bezpieczny?

Mairead zmarszczyła czoło, jakby nigdy nie rozważała opcji, że może jej się udać.

– Ktoś będzie musiał zająć się rozdawaniem go potrzebującym – orzekła po chwili. Wyglądała na zdecydowaną. – Trzeba będzie uważnie śledzić jego działanie, żeby móc wprowadzić udoskonalenia. I spisywać jak wygląda proces detoksykacji.

Właścicielka apteki zdawała się rozumieć powagę sytuacji, a w każdym razie powagę cesarskiego dekretu, wobec czego nie angażowała jej nadmiernie w pracę farmacyi. Każdy adept i każda adeptka musiał zdać egzamin przed usamodzielnieniem i w przypadku Mairead miał on przyjąć formę rozprawy na temat powrotu do zdrowia osób niegdyś uzależnionych, dlatego swój czas poświęcała głównie na zbieranie materiałów do niej.

Rozmawiały jeszcze przez dłuższą chwilę o pracach nad dekoktem i udoskonalaniu jego składu, po czym Ciri pożegnała się pospiesznie. Miała jeszcze coś do zrobienia w mieście i musiała zdążyć przed zachodem słońca.

Tym razem, kiedy wpadła na Plac, występ akrobatów już trwał. Przepchnęła się przez tłum, aż dotarła do miejsca, z którego dało się cokolwiek zobaczyć. Pokaz wciągnął ją od samego początku, utonęła w nim niemal. Razem z otaczającą gawiedzią kibicowała cyrkowcom, wstrzymywała oddech, gdy wyglądało, jakby jakaś sztuczka miała im się nie udać, i entuzjastycznie klaskała, gdy jednak tryumfowali. Tego wieczoru nie widziała w tych ludziach trybików, tylko mistrzów w swojej dziedzinie.

Gdy zakończyli występ, otaczała ją już ciemna noc, a z nieba wesoło mrugały do nich gwiazdy. Plac rozświetlał blask zapalonych przez kogoś pochodni. Powietrze pachniało końcem pewnej epoki.

Corvo Bianco o tej porze roku pełne było ludzi pomagających przy winobraniu, w pocie czoła doglądających winorośli i oceniających, czy kiście winogron, nabrzmiałe od soku i błyszczące w promieniach prażącego słońca, nadają się już do zbioru. Dzięki temu zamieszaniu Ciri i Filippa pozostały niezauważone niemal aż do samych drzwi posiadłości.

Jedyną osobą, która zwróciła na nie jakąkolwiek uwagę, był majordomus Barnaba-Bazyli, ale tylko zmierzył Cirillę wzrokiem, westchnął głośno i oddalił się pospiesznie, mrucząc pod nosem coś o niewychowanej młodzieży. Widać nadal nie potrafił jej wybaczyć niezapowiedzianego najścia z zeszłego roku. Ciri bardzo to ubawiło; na dworze już od dawna nikt nie śmiał się o niej w ten sposób chociaż pomyśleć. Filippa, generalnie dużo drażliwsza w tej kwestii, a szczególnie w ostatnim czasie, nie uznała tego za szczególnie zabawne. Dziewczyna pociągnęła ją niecierpliwie za rękę i ostatni etap wijącej się pod górę dróżki pokonały niemal biegiem.

– Geralt! – krzyknęła dziewczyna. – Geeeeraaaaaalt!

Wiedźmin wybiegł na zewnątrz z wyciągniętym mieczem, jakby spodziewał się co najmniej ataku wywerny królewskiej. Ciri nieco zdziwiła ta reakcja, szczególnie że wymieniła z Yennefer kilka listów na temat ich przyjazdu i załączyła w nich datę i godzinę ich planowanego przybycia, a Fil prychnęła z oburzeniem.

Kiedy Cirilla dość niepewnie poruszyła temat odwiedzin w Corvo Bianco, Filippa niemal od razu zgodziła się pojechać do winnicy razem z Cirillą, bez długich godzin dyskusji ani targowania się jak przekupka na placu targowym. Najwyraźniej poczucie winy za wydarzenia ostatnich tygodni wciąż jeszcze jej nie opuściło. Zaczęła żałować tej raptownie podjętej decyzji jakiś kwadrans po fakcie i dawała otoczeniu to odczuć. Ale zdania ostentacyjnie nie zamierzała zmienić.

– Ciri? – powiedział Geralt ze zdumieniem, wsuwając miecz z powrotem do pochwy na plecach. Wyglądało na to, że Yennefer nie zdążyła lub nie zamierzała przekazać mu pewnych szczegółów. – Filippa? Co wy tutaj razem robicie? Stało się coś?

Wiedźminka rzuciła mu się w ramiona, przerywając tym samym serię pytań Geralta. Sądząc po jego wyrazie twarzy, zdążyła akurat, zanim padło jakieś, na które naprawdę nie miałaby ochoty odpowiedzieć. Geralt wyściskał ją jak zawsze bardzo porządnie i domyślnie przestał próbować poruszyć temat.

– Przybyłyśmy razem – powiedziała Ciri bez owijania w bawełnę i tak prosto, jak tylko potrafiła ująć całe to zagmatwanie – ponieważ jesteśmy razem.

Wiedźmin potrzebował kilku sekund, aby przetworzyć tę wiadomość. W pewnym momencie wyglądał, jakby zamierzał coś powiedzieć i nawet otworzył usta, ale szybko je zamknął. Ostatecznie skinął tylko głową, jakby nie spodziewał się w gruncie rzeczy niczego innego, i mruknął coś pod nosem.

– Nie zamierzasz mnie teraz nastraszyć? – zapytała Filippa kpiąco, zakładając ramiona na piersi i przekrzywiając głowę. – Obiecać, co zrobisz, jeśli złamię serce twojej córce?

Geralt spojrzał na Ciri, po czym uśmiechnął się. W tym uśmiechu nie było nic serdecznego ani przyjaznego; wyglądał doprawdy paskudnie.

– Jestem pewien, że moja córka sama będzie potrafiła przetrącić ci kilka stawów, jeśli ją skrzywdzisz. I zrobi to równie dobrze jak ja, a może i lepiej – odparł bez cienia wahania. Och, Geralt, pomyślała tylko Ciri z wdzięcznością i pewnym zażenowaniem, po czym oblała się rumieńcem jak piwonia. – Poza tym przypomniało mi się, że jeszcze nie rozmawiałyście z Yen – przyznał po chwili z cieniem rozbawienia.

Filippa stłumiła coś, co brzmiałoby być może jak jęk rozpaczy, gdyby czarodziejki miały w zwyczaju wydawać z siebie takie dźwięki.

Kolacja, jaka nastąpiła po tym powitaniu, przebiegała w sztywnej, wymuszenie uprzejmej atmosferze. Od pani Yennefer bił dystyngowany, a jednocześnie dławiący chłód. Ciri podejrzewała, że nikt jeszcze nie podniósł głosu przy stole w większości ze względu na nią i że gdyby Fil zawitała w Corvo Bianco sama, sprawy przyjęłyby zupełnie inny obrót. Yennefer i Filippa prześcigały się w wymianie banalnych uwag i fałszywie brzmiących komplementów, Geralt obserwował je obie podejrzliwie, a wiedźminka powoli dochodziła do wniosku, że zupełnie nie tak to sobie wyobrażała.

– Jak długo już jesteście razem? – zapytał Geralt, przerywając ciszę, jaka zapadła pomiędzy zupą i deserem, a w której nawet szczęk sztućców na półmiskach brzmiał nienaturalnie głośno.

– Geralt – syknęła Yennefer ostrzegawczo, na co wiedźmin tylko wzruszył ramionami bez choćby odrobiny skruchy.

– To w sumie… – zaczęła Ciri, chcąc powiedzieć, że to dobre pytanie, ale Fil jej przerwała.

– Skomplikowane – powiedziała czarodziejka, czym zwróciła na siebie uwagę wszystkich. Geralt wyglądał przy tym, jakby żałował wielu rzeczy, w tym swojego pytania, a w fiołkowym spojrzeniu Yennefer płonęła ciekawość tak intensywna, że niemal wypaliła dziurę w stole. – Zależy przecież, jak liczyć.

Yennefer poruszyła się niespokojnie na krześle.

– Co…

– Ile jesteście już razem, Yenna? – zainteresowała się Filippa z przemiłym uśmiechem na ustach. Uśmiechowi temu zaufaliby tylko najbardziej naiwni. Yennefer nie odparła, zacisnęła tylko wargi i zajęła dłonie składaniem serwetki. – Tak właśnie myślałam.

Oczy Yennefer miotały wściekłe płomienie.

– Jak tam Loża, Fili? – zapytała ozięble. Nikt nie potrafił tak zadawać chłodnych i wyważonych pytań jak Yennefer. Nie słychać w nich było nawet cienia drwiny, ale czuło się ją w przytłaczający sposób.

– W porządku, dziękuję. Jak tam marnowanie talentu na zapuszczonej prowincji? – Filippa przekrzywiła głowę, uśmiechając się krzywo, ale nadal pięknie.

Ciri i Geralt wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało na to, że obie czarodziejki postanowiły ograniczyć siłę rażenia swoich zjadliwych uwag.

– A czy mnie nikt nie zapyta, czy u mnie wszystko w porządku? – rzuciła Ciri władczym i oficjalnym tonem, który podpatrzyła już dawno temu u Emhyra i szukała tylko okazji, aby go wypróbować.

Yennefer i Filippa spojrzały na nią z tak samo niewzruszonym wyrazem twarzy. Byłoby to całkiem zabawne, gdyby zrobiły to celowo.

– Co tam u ciebie, Ciri? – zapytał usłużnie Geralt, mrugając do niej porozumiewawczo. – Wszystko w porządku?

Ciri wytarła starannie usta serwetką.

– W jak najlepszym – odparła. – Emhyr wreszcie dał za wygraną i pozwolił Senatowi przegłosować datę mojej koronacji. Jest na tyle odległa w czasie, że daje nam jeszcze olbrzymie pole manewru co do szczegółów. Senatorowie najwidoczniej nie przeczytali do końca projektu, nad którym głosowali. – Nilneanneth rozmawiała z kilkoma i potwierdziła to podejrzenie, próbując nie udławić się szczerym śmiechem. Podobnie jak Ciri, kiedy opowiadała o tym Filippie.

– Lub Emhyr tak ich zmiękczył, każąc czekać latami – wytknęła Yennefer, gestykulując dłonią, w której nie trzymała widelczyka.

Ciri czekała na jakieś pełne wyższości wtrącenie Filippy, która dobrze wiedziała, jak sprawy wyglądały. Nie doczekała się. Czarodziejka położyła tylko rękę na jej ramieniu pieszczotliwym gestem. Do Ciri dotarło nagle, że wszystko rzeczywiście będzie w porządku.

– A Morvran? – zapytał Geralt. Nie dało się zapomnieć, że Yennefer kochała go nie tylko ze względu na piękne oczy. W momentach takich jak ten Ciri widziała dokładnie, czym było to coś jeszcze.

– Zaskakująco spokojnie to przyjął – odparła, dłubiąc widelczykiem w talerzu. Morvran podszedł do niej kilka dni temu na dziedzińcu, na którym ćwiczyła walkę mieczem. Było to miejsce na tyle nieformalne, że nie podejrzewała, żeby ktoś celowo im się przysłuchiwał. – Zapewnił mnie o swoim oddaniu i akceptacji. Powiedział nawet, że w świetle obecnych wydarzeń dużo lepiej rozumie podjęte przeze mnie wcześniej decyzje. – W jego wodnistych, wyblakłych oczach błyszczało coś, czego Ciri nie spodziewała się zobaczyć. Sympatia i rozbawienie. Podejrzewała, że dotyczyły one bardziej jej związku z Filippą niż utarczek z Senatem. Preferowanie kobiet stawało się nagle bardzo zręczną wymówką.

Yennefer przewróciła dramatycznie oczami.

– Nilfgaardzki arystokratczyk – mruknęła bez choćby cienia sympatii. – Tej części pracy na dworze definitywnie mi nie brakuje.

Musiało być to jakieś ustalone z góry hasło, bo kilka sekund później Geralt oznajmił nagle, że ma coś do pokazania Ciri i, nie czekając na protesty, pociągnął ją do ogrodu. Rozpościerał się z niego wspaniały widok na rozległe tereny winnicy i majaczącą w oddali stolicę Touissant. Powietrze ciężkie było od zapachu dojrzałych winogron. Z piętra domu dobiegało coś, co brzmiało na odgłosy bardzo energicznej dyskusji.

– I teraz – powiedział Geralt, uśmiechając się samymi kącikami ust. Zapewne słyszał całą tę rozmowę, słowo po słowie, podczas gdy do Ciri docierały wyłącznie urywki. Bardzo opisowe urywki. – Teraz Yennefer przekazuje Filippie, co się stanie, jeśli ośmieli się kiedykolwiek złamać ci serce.

Ceremonia koronacji nie była w Nilfgaardzie czymś, co działo się ot, tak sobie, bezproblematycznie i z dnia na dzień.Imperium zwyczajnie nie wierzyło w robienie rzeczy na małą skalę i podobnie sprawy się miały także i w tym przypadku.

Należało przygotować i podpisać akty amnezji i ułaskawienia. Stworzyć listę arystokratów i szlachcian zaproszonych na oficjalną, pompatyczną uroczystość, i osobną, dużo bardziej okrojoną listę tych zaproszonych na prywatny bankiet po. Wystosować pisma do lenników oraz namiestników prowincji. Rozesłać pocztę dyplomatyczną do przywódców państw niewchodzących w skład Imperium – nielicznych, bo nielicznych, ale wciąż domagających się szacunku i poważania – na tyle prędko, żeby zdążyła dotrzeć przed faktem, lecz na tyle późno, aby żadna delegacja nie mogła się zjawić w Nilfgaardzie na czas. Do tego dochodziły jeszcze kwestie związane z wyborem barw koronacyjnych, sukni, modyfikacji ceremonii, słowem, coś tak wielkiego powodowało wiele nikomu niepotrzebnego zamieszania.

Cirilla wiedziała o tym wszystko z pierwszej ręki, bo od samego początku sama kierowała całym procesem. Kilka razy Emhyr usiłował coś wtrącić albo zmienić, ale piorunowała go wzrokiem i demonstracyjnie wychodziła z pomieszczenia; żadna inna forma protestu nie działała w przypadku kogoś działającego ze słusznymi intencjami i upartego jeszcze bardziej niż ona sama.

– Jeśli chcesz, żebym cieszyła się silną pozycją od dnia koronacji, musisz pozwolić mi zrobić to samej. Inaczej nie będzie to zupełnie nic warte – powiedziała któregoś wieczora, kiedy omawiali status młodej La Valette na temerskim dworze. Ojciec skinął wtedy głową, jakby wreszcie zrozumiał.

Niemniej zaczęła zamykać się w jednym z wiecznie nieużywanych pokoi gościnnych albo szła wyżalić się Filippie. Czarodziejka jeden jedyny raz próbowała subtelnie zasugerować pewną zmianę w rytuale dworskim, po czym zrezygnowała, bo Ciri tylko spojrzała na nią przeciągle.

– Będziesz się musiała bardziej postarać, żeby coś ugrać – oznajmiła niewzruszenie, po czym wróciła do szkicu listu adresowanego do króla Koviru.

Filippa nie wyglądała na szczególnie uszczęśliwioną tą odpowiedzią, ale była z niej skrycie zadowolona. Rzeczy, które przychodziły zbyt łatwo, nie posiadały jej zdaniem zbyt wysokiej wartości.

Kiedy dzień koronacji wreszcie nadszedł, Ciri jednocześnie czuła, że wcale nie jest gotowa i że była gotowa już całe tygodnie temu. Nosiła w sobie tak wiele zmęczenia, że mogłaby je rozdzielić na tuzin innych osób. Najbardziej pragnęła mieć to już wszystko za sobą i móc się porządnie wyspać.

Zdawała sobie sprawę, że jeszcze kilka tygodni temu pomyślałaby w tym momencie, że o byciu cesarzową wie już wszystko. Ale im więcej widziała, im więcej rozumiała, tym dalej jej było od tego przekonania. I wbrew wszystkiemu nie przerażało jej to. Po raz pierwszy od dawna czuła, że znajduje się we właściwym miejscu i we właściwym czasie.

Największa z sal na Caer Mal'huide ponownie wypełniła się po brzegi wszystkimi, którzy pragnęli stać się częścią historii. Znajdowały się w niej hrabina de Nuerra i baronowa Ainne, wyjątkowo pozbawione towarzystwa swojej przyjaciółki markizy. Obecny był również Riatald de Verre, przybyły z misją zapamiętania, ile tylko potrafił, aby mógł później wszystko opowiedzieć małej Tivanealli, pieszczotliwie zwanej Tivą. Nie zabrakło również Ceghadhae, trudnej do rozpoznania bez nieodłącznych kapłańskich szat; by pozostać incognito pojawiła się w świeckim stroju.

Wchodząc do środka, Ciri czuła się jak w czasie swojego debiutu, obserwowana uważnie niczym przedstawiciel jakiegoś wyjątkowo egzotycznego gatunku, mimo że otaczały ją same, wydawałoby się, szczere uśmiechy. Ale tym razem nie wahała się nawet przez chwilę, tylko postąpiła do przodu.

Po drugiej stronie sali, na podwyższeniu, czekał na nią Emhyr razem z Sehneną, najwyższą kapłanką. Każdy krok Cirilli w tamtą stronę obserwowały setki par oczu. I każdy z nich wyglądał perfekcyjnie: długa czarna spódnica jej sukni sunęła po posadzce, a zarzucona na plecy szkarłatna peleryna spięta pod szyją misternie zdobioną broszą łopotała dramatycznie. Medalion Vesemira wisiał na jej szyi, ukryty przed spojrzeniami ciekawskich. Zielone oczy podkreśliła mocnym elfim makijażem, który od kilku miesięcy nosiły w stolicy wszystkie kobiety choćby z grubsza tylko podążające za aktualną modą, a włosy spięła na karku w ciasny kok, odsłaniając bliznę na policzku.

Dzisiejszy wieczór był w całości przedstawieniem.

Gdy dotarła do Emhyra, skłoniła mu się krótko, oszczędnie. Sehnena pobłogosławiła ją w podobny sposób, ale bez wrogości, jakiej przyszła cesarzowa najbardziej się obawiała. Ciri uklękła przed nimi.

– Cirillo Fiono Elen Rianon – powiedział dźwięcznie Emhyr głosem, który sprawiał, że każda cisza zdawała się pogłębiać. Dokładnie tego samego tonu użył wiele miesięcy temu, w Wyzimie, kiedy zobaczyli się po raz pierwszy jako dorośli ludzie. – Moja córko i jedyna dziedziczko. Czy zgadzasz się przyjąć urząd cesarski, którego zrzekam się na twoją korzyść?

Ciri spojrzała na niego, uśmiechając się kącikiem ust. Jeszcze nie tak dawno temu nie uwierzyłaby, że stanie kiedyś przed swoim ojcem, aby usłyszeć te słowa.

– Zgadzam się – odparła.

– Czy zobowiązujesz się służyć temu cesarstwu i jego mieszkańcom bez spoglądania na własny interes, bez dbania o własny komfort i wygodę i bez ustanku, póki nie zastąpi cię kolejny, godny twoim zdaniem zasiadać na tronie? – zapytał Emhyr i Ciri wiedziała, że dla większości zgromadzonych w komnacie te słowa to puste frazesy, ale nie dla jej ojca. Dla jej ojca znaczyły one wszystko.

– Zgadzam się.

Stojąca gdzieś z tyłu sali Nilneanneth uśmiechnęła się lekko, celowo nie odsłaniając równych, drobnych elfich ząbków, i poprawiła włosy utrefione w skomplikowaną fryzurę. Nadchodziły dla niej lepsze czasy. De Wett, który swego czasu próbował ją szantażować, gnił właśnie w lochu oskarżony o próbę przewrotu pałacowego, której co prawda się nie dopuścił, ale starannie sfabrykowane dowody sugerowały coś innego. Ryzykowała wiele, opowiadając się od samego początku po stronie Cirilli, ale to ryzyko opłaciło jej się z nawiązką.

A Nilneanneth miała zamiar korzystać pełnymi garściami z wolności, jaką jej to gwarantowało.

– Czy przysięgasz rządzić sprawiedliwie, zawsze wysłuchując racji wszystkich stron i zważając na uświęconą czasem tradycję?

– Przysięgam.

Morvran Voorhis zajmował miejsce się w pierwszym rzędzie, a zaszczyt ten należał do niego w pewien sposób podwójnie. Po pierwsze ze względu na pozycję, na jaką zasłużył sobie, prowadząc zwycięską kampanię na Północy, a po drugie jako jeden z zaufanych doradców przyszłej cesarzowej. Niezależnie od osoby zasiadającej na tronie Morvran pozostawał na wozie.

Generał nie spoglądał na Cirillę, jakby cała ta ceremonia nudziła go i mierziła. Wbijał za to swoje przenikliwe, nieprzyjemne spojrzenie gdzie indziej, gdzieś poza podwyższenie i znajdujący się na nim tron.

– Niech i tak będzie – zakończył całość Emhyr krótko i zwięźle.

Ciri miała ochotę skinąć głową, ale nie poruszyła się, sztywna niczym posąg wyciosany z kamienia.

– Niech i tak będzie – powtórzyła jak echo kapłanka, wykonując nad czołem przyszłej cesarzowej gest błogosławieństwa, po czym skłoniła się jej głęboko, z szacunkiem.

Ciri długo miotała się, próbując podjąć decyzję na temat składanej przysięgi. Zgodnie ze zwyczajem powinna ślubować na Wielkie Słońce, religię, co do której pozostawała nastawiona co najmniej sceptycznie. Próbowała zapytać Emhyra o zdanie, ale ten tylko spojrzał na nią przeciągle, jakby próbował przekazać, że sama bardzo zdecydowanie zrezygnowała z jego rad. Koniec końców przyszła cesarzowa zdecydowała się na kompromis: nie przysięgała na nic konkretnego, ale najwyższa kapłanka była obecna w czasie ceremonii.

Emhyr zdjął ze swoich skroni koronę, skromną złotą obręcz, pozornie nie przystającą do ozdabiania głowy kogoś władającego niemal całym znanym światem. Nie włożył jej jednak na czoło Ciri. Wsunął ją wprost w wyciągnięte dłonie dziewczyny, które odruchowo się na niej zacisnęły.

Cirilla Fiona Elen Rianon nie zamierzała pozwolić na to, aby ktokolwiek ją koronował. Zamiast tego koronowała sama siebie.

Po zgromadzonym na sali tłumie przeszło coś jakby szmer. Jakby, ponieważ nilfgaardzka szlachta była bez wątpienia zbyt dobrze wychowana, zbyt podporządkowana etykiecie, aby pozwolić sobie na pomruk szeptu w historycznej chwili, w dodatku tak wymagającej okazania szacunku jak ta.

Jedyna nieznajdująca się na podwyższeniu osoba, której to bezczelne złamanie tradycji nie mogło zaszokować, stała niewinnie za tronem, przyglądając się wszystkiemu z (jeśli Ciri miała zgadywać) uśmieszkiem pełnym samozadowolenia. Mistrzyni Filippa Eilhart postanowiła na czas ceremonii zająć pozycję właściwą nadwornej czarodziejce: miejsce doradczyni, która zawsze znajdowała się w cieniu i służyła władcy zza kotary.

Było to również, zgodnie ze starodawnym, praktycznie zapomnianym już zwyczajem, miejsce, jakie zajmowały w czasie oficjalnych uroczystości faworyty. Dwuznaczność ta niezmiernie czarodziejkę bawiła.

Cirilla powstała z klęczek i usiadła na tronie, zarzucając pelerynę na bok. Przesunęła spojrzeniem po zgromadzonych.

Emhyr var Emreis i Sehnena opadli miękko na kolana, kłaniając się jej głęboko. Reszta sali pośpiesznie postąpiła tak samo.

Nadszedł czas nowych rządów.

Starałam się zamknąć w tym rozdziale wszystkie wątki, jak najlepiej potrafiłam. Gdybym jednak o czymś zapomniała... Dajcie znać :D

"Być niewinnym jak nieobsrana łączka" to określenie, z którym zapoznała mnie jedna osoba z grupy moich znajomych, P., polecam to źródło cytatów.

Planuję napisać jeszcze 2 albo 3 opowiadania w tym uniwersum, krótsze (krótkie! serio!), więc to opowiadanie prawdopodobnie stanie się wkrótce serią. A jakoś w przyszłym miesiącu opublikuję pierwszy rozdział tłumaczenia kyluxowego ficzka, jednego z moich ukochanych. Tune in?